Would you like to inspect the original subtitles? These are the user uploaded subtitles that are being translated:
Andrzej Sapkowski
CZAS POGARDY
Vedymini, a. wied�mini w�r�d Nordling�w (ob.) tajemnicza i elitarna kasta
kap�an�w-wojownik�w, prawdopodobnie od�am druid�w (ob.). Wyposa�eni w
wyobra�eniu ludowym w moc magiczn� oraz nadludzkie zdolno�ci, stawa� mieli v. do
walki przeciwko z�ym duchom, potworom i wszelkim ciemnym si�om. W rzeczywisto�ci,
mistrzami b�d�c we w�adaniu broni�, byli v. u�ywani przez w�adyk�w
P�nocy w walkach plemiennych, mi�dzy owymi toczonych. W boju wpadali v. w
trans, wywo�ywany, jak si� mniema, autohipnoz� lub �rodkami odurzaj�cymi, walczyli
ze �lep� energi�, b�d�c ca�kowicie niewra�liwymi na b�l i powa�ne nawet obra�enia,
co umacnia�o przes�dy o ich nadprzyrodzonej mocy. Teoria, wedle kt�rej v. mieli by�
produktami mutacji lub in�ynierii genetycznej, nie znalaz�a potwierdzenia. S� v.
bohaterami licznych poda� Nordling�w (por. F. Delanhoy, �Mity i legendy lud�w
P�nocy").
Effenberg i Talbot,
Encyclopaedia Maxima Mundi, tom XV
Rozdzia� pierwszy
Do tego, �eby m�c zarabia� na �ycie jako goniec konny, mawia� zwykle
Aplegatt wst�puj�cym do s�u�by m�odzikom, potrzebne s� dwie rzeczy - z�ota g�owa i
�elazna dupa.
Z�ota g�owa jest nieodzowna, poucza� m�odych go�c�w Aplegatt, albowiem
pod ubraniem, w p�askiej, przypasanej do go�ej piersi sk�rzanej sakwie goniec wozi
tylko wiadomo�ci mniejszej wagi, kt�re bez l�ku mo�na powierzy� zdradliwemu
papierowi lub pergaminowi. Prawdziwie wa�ne, sekretne wie�ci, takie, od kt�rych
wiele zale�y, goniec musi zapami�ta� i powt�rzy� komu trzeba. S�owo w s�owo, a
niekiedy nieproste s� to s�owa. Wym�wi� trudno, a co dopiero zapami�ta�. Aby
zapami�ta�, aby nie pomyli� si� powtarzaj�c, trzeba mie� i�cie z�ot� g�ow�.
A co daje �elazna rzy�, oho, tego ka�dy goniec rych�o do�wiadczy sam. Gdy
przyjdzie sp�dzi� mu w siodle trzy dni i trzy noce, t�uc si� sto albo i dwie�cie mil po
go�ci�cach, a czasami, gdy trzeba, po bezdro�ach. Ha, pewnie, nie ci�giem siedzi
si� w siodle, czasem si� zsiada, odpoczywa. Bo cz�owiek du�o wytrzyma, ale ko�
mniej. Ale gdy po odpoczynku trzeba znowu na kulbak�, zda si�, �e rzy� krzyczy:
�Ratunku, morduj�!"
A komu teraz potrzebni go�cy konni, panie Aplegatt, wydziwiali niekiedy
m�odzi. Z Yengerbergu do Wyzimy, przyk�adowo, nie doskacze nikt szybciej ni� w
cztery, albo i pi�� dni, cho�by na naj�miglejszym dzianecie skaka�. A czarodziejowi z
Yengerbergu ile trzeba, by magiczn� wiadomo�� przekaza� do czarodzieja z
Wyzimy? Godziny p�, albo i tego nie. Go�cowi mo�e ko� okule�. Mog� go zb�je
albo Wiewi�rki ubi�, wilcy albo gryfy go mog� rozedrze�. By� goniec, nie ma go�ca. A
czarnoksi�ska wiadomo�� zaw�dy dotrze, drogi nie zgubi, nie op�ni si� ani nie
zatraci. Po co go�cy, je�li wsz�dzie s� czarodzieje, przy ka�dym kr�lewskim dworze?
Niepotrzebni ju� s� go�cy, panie Aplegatt.
Przez jaki� czas Aplegatt te� my�la�, �e ju� nie jest nikomu potrzebny. Mia�
trzydzie�ci sze�� lat, by� ma�y, ale silny i �ylasty, pracy si� nie ba� i mia�, ma si�
rozumie�, z�ot� g�ow�. M�g� znale�� sobie inn� robot�, by wy�ywi� siebie i �on�, by
od�o�y� troch� grosza na posag dla dw�ch niezam�nych jeszcze c�rek, by m�c
nadal pomaga� tej zam�nej, kt�rej m�owi, beznadziejnej ofermie, ci�giem nie
wiod�o si� w interesach. Ale Aplegatt nie chcia� i nie wyobra�a� sobie innej roboty. By�
kr�lewskim go�cem konnym.
I nagle, po d�ugim okresie zapomnienia i upokarzaj�cej bezczynno�ci, Aplegatt
sta� si� znowu potrzebny. Go�ci�ce i le�ne dukty znowu zadudni�y od kopyt. Go�cy,
jak za dawnych czas�w, j�li znowu przemierza� kraj, nios�c wiadomo�ci od grodu do
grodu.
Aplegatt wiedzia�, dlaczego tak by�o. Widzia� wiele, a s�ysza� jeszcze wi�cej.
Oczekiwano od niego, �e tre�� przekazanej wiadomo�ci natychmiast wyma�e z
pami�ci, zapomni o niej, tak by nie m�c sobie przypomnie� nawet na torturach. Ale
Aplegatt pami�ta�. I wiedzia�, dlaczego kr�lowie nagle przestali si� komunikowa� za
pomoc� magii i magik�w. Wiadomo�ci, kt�re przewozili go�cy, mia�y pozosta�
tajemnic� dla czarodziej�w. Kr�lowie nagle przestali ufa� magikom, przestali
powierza� im swe sekrety.
Co by�o powodem nag�ego och�odzenia si� przyja�ni kr�l�w i czarodziej�w,
tego Aplegatt nie wiedzia� i nie obchodzi�o go to zbytnio. Tak kr�lowie, jak i magicy
byli w jego opinii istotami niepoj�tymi, nieobliczalnymi w czynach - zw�aszcza gdy
czasy robi�y si� trudne. A tego, �e sz�y trudne czasy, nie spos�b by�o nie zauwa�y�,
przemierzaj�c kraj od grodu do grodu, od zamku do zamku, od kr�lestwa do
kr�lestwa.
Na drogach pe�no by�o wojska. Co krok natyka�o si� na kolumny piechoty lub
jazdy, a ka�dy napotkany komendant by� zdenerwowany, przej�ty, opryskliwy i tak
wa�ny, jakby los ca�ego �wiata od niego jednego zawis�. R�wnie� grody i zamki
pe�ne by�y zbrojnego ludu, dzie� i noc trwa�a tam gor�czkowa bieganina. Niewidoczni
zwykle burgrabiowie i kasztelani teraz bez ustanku latali po murach i dziedzi�cach �li
niczym osy przed burz�, darli si�, kl�li, wydawali rozkazy, rozdawali kopniaki. Ku
twierdzom i garnizonom dniem i noc� ci�gn�y oci�ale kolumny wy�adowanych
woz�w, mijaj�c kolumny wracaj�ce, jad�ce szybko, leciutko i pusto. Pyli�y go�ci�ce
p�dzone wprost ze stadnin tabuny rozbrykanych trzylatk�w. Niezwyczajne ni
w�dzid�a, ni zbrojnego je�d�ca koniki weso�o korzysta�y z ostatnich dni swobody,
dostarczaj�c koniuchom mn�stwo dodatkowego zaj�cia, a innym u�ytkownikom dr�g
niema�o k�opot�w.
Kr�tko m�wi�c, w upalnym, nieruchomym powietrzu wisia�a wojna.
Aplegatt uni�s� si� w strzemionach, rozejrza�. W dole, u st�p wzg�rza, b�yska�a
rzeka, ostro meandruj�c w�r�d ��k i k�p drzew. Za rzek�, na po�udniu, rozci�ga�y si�
lasy. Goniec pop�dzi� konia. Czas nagli�.
By� w drodze od dw�ch dni. Rozkaz kr�lewski i poczta dopad�y go w Hagge,
gdzie wypoczywa� po powrocie z Tretogoru. Opu�ci� twierdz� noc�, galopuj�c
go�ci�cem wzd�u� lewego brzegu Pontaru, przekroczy� granic� z Temeri� przed
�witem, a teraz, w po�udnie nast�pnego dnia, by� ju� nad brzegiem Ismeny. Gdyby
kr�l Foltest by� w Wyzimie, Aplegatt dor�czy�by mu pos�anie jeszcze tej nocy.
Niestety, kr�la nie by�o w stolicy - przebywa� na po�udniu kraju, w Mariborze,
oddalonym od Wyzimy o blisko dwie�cie mil. Aplegatt wiedzia� o tym, dlatego w okolicach
Bia�ego Mostu porzuci� wiod�cy na zach�d go�ciniec i pojecha� lasami, w
kierunku Ellander. Ryzykowa� nieco. W lasach ci�gle grasowa�y Wiewi�rki, biada
temu, kto wpad� im w r�ce lub nawin�� si� pod �uk. Ale goniec kr�lewski musi
ryzykowa�. Taka s�u�ba.
Sforsowa� rzek� bez trudu - od czerwca nie pada�o, woda w l�nienie opad�a
znacznie. Trzymaj�c si� skraju lasu, dotar� na szlak wiod�cy z Wyzimy na
po�udniowy wsch�d, w stron� krasnoludzkich hut, ku�ni i osiedli w Masywie
Mahakam. Szlakiem ci�gn�y wozy, wyprzedzane cz�sto przez konne podjazdy.
Aplegatt odetchn�� z ulg�. Tam, gdzie by�o ludno, nie by�o Scoia'tael. Kampania
przeciw walcz�cym z lud�mi elfom trwa�a w Temerii od roku, prze�ladowane po
lasach wiewi�rcze komanda podzieli�y si� na mniejsze grupki, a mniejsze grupki
trzyma�y si� z dala od ucz�szczanych dr�g i nie urz�dza�y na nich zasadzek.
Przed wieczorem by� ju� na zachodniej granicy ksi�stwa Ellander, na rozstaju
w okolicach wioski Zavada, sk�d mia� prost� i bezpieczn� drog� do Mariboru - czterdzie�ci
dwie mile bitym, ucz�szczanym traktem. Na rozstaju by�a karczma.
Postanowi� da� odpocz�� koniowi i sobie. Wiedzia�, �e je�li wyruszy o brzasku, to
nawet bez specjalnego m�czenia wierzchowca jeszcze przed zachodem s�o�ca ujrzy
srebrno-czarne proporce na czerwonych dachach wie� mariborskiego zamku.
Rozkulbaczy� klacz i sam j� oporz�dzi�, ka��c pacho�kowi i�� precz. By�
go�cem kr�lewskim, a goniec kr�lewski nikomu nie pozwala dotyka� swego konia.
Zjad� solidn� porcj� jajecznicy z kie�bas� i �wiartk� pytlowego chleba, popi� kwart�
piwa. Pos�ucha� plotek. R�norodnych. W karczmie popasali podr�ni ze wszystkich
stron �wiata.
W Dol Angra, dowiedzia� si� Aplegatt, znowu dosz�o do incydent�w, znowu
oddzia� lyrijskiej kawalerii �ci�� si� na granicy z nilfgaardzkim podjazdem, znowu
Meve, kr�lowa Lyrii, wielkim g�osem oskar�y�a Nilfgaard o prowokacj� i wezwa�a
pomocy od kr�la Demawenda z Aedirn. W Tretogorze odby�a si� publiczna
egzekucja reda�skiego barona, kt�ry potajemnie znosi� si� z emisariuszami
nilfgaardzkiego cesarza Emhyra. W Kaedwen po��czone w du�y oddzia� komanda
Scoia'tael dopu�ci�y si� rzezi w forcie Leyda. W rewan�u za t� masakr� ludno�� Ard
Carra-igh dokona�a pogromu, morduj�c blisko cztery setki bytuj�cych w stolicy
nieludzi.
W Temerii, opowiedzieli kupcy jad�cy z po�udnia, panuj� smutek i �a�oba
w�r�d cintryjskich emigrant�w, zebranych pod sztandarami marsza�ka Yissegerda.
Potwierdzi�a si� bowiem straszna wie�� o �mierci Lwi�tka, ksi�niczki Cirilli, ostatniej
z krwi kr�lowej Calanthe, zwanej Lwic� z Cintry.
Opowiedziano kilka jeszcze straszniejszych, z�owr�bnych plotek. Oto w kilku
wsiach w okolicach Aldersbergu dojone krowy zacz�y nagle strzyka� z wymion
krwi�, a o �wicie widziano we mgle Dziewic� Moru, zwiastunk� straszliwej zag�ady.
W Brugge, w okolicach Lasu Brokilon, zakazanego kr�lestwa le�nych driad, pojawi�
si� Dziki Gon, galopuj�cy po niebiosach orszak widm, a Dziki Gon, jak powszechnie
wiadomo, zawsze zapowiada wojn�. A z przyl�dka Bremervoord dostrze�ono
widmowy statek, a na jego pok�adzie upiora - czarnego rycerza w he�mie ozdobionym
skrzyd�ami drapie�nego ptaka...
Goniec nie przys�uchiwa� si� d�u�ej, by� zbyt zm�czony. Poszed� do wsp�lnej
izby noclegowej, zwali� si� na bar��g i zasn�� jak k�oda.
O brzasku wsta�. Gdy wyszed� na podw�rze, zdziwi� si� nieco - nie by�
pierwszym szykuj�cym si� do drogi, a to rzadko si� zdarza�o. Przy studni sta�
osiod�any kary ogier, a obok, przy korycie, my�a r�ce kobieta w m�skim stroju.
S�ysz�c kroki Aplegatta, kobieta odwr�ci�a si�, mokrymi d�o�mi zebra�a i odrzuci�a do
ty�u bujne czarne w�osy. Goniec uk�oni� si�. Kobieta lekko skin�a g�ow�.
Wchodz�c do stajni niemal zderzy� si� z drugim rannym ptaszkiem, kt�rym
by�a m�oda dziewczyna w aksamitnym berecie, wywodz�ca w�a�nie na podw�rze
jab�ko-wit� klacz. Dziewczyna tar�a twarz i ziewa�a, opieraj�c si� o bok wierzchowca.
- Ojej - mrukn�a, mijaj�c go�ca. - Usn� chyba na koniu... Usn� jak nic...
Uaauaaua...
- Ch��d ci� orze�wi, gdy rozk�usujesz koby�k� - rzek� grzecznie Aplegatt,
�ci�gaj�c siod�o z belki. - Szcz�liwej drogi, panieneczko.
Dziewczyna odwr�ci�a si� i spojrza�a na niego, jak gdyby dopiero teraz go
zauwa�y�a. Oczy mia�a wielkie i zielone jak szmaragdy. Aplegatt narzuci� czaprak na
konia.
- Szcz�liwej drogi �yczy�em - powt�rzy�. Zwykle nie by� wylewny ani
rozmowny, ale teraz czu� potrzeb� pogadania z bli�nim, nawet je�li tym bli�nim by�a
zwyk�a zaspana smarkula. Mo�e sprawi�y to d�ugie dni samotno�ci na szlaku, a mo�e
to, �e smarkula troch� przypomina�a jego �redni� c�rk�.
- Niech was bogowie ustrzeg� - doda� - od wypadku i z�ej przygody. We dwie
wy jeno i przy tym niewiasty... A czasy teraz niedobre. Wsz�dzie niebezpiecze�stwo
czyha na go�ci�cach...
Dziewczyna szerzej otworzy�a zielone oczy. Goniec poczu� zimno na plecach,
przeszy� go dreszcz.
- Niebezpiecze�stwo... - odezwa�a si� nagle dziewczyna dziwnym,
zmienionym g�osem. - Niebezpiecze�stwo jest ciche. Nie us�yszysz, gdy nadleci na
szarych pi�rach. Mia�am sen. Piasek... Piasek by� gor�cy od s�o�ca...
- Co? - Aplegatt zamar� z siod�em opartym o brzuch. - Co m�wisz,
panieneczko? Jaki piasek?
Dziewczyna wzdrygn�a si� silnie, przetar�a twarz. Jab�kowita klacz
potrz�sn�a �bem.
- Ciri! - zawo�a�a ostro czarnow�osa kobieta z podw�rza, poprawiaj�c popr�g i
juki karego ogiera. - Pospiesz si�!
Dziewczyna ziewn�a, spojrza�a na Aplegatta, zamruga�a, sprawiaj�c wra�enie
zdziwionej jego obecno�ci� w stajni. Goniec milcza�.
- Ciri - powt�rzy�a kobieta. - Zasn�a� tam?
- Ju� id�, pani Yennefer!
Gdy Aplegatt okulbaczy� wreszcie konia i wywi�d� go na podw�rze, po
kobiecie i dziewczynie nie by�o ju� �ladu. Kogut zapia� przeci�gle i chrypliwie,
rozszczeka� si� pies, w�r�d drzew odezwa�a si� kuku�ka. Goniec wskoczy� na siod�o.
Przypomnia� sobie nagle zielone oczy zaspanej dziewczyny, jej dziwne s�owa. Ciche
niebezpiecze�stwo? Szare pi�ra? Gor�cy piasek? Chyba niespe�na rozumu by�a
dziewka, pomy�la�. Sporo takich teraz si� widuje, pomylonych dziewek,
ukrzywdzonych w wojenne dni przez maruder�w albo innych hultaj�w... Tak, ani
chybi pomylona. A mo�e jeno rozespana, wyrwana ze snu, nie dobudzona jeszcze?
Dziw, jakie brednie nieraz ludzie plot�, gdy o �witaniu wci�� jeszcze mi�dzy snem a
jaw� si� ko�acz�...
Znowu przeszy� go dreszcz, a mi�dzy �opatkami odezwa� si� b�l. Rozmasowa�
plecy pi�ci�.
Gdy tylko znalaz� si� na mariborskim trakcie, wrazi� koniowi pi�t� w mi�kkie i
poszed� w galop. Czas nagli�.
***
W Mariborze goniec nie odpoczywa� d�ugo - nie min�� dzie�, a wiatr znowu
�wiszcza� mu w uszach. Nowy ko�, szpakowaty �rebiec z mariborskiej stadniny,
szed� ostro, wyci�gaj�c szyj� i zamiataj�c ogonem. Miga�y przydro�ne wierzby. Pier�
Aplegatta ugniata�a sakwa z poczt� dyplomatyczn�. Rzy� bola�a.
- Tfu, a �eby� kark skr�ci�, latawcze zatracony! - wrzasn�� mu w �lad wo�nica,
�ci�gaj�c powody zaprz�gu, sp�oszonego przemkni�ciem cwa�uj�cego szpaka. -
Widzita go, jak to gna, jakby mu �mier� pi�ty liza�a! A p�d�, p�d�, �wiszczypa�o, i tak
przed kostuch� nie ucieczesz!
Aplegatt otar� oko, za�zawione od p�du.
Wczorajszego dnia przekaza� kr�lowi Foltestowi listy, a potem wyrecytowa�
tajne pos�anie kr�la Demawenda.
- Demawend do Foltesta. W Dol Angra wszystko przygotowane. Przebiera�cy
czekaj� na rozkaz. Przewidywany termin: druga noc lipcowa po nowiu ksi�yca.
�odzie musz� wyl�dowa� na tamtym brzegu dwa dni p�niej.
Nad go�ci�cem lecia�y stada wron, kracz�c dono�nie. Lecia�y na wsch�d, w
kierunku Mahakamu i Dol Angra, w kierunku Yengerbergu. Jad�c, goniec powtarza�
w pami�ci s�owa sekretnego poselstwa, kt�re za jego po�rednictwem kr�l Temerii s�a�
kr�lowi Aedirn.
Foltest do Demawenda. Pierwsze: Wstrzymajmy akcj�. M�drale zwo�ali zjazd,
maj� si� spotka� i radzi� na wyspie Thanedd. Ten zjazd mo�e wiele zmieni�. Drugie:
poszukiwa� Lwi�tka mo�na zaprzesta�. Potwierdzi�o si�. Lwi�tko nie �yje.
Aplegatt d�gn�� szpaka pi�t�. Czas nagli�.
***
W�ska le�na droga by�a zatarasowana wozami. Aplegatt zwolni�, spokojnie
podk�usowa� do ostatniego z d�ugiej kolumny wehiku��w. Natychmiast zorientowa�
si�, �e nie przepchnie si� przez zator. O zawracaniu nie mog�o by� i mowy, by�aby to
zbyt wielka strata czasu. Zapuszczanie si� w bagnisty g�szcz celem objechania
zatoru te� niezbyt mu si� u�miecha�o, tym bardziej �e zmierzcha�o ju�.
- Co tu si� sta�o? - zapyta� wo�nic�w ostatniego pojazdu kolumny, dw�ch
staruszk�w, z kt�rych jeden zdawa� si� drzema�, a drugi nie �y�. - Napad?
Wiewi�rki? Gadajcie! Spiesz� si�...
Nim kt�ry� ze staruszk�w zd��y� odpowiedzie�, od niewidocznego w�r�d lasu
czo�a kolumny rozleg�y si� krzyki. Wo�nice w po�piechu wskakiwali na wozy, smagali
konie i wo�y przy wt�rze wyszukanych przekle�stw. Kolumna oci�ale ruszy�a z
miejsca. Drzemi�cy staruszek ockn�� si�, poruszy� brod�, cmokn�� na mu�y i strzeli� je
lejcami po zadach. Staruszek wygl�daj�cy na nie�ywego o�y�, odsun�� s�omiany
kapelusz z oczu i popatrzy� na Aplegatta.
- Patrzcie go - powiedzia�. - Spieszno mu. H�, synku, poszcz�ci�o ci si�. W
sam czas tu doskaka�e�.
- Ano - poruszy� brod� drugi staruszek i pop�dzi� mu�y. - W sam czas. Gdyby�
tu w po�udnie zajecha�, sta�by� wraz z nami, czeka� na wolny przejazd. Wszystkim
nam pilno, ale czeka� przysz�o. Jak pojedziesz, gdy trakt zamkni�ty?
- Zamkni�ty by� trakt? A to jak� mod�?
- Srogi ludojad si� tu objawi�, synku. Na rycerza napad�, co samowt�r z
pacho�kiem traktem jecha�. Rycerzowi podobnie� potw�r g�ow� wraz z he�mem urwa�,
koniu kiszki wypu�ci�. Pacho�ek umkn�� zdo�a�, baja�, �e zgroza jedna, �e czerwony
by� pono go�ciniec od juchy...
- Co to by�o za monstrum? - spyta� Aplegatt, wstrzymuj�c konia, by m�c
kontynuowa� rozmow� z wo�nicami wlok�cego si� wozu. - Smok?
- Nie, nie smok - powiedzia� drugi staruszek, ten w s�omianym kapeluszu. -
Powiadaj�, mandygora, czy jako� tak. Pacho�ek gada�, �e lataj�ca bestyja, okrutnie
wielga. A zawzi�ta! My�lelim, �e �re rycerza i odleci, ale gdzie tam! Siad�a pono na
drodze, kurwa jej ma�, i siedzi, syczy, z�biskami �yska... No, to i zatka�a szlak niczym
korek flaszk�, bo kto podjecha� i potwor� zoczy�, zostawia� w�z i chodu nazad.
Ustawi�o si� tedy woz�w na p� mili, a dooko�a, jak sam baczysz, synku, g�stwa i
mokrad�o, ani objecha�, ani zawr�ci�. Stalim tedy...
- Tylu ch�opa! - parskn�� goniec. - A stali jak dudki! By�o topory wzi�� a dzidy i
wy�en�� besti� z drogi albo ubi�.
- Ano, paru pr�bowa�o - powiedzia� powo��cy staruszek, pop�dzaj�c mu�y, bo
kolumna ruszy�a szybciej. -Trzech krasnolud�w z kupieckiej stra�y, a z nimi czterej
nowobra�cy, co do Carreras do twierdzy szli, do wojska. Krasnolud�w bestyja
okrutnie poharata�a, a nowobra�cy...
- Czmychn�li - doko�czy� drugi staruszek, po czym soczy�cie i daleko splun��,
niechybnie trafiaj�c w woln� przestrze� mi�dzy zadami mu��w. - Czmychn�li, ledwo
ow� mandygor� zoczyli. Jeden pono w gacie si� sfajda�. O, patrzaj, patrzaj, synku, to
on! Tam!
- Co wy mi tu - zdenerwowa� si� lekko Aplegatt - posra�ca chcecie
pokazywa�? Nieciekawym...
- Nie to! Potw�r! Ubity potw�r! Wojacy na fur� go k�ad�! Widzicie?
Aplegatt stan�� w strzemionach. Pomimo zapadaj�cych ciemno�ci i t�ocz�cych
si� ciekawskich dostrzeg� podnoszone przez �o�nierzy ogromne p�owe cielsko.
Nietoperze skrzyd�a i skorpioni ogon potwora wlok�y si� bezw�adnie po ziemi.
Krzykn�wszy ch�ralnie, wojacy unie�li zew�ok wy�ej i zwalili na w�z. Zaprz�one do
wozu konie, zaniepokojone wida� smrodem krwi i �cierwa, zar�a�y, targn�y dyszlem.
- Nie sta�! - wrzasn�� na staruszk�w komenderuj�cy �o�nierzami dziesi�tnik. -
Dalej jecha�! Nie tarasowa� przejazdu!
Dziadek pop�dzi� mu�y, w�z podskoczy� na koleinach. Aplegatt szturchn��
konia pi�t�, zr�wna� si�.
- Wojacy, widno, besti� ut�ukli?
- Ale tam - zaprzeczy� staruszek. - Wojacy, jak przyszli, jeno g�by na ludzi
rozwierali, rugali. A to st�j, a to nast�p si�, a to to, a to sio. Do potwora im spieszno
nie by�o. Pos�ali po wied�mina.
- Po wied�mina?
- Tak by�o - zapewni� drugi staruszek. - Kt�remu� si� przypomnia�o, �e we wsi
wied�mina widzia�, tedy pos�ali po niego. Przeje�d�a� potem podle nas. W�os mia�
bia�y, g�b� paskudn� i srogi miecz na plecach. Nie min�a godzina, jak kto� od
przodka krzykn��, �e zara b�dzie mo�na jecha�, bo wied�min bestyj� ukatrupi�.
Tegdy ruszylim nareszcie i akuratnie� ty si�, synku, napatoczy�.
- Ha - rzek� Aplegatt w zamy�leniu. - Tyle lat po drogach goni�, a jeszcze
wied�mina nie napotka�em. Widzia� kto, jak on tego potwora sprawia�?
- Ja widzia�em! - zawo�a� ch�opak ze zmierzwion� czupryn�, podk�usowuj�c z
drugiej strony wozu. Jecha� na oklep, powoduj�c chud� hreczkowat� szkapk� za pomoc�
kantara. - Wszystko widzia�em! Bo przy �o�nierzach by�em, na samiu�kim
przodku!
- Patrzcie go, smarka - powiedzia� powo��cy staruszek. - Mleko pod nosem, a
jak si� m�drzy. A batem chcesz?
- Niechajcie go, ojciec - wtr�ci� si� Aplegatt. - Skoro rozstaje, tam na Carreras
pojad�, a wcze�niej chcia�oby si� wiedzie�, co by�o z tym wied�minem. Gadaj, ma�y.
- A by�o tak - zacz�� szybko ch�opak, jad�c st�pa obok zaprz�gu - �e przyby�
�w wied�min do wojskowego komendanta. Rzek�, �e zwie si� Gerant. Komendant za
si� na to, �e jak si� zwa�, tak si� zwa�, lepiej niech si� do roboty we�mie. I pokaza�,
k�dy potw�r siedzi. Wied�min podszed� bli�ej, popatrzy� krzynk�. Do potwora by�o ze
staje, albo i wi�cej nawet, ale on tylko z dala pojrza� i od razu m�wi, �e to jest
mantikora wyj�tkiem wielga i �e ubije j�, jak mu dwie�cie koron zap�ac�.
- Dwie�cie koron? - zach�ysn�� si� drugi staruszek. -Co on, ze szcz�tem
zdumia�?
- To samo pan komendant rzekli, ino �e plugawiej nieco. A wied�min na to, �e
tyle to ma kosztowa� i �e jemu zajedno, niech potw�r siedzi na drodze cho�by do
s�dnego dnia. Komendant na to, �e tyli grosza nie zap�aci, wolej mu poczeka�, a�
stwora sama odleci. Wied�min za si� na to, �e stwora nie odleci, bo g�odna jest i
w�ciek�a. A je�li odleci, to wnet nazad powr�ci, bo to jej �owieckie tero... teret...
teretor...
- A ty, smarku, nie bublij! - zez�o�ci� si� powo��cy staruszek, bez widocznego
skutku pr�buj�c wysmarka� si� w palce, w kt�rych jednocze�nie trzyma� lejce. - Jeno
m�w, jak by�o!
- W�dy m�wi�! Rzek� wied�min tak: nie odleci potw�r, a b�dzie sobie ca�� noc
rycerza ubitego jad�, powolutku, bo rycerz w zbroicy, wyd�uba� go trudno ze �rodka.
Na to podeszli kupce i nu�e wied�mina ugadywa�, tak i siak, �e �ciepk� zrobi� i sto
koron mu dadz�. A wied�min im na to, �e bestia, pry, zowie si� mantikora i bardzo
jest nieprzezpieczna, tedy sto koron to se mog� wsadzi� do rzyci, on karku nie
nadstawi. Na to komendant rozsierdzi� si� i powiedzia�, �e taka to ju� pieska i
wied�mi�ska dola karku nadstawia� i �e wied�min rychtyk do tego jest jako w�a�nie
ona rzy� do srania. A kupce wida� bojali si�, �e wied�min tako� rozsierdzi si� i precz
ruszy, bo ugodzili si� na sto pi��dziesi�t. I wied�min miecza doby� i go�ci�cem
poszed�, ku temu miejscu, gdzie potwora siedzia�a. A komendant znak od uroku w
�lad za nim zrobi�, na ziem poplu� i rzek�, �e takich odmie�c�w piekielnych nie
wiedzie� czemu ziemia nosi. Jeden kupiec za si� na to, �e jakby wojsko, miast po
lasach za elfami gania�, straszyd�a z dr�g przep�dza�o, toby wied�min�w nie by�o
trzeba i �e...
- Nie ple� - przerwa� staruszek - ino opowiadaj, co� widzia�.
- Jam - pochwali� si� ch�opak - wied�mi�skiego konia strzeg�, koby�ki kasztanki
ze strza�k� bia��.
- Z koby�k� pies ta�cowa�! A jak wied�min potwora ubija�, widzia�e�?
- Eee... - zaj�kn�� si� ch�opak. - Nie widzia�em... Do ty�u mnie wypchli.
Wszyscy w g�os wrzeszczeli i konie si� sp�oszy�y, tedy...
- Przeciem m�wi� - rzek� pogardliwie dziadek - �e g�wno on widzia�, smark
jeden.
- Alem widzia� wied�mina, gdy wr�ci�! - zaperzy� si� ch�opak. - A komendant,
kt�ry na wszystko baczy�, blady by� ca�kiem na licu i rzek� po cichu do �o�nierz�w, �e
s� to czary magiczne albo sztuczki elfie, �e zwyk�y cz�owiek tak szybko mieczem
robi� nie zdo�a... Wied�min za si� od kupc�w wzi�� pieni�dz, koby�ki dosiad� i
pojecha�.
- Hmmm... - mrukn�� Aplegatt. - Kt�r�dy pojecha�? Traktem ku Carreras? Je�li
tak, to go mo�e dognam, cho� mu si� przyjrz�...
- Nie - powiedzia� ch�opak. - On z rozstaja w stron� Dorian ruszy�. Spieszno
mu by�o.
***
Wied�minowi rzadko �ni�o si� cokolwiek i nawet tych rzadkich sn�w nigdy nie
pami�ta� po przebudzeniu. Nawet wtedy, gdy by�y to koszmary - a zwykle by�y to
koszmary.
Tym razem to te� by� koszmar, ale tym razem wied�min zapami�ta�
przynajmniej jego fragment. Ze sk��bionego wiru jakich� niejasnych, ale
niepokoj�cych postaci, dziwnych, ale z�owr�bnych scen i niezrozumia�ych, ale
budz�cych groz� s��w i d�wi�k�w wy�oni� si� nagle wyra�ny i czysty obraz. Ciri. Inna
od tej, kt�r� pami�ta� z Kaer Morhen. Jej popielate w�osy, rozwiane w galopie, by�y
d�u�sze - takie jakie nosi�a wtedy, gdy spotka� j� po raz pierwszy, w Brokilonie. Gdy
przeje�d�a�a obok niego, chcia� krzykn��, ale nie doby� g�osu. Chcia� pobiec za ni�,
ale mia� wra�enie, �e do po�owy ud pogr��ony jest w stygn�cej smole. A Ciri zdawa�a
si� go nie widzie�, galopowa�a dalej, w noc, mi�dzy pokraczne olchy i wierzby, jak
�ywe wymachuj�ce konarami. A on zobaczy�, �e jest �cigana. �e w �lad za ni�
cwa�uje kary ko�, a na nim je�dziec w czarnej zbroi, w he�mie udekorowanym skrzyd�ami
drapie�nego ptaka.
Nie m�g� si� poruszy�, nie m�g� krzykn��. M�g� tylko patrze�, jak skrzydlaty
rycerz dogania Ciri, chwyta za w�osy, �ci�ga z siod�a i galopuje dalej, wlok�c j� za
sob�. M�g� tylko patrze�, jak twarz Ciri sinieje z b�lu, a z jej ust rwie si� bezg�o�ny
krzyk. Obudzi� si�, rozkaza� sobie, nie mog�c znie�� koszmaru. Obudzi� si�!
Obudzi� si� natychmiast!
Obudzi� si�.
D�ugo le�a� nieruchomo, rozpami�tuj�c sen. Potem wsta�. Wyci�gn�� spod
poduszki sakiewk�, szybko przeliczy� dziesi�ciokoron�wki. Sto pi��dziesi�t za
wczorajsz� mantikor�. Pi��dziesi�t za mglaka, kt�rego zabi� na zlecenie w�jta z
wioski pod Carreras. I pi��dziesi�t za wilko�aka, kt�rego wystawili mu osadnicy z
Burdorffu.
Pi��dziesi�t za wilko�aka. Du�o, bo robota by�a �atwa. Wilko�ak nie broni� si�.
Zagnany do jaskini, z kt�rej nie by�o wyj�cia, ukl�kn�� i czeka� na cios miecza.
Wied�minowi by�o go �al.
Ale potrzebowa� pieni�dzy.
Nie min�a godzina, a w�drowa� ju� ulicami miasta Dorian, szukaj�c
znajomego zau�ka i znajomego szyldu.
***
Napis na szyldzie g�osi�: �Codringher i Fenn, konsultacje i us�ugi prawne".
Geralt jednak wiedzia� a� nadto dobrze, �e to, co robili Codringher i Fenn, mia�o z
regu�y nad wyraz ma�o wsp�lnego z prawem, sami za� partnerzy mieli mn�stwo
powod�w, by unika� jakiegokolwiek kontaktu zar�wno z prawem, jak i z jego
przedstawicielami. W�tpi� te� powa�nie, by kt�rykolwiek ze zjawiaj�cych si� w
kantorze klient�w wiedzia�, co znaczy s�owo �konsultacja".
W dolnej kondygnacji budyneczku nie by�o wej�cia; by�y tylko solidnie
zaryglowane wrota, zapewne wiod�ce do wozowni lub stajni. Aby dosta� si� do drzwi
wej�ciowych, trzeba by�o zapu�ci� si� na ty�y domu, wej�� na b�otniste, pe�ne kaczek
i kur podw�rko, stamt�d na schodki, potem za� przej�� w�sk� galeryjk� i ciemnym
korytarzykiem. Dopiero w�wczas stawa�o si� przed solidnymi, okutymi drzwiami z
mahoniu, zaopatrzonymi w wielk� mosi�n� ko�atk� w kszta�cie lwiej g�owy.
Geralt zako�ata�, po czym cofn�� si� szybko. Wiedzia�, �e zamontowany w
drzwiach mechanizm mo�e wystrzeli� z ukrytych w�r�d oku� otwor�w d�ugie na
dwadzie�cia cali �elazne szpikulce. Teoretycznie, szpikulce strzela�y z drzwi tylko
w�wczas, gdy kto� pr�bowa� manipulowa� przy zamku, wzgl�dnie gdy Codringher
lub Fenn naciskali na urz�dzenie spustowe, ale Geralt wielokrotnie ju� przekona� si�,
�e nie ma niezawodnych mechanizm�w i �e ka�dy z nich dzia�a czasem nawet
wtedy, gdy dzia�a� nie powinien. I odwrotnie.
W drzwiach by�o zapewne jakie� urz�dzenie identyfikuj�ce go�ci,
prawdopodobnie czarodziejskie. Po zako�ataniu nigdy nikt z wewn�trz nie indagowa�
ani nie ��da�, by si� opowiada�. Drzwi otwiera�y si� i stawa� w nich Codringher.
Zawsze Codringher, nigdy Fenn.
- Witaj, Geralt - powiedzia� Codringher. - Wejd�. Nie musisz si� tak p�aszczy�
do framugi, bo rozmontowa�em zabezpieczenie. Par� dni temu co� si� w nim
zepsu�o. Zadzia�a�o ni z gruszki, ni z pietruszki i podziurawi�o domokr��c�. Wchod�
�mia�o. Masz spraw� do mnie?
- Nie - wied�min wszed� do obszernego, mrocznego przedpokoju, w kt�rym jak
zwykle lekko �mierdzia�o kotem. - Nie do ciebie. Do Fenna.
Codringher zarechota� g�o�no, utwierdzaj�c wied�mina w podejrzeniu, �e Fenn
by� postaci� stuprocentowo mityczn�, s�u��c� do mydlenia oczu prewotom, bajlifom,
poborcom podatk�w i innym nienawistnym Codringherowi osobom.
Weszli do kantoru, w kt�rym by�o ja�niej, bo by� to pok�j szczytowy - solidnie
zakratowane okna wychodzi�y na s�o�ce przez wi�ksz� cz�� dnia. Geralt zaj��
krzes�o przeznaczone dla klient�w. Naprzeciw, za d�bowym biurkiem, rozpar� si� w
wy�cie�anym fotelu Codringher, ka��cy tytu�owa� si� �adwokatem" cz�owiek, dla
kt�rego nie by�o rzeczy niemo�liwych. Je�li kto� mia� trudno�ci, k�opoty, problemy -
szed� do Codringhera. I w�wczas ten kto� szybko dostawa� do r�ki dowody
nieuczciwo�ci i malwersacji wsp�lnika w interesach. Otrzymywa� kredyt bankowy bez
zabezpiecze� i gwarancji. Jako jedyny z d�ugiej listy wierzycieli egzekwowa�
nale�no�ci od firmy, kt�ra og�asza�a bankructwo. Otrzymywa� spadek, cho� bogaty
wuj odgra�a� si�, �e nie zapisze ni miedziaka. Wygrywa� proces spadkowy, bo
najzawzi�tsi nawet krewni niespodziewanie wycofywali roszczenia. Jego syn
wychodzi� z lochu, oczyszczony z zarzut�w na podstawie niezbitych dowod�w albo
zwolniony z braku takowych, bo je�li dowody by�y, to znika�y tajemniczo, a
�wiadkowie na wyprz�dki odwo�ywali wcze�niejsze zeznania. Nadskakuj�cy c�rce
�owca posag�w nagle zwraca� afekt ku innej. Kochanek �ony lub uwodziciel c�rki w
wyniku nieszcz�liwego wypadku doznawa� skomplikowanego z�amania trzech ko�czyn,
w tym przynajmniej jednej g�rnej. A zapami�ta�y wr�g lub inny nader
niewygodny osobnik przestawa� szkodzi� - z regu�y gin�� po nim wszelki �lad i s�uch.
Tak, je�li kto� mia� problemy, jecha� do Dorian, bieg� chy�o do firmy �Codringher i
Fenn" i ko�ata� do mahoniowych drzwi. W drzwiach stawa� �adwokat" Codringher,
niewysoki, szczup�y i szpakowaty, o niezdrowej cerze cz�owieka rzadko
przebywaj�cego na �wie�ym powietrzu. Codringher prowadzi� do kantoru, siada� w
fotelu, bra� na kolana du�ego bia�o-czarnego kocura i g�aska� go. Obaj -Codringher i
kocur - mierzyli klienta nie�adnym, niepokoj�cym spojrzeniem ��tozielonkawych
oczu.
- Otrzyma�em tw�j list - Codringher i kocur zmierzyli wied�mina ��tozielonymi
spojrzeniami. - Odwiedzi� mnie tak�e Jaskier. Przeje�d�a� przez Dorian kilka tygodni
temu. Opowiedzia� mi co nieco o twoich strapieniach. Ale powiedzia� bardzo ma�o. Za
ma�o.
- Doprawdy? Zaskakujesz mnie. To by�by pierwszy znany mi przypadek, gdy
Jaskier nie powiedzia� za du�o.
- Jaskier - Codringher nie u�miechn�� si� - niewiele powiedzia�, bo i wiedzia�
niewiele. A powiedzia� mniej, ni�
wiedzia�, bo po prostu o niekt�rych sprawach zakaza�e� mu gada�. Sk�d u
ciebie ten brak zaufania? I to wzgl�dem kolegi w profesji?
Geralt �achn�� si� lekko. Codringher by�by uda�, �e nie zauwa�y�, ale nie m�g�,
bo kot zauwa�y�. Rozwar�szy szeroko oczy, obna�y� bia�e kie�ki i zasycza� niemal
bezg�o�nie.
- Nie dra�nij mojego kota - powiedzia� adwokat, uspokajaj�c zwierz�tko
g�askaniem. - Poruszy�o ci� nazwanie koleg�? Przecie� to prawda. Ja te� jestem
wied�minem. Ja te� wybawiam ludzi od potwor�w i od potwornych k�opot�w. I te�
robi� to za pieni�dze.
- S� pewne r�nice - mrukn�� Geralt, wci�� pod nieprzyjaznym wzrokiem
kocura.
- S� - zgodzi� si� Codringher. - Ty jeste� wied�minem anachronicznym, a ja
wied�minem nowoczesnym, id�cym z duchem czasu. Dlatego ty wkr�tce b�dziesz
bezrobotny, a ja b�d� prosperowa�. Strzyg, wiwern, endriag i wilko�ak�w wkr�tce nie
b�dzie ju� na �wiecie. A skurwysyny b�d� zawsze.
- Przecie� ty wybawiasz od k�opot�w w�a�nie g��wnie skurwysyn�w,
Codringher. Maj�cych k�opoty biedak�w nie sta� na twoje us�ugi.
- Na twoje us�ugi biedak�w nie sta� r�wnie�. Biedak�w nigdy nie sta� na nic,
dlatego w�a�nie s� biedakami.
- Nies�ychanie to logiczne. A odkrywcze, �e a� dech zapiera.
- Prawda ma to do siebie, �e zapiera. A w�a�nie prawd� jest, �e baz� i ostoj�
naszych profesji jest skurwysy�stwo. Z tym, �e twoje jest ju� prawie reliktem, a moje
jest realne i rosn�ce w si��.
- Dobra, dobra. Przejd�my do rzeczy.
- Najwy�szy czas - kiwn�� g�ow� Codringher, g�aszcz�c kota, kt�ry wypr�y�
si� i zamrucza� g�o�no, wbijaj�c mu pazury w kolano. - I za�atwiajmy te rzeczy
zgodnie z hierarchi� ich wa�no�ci. Rzecz pierwsza: moje honorarium, kolego
wied�minie, wynosi dwie�cie pi��dziesi�t novigradzkich koron. Dysponujesz tak�
kwot�? Czy te� mo�e zaliczasz si� do maj�cych k�opoty biedak�w?
- Najpierw przekonajmy si�, czy zapracowa�e� na tak� kwot�.
- Przekonywanie - powiedzia� zimno adwokat - ogranicz wy��cznie do w�asnej
osoby i bardzo przyspiesz. Gdy za� si� ju� przekonasz, po�� pieni�dze na stole.
W�wczas przejdziemy do kolejnych, mniej wa�nych rzeczy.
Geralt odwi�za� od pasa mieszek i z brz�kiem rzuci� go na biurko. Kocur
gwa�townym susem zeskoczy� z kolan Codringhera i umkn��. Adwokat schowa� trzos
do szuflady, nie sprawdzaj�c zawarto�ci.
- Sp�oszy�e� mojego kota - powiedzia� z nieudawanym wyrzutem.
- Przepraszam. My�la�em, �e brz�k pieni�dzy jest ostatni� rzecz� mog�c�
sp�oszy� twojego kota. M�w, czego si� dowiedzia�e�.
- Ten Rience - zacz�� Codringher - kt�ry tak ci� interesuje, to do�� tajemnicza
posta�. Uda�o mi si� ustali� tylko to, �e studiowa� dwa lata w szkole czarodziej�w w
Ba� Ard. Wywalili go stamt�d, przy�apawszy na drobnych kradzie�ach. Pod szko��,
jak zwykle, czekali werbownicy z kaedwe�skiego wywiadu. Rience da� si�
zwerbowa�. Co robi� dla wywiadu Kaedwen, nie uda�o mi si� ustali�. Ale odrzuty ze
szko�y czarodziej�w zwykle szkoli si� na morderc�w. Pasuje?
- Jak ula�. M�w dalej.
- Nast�pna informacja pochodzi z Cintry. Pan Rience siedzia� tam w lochu. Za
rz�d�w kr�lowej Calanthe.
- Za co siedzia�?
- Wyobra� to sobie, �e za d�ugi. Kiblowa� kr�tko, bo kto� go wykupi�, sp�acaj�c
te d�ugi wraz z procentami. Transakcja odby�a si� za po�rednictwem banku, z
zastrze�eniem anonimowo�ci dobroczy�cy. Pr�bowa�em wy�ledzi�, od kogo
pochodzi�y pieni�dze, ale da�em za wygran� po czterech kolejnych bankach. Ten, kto
wykupi� Rience'a, by� profesjona�em. I bardzo zale�a�o mu na anonimowo�ci.
Codringher zamilk�, zakas�a� ci�ko, przyk�adaj�c chustk� do ust.
- I nagle, tu� po zako�czeniu wojny, pan Rience pojawi� si� w Sodden, w
Angrenie i w Brugge - podj�� po chwili, ocieraj�c wargi i patrz�c na chustk�. -
Odmieniony nie do poznania, przynajmniej je�li chodzi o zachowanie i ilo�� got�wki,
jak� dysponowa� i jak� szasta�. Bo je�eli chodzi o miano, to bezczelny sukinsyn nie
wysila� si� - nadal u�ywa� imienia Rience. I jako Rience zacz�� prowadzi� intensywne
poszukiwania pewnej osoby, czy raczej os�bki. Odwiedzi� druid�w z angre�skiego
Kr�gu, tych, kt�rzy opiekowali si� wojennymi sierotami. Cia�o jednego z druid�w
odnaleziono po jakim� czasie w pobliskim lesie, zmasakrowane, nosz�ce �lady
tortur. Potem Rience pojawi� si� na Zarzeczu...
- Wiem - przerwa� Geralt. - Wiem, co zrobi� z ch�opsk� rodzin� z Zarzecza. Za
dwie�cie pi��dziesi�t koron liczy�em na wi�cej. Jak do tej pory, nowo�ci� by�a dla
mnie jedynie informacja o szkole czarodziej�w i o kaedwe�skim wywiadzie. Reszt�
znam. Wiem, �e Rience to bezwzgl�dny morderca. Wiem, �e to arogancki �obuz, nie
wysilaj�cy si� nawet na przybieranie fa�szywych imion. Wiem, �e pracuje na czyje�
zlecenie. Na czyje, Codringher?
- Na zlecenie jakiego� czarodzieja. To czarodziej wykupi� go wtedy z lochu.
Sam mnie informowa�e�, a Jaskier to potwierdzi�, �e Rience u�ywa magii. Prawdziwej
magii, nie sztuczek, kt�re m�g�by zna� �ak wylany z akademii. Kto� go zatem
wspiera, wyposa�a w amulety, prawdopodobnie potajemnie szkoli. Niekt�rzy z
oficjalnie praktykuj�cych magik�w maj� takich sekretnych uczni�w i totumfackich do
za�atwiania nielegalnych lub brudnych spraw. W �argonie czarodziej�w co� takiego
okre�la si� jako dzia�anie ze smyczy.
- Dzia�aj�c z czarodziejskiej smyczy, Rience korzysta�by z magii kamufluj�cej.
A on nie zmienia ani imienia, ani aparycji. Nie pozby� si� nawet odbarwienia sk�ry po
poparzeniu przez Yennefer.
- W�a�nie to potwierdza, �e dzia�a ze smyczy - Codringher zakas�a�, otar� wargi
chustk�. - Bo czarodziejski kamufla� to �aden kamufla�, tylko dyletanci u�ywaj� czego�
takiego. Gdyby Rience ukrywa� si� pod magiczn� zas�on� lub iluzoryczn� mask�,
natychmiast sygnalizowa�by to ka�dy magiczny alarm, a takie alarmy s� w tej chwili
praktycznie w ka�dej bramie grodowej. A czarodzieje wyczuwaj� iluzoryczne maski
bezb��dnie. W najwi�kszym skupisku ludzi, w najwi�kszej ci�bie Rience zwr�ci�by na
siebie uwag� ka�dego czarodzieja, jak gdyby z uszu wali� mu p�omie�, a z rzyci k��by
dymu. Powtarzam: Rience dzia�a na zlecenie czarodzieja i dzia�a tak, by nie �ci�ga�
na siebie uwagi innych czarodziej�w.
- Niekt�rzy maj� go za nilfgaardzkiego szpiega.
- Wiem o tym. Uwa�a tak na przyk�ad Dijkstra, szef wywiadu Redanii. Dijkstra
myli si� rzadko, mo�na wi�c przyj��, �e i tym razem ma racj�. Ale jedno nie wyklucza
drugiego. Totumfacki czarodzieja mo�e by� jednocze�nie nilfgaardzkim szpiegiem.
- Co oznacza�oby, �e jaki� oficjalnie praktykuj�cy czarodziej szpieguje dla
Nilfgaardu za po�rednictwem tajnego totumfackiego.
- Bzdura - Codringher zakas�a�, z uwag� obejrza� chustk�. - Czarodziej mia�by
szpiegowa� dla Nilfgaardu? Z jakich powod�w? Dla pieni�dzy? �mieszne. Licz�c na
wielk� w�adz� pod rz�dami zwyci�skiego cesarza Emhyra? Jeszcze �mieszniejsze.
Nie jest tajemnic�, �e Emhyr var Emreis trzyma podleg�ych mu czarodziej�w kr�tko.
Czarodzieje w Nilfgaardzie traktowani s� r�wnie funkcjonalnie jak, dajmy na to,
stajenni. I maj� nie wi�cej w�adzy ni� stajenni. Czy kt�rykolwiek z naszych
rozwydrzonych magik�w zdecydowa�by si� walczy� o zwyci�stwo cesarza, przy
kt�rym by�by stajennym? Filippa Eilhart, kt�ra dyktuje Vizimirowi Reda�skiemu
kr�lewskie or�dzia i edykty? Sabrina Glevissig, kt�ra przerywa przemowy Henselta z
Kaedwen, wal�c pi�ci� w st� i nakazuj�c, by kr�l si� zamkn�� i s�ucha�? Vilgefortz z
Roggeveen, kt�ry niedawno odpowiedzia� Demawendowi z Aedirn, �e chwilowo nie
ma dla niego czasu?
- Kr�cej, Codringher. Jak to wi�c jest z Rience'em?
- Zwyczajnie. Nilfgaardzki wywiad pr�buje dotrze� do czarodzieja, wci�gaj�c
do wsp�pracy totumfackiego. Z tego, co wiem, Rience nie pogardzi�by nilfgaardzkim
florenem i zdradzi� swego mistrza bez wahania.
- Teraz to ty opowiadasz bzdury. Nawet nasi rozwydrzeni magicy z miejsca
zorientowaliby si�, �e s� zdradzani, a rozszyfrowany Rience zadynda�by na
szubienicy. Je�li mia�by szcz�cie.
- Dziecko z ciebie, Geralt. Rozszyfrowanych szpieg�w nie wiesza si�, lecz
wykorzystuje. Faszeruje dezinformacj�, pr�buje przerobi� na podw�jnych agent�w...
- Nie nud� dziecka, Codringher. Nie interesuj� mnie kulisy pracy wywiadu ani
polityka. Rience depcze mi po pi�tach, chc� wiedzie� dlaczego i na czyje zlecenie.
Wychodzi na to, �e na zlecenie jakiego� czarodzieja. Kto jest tym czarodziejem?
- Jeszcze nie wiem. Ale wkr�tce b�d� to wiedzia�.
- Wkr�tce - wycedzi� wied�min - to dla mnie za p�no.
- Wcale tego nie wykluczam - powiedzia� powa�nie Codringher. - Wpakowa�e�
si� w paskudn� kaba��, Geralt. Dobrze, �e zwr�ci�e� si� do mnie, ja umiem wyci�ga�
z kaba�. W zasadzie ju� ci� wyci�gn��em.
- Doprawdy?
- Doprawdy - adwokat przy�o�y� chustk� do ust i zakas�a�. - Bo widzisz, kolego,
opr�cz czarodzieja, a mo�e i Nilfgaardu, w rozgrywce jest te� trzecia partia.
Odwiedzili mnie, wystaw sobie, agenci tajnych s�u�b kr�la Foltesta. Mieli k�opot. Kr�l
rozkaza� im poszukiwa� pewnej zaginionej ksi�niczki. Gdy okaza�o si�, �e to nie
takie proste, agenci postanowili wci�gn�� do wsp�pracy specjalist� od nieprostych
spraw. Na�wietlaj�c problem, zasugerowali specjali�cie, �e sporo o poszukiwanej
ksi�niczce mo�e wiedzie� pewien wied�min. Ba, mo�e nawet wiedzie�, gdzie ona
jest.
- A co uczyni� specjalista?
- Pocz�tkowo da� wyraz zdziwieniu. Zdziwi�o go mianowicie, �e
wzmiankowanego wied�mina nie wsadzono do lochu, by tam tradycyjnym sposobem
dowiedzie� si� wszystkiego, co wie, a nawet sporo tego, czego nie wie, ale zmy�li, by
zadowoli� pytaj�cych. Agenci odrzekli, �e ich szef zabroni� im tego. Wied�mini,
wyja�nili agenci, maj� tak wra�liwy system nerwowy, �e pod wp�ywem tortur
natychmiast umieraj�, albowiem, jak si� obrazowo wyrazili, �y�ka im w m�zgu p�ka.
W zwi�zku z tym polecono im wied�mina tropi�, ale to zadanie r�wnie� okaza�o si�
nie�atwe. Specjalista pochwali� agent�w za rozs�dek i nakaza� im zg�osi� si� za dwa
tygodnie.
- Zg�osili si�?
- A jak�e. A w�wczas specjalista, kt�ry ju� uwa�a� ci� za klienta, przedstawi�
agentom niezbite dowody na to, �e wied�min Geralt nie mia�, nie ma i nie m�g� mie�
niczego wsp�lnego z poszukiwan� ksi�niczk�. Specjalista znalaz� bowiem
naocznych �wiadk�w �mierci ksi�niczki Cirilli, wnuczki kr�lowej Calanthe, c�rki
kr�lewny Pavetty. Cirilla zmar�a trzy lata temu w obozie dla uchod�c�w w Angrenie.
Na dyfteryt. Dziecko przed �mierci� cierpia�o strasznie. Nie uwierzysz, ale temerscy
agenci mieli �zy w oczach, gdy s�uchali relacji moich naocznych �wiadk�w.
- Ja te� mam �zy w oczach. Temerscy agenci, jak tusz�, nie mogli lub nie
chcieli zaoferowa� ci wi�cej ni� dwie�cie pi��dziesi�t koron?
- Tw�j sarkazm rani moje serce, wied�minie. Wyci�gn��em ci� z kaba�y, a ty,
miast dzi�kowa�, ranisz moje serce.
- Dzi�kuj� i przepraszam. Dlaczego kr�l Foltest rozkaza� agentom poszukiwa�
Ciii, Codringher? Co im rozkazano uczyni�, gdy j� odnajd�?
- Ale� ty niedomy�lny. Zabi� j�, rzecz jasna. Uznano j� za pretendentk� do
tronu Cintry, a s� wobec tego tronu inne plany.
- To si� kupy nie trzyma, Codringher. Tron Cintry sp�on�� razem z kr�lewskim
pa�acem, miastem i ca�ym krajem. Teraz rz�dzi tam Nilfgaard. Foltest dobrze o tym
wie, inni kr�lowie te�. W jaki spos�b Ciri mo�e pretendowa� do tronu, kt�rego nie
ma?
- Chod� - Codringher wsta�. - Spr�bujemy wsp�lnie znale�� odpowied� na to
pytanie. Przy okazji dam ci dow�d zaufania... Co ci� tak interesuje w tym portrecie,
mo�na wiedzie�?
- To, �e jest podziurawiony, jakby dzi�cio� dzioba� go kilka sezon�w -
powiedzia� Geralt, patrz�c na wizerunek w z�oconych ramach, wisz�cy na �cianie
naprzeciw biurka adwokata. - I to, �e przedstawia wyj�tkowego idiot�.
- To m�j nieboszczyk ojciec - Codringher skrzywi� si� lekko. - Wyj�tkowy
idiota. Powiesi�em tu portret, by zawsze mie� go przed oczami. W charakterze
przestrogi. Chod�, wied�minie.
Wyszli do przedpokoju. Kocur, kt�ry le�a� na �rodku dywanu i zapami�tale liza�
wyci�gni�t� pod dziwnym k�tem tyln� �apk�, na widok wied�mina umkn�� natychmiast
w ciemno�� korytarza.
- Dlaczego koty ci� tak nie lubi�, Geralt? Czy to ma co� wsp�lnego z...
- Tak - uci��. - Ma.
Mahoniowy panel boazerii usun�� si� bezszelestnie, ods�aniaj�c sekretne
przej�cie. Codringher poszed� pierwszy. Panel, niew�tpliwie uruchamiany magicznie,
zamkn�� si� za nimi, ale nie pogr��y� w ciemno�ci. Z g��bi tajnego korytarza
dociera�o �wiat�o.
W pomieszczeniu na ko�cu korytarza by�o zimno i sucho, a w powietrzu unosi�
si� ci�ki, dusz�cy zapach kurzu i �wiec.
- Poznasz mojego wsp�pracownika, Geralt.
- Fenna? - u�miechn�� si� wied�min. - Nie mo�e by�.
- Mo�e. Przyznaj si�, podejrzewa�e�, �e Fenn nie istnieje?
- Sk�d�e.
Spomi�dzy si�gaj�cych niskiego sklepienia rega��w i p�ek z ksi�gami
rozleg�o si� skrzypienie, a po chwili wyjecha� stamt�d dziwaczny wehiku�. By� to
wysoki fotel zaopatrzony w ko�a. Na fotelu siedzia� karze� o ogromnej g�owie,
osadzonej - z pomini�ciem szyi - na nieproporcjonalnie w�skich ramionach. Karze�
nie mia� obu n�g.
- Poznajcie si� - powiedzia� Codringher. - Jakub Fenn, uczony legista, m�j
wsp�lnik i nieoceniony wsp�pracownik. A to nasz go�� i klient...
- Wied�min Geralt z Rivii - doko�czy� z u�miechem kaleka. � Domy�li�em si�
bez zbytniego trudu. Pracuj� nad zagadnieniem od kilku miesi�cy. Pozw�lcie za
mn�, panowie.
Ruszyli za poskrzypuj�cym fotelem w labirynt mi�dzy rega�ami uginaj�cymi si�
pod ci�arem tom�w, kt�rych nie powstydzi�aby si� uniwersytecka biblioteka w
Oxenfurcie. Inkunabu�y, jak oceni� Geralt, musia�y by� gromadzone przez kilka
pokole� Codringher�w i Fenn�w. By� rad z okazanego dowodu zaufania, cieszy� si�,
mog�c wreszcie pozna� Fenna. Nie w�tpi� jednak, �e posta�, cho� stuprocentowo
realna, po cz�ci by�a te� mityczna. Mitycznego Fenna, niezawodnie alter ego
Codringhera, cz�sto widywano w terenie, a przykuty do fotela uczony legista
prawdopodobnie nigdy nie opuszcza� budynku.
�rodek pomieszczenia by� szczeg�lnie dobrze o�wietlony, sta� tu niski,
dost�pny z fotela na k�kach pulpit, na kt�rym pi�trzy�y si� ksi�gi, zwoje pergaminu i
welinu, papierzyska, butle inkaustu i tuszu, p�ki pi�r i tysi�czne zagadkowe utensylia.
Nie wszystkie by�y zagadkowe. Geralt rozpozna� formy do fa�szowania piecz�ci i
diamentow� tark� do usuwania zapis�w z urz�dowych dokument�w. Na �rodku
pulpitu le�a� ma�y kulowy arbalet repetier, a obok wyziera�y spod aksamitnej tkaniny
wielkie szk�a powi�kszaj�ce, sporz�dzone ze szlifowanego kryszta�u g�rskiego.
Takie szk�a by�y rzadko�ci� i kosztowa�y maj�tek.
- Znalaz�e� co� nowego, Fenn?
- Niewiele - kaleka u�miechn�� si�. U�miech mia� mi�y i bardzo ujmuj�cy. -
Zaw�zi�em list� potencjalnych mocodawc�w Rience'a do dwudziestu o�miu
czarodziej�w...
- To na razie zostawmy - przerwa� pr�dko Codringher. - Na razie interesuje
nas co� innego. Wyja�nij Geraltowi powody, dla kt�rych zaginiona ksi�niczka Cintry
jest obiektem szeroko zakrojonych poszukiwa� agent�w Czterech Kr�lestw.
- Dziewczyna ma w �y�ach krew kr�lowej Calanthe -powiedzia� Fenn, jakby
zaskoczony konieczno�ci� wyja�niania tak oczywistych spraw. - Jest ostatni� z kr�lewskiej
linii. Cintra ma spore znaczenie strategiczne i polityczne. Zaginiona,
pozostaj�ca poza stref� wp�yw�w pretendentka do korony jest niewygodna, a mo�e
by� gro�na, je�li dostanie si� pod niew�a�ciwe wp�ywy. Na przyk�ad wp�ywy
Nilfgaardu.
- O ile pami�tam - rzek� Geralt - w Cintrze prawo wy��cza kobiety z sukcesji.
- To prawda - potwierdzi� Fenn i znowu si� u�miechn��. - Ale kobieta zawsze
mo�e zosta� czyj�� �on� i matk� potomka p�ci m�skiej. S�u�by wywiadowcze
Czterech Kr�lestw dowiedzia�y si� o wszcz�tych przez Rience'a gor�czkowych
poszukiwaniach ksi�niczki i by�y przekonane, �e o to w�a�nie chodzi�o.
Postanowiono wi�c uniemo�liwi� ksi�niczce zostanie �on� i matk�. Prostym, ale
skutecznym sposobem.
- Ale ksi�niczka nie �yje - rzek� szybko Codringher, obserwuj�c zmiany, jakie
na twarzy Geralta wywo�a�y s�owa u�miechni�tego kar�a. - Agenci dowiedzieli si� o
tym i zaprzestali poszukiwa�.
- Na razie zaprzestali - wied�min z niema�ym trudem zdoby� si� na spok�j i
ch�odny ton. - Fa�sz ma to do siebie, �e wychodzi na jaw. Poza tym kr�lewscy agenci
to tylko jedna z partii bior�cych udzia� w tej grze. Agenci, sami to powiedzieli�cie,
tropili Ciri, by pokrzy�owa� plany innym tropicielom. Ci inni mog� by� mniej podatni
na dezinformacj�. Wynaj��em was, by�cie znale�li spos�b na zapewnienie dziecku
bezpiecze�stwa. Co proponujecie?
- Mamy pewn� koncepcj� - Fenn rzuci� okiem na wsp�lnika, ale nie znalaz� na
jego twarzy rozkazu milczenia. - Chcemy dyskretnie, ale szeroko rozpowszechni�
opini�, �e nie tylko ksi�niczka Cirilla, ale nawet jej ewentualni m�scy potomkowie
nie maj� �adnych praw do tronu Cintry.
- W Cintrze k�dziel nie dziedziczy - wyja�ni� Codringher, walcz�c z kolejnym
atakiem kaszlu. - Dziedziczy wy��cznie miecz.
- Dok�adnie tak - potwierdzi� uczony legista. - Geralt przed chwil� sam to
powiedzia�. To prastare prawo, nawet tej diablicy Calanthe nie uda�o si� go
uniewa�ni�, a stara�a si�.
- Pr�bowa�a obali� to prawo intryg� - rzek� z przekonaniem Codringher,
wycieraj�c wargi chustk�. - Nielegaln� intryg�. Wyja�nij, Fenn.
- Calanthe by�a jedyn� c�rk� kr�la Dagorada i kr�lowej Adalii. Po �mierci
rodzic�w przeciwstawi�a si� arystokracji, widz�cej w niej wy��cznie �on� dla nowego
kr�la.
Chcia�a panowa� niepodzielnie, co najwy�ej dla formy i podtrzymania dynastii,
zgadza�a, si� na instytucj� ksi�cia ma��onka, zasiadaj�cego przy niej, ale
znacz�cego tyle co pa�dzierna kuk�a. Stare rody opar�y si� temu. Calanthe mia�a do
wyboru wojn� domow�, abdykacj� na rzecz innej linii lub ma��e�stwo z Roegnerem,
ksi�ciem Ebbing. Wybra�a to trzecie rozwi�zanie. Rz�dzi�a krajem, ale u boku
Roegnera. Rzecz jasna, nie da�a si� ujarzmi� ani wypchn�� do babi�ca. By�a Lwic� z
Cintry. Ale panowa� Roegner, cho� nikt nie tytu�owa� go Lwem.
- A Calanthe - doda� Codringher - gwa�townie usi�owa�a zaj�� w ci��� i urodzi�
syna. Nic z tego nie wysz�o. Urodzi�a c�rk� Pavett�, potem dwukrotnie poroni�a i sta�o
si� jasne, �e nie b�dzie mia�a wi�cej dzieci. Wszystkie plany wzi�y w �eb. Ot, babska
dola. Wielkie ambicje przekre�la zrujnowana macica.
Geralt skrzywi� si�.
- Jeste� obrzydliwie trywialny, Codringher.
- Wiem. Prawda te� by�a trywialna. Bo Roegner zacz�� si� rozgl�da� za m�od�
kr�lewn� o odpowiednio szerokich biodrach, najlepiej z rodu o potwierdzonej p�odno�ci
a� do praprababki wstecz. A Calanthe zacz�� grunt umyka� spod n�g. Ka�dy
posi�ek, ka�dy kielich wina m�g� zawiera� �mier�, ka�de polowanie mog�o si� sko�czy�
nieszcz�liwym wypadkiem. Wiele �wiadczy o tym, �e Lwica z Cintry przej�a
w�wczas inicjatyw�. Roegner zmar�. W kraju szala�a w�wczas ospa i zgon kr�la
nikogo nie zdziwi�.
- Zaczynam rozumie� - rzek� wied�min, pozornie beznami�tnie - na czym
opiera� si� b�d� wie�ci, kt�re zamierzacie dyskretnie, acz szeroko rozpu�ci�. Ciri
zostanie wnuczk� trucicielki i m�ob�jczyni?
- Nie uprzedzaj fakt�w, Geralt. M�w dalej, Fenn.
- Calanthe - u�miechn�� si� karze� - uratowa�a �ycie, ale korona by�a coraz
dalej. Gdy po �mierci Roegnera Lwica si�gn�a po w�adz� absolutn�, arystokracja
ponownie twardo opar�a si� �amaniu praw i tradycji. Na tronie Cintry mia� zasiada�
kr�l, nie kr�lowa. Postawiono spraw� jasno: gdy tylko ma�a Pavetta zacznie cho�
troch� przypomina� kobiet�, nale�y j� wyda� za m�� za kogo�, kto zostanie nowym
kr�lem. Powt�rne ma��e�stwo bezp�odnej kr�lowej nie wchodzi�o w gr�. Lwica z
Cintry zrozumia�a, �e mo�e liczy� co najwy�ej na rol� kr�lowej matki. Na domiar
z�ego m�em Pavetty m�g� zosta� kto�, kto by totalnie odsun�� te�ciow� od rz�d�w.
- B�d� znowu trywialny - ostrzeg� Codringher. - Calanthe zwleka�a z wydaniem
Pavetty za m��. Zniszczy�a pierwszy projekt maria�u, gdy dziewczyna mia�a dziesi��
lat, i drugi, gdy mia�a trzyna�cie. Arystokracja przejrza�a plany i za��da�a, by
pi�tnaste urodziny Pavetty by�y jej ostatnimi panie�skimi urodzinami. Calanthe
musia�a wyrazi� zgod�. Ale wcze�niej osi�gn�a to, na co liczy�a. Pavetta za d�ugo
pozostawa�a pann�. Zacz�o j� wreszcie �wierzbi� tak, �e pu�ci�a si� z pierwszym z
brzegu przyb��d�, do tego zakl�tym w potwora. By�y w tym jakie� okoliczno�ci
nadprzyrodzone, jakie� przepowiednie, czary, obietnice... Jakie� Prawa
Niespodzianki? Prawda, Geralt? Co sta�o si� potem, pami�tasz zapewne. Calanthe
�ci�gn�a do Cintry wied�mina, a wied�min narozrabia�. Nie wiedz�c, �e jest
sterowany, zdj�� kl�tw� z potwornego Je�a, umo�liwiaj�c mu maria� z Pavett�. Tym
samym wied�min u�atwi� Calanthe utrzymanie tronu. Zwi�zek Pavetty z
odczarowanym potworem by� dla wielmo��w tak wielkim szokiem, �e zaakceptowali
nag�e ma��e�stwo Lwicy z Eistem Tuirseach. Jarl z Wysp Skellige wyda� im si�
jednak lepszy ni� przyb��da Je�. W ten spos�b Calanthe nadal rz�dzi�a krajem. Eist,
jak wszyscy wyspiarze, obdarza� Lwic� z Cintry zbyt wielkim szacunkiem, by si� jej w
czymkolwiek przeciwstawia�, a kr�lowanie nudzi�o go po prostu. Ca�kowicie odda�
rz�dy w jej r�ce. A Calanthe, faszeruj�c si� medykamentami i eliksirami, wlok�a
ma��onka do �o�a w dzie� i w nocy. Chcia�a rz�dzi� a� do ko�ca swych dni. A je�li
jako kr�lowa matka, to matka w�asnego syna. Ale, jak ju� m�wi�em, ambicje du�e,
ale...
- Ju� m�wi�e�. Nie powtarzaj si�.
- Natomiast kr�lewna Pavetta, �ona dziwacznego Je�a, ju� w czasie �lubnej
ceremonii mia�a na sobie podejrzanie lu�n� sukni�. Zrezygnowana Calanthe zmieni�a
plany. Je�li nie jej syn, pomy�la�a, to niech to b�dzie syn Pavetty. Ale Pavetta
urodzi�a c�rk�. Przekle�stwo, czy jak? Kr�lewna mog�a jednak jeszcze rodzi�. To
znaczy mog�aby. Bo zdarzy� si� zagadkowy wypadek. Ona i �w dziwaczny Je� zgin�li
w nie wyja�nionej katastrofie morskiej.
- Czy ty nie za du�o sugerujesz, Codringher?
- Staram si� wyja�ni� sytuacj�, nic wi�cej. Po �mierci Pavetty Calanthe
za�ama�a si�, ale na kr�tko. Jej ostatni� nadziej� by�a wnuczka. C�rka Pavetty,
Cirilla. Ciri, szalej�cy po kr�lewskim burgu wcielony diabe�ek. Dla niekt�rych oczko w
g�owie, zw�aszcza dla starszych, bo tak przypomina�a Calanthe, gdy ta by�a
dzieckiem. Dla innych... odmieniec, c�rka potwornego Je�a, do kt�rej ro�ci� sobie
nadto prawa jaki� wied�min. I teraz dochodzimy do sedna sprawy: pupilka Calanthe,
ewidentnie szykowana na nast�pczyni�, traktowana wr�cz jak drugie wcielenie,
Lwi�tko z krwi Lwicy, ju� w�wczas uwa�ana by�a przez niekt�rych za wykluczon� z
praw do tronu. Cirilla by�a �le urodzona. Pavetta pope�ni�a mezalians. Zmiesza�a
kr�lewsk� krew z po�ledniejsz� krwi� przyb��dy o nieznanym pochodzeniu.
- Chytrze, Codringher. Ale to nie tak. Ojciec Ciri wcale nie by� po�ledniejszy.
By� kr�lewiczem.
- Co ty powiesz? O tym nie wiedzia�em. Z jakiego kr�lestwa?
- Z kt�rego� na po�udniu... Z Maecht... Tak, w�a�nie z Maecht.
- Interesuj�ce - mrukn�� Codringher. - Maecht od dawna jest nilfgaardzk�
marchi�. Wchodzi w sk�ad Prowincji Metinna.
- Ale jest kr�lestwem - wtr�ci� Fenn. - Panuje tam kr�l.
- Panuje tam Emhyr var Emreis - uci�� Codringher. - Ktokolwiek siedzi tam na
tronie, siedzi z �aski i decyzji Emhyra. Ale je�li ju� przy tym jeste�my, to sprawd�,
kogo Emhyr tam uczyni� kr�lem. Ja nie pami�tam.
- Ju� szukam - kaleka popchn�� ko�a swego fotela, skrzypi�c odjecha� w
kierunku rega�u, �ci�gn�� z niego gruby rulon zwoj�w i zacz�� je przegl�da�, rzucaj�c
przejrzane na pod�og�. - Hmmm... Ju� mam. Kr�lestwo Maecht. W herbie srebrne
ryby i korony naprzemiennie w polu b��kitno-czerwonym czterodzielnym...
- Plu� na heraldyk�, Fenn. Kr�l, kto jest tam kr�lem?
- Hoet zwany Sprawiedliwym. Wybrany w drodze elekcji...
- ...przez Emhyra z Nilfgaardu - domy�li� si� zimno Codringher.
- ...dziewi�� lat temu.
- Nie ten - policzy� pr�dko adwokat. - Ten nas nie interesuje. Kto by� przed
nim?
- Chwileczk�. Mam. Akerspaark. Zmar�...
- Zmar� na ostre zapalenie p�uc, przebitych sztyletem przez siepaczy Emhyra
albo tego Sprawiedliwego - Codringher znowu popisa� si� domy�lno�ci�. - Geralt, czy
rzeczony Akerspaark budzi u ciebie jakie� skojarzenia? Czy to m�g�by by� tatunio
tego Je�a?
- Tak - potwierdzi� wied�min po chwili namys�u. - Akerspaark. Pami�tam, Duny
tak nazwa� swego ojca.
- Duny?
- Takie nosi� imi�. By� kr�lewiczem, synem tego Akerspaarka...
- Nie - przerwa� Fenn, zapatrzony w zwoje. - Tu s� wszyscy wymienieni.
Legalni synowie: Orm, Gorm, Torm, Horm i Gonzalez. Legalne c�rki: Alia, Valia,
Nina, Paulina, MaMna i Argentina...
- Odwo�uj� oszczerstwa rzucone na Nilfgaard i na Sprawiedliwego Hoeta -
o�wiadczy� powa�nie Codringher. - Ten Akerspaark nie zosta� zamordowany. On
zwyczajnie zach�do�y� si� na �mier�. Bo pewnie mia� i b�kart�w, co, Fenn?
- Mia�. Sporo. Ale �adnego o imieniu Duny tutaj nie widz�.
- I nie liczy�em, �e zobaczysz. Geralt, tw�j Je� nie by� �adnym kr�lewiczem.
Nawet je�li rzeczywi�cie sp�odzi� go gdzie� na boku ten gbur Akerspaark, od praw do
takiego tytu�u dzieli�a go, opr�cz Nilfgaardu, cholernie d�uga kolejka legalnych
Orm�w, Gorm�w i innych Gonzalez�w, z w�asn�, zapewne liczn� progenitur�. Z
formalnego punktu widzenia Pavetta pope�ni�a mezalians.
- A Ciri, dziecko mezaliansu, nie ma praw do tronu?
- Brawo.
Fenn przyskrzypia� do pulpitu, popychaj�c ko�a fotela.
- To jest argument - powiedzia�, zadzieraj�c wielk� g�ow�. - Wy��cznie
argument. Nie zapominaj, Geralt, my nie walczymy ani o koron� dla ksi�niczki Cirilli,
ani o pozbawienie jej korony. Z rozpuszczonej plotki ma wynika�, �e nie mo�na
dziewczyny wykorzysta� do si�gni�cia po Cintr�. �e je�li kto� tak� pr�b� podejmie,
�atwo b�dzie mo�na j� podwa�y�, zakwestionowa�. Dziewczyna w grze politycznej
przestanie by� figur�, b�dzie ma�o wa�nym pionkiem. A w�wczas...
- Pozwol� jej �y� - doko�czy� beznami�tnie Codringher.
- Od strony formalnej - spyta� Geralt - jak moc�y jest ten wasz argument?
Fenn spojrza� na Codringhera, potem na wied�mina.-
- Niezbyt mocny - przyzna�. - Cirilla to ci�gle Calanthe, cho� nieco
rozcie�czona. W normalnych krajach mo�e i odsuni�to by j� od tronu, ale warunki nie
s� normalne. Krew Lwicy ma znaczenie polityczne...
- Krew... - Geralt potar� czo�o. - Co to znaczy Dziecko Starszej Krwi,
Codringher?
- Nie rozumiem. Czy kto�, m�wi�c o Cirilli, u�ywa� takiego miana?
- Tak.
- Kto?
- Niewa�ne kto. Co to znaczy?
- Luned aep Hen Ichaer - powiedzia� nagle Fenn, odje�d�aj�c od pulpitu. -
Dos�ownie to nie by�oby Dziecko, ale C�rka Starszej Krwi. Hmmm... Starsza Krew...
Spotka�em si� z tym okre�leniem. Nie pami�tam dok�adnie... Chyba chodzi o jakie�
elfie przepowiednie. W niekt�rych wersjach tekstu wr�by Itliny, tych starszych, s�,
jak mi si� zdaje, wzmianki o Starszej Krwi Elf�w, czyli Aen Hen Ichaer. Ale my tu nie
mamy pe�nego tekstu tej Trzeba by zwr�ci� si� do elf�w...
- Zostawmy to - przerwa� zimno Codringher. - Nie za wiele zagadnie� naraz,
Fenn, nie za wiele srok za ogon, nie za wiele przepowiedni i tajemnic. Dzi�kujemy ci
na razie. Bywaj, owocnej pracy. Geralt, pozw�l. Wr��my do kantoru.
- Za ma�o, prawda? - upewni� si� wied�min, gdy tylko wr�cili i zasiedli w
fotelach, adwokat za biurkiem, on naprzeciw. - Za niskie honorarium, tak?
Codringher podni�s� z blatu biurka metalowy przedmiot w kszta�cie gwiazdy i
kilkakrotnie obr�ci� go w palcach.
- Za niskie, Geralt. Kopanie w elfich przepowiedniach to dla mnie diabelne
obci��enie, strata czasu i �rodk�w. Konieczno�� szukania doj�� do elf�w, bo opr�cz
nich nikt nie jest w stanie poj�� ich zapis�w. Elfie manuskrypty to w wi�kszo�ci
przypadk�w jaka� pokr�tna symbolika, akrostychy, czasami wr�cz szyfry. Starsza
Mowa jest zawsze co najmniej dwuznaczna, a zapisana mo�e mie� i dziesi��
znacze�. Elfy nigdy nie by�y sk�onne pomaga� komu�, kto chcia� rozgryza� ich
przepowiednie. A w dzisiejszych czasach, gdy po lasach trwa krwawa wojna z
Wiewi�rkami, gdy dochodzi do pogrom�w, niebezpiecznie jest zbli�a� si� do nich.
Podw�jnie niebezpiecznie. Elfy mog� wzi�� za prowokatora, ludzie mog� oskar�y� o
zdrad�...
- Ile, Codringher?
Adwokat milcza� przez chwil�, bezustannie bawi�c si� metalow� gwiazd�.
- Dziesi�� procent - powiedzia� wreszcie.
- Dziesi�� procent od czego?
- Nie drwij ze mnie, wied�minie. Sprawa robi si� powa�na. Zaczyna by� coraz
mniej jasne, o co tu chodzi, a gdy nie wiadomo, o co chodzi, to z pewno�ci� chodzi o
pieni�dze. Milszy mi tedy procent ni� zwyk�e honorarium. Dasz mi dziesi�� procent
od tego, co sam b�dziesz z tego mia�, pomniejszone o ju� zap�acon� sum�. Spisujemy
umow�?
- Nie. Nie chc� ci� nara�a� na straty. Dziesi�� procent od zera daje zero,
Codringher. Ja, m�j drogi kolego, nie b�d� nic z tego mia�.
- Powtarzam, nie drwij ze mnie. Nie wierz�, �eby� nie dzia�a� dla zysku. Nie
wierz�, �eby nie kry�y si� za tym...
- Ma�o mnie obchodzi, w co wierzysz. Nie b�dzie �adnej umowy. I �adnych
procent�w. Okre�l wysoko�� honorarium za zebranie informacji.
- Ka�dego innego - zakas�a� Codringher - wyrzuci�bym za drzwi, pewnym
b�d�c, �e pr�buje mnie wykiwa�. Ale do ciebie, anachroniczny wied�minie, dziwnie
jako� pasuje szlachetna i naiwna bezinteresowno��. To w twoim stylu, to wspaniale i
patetycznie staromodne... da� si� zabi� za darmo...
- Nie tra�my czasu. Ile, Codringher?
- Drugie tyle. Razem pi��set.
- �a�uj� - Geralt pokr�ci� g�ow� - ale nie sta� mnie na tak� sum�. Przynajmniej
nie w tej chwili.
- Ponawiam propozycj�, kt�r� ju� ci kiedy� z�o�y�em, na pocz�tku naszej
znajomo�ci - powiedzia� wolno adwokat, wci�� bawi�c si� gwiazd�. - Przyjmij prac� u
mnie, a b�dzie ci� sta�. Na informacje i na inne luksusy.
- Nie, Codringher.
- Dlaczego?
- Nie zrozumiesz.
- Tym razem ranisz nie moje serce, lecz dum� zawodow�. Bo pochlebiam
sobie mniemaj�c, �e z regu�y wszystko rozumiem. U podstaw naszych zawod�w le�y
skurwysy�stwo, ale ty jednak ci�gle wolisz anachroniczne od nowoczesnego.
Wied�min u�miechn�� si�.
- Brawo.
Codringher znowu zani�s� si� kaszlem, otar� wargi, spojrza� na chustk�, potem
podni�s� ��tozielone oczy.
- Zapu�ci�e� �urawia w list� magiczek i magik�w, kt�ra le�a�a na pulpicie? W
spis potencjalnych mocodawc�w Rience'a?
- Zapu�ci�em.
- Nie dam ci tej listy, dop�ki nie sprawdz� dok�adnie. Nie sugeruj si� tym, co
podpatrzy�e�. Jaskier powiedzia� mi, �e Filippa Eilhart prawdopodobnie wie, kto stoi
za Rience'em, ale tobie posk�pi�a tej wiedzy. Filippa nie ochrania�aby byle p�taka. Za
tym draniem stoi wi�c jaka� wa�na figura.
Wied�min milcza�.
- Strze� si�, Geralt. Jeste� w powa�nym niebezpiecze�stwie. Kto� prowadzi z
tob� gr�. Kto� dok�adnie przewiduje twoje ruchy, kto� nimi wr�cz kieruje. Nie daj si�
ponie�� arogancji i zadufaniu. Ten, kto z tob� igra, to nie strzyga i nie wilko�ak. To nie
bracia Micheletowie. To nawet nie Rience. Dziecko Starszej Krwi, cholera. Jakby
ma�o by�o tronu Cintry, czarodziej�w, kr�l�w i Nilfgaardu, jeszcze na dodatek elfy.
Przerwij t� gr�, wied�minie, wy��cz si� z niej. Pokrzy�uj plany, robi�c to, czego nikt
si� nie spodziewa. Zerwij ten szalony zwi�zek, nie pozw�l, by kojarzono ci� z Cirill�.
Zostaw j� Yennefer, a sam wracaj do Kaer Morhen i nie wystawiaj stamt�d nosa.
Zaszyj si� w g�rach, a ja poszperam w elfich manuskryptach, spokojnie, bez
po�piechu, dok�adnie. A gdy ju� b�d� mia� informacje o Dziecku Starszej Krwi, gdy
b�d� zna� imi� zaanga�owanego w to czarodzieja, ty zd��ysz zebra� pieni�dze i
dokonamy wymiany.
- Ja nie mog� czeka�. Dziewczyna jest w niebezpiecze�stwie.
- To prawda. Ale jest mi wiadome, �e ciebie uwa�a si� za przeszkod� na
drodze do niej. Za przeszkod�, kt�r� nale�y bezwzgl�dnie usun��. W zwi�zku z tym
to ty jeste� w niebezpiecze�stwie. Wezm� si� za dziewczyn� dopiero wtedy, gdy
wyko�cz� ciebie.
- Lub wtedy, gdy przerw� gr�, usun� si� i zaszyj� w Kaer Morhen. Za du�o ci
zap�aci�em, Codringher, by� udziela� mi takich rad.
Adwokat obr�ci� w palcach stalow� gwiazd�.
- Za kwot�, kt�r� dzi� mi zap�aci�e�, dzia�am aktywnie ju� od jakiego� czasu,
wied�minie - powiedzia�, powstrzymuj�c kaszel. - Rada, kt�rej ci udzielani, jest przemy�lana.
Zaszyj si� w Kaer Morhen, zniknij. A w�wczas ci, kt�rzy szukaj� Cirilli,
dostan� j�.
Geralt zmru�y� oczy i u�miechn�� si�. Codringher nie zblad�.
- Ja wiem, co m�wi� - podj��, wytrzymuj�c spojrzenie
i u�miech. - Prze�ladowcy twojej Ciri znajd� j� i zrobi� z ni�, co zechc�. A
tymczasem i ona, i ty b�dziecie bezpieczni.
- Wyja�nij, prosz�. W miar� szybko.
- Znalaz�em pewn� dziewczyn�. Szlachciank� z Cintry, sierot� wojenn�.
Przesz�a przez obozy dla uchod�c�w, aktualnie mierzy �okciem i kroi tkaniny,
przygarni�ta przez sukiennika z Brugge. Nie wyr�nia si� niczym szczeg�lnym.
Pr�cz jednego. Jest do�� podobna do wizerunku z pewnej miniatury przedstawiaj�cej
Lwi�tko z Cintry... Chcesz zobaczy� jej portrecik?
- Nie, Codringher. Nie chc�. I nie zgadzam si� na takie rozwi�zanie.
- Geralt - adwokat przymkn�� powieki - co tob� kieruje? Je�li chcesz ocali� t�
twoj� Ciri... Wydaje mi si�, �e nie sta� ci� teraz na luksus pogardy. Nie, �le si�
wyrazi�em. Nie sta� ci� na luksus pogardzania pogard�. Nadchodzi czas pogardy,
kolego wied�minie, czas wielkiej, bezbrze�nej pogardy. Musisz si� dopasowa�. To,
co ci proponuj�, to prosta alternatywa. Kto� umrze, �eby �y� m�g� kto�. Kto�, kogo
kochasz, ocaleje. Umrze inna dziewczynka, kt�rej nie znasz, kt�rej nigdy nie
widzia�e�...
- Kt�r� mog� pogardza�? - przerwa� wied�min. - Mam za to, co kocham,
zap�aci� pogard� dla samego siebie? Nie, Codringher. Zostaw tamto dziecko w
spokoju, niech nadal mierzy sukno �okciem. Jej portrecik zniszcz. Spal. A za moje
dwie�cie pi��dziesi�t ci�ko zarobionych koron, kt�re wrzuci�e� do szuflady, daj mi
co� innego. Informacj�. Yennefer i Ciri opu�ci�y Ellander. Jestem pewien, �e o tym
wiesz. Jestem pewien, �e wiesz, dok�d zmierzaj�. Jestem pewien, �e wiesz, czy kto�
pod��a ich tropem.
Codringher pob�bni� palcami po stole, zakas�a�.
- Wilk, niepomny na przestrogi, chce polowa� nadal -stwierdzi�. - Nie widzi, �e
to na niego poluj�, �e lezie prosto mi�dzy fl�dry zastawione przez prawdziwego
�owc�.
- Nie b�d� banalny. B�d� konkretny.
- Skoro sobie �yczysz. Nietrudno si� domy�li�, �e Yennefer jedzie na zjazd
czarodziej�w, zwo�any na pocz�tek lipca do Garstangu na wyspie Thanedd. Sprytnie
kluczy i nie pos�uguje si� magi�, trudno wi�c j� namierzy�. Tydzie� temu by�a w
jeszcze w Ellander, obliczy�em, �e za trzy, cztery dni dotrze do miasta Gors Velen, z
kt�rego na Thanedd jeden krok. Jad�c do Gors Velen, musi przejecha� przez osad�
Anchor. Wyruszaj�c natychmiast, masz szans� przechwyci� tych, kt�rzy jad� za ni�.
Bo jad� za ni�.
- Mam nadziej� - Geralt u�miechn�� si� paskudnie -�e to nie jacy� kr�lewscy
agenci?
- Nie - powiedzia� adwokat, patrz�c na metalow� gwiazd�, kt�r� si� bawi�. - To
nie agenci. Ale te� nie jest to Rience, kt�ry jest m�drzejszy od ciebie, bo po drace z
Micheletami utai� si� w jakiej� dziurze i nie wysuwa stamt�d nosa. Za Yennefer jedzie
trzech najemnych zbir�w.
- Domniemywani, �e ich znasz?
- Ja wszystkich znam. I dlatego co� ci zaproponuj�: zostaw ich w spokoju. Nie
jed� do Anchor. A ja wykorzystam posiadane znajomo�ci i koneksje. Spr�buj�
podkupi� zbir�w i odwr�ci� kontrakt. Innymi s�owy, napuszcz� ich na Rience'a. Je�li
si� uda...
Urwa� nagle, zamachn�� si� silnie. Stalowa gwiazda zawy�a w locie i z hukiem
wyr�n�a w portret, prosto w czo�o Codringhera seniora, dziurawi�c p��tno i wbijaj�c
si� w �cian� prawie do po�owy.
- Dobre, co? - u�miechn�� si� szeroko adwokat. - To si� nazywa orion.
Zamorski wynalazek. �wicz� od miesi�ca, trafiam ju� bez pud�a. Mo�e si� przyda�.
Na trzydzie�ci st�p ta gwiazdeczka jest niezawodna i zab�jcza, a ukry� j� mo�na w
r�kawicy lub za wst��k� kapelusza. Od roku oriony s� na wyposa�eniu nilfgaardzkich
s�u�b specjalnych. Ha, ha, je�li Rience szpieguje dla Nilfgaardu, to b�dzie zabawne,
gdy znajd� go z orionem w skroni... Co ty na to?
- Nic. To twoja sprawa. Dwie�cie pi��dziesi�t koron le�y w twojej szufladzie.
- Jasne - kiwn�� g�ow� Codringher. - Traktuj� twoje s�owa jako dan� mi woln�
r�k�. Pomilczmy chwil�, Geralt. Uczcijmy rych�� �mier� pana Rience'a minut� milczenia.
Dlaczego si� krzywisz, u diab�a? Nie masz szacunku dla majestatu �mierci?
- Mam. Zbyt du�y, by spokojnie s�ucha� drwi�cych z niej idiot�w. Czy ty
my�la�e� kiedy� o w�asnej �mierci, Codringher?
Adwokat zakas�a� ci�ko, d�ugo patrzy� na chustk�, kt�r� zas�ania� usta. Potem
podni�s� oczy.
- Owszem - powiedzia� cicho. - My�la�em. I to intensywnie. Ale nic ci do moich
my�li, wied�minie. Pojedziesz do Anchor?
- Pojad�.
- Ralf Blunden, zwany Profesorem. Heimo Kantor. Kr�tki Yaxa. M�wi� ci co�
te imiona?
- Nie.
- Wszyscy trzej s� nie�li na miecze. Lepsi od Michelet�w. Sugerowa�bym wi�c
pewniejsz�, dalekosi�n� bro�. Na przyk�ad te nilfgaardzkie gwiazdki. Chcesz,
sprzedam ci kilka sztuk. Mam tego du�o.
- Nie kupi�. To niepraktyczne. Ha�asuje w locie.
- Gwizd dzia�a psychologicznie. Potrafi sparali�owa� ofiar� strachem.
- Mo�liwe. Ale mo�e i ostrzec. Ja zd��y�bym si� przed tym uchyli�.
- Gdyby� widzia�, jak w ciebie rzucaj�, owszem. Wiem, �e potrafisz uchyli� si�
przed strza�� albo be�tem... Ale z ty�u...
- Z ty�u te�.
- G�wno prawda.
- Za��my si� - powiedzia� zimno Geralt. - Ja odwr�c� si� twarz� do podobizny
twego taty idioty, a ty rzu� we mnie tym orionem. Trafisz mnie, wygra�e�. Nie trafisz,
przegra�e�. Je�li przegrasz, rozszyfrujesz elfie manuskrypty. Zdob�dziesz informacje
o Dziecku Starszej Krwi. Pilnie. I na kredyt.
- A je�li wygram?
- R�wnie� zdob�dziesz te informacje i udost�pnisz je Yennefer. Ona zap�aci.
Nie b�dziesz pokrzywdzony. Codringher otworzy� szuflad� i wyci�gn�� drugi orion.
- Liczysz na to, �e nie przyjm� zak�adu - stwierdzi�, nie zapyta�.
- Nie - u�miechn�� si� wied�min. - Jestem pewien, �e go przyjmiesz.
- Ryzykant z ciebie. Zapomnia�e�? Ja nie miewam skrupu��w.
- Nie zapomnia�em. Nadchodzi wszak czas pogardy, a ty idziesz z post�pem i
duchem czasu. Ale ja wzi��em sobie do serca zarzuty anachronicznej naiwno�ci i tym
razem zaryzykuj� nie bez nadziei na zysk. Jak�e wi�c? Zak�ad stoi?
- Stoi - Codringher uj�� stalow� gwiazd� za jedno z ramion i wsta�. -
Ciekawo�� zawsze bra�a u mnie g�r� nad rozs�dkiem, nie wspominaj�c o
bezzasadnym mi�osierdziu. Odwr�� si�.
Wied�min odwr�ci� si�. Spojrza� na g�sto podziurawione oblicze na portrecie i
na utkwiony w nim orion. A potem zamkn�� oczy.
Gwiazda zawy�a i hukn�a w �cian� cztery cale od ramy portretu.
- Jasna cholera! - wrzasn�� Codringher. - Nawet nie drgn��e�, ty sukinsynu!
Geralt odwr�ci� si� i u�miechn��. Niezwykle paskudnie.
- A po co mia�em drga�? S�ysza�em, �e rzucasz tak, by nie trafi�.
W zaje�dzie by�o pusto. W k�cie, na �awie, siedzia�a m�oda kobieta z
podkr��onymi oczami. Odwr�cona wstydliwie bokiem, karmi�a piersi� dziecko.
Barczysty ch�op, mo�e m��, drzema� obok, oparty plecami o �cian�. W cieniu za
piecem siedzia� jeszcze kto�, kogo Aplegatt nie widzia� wyra�nie w mroku izby.
Gospodarz podni�s� g�ow�, zobaczy� Aplegatta, dostrzeg� jego ubi�r i blach� z
herbem Aedirn na piersi, momentalnie spochmurnia�. Aplegatt by� przyzwyczajony do
takich powita�. By� go�cem kr�lewskim, przys�ugiwa�o mu bezwzgl�dne prawo
podwody. Kr�lewskie dekrety by�y wyra�ne - goniec mia� prawo w ka�dym mie�cie, w
ka�dej wsi, w ka�dym zaje�dzie i w ka�dym obej�ciu za��da� �wie�ego konia - i
biada takiemu, kt�ry by odm�wi�. Rzecz jasna, goniec zostawia� w�asnego
wierzchowca, a nowego bra� za pokwitowaniem - w�a�ciciel m�g� zwr�ci� si� do
starosty i otrzyma� rekompensat�. Ale r�nie z tym bywa�o. Dlatego na go�ca
patrzono zawsze z niech�ci� i obaw� - za��da czy nie za��da? Zabierze na
zatracenie naszego Z�otka? Nasz� wykarmion� od �rebaka Krask�? Naszego
wypieszczonego Wronka? Aplegatt widywa� ju� rozszlochane dzieciaki, uczepione
siod�anego, wyprowadzanego ze stajni ulubie�ca i towarzysza zabaw, niejeden raz
patrzy� w twarze doros�ych, poblad�e w poczuciu niesprawiedliwo�ci i bezsi�y.
- �wie�ego konia mi nie trza - powiedzia� szorstko. Zdawa�o mu si�, �e
gospodarz odetchn�� z ulg�.
- Zjem jeno, bom zg�odnia� na szlaku - doda� goniec. - Jest co w garnku?
- Polewki nieco zosta�o, wraz podam, siednijcie. Zanocujecie? Zmierzcha ju�.
Aplegatt zastanowi� si�. Przed dwoma dniami spotka� si� z Hansomem,
znajomym go�cem, i zgodnie z rozkazem wymieni� poselstwa. Hansom przej�� listy i
pos�anie dla kr�la Demawenda, pocwa�owa� przez Temeri� i Mahakam do
Yengerbergu. Aplegatt za�, przej�wszy poczt� dla kr�la Vizimira z Redanii, pojecha�
w kierunku Oxenfurtu i Tretogoru. Mia� do przebycia ponad trzysta mil.
- Zjem i pojad� - zdecydowa�. - Miesi�c w pe�ni, a go�ciniec r�wny.
- Wasza wola.
Zupa, kt�r� mu podano, by�a cienka i bez smaku, ale goniec nie zwa�a� na
takie drobiazgi. Smakowa� w domu, �onin� kuchni�, na szlaku jad�, co si� trafi�o.
Siorba� wolno, niezgrabnie dzier��c �y�k� w palcach zgrabia�ych od trzymania wodzy.
Kot, drzemi�cy na przypiecku, uni�s� nagle g�ow�, za-sycza�.
- Goniec kr�lewski?
Aplegatt drgn��. Pytanie zada� ten siedz�cy w cieniu, z kt�rego teraz wyszed�,
staj�c obok go�ca. Mia� w�osy bia�e jak mleko, �ci�gni�te na czole sk�rzan� opask�,
czarn� kurtk� nabijan� srebrnymi �wiekami i- wysokie buty. Nad prawym ramieniem
po�yskiwa�a mu kulista g�owica przerzuconego przez plecy miecza.
- Dok�d droga prowadzi?
- Dok�d kr�lewska wola pogna - odrzek� zimno Aplegatt. Nigdy nie odpowiada�
inaczej na podobne pytania.
Bia�ow�osy milcza� czas jaki�, patrz�c na go�ca badawczo. Mia� nienaturalnie
blad� twarz i dziwne ciemne oczy.
- Kr�lewska wola - powiedzia� wreszcie nieprzyjemnym, lekko chrapliwym
g�osem - zapewne ka�e ci si� spieszy�? Zapewne pilno ci w drog�?
- A wam co do tego? Kim to jeste�cie, by mnie pop�dza�?
- Jestem nikim - bia�ow�osy u�miechn�� si� paskudnie. - I nie pop�dzam ci�.
Ale na twoim miejscu odjecha�bym st�d jak najszybciej. Nie chcia�bym, by sta�o ci si�
co� z�ego.
Na takie stwierdzenia Aplegatt r�wnie� mia� wypraktykowan� odpowied�.
Kr�tk� i w�z�owat�. Niezaczepn� i spokojn� - ale dobitnie przypominaj�c�, komu
s�u�y goniec kr�lewski i co grozi temu, kto odwa�y�by si� tkn�� go�ca. Ale w g�osie
bia�ow�osego by�o co�, co powstrzyma�o Aplegatta przed udzieleniem zwyk�ej
odpowiedzi.
- Musz� da� wytchn�� koniowi, panie. Godzin�, mo�e dwie.
- Rozumiem - kiwn�� g�ow� bia�ow�osy, po czym uni�s� g�ow�, zdaj�c si�
nads�uchiwa� dobiegaj�cych z zewn�trz odg�os�w. Aplegatt r�wnie� nadstawi� ucha,
ale s�ysza� tylko �wierszcze.
- Odpoczywaj wi�c - powiedzia� bia�ow�osy, poprawiaj�c pas miecza, sko�nie
przecinaj�cy pier�. - Ale nie wychod� na podw�rze. Cokolwiek by si� dzia�o, nie
wychod�.
Aplegatt powstrzyma� si� od pyta�. Instynktownie czu�, �e tak b�dzie lepiej.
Pochyli� si� nad misk� i wznowi� �owienie nielicznych p�ywaj�cych w zupie skwarek.
Gdy podni�s� g�ow�, bia�ow�osego nie by�o ju� w izbie.
Po chwili na podw�rzu zar�a� ko�, zastuka�y kopyta.
Do zajazdu wesz�o trzech m�czyzn. Na ich widok karczmarz zacz�� szybciej
wyciera� kufel. Kobieta z niemowl�ciem bli�ej przysun�a si� do drzemi�cego m�a,
zbudzi�a go szturcha�cem. Aplegatt nieznacznie przyci�gn�� ku sobie zydel, na
kt�rym le�a�y jego pas i kord.
M�czy�ni podeszli do szynkwasu, bystrymi spojrzeniami obrzucaj�c i
taksuj�c go�ci. Szli wolno, pobrz�kuj�c ostrogami i broni�.
- Powita� waszmo�ci�w - karczmarz odchrz�kn�� i od-kaszln��. - Czym�e
s�u�y� mog�?
- Gorza�k� - powiedzia� jeden, niski i kr�py, z d�ugimi jak u ma�py r�kami,
uzbrojony w dwie zerrika�skie szable, wisz�ce na krzy� na plecach. - �ykniesz,
Profesor?
- Pozytywnie ch�tnie - zgodzi� si� drugi m�czyzna, poprawiaj�c osadzone na
haczykowatym nosie okulary ze szlifowanych, niebieskawo zabarwionych kryszta��w,
oprawnych w z�oto. - Byleby trunek nie by� fa�szowany �adnymi ingrediencjami.
Karczmarz nala�. Aplegatt zauwa�y�, �e r�ce trz�s�y mu si� lekko. M�czy�ni
oparli si� plecami o szynkwas, bez po�piechu poci�gali z glinianych czareczek.
- Mo�ci gospodarzu - odezwa� si� nagle ten w okularach. - Suponuj�, �e
przeje�d�a�y t�dy niedawno dwie damy, zmierzaj�ce intensywnie w kierunku Gors
Velen?
- T�dy r�ni je�d�� - b�kn�� gospodarz.
- Inkryminowanych dam - rzek� wolno okularnik -nie m�g�by� nie zauwa�y�.
Jedna z nich jest czarnow�osa i ekstraordynaryjnie urodziwa. Dosiada wronego
�rebca. Druga, m�odsza, jasnow�osa i zielonooka, woja�uje na jab�kowitej klaczce.
By�y tu?
- Nie - uprzedzi� karczmarza Aplegatt, czuj�c nagle zimno na plecach. - Nie
by�o.
Szaropi�re niebezpiecze�stwo. Gor�cy piasek...
- Goniec?
Aplegatt kiwn�� g�ow�.
- Sk�d i dok�d?
- Sk�d i dok�d kr�lewska dola pogna.
- Niewiast, o kt�re indagowa�em, na trakcie akcydentalnie nie napotka�e�?
- Nie.
- Co� szybko zaprzeczasz - warkn�� trzeci m�czyzna, wysoki i chudy niby
tyka. W�osy mia� czarne i b�yszcz�ce, jakby wysmarowane t�uszczem. - A nie zda mi
si�, by� pami�� wyt�a� nadto.
- Zostaw, Heimo - machn�� r�k� okularnik. - To goniec. Nie czy� subiekcji.
Jakie miano nosi ta stacja, gospodarzu?
- Anchor.
- Do Gors Velen jaki dystans?
- H�?
- Ile mil?
- Jam mil nie mierzy�. Ale b�dzie ze trzy dni jazdy...
- Konno?
- Kole�no.
- Hej - zawo�a� nagle p�g�osem ten kr�py, prostuj�c si� i wygl�daj�c na
podw�rze przez szeroko otwarte drzwi. - Rzu� no okiem, Profesor. Co to za jeden?
Czy to aby nie...
Okularnik te� wyjrza� na podw�rze, a twarz skurczy�a mu si� nagle.
- Tak - sykn��. - To pozytywnie on. Poszcz�ci�o si� nam jednakowo�.
- Poczekamy, a� wejdzie?
- On nie wejdzie. Widzia� nasze konie. . - Wie, �e my...
- Zamilknij, Yaxa. On co� m�wi.
- Macie wyb�r - rozleg� si� z podw�rza lekko chrapliwy, ale dono�ny g�os,
kt�ry Aplegatt rozpozna� natychmiast. - Jeden z was wyjdzie i powie mi, kto was
naj��. Wtedy odjedziecie st�d bez k�opot�w. Albo wyjdziecie wszyscy trzej. Czekam.
- Sukinsyn... - warkn�� czarnow�osy. - Wie. Co robimy? Okularnik wolnym
ruchem odstawi� czark� na szynkwas.
- To, za co nam zap�acono.
Poplu� na d�o�, poruszy� palcami i doby� miecza. Na ten widok dwaj pozostali
r�wnie� obna�yli klingi. Gospodarz rozwar� usta do krzyku, ale zamkn�� je pr�dko
pod zimnym spojrzeniem sponad niebieskich okular�w.
- Siedzie� tu wszyscy - sykn�� okularnik. - I ani mru-mru. Heimo, gdy si�
zacznie, postaraj si� zaj�� go od ty�u. No, ch�opcy, z fartem. Wychodzimy.
Zacz�o si� natychmiast, gdy wyszli. St�kni�cia, tupot n�g, szcz�k
brzeszczot�w. A potem krzyk. Taki, od kt�rego w�osy staj� d�ba.
Gospodarz zbiela� na twarzy, kobieta z podkr��onymi oczami krzykn�a
g�ucho, obur�cz przyciskaj�c oseska do piersi. Kot na zapiecku skoczy� na r�wne
nogi, wygi�� grzbiet, ogon zje�y� mu si� jak szczotka. Aplegatt szybko wsun�� si� z
krzes�em w k�t. Kord mia� na kolanach, ale nie dobywa� go z pochwy.
Z podw�rza znowu �omot n�g o deski, �wist i szcz�k kling.
- Ach, ty... - krzykn�� kto� dziko, a w krzyku tym, cho� zako�czonym plugawym
wyzwiskiem, by�o wi�cej rozpaczy ni� w�ciek�o�ci. - Ty...
�wist klingi. I natychmiast po tym wysoki, przeszywaj�cy wrzask, zdaj�cy si�
drze� powietrze na strz�py. �omot, jakby na deski run�� ci�ki worek ziarna. Od
koniowi�zu stuk kopyt, r�enie przera�onych koni.
Na deskach znowu �omot, ci�kie, szybkie kroki biegn�cego. Kobieta z
oseskiem przytuli�a si� do m�a, gospodarz wpar� plecy w �cian�. Aplegatt doby�
korda, nadal kryj�c bro� pod blatem sto�u. Biegn�cy cz�owiek zmierza� wprost do
zajazdu, by�o jasne, �e za moment stanie w drzwiach. Ale nim stan�� w drzwiach,
sykn�a klinga.
Cz�owiek wrzasn��, a zaraz po tym wtoczy� si� do �rodka. Wydawa�o si�, �e
padnie na pr�g, ale nie pad�. Post�pi� kilka chwiejnych, spowolnionych krok�w i
dopiero w�wczas ci�ko run�� na �rodek izby, wzbijaj�c kurz nagromadzony w
szparach pod�ogi. Upad� na twarz, bezw�adnie, przygniataj�c r�ce i kurcz�c nogi w
kolanach. Kryszta�owe okulary ze stukiem upad�y na deski, st�uk�y si� w niebiesk�
kasz�. Spod nieruchomego ju� cia�a j�a wyrasta� ciemna, po�yskliwa ka�u�a.
Nikt si� nie poruszy�. Ani nie krzykn��.
Do izby wszed� bia�ow�osy.
Miecz, kt�ry trzyma� w r�ku, zr�cznie wsun�� do pochwy na plecach. Zbli�y�
si� do kontuaru, nawet spojrzeniem nie zaszczycaj�c le��cego na pod�odze trupa.
Gospodarz skurczy� si�.
- Niedobrzy ludzie... - powiedzia� chrapliwie bia�ow�osy. - Niedobrzy ludzie
umarli. Gdy przyjedzie bajlif, mo�e si� okaza�, �e by�a nagroda za ich g�owy. Niech z
ni� zrobi, co uwa�a za stosowne.
Gospodarz skwapliwie pokiwa� g�ow�.
- Mo�e si� te� zdarzy� - podj�� po chwili bia�ow�osy -�e o los tych niedobrych
ludzi zapytaj� ich kamraci albo druhowie. Tym rzeknij, �e pok�sa� ich Wilk. Bia�y Wilk.
I dodaj, �eby cz�sto ogl�dali si� za siebie. Pewnego dnia obejrz� si� i zobacz�
Wilka.
Gdy po trzech dniach Aplegatt dotar� do bram Tretogoru, by�o ju� dobrze po
p�nocy. W�ciek� si�, bo zmitr�y� nad fos� i zdar� sobie gard�o - stra�nicy spali
bezbo�nie i oci�gali si� z otwarciem wr�t. Ul�y� sobie i skl�� ich sumiennie, do suchej
nitki i do trzeciego pokolenia wstecz. P�niej z przyjemno�ci� przys�uchiwa� si�, jak
zbudzony dow�dca warty o ca�kiem nowe szczeg�y uzupe�nia zarzuty, kt�re on
postawi� matkom, babkom i prababkom knecht�w. Oczywi�cie, o dostaniu si� noc�
do kr�la Vizimira nie m�g� nawet marzy�. By�o mu to zreszt� po my�li - liczy�, �e
wy�pi si� do jutrzni, do porannego dzwonu. By� w b��dzie. Miast wskaza� mu miejsce
do odpoczynku, bez zw�oki zaprowadzono go do kordegardy. W izbie nie czeka� na
niego grododzier�ca, ale ten drugi, wielgachny i gruby. Aplegatt zna� go - by� to
Dijkstra, zaufany kr�la Redanii. Dijkstra - goniec wiedzia� o tym - by� uprawniony do
wys�uchania wiadomo�ci przeznaczonej wy��cznie dla uszu kr�la. Aplegatt wr�czy�
mu listy.
- Ustne pos�anie masz?
- Mam, panie.
- Gadaj.
- Demawend do Vizimira - wyrecytowa� Aplegatt, przymykaj�c oczy. -
Pierwsze: przebiera�cy gotowi na drug� noc po lipcowym nowiu. Dopilnuj, �eby
Foltest nie skrewi�. Drugie: zjazdu M�drali na Thanedd w�asn� obecno�ci� nie
zaszczyc� i tobie to samo radz�. Trzecie: Lwi�tko nie �yje.
Dijkstra skrzywi� si� lekko, pob�bni� palcami po stole.
- Tutaj masz listy dla kr�la Demawenda. A pos�anie ustne... Nadstaw dobrze
uszu i wyt� pami��. Powt�rzysz twemu kr�lowi s�owo w s�owo. Tylko jemu, nikomu
innemu. Nikomu, pojmujesz?
- Pojmuj�, panie.
- Wiadomo�� jest taka: Vizimir do Demawenda. Przebiera�c�w koniecznie
wstrzyma�. Kto� zdradzi�. P�omie� zgromadzi� armi� w Dol Angra i tylko czeka na
pretekst. Powt�rz.
Aplegatt powt�rzy�.
- Dobrze - kiwn�� g�ow� Dijkstra. - Wyruszysz, gdy tylko s�o�ce wzejdzie.
- Od pi�ciu dni jestem na trakcie, wielmo�ny panie -goniec potar� zadek. -
Przespa� by si� cho� do przedpo�udnia... Zezwolicie?
- Czy tw�j kr�l, Demawend, sypia teraz w nocy? Czy ja sypiam? Za samo
takie pytanie powinienie� wzi�� w pysk, ch�opie. Je�� ci dadz�, potem rozprostuj
nieco ko�ci na sianie. A przed s�onkiem wyruszysz. Kaza�em, by ci dali rasowego
ogierka, zobaczysz, niesie niby wicher. I nie krzyw g�by. Na�ci jeszcze sakieweczk�
z ekstra premi�, �eby� nie gada�, �e z Vizimira sk�pirad�o.
- Dzi�ki, panie.
- Gdy b�dziesz w lasach nad Pontarem, uwa�aj. Widziano tam Wiewi�rki. A i
zwyk�ych zb�j�w nie brakuje w tamtych okolicach.
- O, wiem to, panie. O, com ja widzia� trzy dni temu nazad...
- Co� widzia�?
Aplegatt szybko zrelacjonowa� wydarzenia w Anchor. Dijkstra s�ucha�,
krzy�uj�c pot�ne przedramiona na piersi.
- Profesor... - powiedzia� w zamy�leniu. - Heimo Kantor i Kr�tki Yaxa.
Zakatrupieni przez wied�mina. W Anchor, na trakcie wiod�cym do Gors Velen, czyli
na Thanedd, do Garstangu... A Lwi�tko nie �yje?
- Co m�wicie, panie?
- Niewa�ne - Dijkstra uni�s� g�ow�. - Przynajmniej dla ciebie. Wypoczywaj. A o
brzasku w drog�.
Aplegatt zjad�, co mu przyniesiono, pole�a� troch�, ze zm�czenia nie
zmru�ywszy oka, przed �witem by� ju� za bram�. Ogierek by� rzeczywi�cie chy�y, ale
narowisty. Aplegatt nie lubi� takich koni.
Na plecach, mi�dzy lew� �opatk� a kr�gos�upem co� sw�dzia�o niezno�nie,
ani chybi pch�a uci�a go, gdy drzema� w stajni. A nijak by�o si� podrapa�.
Ogierek zata�czy�, zar�a�. Goniec da� mu ostrog� i poszed� w galop. Czas
nagli�.
-
- Gar'ean - sykn�� Cairbre, wychylaj�c si� zza ga��zi drzewa, z kt�rego
obserwowa� go�ciniec. - En Dh'oine aen evall a strsede!
Toruviel zerwa�a si� z ziemi, chwytaj�c i przypasuj�c miecz, czubkiem buta
szturchn�a w udo Yaevinna, kt�ry drzema� obok, oparty o �cian� wykrotu. Elf zerwa�
si�, sykn��, sparzony przez gor�cy piasek, o kt�ry opar� d�o�.
- Que suecc's?
- Konny na drodze.
- Jeden? - Yaevinn podni�s� �uk i ko�czan. - Cairbre? Tylko jeden?
- Jeden. Zbli�a si�.
- To za�atwmy go. B�dzie jeden Dh'oine mniej.
- Daj pok�j - Toruviel chwyci�a go za r�kaw. - Po co nam to? Mieli�my
przeprowadzi� rekonesans, a potem do��czy� do komanda. Mamy mordowa�
cywil�w po drogach? Czy tak wygl�da walka o wolno��?
- W�a�nie tak. Odsu� si�.
- Je�li na drodze zostanie trup, ka�dy przeje�d�aj�cy patrol podniesie alarm.
Wojsko zacznie na nas polowa�. Obstawi� brody, mo�emy mie� k�opoty z przej�ciem
rzeki!
- Po tej drodze ma�o kto je�dzi. Zanim odkryj� trupa, b�dziemy ju� daleko.
- Ten je�dziec te� ju� jest daleko - powiedzia� z drzewa Cairbre. - Zamiast
gada�, trzeba by�o strzela�. Teraz go ju� nie si�gniesz. To dobre dwie�cie krok�w.
- Z mojej sze��dziesi�ciofunt�wki? - Yaevinn pog�adzi� �uk. -
Trzydziestocalowym fletem? Poza tym to nie jest dwie�cie krok�w. To jest sto
pi��dziesi�t, g�ra. Mir�, que spar aen'le.
- Yeavinn, zostaw...
- Thaess aep, Toruviel.
Elf odwr�ci� czapk� tak, by nie zawadza� mu przypi�ty do niej wiewi�rczy
ogon, szybko napi�� �uk, mocno, a� do ucha, wymierzy� dok�adnie i spu�ci� ci�ciw�.
Aplegatt nie us�ysza� strza�y. By�a to strza�a �cicha", specjalnie olotkowana
d�ugimi, w�skimi szarymi pi�rami, z brzechw� ��obkowan� dla zwi�kszenia
sztywno�ci i zmniejszenia ci�aru. Tr�jbrzeszczotowy, ostry jak brzytwa grot z
impetem trafi� go�ca w �rodek plec�w, mi�dzy lew� �opatk� a kr�gos�upem.
Brzeszczoty by�y ustawione pod k�tem - wbijaj�c si� w cia�o, grot obr�ci� si� i wkr�ci�
jak �ruba, masakruj�c tkanki, tn�c naczynia krwiono�ne i druzgoc�c ko�ci. Aplegatt
zwali� si� piersi� na szyj� konia i ze�lizn�� na ziemi�, bezw�adny jak worek we�ny. ,
Piasek drogi by� gor�cy, nagrzany s�o�cem tak, �e a� parzy�. Ale goniec ju� tego nie
poczu�. Umar� natychmiast.
M�wi�, �e j� zna�em, by�oby przesad�. My�l�, �e opr�cz wied�mina i
czarodziejki nikt jej naprawd� nie zna�. Gdy po raz pierwszy j� zobaczy�em, wcale nie
zrobi�a na mnie wielkiego wra�enia, nawet pomimo do�� niesamowitych okoliczno�ci,
jakie temu towarzyszy�y. Zna�em takich, kt�rzy twierdzili, �e od razu, od pierwszego
spotkania czuli powiew �mierci, krocz�cej za t� dziewczyn�. Mnie jednak wyda�a si�
zupe�nie zwyczajna, a wiedzia�em wszak, �e zwyczajn� nie by�a - dlatego usilnie
stara�em si� wypatrze�, odkry�, poczu� w niej niezwyk�o��. Ale niczego nie
dostrzeg�em i niczego nie wyczu�em. Niczego, co mog�oby by� sygna�em,
przeczuciem czy zapowiedzi� p�niejszych, tragicznych wydarze�. Tych, kt�rych
by�a przyczyn�. I tych, kt�re sama spowodowa�a.
Jaskier, P� wieku poezji
Rozdzia� drugi
Tu� przy rozstaju, w miejscu, gdzie ko�czy� si� las, wbito w ziemi� dziewi��
s�up�w. Do szczytu ka�dego s�upa p�asko przytwierdzono ko�o od wozu. Nad ko�ami
k��bi�y si� wrony i kruki, dziobi�c i szarpi�c trupy, przywi�zane do obr�czy i piast.
Wysoko�� s�up�w i mnogo�� ptactwa pozwala�a, co prawda, wy��cznie
przypuszcza�, czym by�y nierozpoznawalne resztki, spoczywaj�ce na ko�ach. Ale
by�y trupami. Nie mog�y by� niczym innym.
Ciri odwr�ci�a g�ow� i ze wstr�tem zmarszczy�a nos. Wiatr wia� od strony
s�up�w, mdl�cy od�r rozk�adaj�cych si� zw�ok snu� si� nad rozdro�em.
- Wspania�a dekoracja - Yennefer pochyli�a si� w siodle i splun�a na ziemi�,
zapominaj�c, �e ca�kiem niedawno za podobne plucie ostro skarci�a Ciri. -
Malownicza i pachn�ca. Ale dlaczego tutaj, na skraju puszczy? Zwykle co� takiego
ustawia si� tu� za miejskimi murami. Mam racj�, dobrzy ludzie?
- Tb Wiewi�rki, szlachetna pani - pospieszy� z wyja�nieniem jeden z
dogonionych na rozstaju w�drownych handlarzy, wstrzymuj�c zaprz�onego do
wy�adowanej dwuk�ki srokacza. - Elfy. Tam, na tych s�upach. Dlatego i s�upy w lesie
stoj�. Innym Wiewi�rkom na przestrog�.
- Czy to znaczy - czarodziejka spojrza�a na niego - �e wzi�tych �ywcem
Scoia'tael przywozi si� tutaj...
- Elfy, pani, rzadko daj� si� �ywcem bra� - przerwa� handlarz. - A je�li nawet
kt�rego wojacy schwyc�, to do miasta go wioz�, bo tam osiad�e nieludzie bytuj�. Gdy
owi ka�ni na rynku si� przygl�dn�, to wnet odchodzi ich ochota, by do Wiewi�rk�w
przysta�. Ale gdy w boju jakich elf�w ubij�, to trupy na rozstaje si� wozi i na s�upach
wiesza. Nieraz z daleka ich wo��, ca�kiem za�miard�ych dowo��...
- Pomy�le� - warkn�a Yennefer - �e nam zakazano praktyk
nekromantycznych z uwagi na szacunek dla majestatu �mierci i doczesnych, zw�ok,
kt�rym nale�y si� cze��, spok�j, rytualny i ceremonialny poch�wek...
- Co m�wicie, pani?
- Nic. Ruszajmy st�d co rychlej, Ciri, byle dalej od tego miejsca. Tfu, mam
wra�enie, �e ju� ca�a przesi�k�am tym smrodem.
- Ja te�, eueueee - powiedzia�a Ciri, k�usem obje�d�aj�c dooko�a zaprz�g
domokr��cy. - Pojed�my galopem, dobrze?
- Dobrze... Ciri! Galopem, ale nie wariackim!
***
Wkr�tce ujrza�y miasto, wielkie, otoczone murami, naje�one wie�ami o
szpiczastych b�yszcz�cych dachach. A za miastem wida� by�o morze, zielonosine,
skrz�ce si� w promieniach porannego s�o�ca, upstrzone tu i �wdzie bia�ymi
plamkami �agli. Ciri zatrzyma�a konia na skraju piaszczystego urwiska, unios�a si� w
strzemionach, chciwie wci�gn�a nosem wiatr i zapach.
- Gors Velen - powiedzia�a Yennefer, podje�d�aj�c i staj�c bok w bok. -
Dojecha�y�my wreszcie. Wr��my na go�ciniec.
Na go�ci�cu posz�y znowu lekkim galopem, pozostawiaj�c w tyle kilka wolich
zaprz�g�w i objuczonych wi�zkami drewna pieszych. Gdy wyprzedzi�y wszystkich i
zosta�y same, czarodziejka zwolni�a i gestem wstrzyma�a Ciri.
- Podjed� bli�ej - powiedzia�a. - Jeszcze bli�ej. We� wodze i prowad� mojego
konia. Potrzebuj� obu r�k.
- Do czego?
- We� wodze, prosi�am.
Yennefer wyj�a z juk�w srebrne zwierciade�ko, przetar�a je, po czym cicho
wym�wi�a zakl�cie. Zwierciade�ko wysun�o si� z jej d�oni, unios�o i zawis�o nad
ko�skim karkiem, dok�adnie naprzeciw twarzy czarodziejki.
Ciri westchn�a z podziwu, obliza�a wargi.
Czarodziejka wydoby�a z juk�w grzebie�, zdj�a beret i przez nast�pne kilka
chwil energicznie czesa�a w�osy. Ciri zachowa�a milczenie. Wiedzia�a, �e podczas
czesania w�os�w Yennefer nie wolno by�o przeszkadza� ani rozprasza� jej.
Malowniczy i pozornie niedba�y nie�ad jej kr�tych i bujnych lok�w powstawa� w
wyniku d�ugotrwa�ych stara� i wymaga� niema�o wysi�ku.
Czarodziejka ponownie si�gn�a do juk�w. Przypi�a do uszu brylantowe
kolczyki, a na obu nadgarstkach zapi�a bransolety. Zdj�a szal i rozpi�a bluzk�,
ods�aniaj�c szyj� i czarn� aksamitk� ozdobion� gwiazd� z obsydianu.
- Ha! - nie wytrzyma�a wreszcie Ciri. - Wiem, czemu to robisz! Chcesz �adnie
wygl�da�, bo jedziemy do miasta! Zgad�am?
- Zgad�a�.
- Aja?
- Co ty?
- le� chc� �adnie wygl�da�! Uczesz� si�...
- W�� beret - powiedzia�a ostro Yennefer, wci�� wpatrzona w wisz�ce nad
uszami konia zwierciad�o. - Na to samo miejsce, gdzie by�. I schowaj pod nim w�osy.
Ciri fukn�a gniewnie, ale us�ucha�a natychmiast. Ju� dawno nauczy�a si�
rozr�nia� barwy i odcienie g�osu czarodziejki. Wiedzia�a, kiedy mo�na spr�bowa�
dyskusji, a kiedy nie.
Yennefer, u�o�ywszy wreszcie loki na czole, wydoby�a z juk�w ma�y s�oiczek z
zielonego szk�a.
- Ciri - powiedzia�a �agodniej. - Podr�ujemy skrycie. A podr� jeszcze si� nie
sko�czy�a. Dlatego masz kry� w�osy pod beretem. W ka�dej bramie miejskiej s� tacy,
kt�rym p�aci si� za dok�adn� i piln� obserwacj� podr�nych. Rozumiesz?
- Nie - odpar�a bezczelnie Ciri, �ci�gaj�c wodze karego ogiera czarodziejki. -
Wypi�kni�a� si� tak, �e tym wypatrywaczom z bramy oczy wyjd�! �adna mi skryto��!
- Miasto, do kt�rego bram zmierzamy - u�miechn�a si� Yennefer - to Gors
Velen. Ja nie musz� si� kamuflowa� w Gors Velen, a wr�cz, powiedzia�abym,
przeciwnie. Z tob� jest inna sprawa. Ciebie nikt nie powinien zapami�ta�.
- Ci, kt�rzy b�d� gapi� si� na ciebie, dostrzeg� i mnie! Czarodziejka
odkorkowa�a s�oiczek, z kt�rego zapachnia�o bzem i agrestem. Zanurzywszy w
s�oiczku palec wskazuj�cy wtar�a sobie pod oczy nieco zawarto�ci.
- W�tpi� - powiedzia�a, wci�� zagadkowo u�miechni�ta - by ktokolwiek zwr�ci�
na ciebie uwag�.
Przed mostem sta� d�ugi rz�d je�d�c�w i woz�w, a na przedbramiu t�oczyli si�
podr�ni, oczekuj�cy na kolejk� do kontroli. Ciri �achn�a si� i zaburcza�a,
rozz�oszczona perspektyw� d�ugiego czekania. Yennefer jednak wyprostowa�a si� w
siodle i ruszy�a k�usem, patrz�c wysoko ponad g�owy podr�nych - ci za� rozst�pili
si� pr�dko, zrobili miejsce, k�aniaj�c z szacunkiem. Stra�nicy w d�ugich kolczugach
te� od razu dostrzegli czarodziejk� i zrobili jej woln� drog�, nie �a�uj�c trzonk�w dzid,
kt�rymi karcili opornych lub zbyt powolnych.
- T�dy, t�dy, wielmo�na pani - zawo�a� jeden ze stra�nik�w, gapi�c si� na
Yennefer i mieni�c na twarzy. -Wjed�cie t�dy, prosz� �askawie! Nast�pi� si�!
Nast�pi� si�, chamy!
Wezwany pospiesznie dow�dca warty wy�oni� si� z kordegardy naburmuszony
i z�y, ale na widok Yennefer po-kra�nia�, szeroko otworzy� oczy i usta, zgi�� w niskim
uk�onie.
- Uni�enie witam w Gors Velen, ja�nie pani - wybe�kota�, prostuj�c si� i gapi�c.
- Na twe rozkazy... Czy w mocy mojej us�u�y� czym wielmo�nej? Eskort� da�? Przewodnika?
Wezwa� mo�e kogo?
- Nie trzeba - Yennefer wyprostowa�a si� na kulbace, spojrza�a na niego z
g�ry. - Zabawi� w mie�cie kr�tko. Jad� na Thanedd.
- Ma si� rozumie�... - �o�dak przest�pi� z nogi na nog�, nie odrywaj�c oczu od
twarzy czarodziejki. Pozostali stra�nicy gapili si� r�wnie�. Ciri dumnie wypr�y�a si� i
zadar�a g�ow�, ale skonstatowa�a, �e na ni� nie patrzy nikt. Jak gdyby w og�le nie
istnia�a.
- Ma si� rozumie� - powt�rzy� dow�dca stra�y. - Na Thanedd, tak... Na zjazd.
Pojmuj�, ma si� rozumie�. �ycz� tedy...
- Dzi�kuj� - czarodziejka pop�dzi�a konia, w oczywisty spos�b nieciekawa,
czego chcia�by �yczy� jej komendant. Ciri pod��y�a w �lad. Stra�nicy k�aniali si�
przeje�d�aj�cej Yennefer, jej nadal nie zaszczycaj�c cho�by spojrzeniem.
- Nawet o imi� ci� nie zapytali - mrukn�a, doganiaj�c Yennefer i ostro�nie
kieruj�c koniem w�r�d wyje�d�onych w b�ocie ulicy kolein. - Ani o to, sk�d jedziemy!
Zaczarowa�a� ich?
- Nie ich. Siebie.
Czarodziejka odwr�ci�a si�, a Ciri westchn�a g�o�no. Oczy Yennefer p�on�y
fioletowym blaskiem, a twarz promienia�a urod�. Ol�niewaj�c�. Wyzywaj�c�. Gro�n�.
I nienaturaln�.
- Zielony s�oiczek! - domy�li�a si� od razu Ciri. - Co to by�o?
- Glamarye. Eliksir, a raczej ma�� na specjalne okazje. Ciri, czy ty musisz
wje�d�a� w ka�d� ka�u�� na drodze?
- Chc� umy� koniowi p�ciny!
- Nie pada�o od miesi�ca. To s� pomyje i ko�skie szczyny, nie woda.
- Aha... Powiedz mi, dlaczego u�y�a� tego eliksiru? A� tak bardzo ci zale�a�o...
- To jest Gors Velen - przerwa�a Yennefer. - Miasto, kt�re sw�j dobrobyt w
znacznej mierze zawdzi�cza czarodziejom. Dok�adniej, czarodziejkom. Sama
widzia�a�, jak traktuje si� tu czarodziejki. A ja nie mia�am ochoty przed-
stawia� si� ani udowadnia�, kim jestem. Wola�am, by by�o to oczywiste na
pierwszy rzut oka. Za tym czerwonym domem skr�camy w lewo. St�pa, Ciii,
wstrzymuj konia, bo potr�cisz jakie� dziecko.
- A po co my�my tutaj przyjecha�y?
- Ju� ci to m�wi�am.
Ciri parskn�a, zacisn�a usta, silnie szturchn�a wierzchowca pi�t�. Klacz
zata�czy�a, omal nie wpadaj�c na mijaj�cy ich zaprz�g. Wo�nica wsta� z koz�a i
zamierza� uraczy� j� furma�sk� wi�zank�, ale na widok Yennefer usiad� szybko i
zaj�� si� wnikliw� analiz� stanu w�asnych chodak�w.
- Jeszcze jedno takie brykni�cie - wycedzi�a Yennefer - a pogniewamy si�.
Zachowujesz si� jak niedoros�a koza. Przynosisz mi wstyd.
- Chcesz mnie odda� do jakiej� szko�y, tak? Ja nie chc�!
- Ciszej. Ludzie si� gapi�.
- Na ciebie si� gapi�, nie na mnie! Ja nie chc� i�� do �adnej szko�y!
Obiecywa�a� mi, �e zawsze b�dziesz ze mn�, a teraz chcesz mnie zostawi�! Sam�!
Ja nie chc� by� sama!
- Nie b�dziesz sama. W szkole jest wiele dziewcz�t w twoim wieku. B�dziesz
mia�a mn�stwo kole�anek.
- Nie chc� kole�anek. Chc� by� z tob� i z... My�la�am, �e...
Yennefer odwr�ci�a si� gwa�townie.
- Co my�la�a�?
- My�la�am, �e jedziemy do Geralta - Ciri wyzywaj�co podrzuci�a g�ow�. -
Dobrze wiem, o czym rozmy�la�a� ca�� drog�. I dlaczego wzdycha�a� w nocy...
- Do�� - sykn�a czarodziejka, a widok jej p�on�cych oczu sprawi�, �e Ciri
wtuli�a twarz w ko�sk� grzyw�. -Nadto si� rozzuchwali�a�. Przypominam ci, �e czas,
gdy mog�a� mi si� opiera�, min�� bezpowrotnie. Sta�o si� tak z twojej w�asnej woli.
Teraz masz by� pos�uszna. Zrobisz to, co rozka��. Zrozumia�a�?
Ciri pokiwa�a g�ow�.
- To, co rozka��, b�dzie dla ciebie najlepsze. Zawsze.
I dlatego b�dziesz mnie s�ucha� i wykonywa� moje polecenia. Jasne?
Zatrzymaj konia. Jeste�my na miejscu.
- To jest ta szko�a? - zaburcza�a Ciri, podnosz�c oczy na okaza�� fasad�
budynku. - To ju�...
- Ani s�owa wi�cej. Zsiadaj. I zachowuj si� jak nale�y. To nie jest szko�a,
szko�a jest w Aretuzie, nie w Gors Velen. To jest bank.
- A do czego nam bank?
- Pomy�l. Zsiadaj, m�wi�am. Nie w ka�u��! Zostaw konia, od tego jest s�u�ba.
Zdejmij r�kawice. Nie wchodzi si� do banku w r�kawicach do jazdy. Sp�jrz na mnie.
Popraw beret. Wyr�wnaj ko�nierzyk. Wyprostuj si�. Nie wiesz, co zrobi� z r�kami? To
nic z nimi nie r�b!
Ciri westchn�a.
S�u��cy, kt�rzy wylegli z wr�t budynku i gn�c si� w uk�onach us�u�yli, byli
krasnoludami. Ciri przyjrza�a si� im ciekawie. Cho� tak samo niscy, kr�pi i brodaci, w
niczym nie przypominali jej druha, Yarpena Zigrina, ani jego �ch�opak�w". S�u��cy
byli szarzy, jednolicie umundurowani, nijacy. I uni�eni, czego o Yarpenie i jego
ch�opakach �adn� miar� powiedzie� nie by�o mo�na.
Wesz�y do �rodka. Magiczny eliksir nadal dzia�a�, tote� pojawienie si�
Yennefer spowodowa�o natychmiast wielkie poruszenie, bieganin�, uk�ony, dalsze
uni�one pozdrowienia i deklaracje gotowo�ci do us�ug, kt�rym kres po�o�y�o dopiero
pojawienie si� niewiarygodnie grubego, dostatnio odzianego i bia�obrodego
krasnoluda.
- Szanowna Yennefer! - zahucza� krasnolud, podzwaniaj�c z�otym �a�cuchem,
zwisaj�cym z pot�nego karku znacznie poni�ej bia�ej brody. - C� za
niespodzianka! I c� za zaszczyt! Prosz�, prosz� do kantoru! A wy, nie sta�, nie
gapi� si�! Do roboty, do liczyde�! Wilfli, do kantoru natychmiast flaszk� Castel de
Neuf, rocznik... Ju� ty wiesz kt�ry rocznik. �ywo, na jednej nodze! Pozw�l, pozw�l,
Yennefer. Prawdziwa rado�� ci� widzie�. Wygl�dasz... Ech, psiakrew, a� dech
zapiera!
- Ty te� - u�miechn�a si� czarodziejka - nie�le si� trzymasz, Giancardi.
- No pewnie. Prosz�, prosz� do mnie, do kantoru. Ale� nie, nie, panie
przodem. Znasz przecie� drog�, Yennefer.
W kantorze by�o ciemnawo i przyjemnie ch�odno, w powietrzu unosi� si�
zapach, kt�ry Ciri pami�ta�a z wie�y pisarczyka Jarre - zapach inkaustu, pergaminu i
kurzu pokrywaj�cego d�bowe meble, gobeliny i stare ksi�gi.
- Siadajcie, prosz� - bankier odsun�� od sto�u ci�ki fotel dla Yennefer,
obrzuci� Ciri ciekawym spojrzeniem. -Hmmm...
- Daj jej jak�� ksi�g�, Molnar - powiedzia�a niedbale czarodziejka, zauwa�aj�c
spojrzenie. - Ona uwielbia ksi�gi. Si�dzie sobie w ko�cu sto�u i nie b�dzie
przeszkadza�. Prawda, Ciri?
Ciri nie uzna�a za celowe potwierdza�.
- Ksi�g�, hem, hem - zatroska� si� krasnolud, podchodz�c do komody. - Co
my tu mamy? O, ksi�ga przychod�w i rozchod�w... Nie, to nie. C�a i op�aty portowe...
Te� nie. Kredyt i remburs? Nie. O, a to sk�d tu si� wzi�o? Jedna cholera wie... Ale
chyba to b�dzie w sam raz. Prosz�, dzieweczko.
Ksi�ga nosi�a tytu� Physiologus i by�a bardzo stara i bardzo podarta. Ciri
ostro�nie przewr�ci�a ok�adk� i kilka stron. Dzie�o zaciekawi�o j� natychmiast, bo
traktowa�o o zagadkowych potworach i bestiach i by�o pe�ne rycin. Przez nast�pnych
kilka chwil stara�a si� dzieli� zainteresowanie pomi�dzy ksi�g� a rozmow�
czarodziejki z krasnoludem.
- Masz dla mnie jakie� listy, Molnar?
- Nie - bankier nala� wina Yennefer i sobie. - �adne nowe nie nadesz�y.
Ostatnie, sprzed miesi�ca, przekaza�em ustalonym sposobem.
- Otrzyma�am je, dzi�kuj�. A czy przypadkiem... kto� si� tymi listami nie
interesowa�?
- Tutaj nie - u�miechn�� si� Molnar Giancardi. - Ale celujesz do w�a�ciwej
tarczy, moja droga. Bank Vivaldich poinformowa� mnie poufnie, �e listy pr�bowano
tropi�. Ich filia w Yengerbergu wykry�a te� pr�b� �ledzenia operacji na twoim
prywatnym koncie. Jeden z pracownik�w okaza� si� nielojalny.
Krasnolud urwa�, spojrza� na czarodziejk� spod krzaczastych brwi. Ciri
nadstawi�a uszu. Yennefer milcza�a, bawi�c si� sw� obsydianow� gwiazd�.
- Vivaldi - podj�� bankier, zni�aj�c g�os - nie m�g� albo nie chcia� prowadzi�
�ledztwa w tej sprawie. Nielojalny i podatny na przekupstwo klerk wpad� po pijanemu
do fosy i utopi� si�. Nieszcz�liwy wypadek. Szkoda. Za szybko, za pochopnie...
- Szkoda ma�a, a �al kr�tki - wyd�a wargi czarodziejka. - Ja wiem, kogo
interesowa�y moje listy i konto, �ledztwo u Vivaldich nie przynios�oby rewelacji.
- Skoro tak uwa�asz... - Giancardi poczochra� brod�. - Jedziesz na Thanedd,
Yennefer? Na ten powszechny zjazd czarodziej�w?
- Owszem.
- By zdecydowa� o losach �wiata?
- Nie przesadzajmy.
- R�ne plotki kr��� - rzek� sucho krasnolud. - I r�ne rzeczy si� dziej�.
- Jakie, je�li to nie tajemnica?
- Od ubieg�ego roku - powiedzia� Giancardi, g�adz�c brod� - obserwuje si�
dziwne ruchy w polityce podatkowej... Ja wiem, ciebie to nie interesuje...
- M�w.
- Podwojono wymiar pog��wnego i hiberny, podatk�w �ci�ganych
bezpo�rednio przez w�adze wojskowe. Wszyscy kupcy i przedsi�biorcy musz�
dodatkowo p�aci� do skarbu kr�lewskiego �dziesi�ty grosz", ca�kiem nowy podatek,
jeden grosz od ka�dego nobla obrotu. Krasnoludy, gnomy, elfy i nizio�ki p�ac�
ponadto zwi�kszone pog��wne i po-dymne. Je�eli prowadz� dzia�alno�� handlow�
lub produkcyjn�, s� nadto obci��eni obowi�zkow� �nieludzk�" do-natyw�, wynosz�c�
dziesi�� od sta. W ten spos�b ja odprowadzam do skarbu ponad sze��dziesi�t
procent dochodu. M�j bank, wliczaj�c wszystkie filie, daje Czterem Kr�lestwom
sze��set grzywien rocznie. Dla twojej wiadomo�ci: to jest prawie trzykrotnie wi�cej,
ni� mo�ny diuk czy hrabia p�aci kwarty z pot�nej kr�lewszczyzny.
- Ludzie nie s� obci��eni donatyw� na wojsko?
- Nie. P�ac� tylko hibern� i pog��wne.
- A zatem - pokiwa�a g�ow� czarodziejka - to krasno-ludy i inni nieludzie
finansuj� kampani� przeciwko Scoia'tael, kt�ra toczy si� w lasach. Spodziewa�am si�
czego� takiego. Ale co maj� podatki wsp�lnego ze zjazdem na Thanedd?
- Po waszych zjazdach - mrukn�� bankier - zawsze co� si� dzieje. Tym razem
mam zreszt� nadziej�, �e b�dzie odwrotnie. Licz� na to, �e wasz zjazd sprawi, �e
przestanie si� dzia�. Bardzo by�bym rad, dla przyk�adu, gdyby usta�y te dziwne skoki
cen.
- M�w ja�niej.
Krasnolud rozpar� si� w fotelu i spl�t� palce na przykrytym brod� brzuchu.
- Pracuj� w moim fachu �adne par� lat - powiedzia�. - Dostatecznie d�ugo, by
m�c umie� powi�za� niekt�re ruchy cen z niekt�rymi faktami. A ostatnio bardzo
wzros�y ceny drogich kamieni. Bo jest na nie popyt.
- Zamienia si� got�wk� na klejnoty, by unika� strat z tytu�u waha� kurs�w i
parytet�w monety?
- Te�. Kamienie maj� nadto jeszcze jedn� wielk� zalet�. Mieszcz�ca si� w
kieszeni kilkuuncjowa sakieweczka brylant�w odpowiada warto�ci� jakim�
pi��dziesi�ciu grzywnom, taka za� suma w monecie wa�y dwadzie�cia pi�� funt�w i
zajmuje spory worek. Z sakieweczka w kieszeni ucieka si� znacznie szybciej ni� z
workiem na ramieniu. I ma si� obie r�ce wolne, co nie jest bez znaczenia. Jedn� r�k�
mo�na trzyma� �on�, drug�, gdyby zasz�a konieczno��, mo�na komu� przypieprzy�.
Ciri parskn�a z cicha, ale Yennefer natychmiast uciszy�a j� gro�nym
spojrzeniem.
- A zatem - unios�a g�ow� - s� tacy, kt�rzy ju� zawczasu przygotowuj� si� do
ucieczki. A dok�d, ciekawo��?
- Najwy�ej notowana jest daleka P�noc. Hengfors, Kovir, Poviss. Raz, �e to
faktycznie daleko, dwa, kraje te s� neutralne i maj� z Nilfgaardem dobre stosunki.
- Rozumiem - z�o�liwy u�miech nie znikn�� z warg czarodziejki. - A wi�c
brylanty do kieszeni, �on� za r�k� i na P�noc... Nie za wcze�nie? Ach, mniejsza z
tym. Co jeszcze dro�eje, Molnar?
- �odzie.
- Co?
- �odzie - powt�rzy� krasnolud i wyszczerzy� z�by. -Wszyscy szkutnicy z
wybrze�a produkuj� �odzie, zam�wione przez kwatermistrz�w armii kr�la Foltesta.
Kwatermistrzowie p�ac� dobrze i ci�gle sk�adaj� nowe zam�wienia. Je�li masz wolny
kapita�, Yennefer, zainwestuj w �odzie. Z�oty interes. Produkujesz cz�no z trzciny i
kory, wystawiasz faktur� na barkas z pierwszorz�dnej so�niny, g�rk� dzielisz si� z
kwatermistrzem po po�owie...
- Nie kpij, Giancardi. M�w, o co chodzi.
- Te �odzie - rzek� od niechcenia bankier, patrz�c na powa�� - transportuje si�
na po�udnie. Do Sodden i Brugge, nad Jarug�. Ale z tego, co wiem, nie u�ywa si� ich
do po�owu ryb na rzece. Ukrywa si� je w lasach nad prawym brzegiem. Wojsko
podobno godzinami �wiczy wsiadanie i wysiadanie. Na razie na sucho.
- Aha - Yennefer przygryz�a warg�. - Ale dlaczego niekt�rym tak spieszno na
pomoc? Jaruga jest na po�udniu.
- Istnieje uzasadniona obawa - mrukn�� krasnolud, �ypi�c na Ciri - �e cesarz
Emhyr var Emreis nie b�dzie zachwycony wie�ci�, �e wzmiankowane �odzie
spuszczono na wod�. Niekt�rzy uwa�aj�, �e takie wodowanie gotowe Emhyra
rozz�o�ci�, a w�wczas lepiej by� jak najdalej od nilfgaardzkiej granicy... Cholera, byle
do �niw. Gdy b�dzie po �niwach, odetchn� z ulg�. Je�eli co� ma si� wydarzy�,
wydarzy si� przed �niwami.
- Plony b�d� w spichrzach - powiedzia�a wolno Yennefer.
- Zgadza si�. Konie trudno pa�� na r�yskach, a twierdze z pe�nymi spichrzami
d�ugo si� oblega... Pogoda sprzyja rolnikom i zbiory zapowiadaj� si� nie�le... Tak,
pogoda jest nad wyraz pi�kna. S�onko grzeje, kanie na pr�no wygl�daj� d�d�u... A
Jaruga w Dol Angra jest bardzo p�ytka... �atwo j� przebrodzi�. W obie strony.
- Dlaczego Dol Angra?
- Mam nadziej� - bankier pog�adzi� brod�, �widruj�c czarodziejk� bystrym
spojrzeniem - �e mog� ci zaufa�?
- Zawsze mog�e�, Giancardi. I nic si� nie zmieni�o.
- Dol Angra - powiedzia� wolno krasnolud - to Lyria i Aedirn, kt�re s� w
militarnym sojuszu z Temeri�. Nie s�dzisz chyba, �e Foltest, kt�ry kupuje �odzie,
zamierza z nich skorzysta� na w�asn� r�k�?
- Nie - powiedzia�a wolno czarodziejka. - Nie s�dz�. Dzi�kuj� za informacje,
Molnar. Kto wie, mo�e i masz racj�? Mo�e na zje�dzie uda nam si� jednak wp�yn��
na losy �wiata i zamieszkuj�cych ten �wiat ludzi?
- Nie zapominajcie o krasnoludach - parskn�� Giancardi. - I o ich bankach.
- Postaramy si�. Je�li ju� przy tym jeste�my...
- S�ucham ci� z uwag�.
- Mam wydatki, Molnar. A je�li podejm� co� z konta u Vivaldich, znowu kto�
got�w uton��, wi�c...
- Yennefer - przerwa� krasnolud - ty masz u mnie nieograniczony kredyt.
Pogrom w Yengerbergu mia� miejsce bardzo dawno. Mo�e ty zapomnia�a�, ale ja nie
zapomn� nigdy. Nikt z rodziny Giancardich nie zapomni. Ile ci potrzeba?
- Tysi�c pi��set temerskich oren�w, przekazem na fili� Cianfanellich w
Ellander, na rzecz �wi�tyni Melitele.
- Za�atwione. Mi�y przekaz, datki dla �wi�ty� nie s� opodatkowane. Co
jeszcze?
- Ile teraz p�aci si� rocznie czesnego w szkole w Aretuzie?
Ciii nadstawi�a uszu.
- Tysi�c dwie�cie novigradzkich koron - powiedzia� Giancardi. - Dla nowej
adeptki dochodzi immatrykulacja, co� ko�o dwustu.
- Podro�a�o, cholera.
- Wszystko podro�a�o. Adeptkom niczego si� nie �a�uje, �yj� w Aretuzie jak
kr�lewny. A z nich �yje po�owa miasta, krawcy, szewcy, cukiernicy, dostawcy...
- Wiem. Wp�a� dwa tysi�ce na konto szko�y. Anonimowo. Z zaznaczeniem, �e
chodzi o wpisowe i zadatek na czesne... Dla jednej adeptki.
Krasnolud od�o�y� pi�ro, spojrza� na Ciri, u�miechn�� si� ze zrozumieniem.
Ciri, udaj�c, �e wertuje ksi�g�, s�ucha�a pilnie.
- To wszystko, Yennefer?
- Jeszcze trzysta novigradzkich koron dla mnie, got�wk�. Na zjazd na
Thanedd b�d� potrzebowa�a przynajmniej trzech sukni.
- Po co ci got�wka? Dam ci czek bankierski. Na pi��set. Ceny importowanych
tkanin te� cholernie wzros�y, a ty wszak�e nie ubierasz si� w we�n� ani len. A je�eli
czego� potrzebujesz: dla siebie lub dla przysz�ej adeptki szko�y w Aretuzie, moje
sklepy i sk�ady stoj� otworem.
- Dzi�kuj�. Na jaki procent si� um�wimy?
- Procent - krasnolud uni�s� g�ow� - zap�aci�a� rodzinie Giancardich awansem,
Yennefer. W czasie pogromu w Yengerbergu. Nie m�wmy ju� o tym.
- Nie lubi� takich d�ug�w, Molnar.
- Ja te� nie. Ale ja jestem kupcem, krasnoludem interesu. Ja wiem, co to jest
zobowi�zanie. Znam jego warto��. Powtarzam, nie m�wmy ju� o tym. Sprawy, o
kt�re prosi�a�, mo�esz uwa�a� za za�atwione. Spraw�, o kt�r� nie prosi�a�, r�wnie�.
Yennefer unios�a brwi.
- Pewien bliski ci wied�min - zachichota� Giancardi - odwiedzi� ostatnio miasto
Dorian. Doniesiono mi, �e zad�u�y� si� tam u lichwiarza na sto koron. Lichwiarz pracuje
dla mnie. Umorz� ten d�ug, Yennefer.
Czarodziejka rzuci�a okiem na Ciri, silnie skrzywi�a usta.
- Molnar - powiedzia�a zimno - nie pchaj palc�w mi�dzy drzwi, w kt�rych
popsu�y si� zawiasy. W�tpi�, �eby on wci�� uwa�a� mnie za blisk�, a je�li dowie si� o
umarzaniu d�ug�w, znienawidzi mnie z kretesem. Znasz go przecie�, jest obsesyjnie
honorowy. Dawno temu by� w Dorian?
- Jakie� dziesi�� dni. Potem widziano go w Ma�ym ��gu. Stamt�d, jak mi
doniesiono, pojecha� do Hirundum, bo mia� zlecenie od tamtejszych farmer�w. Jak
zwykle, jaki� potw�r do zabicia...
- A za zabicie, jak zwykle, zap�ac� mu grosze - g�os Yennefer zmieni� si� lekko
- kt�re, jak zwykle, ledwo wystarcz� na koszty leczenia, je�eli potw�r go
pokiereszuje. Jak zwykle. Je�eli rzeczywi�cie chcesz co� dla mnie zrobi�, Molnar, to
w��cz si� w to. Skontaktuj si� z farmerami z Hirundum i podnie� nagrod�. Tak by mia�
za co �y�.
- Jak zwykle - parskn�� Giancardi. - A je�li on wreszcie dowie si� o tym?
Yennefer utkwi�a oczy w Ciri, kt�ra przygl�da�a si� i przys�uchiwa�a, nawet nie
pr�buj�c udawa� zainteresowania Physiologusem.
- A od kogo - wycedzi�a - mia�by si� dowiedzie�? Ciri spu�ci�a wzrok.
Krasnolud u�miechn�� si� znacz�co, pog�adzi� brod�.
- Przed udaniem si� na Thanedd wybierzesz si� w stron� Hirundum?
Przypadkowo, oczywi�cie?
- Nie - czarodziejka odwr�ci�a wzrok. - Nie wybior� si�. Zmie�my temat,
Molnar.
Giancardi znowu pog�adzi� brod�, spojrza� na Ciri. Ciri spu�ci�a g�ow�,
zachrz�ka�a i zawierci�a si� na krze�le.
- S�usznie - potwierdzi�. - Czas zmieni� temat. Ale twoj� podopieczn�
najwyra�niej nudzi ksi�ga... i nasza rozmowa. A to, o czym teraz chcia�bym z tob�
porozmawia�, znudzi j� jeszcze bardziej, jak podejrzewam... Losy �wiata, losy
krasnolud�w tego �wiata, losy ich bank�w, jaki� to nudny temat dla m�odych
dziewcz�t, przysz�ych absolwentek Aretuzy... Wypu�� j� na troch� spod skrzyde�,
Yennefer. Niech si� przejdzie po mie�cie...
- Oj, tak! - krzykn�a Ciri.
Czarodziejka �achn�a si� i ju� otwiera�a usta, by zaprotestowa�, ale nagle
zmieni�a zamiar. Ciri nie by�a pewna, ale wydawa�o si� jej, �e wp�yw na t� decyzj�
mia�o nieznaczne mrugni�cie, towarzysz�ce propozycji bankiera.
- Niech sobie dziewczyna popatrzy na wspania�o�ci prastarego grodu Gors
Velen - doda� Giancardi, u�miechaj�c si� szeroko. - Nale�y si� jej troch� swobody
przed... Aretuz�. A my tu sobie jeszcze pogaw�dzimy o pewnych sprawach... hmm,
osobistych. Nie, nie proponuj�, by dziewcz� chodzi�o samotnie, cho� to bezpieczne
miasto. Przydam jej towarzysza i opiekuna. Jednego z moich m�odszych klerk�w...
- Wybacz, Molnar - Yennefer nie odpowiedzia�a na u�miech - ale nie wydaje
mi si�, by w dzisiejszych czasach, nawet w bezpiecznym mie�cie, towarzystwo
krasnoluda...
- Nawet mi przez my�l nie przesz�o - �achn�� si� Giancardi - by to by�
krasnolud. Klerk, o kt�rym m�wi�, jest synem szanowanego kupca, cz�owieka ca��,
�e si� tak wyra��, g�b�. My�la�a�, �e zatrudniam tu tylko krasnolud�w? Hej, Wifli!
Wo�aj mi tu Fabia, na jednej nodze!
- Ciri - czarodziejka podesz�a do niej, pochyli�a si� lekko. - Tylko bez �adnych
g�upstw, �ebym si� nie musia�a wstydzi�. A przed klerkiem j�zyk za z�bami, pojmujesz?
Przyrzeknij mi, �e b�dziesz uwa�a� na czyny i s�owa. Nie kiwaj g�ow�.
Przyrzeczenia sk�ada si� pe�nym g�osem.
- Przyrzekam, pani Yennefer.
- Spogl�daj te� czasem na s�o�ce. W po�udnie wr�cisz. Punktualnie. A
gdyby... Nie, nie s�dz�, by kto� ci� rozpozna�. Ale gdyby� zobaczy�a, �e kto� zanadto
ci si� przygl�da...
Czarodziejka si�gn�a do kieszonki, wydoby�a niewielki, poznaczony runami
chryzopraz, wyszlifowany w kszta�t klepsydry.
- Schowaj do sakiewki. Nie zgub. W razie potrzeby... Zakl�cie pami�tasz?
Tylko dyskretnie, aktywizacja daje silne echo, a dzia�aj�cy amulet wysy�a fale. Je�li w
pobli�u by�by kto� wyczulony na magi�, ujawnisz si�, zamiast zamaskowa�. Aha,
masz tu jeszcze... Gdyby� chcia�a co� sobie kupi�.
- Dzi�kuj�, pani Yennefer - Ciri w�o�y�a amulet i monety do sakiewki, ciekawie
spojrza�a na ch�opca wbiegaj�cego do kantoru. Ch�opiec by� piegowaty, faluj�ce
kasztanowate w�osy spada�y mu na wysoki ko�nierz szarego uniformu klerka.
- Fabio Sachs - przedstawi� Giancardi. Ch�opiec uk�oni� si� grzecznie.
- Fabio, to jest pani Yennefer, nasz czcigodny go�� i szanowana klientka. A ta
panna, jej wychowanka, ma �yczenie zwiedzi� miasto. B�dziesz jej towarzyszy�,
s�u�y� za przewodnika i opiekuna.
Ch�opiec uk�oni� si� jeszcze raz, tym razem wyra�nie w stron� Ciri.
- Ciri - powiedzia�a ch�odno Yennefer. - Wsta�, prosz�.
Wsta�a, zdziwiona lekko, bo zna�a obyczaj na tyle, by wiedzie�, �e tego nie
wymaga�. I natychmiast zrozumia�a. Klerk, co prawda, wygl�da� na jej r�wie�nika, ale
by� od niej o g�ow� ni�szy.
- Molnar - powiedzia�a czarodziejka. - Kto ma si� tu opiekowa� kim? Nie
m�g�by� oddelegowa� do tego zadania kogo� o nieco znaczniejszych gabarytach?
Ch�opiec poczerwienia� i pytaj�co spojrza� na pryncypa�a. Giancardi
przyzwalaj�co kiwn�� g�ow�. Klerk uk�oni� si� po raz kolejny.
- Wielmo�na pani - wypali� p�ynnie i bez skr�powania. - Mo�e i nie jestem
du�y, ale mo�na na mnie polega�. Znam dobrze gr�d, podgrodzie i ca�� okolic�.
B�d� opiekowa� si� t� pann�, jak umiem najlepiej. A gdy ja, Fabio Sachs M�odszy,
syn Fabia Sachsa, robi� co� tak, jak umiem najlepiej, to... To niejeden wi�kszy mi nie
dor�wna.
Yennefer patrzy�a na niego przez chwil�, potem odwr�ci�a si� w stron�
bankiera.
- Gratuluj�, Molnar - powiedzia�a. - Umiesz dobiera� pracownik�w. B�dziesz
mia� w przysz�o�ci pociech� z twojego m�odszego klerka. Zaiste, kruszec dobrej
pr�by d�wi�czy, gdy we� uderzy�. Ciri, z pe�nym zaufaniem powierzam ci� pieczy
Fabia, syna Fabia, albowiem jest to m�czyzna powa�ny i godny zaufania.
Ch�opiec zaczerwieni� si� a� po cebulki kasztanowatych w�os�w. Ciri czu�a, �e
te� si� rumieni.
- Fabio - krasnolud otworzy� szkatu�k�, pogrzeba� w brz�cz�cej zawarto�ci. -
Masz tu p� nobla i trzy... I dwa pi�taki. Na wypadek gdyby panna mia�a jakie�
�yczenia. Gdyby nie mia�a, odniesiesz z powrotem. No, mo�ecie i��.
- W po�udnie, Ciri - przypomnia�a Yennefer. - Ani chwili p�niej.
- Pami�tam, pami�tam.
- Nazywam si� Fabio - powiedzia� ch�opiec, gdy tylko zbiegli po schodach i
wyszli na ruchliw� ulic�. - A ciebie zw� Ciri, tak?
- Tak.
- Co chcesz zwiedzi� w Gors Velen, Ciri? Ulic� G��wn�? Zau�ek Z�otnik�w?
Port morski? A mo�e rynek i jarmark?
- Wszystko.
- Hmm... - zatroska� si� ch�opiec. - Mamy czas tylko do po�udnia... Najlepiej
b�dzie, je�li p�jdziemy na rynek. Dzi� jest dzie� targowy, mo�na tam b�dzie
zobaczy� mn�stwo ciekawych rzeczy! A wcze�niej wejdziemy na mur, z kt�rego jest
widok na ca�� Zatok� i na s�ynn� wysp� Thanedd. Co ty na to?
- Chod�my.
Ulic� z hurkotem toczy�y si� wozy, cz�apa�y konie i wo�y, bednarze turlali
beczki, wsz�dzie panowa� ha�as i po�piech. Ciri by�a z lekka oszo�omiona ruchem i
rozgardiaszem - niezr�cznie zst�pi�a z drewnianego chodnika i po kostki wpad�a w
b�oto i gn�j. Fabio chcia� uj�� j� pod rami�, ale wyrwa�a si�.
- Umiem sama chodzi�!
- Hmm... No, tak. Chod�my zatem. Tu, gdzie jeste�my, to jest g��wna ulica
miasta. Nazywa si� Kardo i ��czy obie bramy, G��wn� i Morsk�. T�dy, o, idzie si� do
ratusza. Widzisz t� wie�� ze z�otym kurkiem? To w�a�nie ratusz. A tam, gdzie wisi
ten kolorowy szyld, to jest ober�a �Pod Rozpi�tym Gorsetem". Ale tam, hmm... tam
nie p�jdziemy. P�jdziemy o, t�dy, skr�cimy sobie drog� przez targ rybny, kt�ry jest
na ulicy Okr�nej.
Skr�cili w zau�ek i wyszli wprost na placyk wci�ni�ty mi�dzy �ciany dom�w.
Placyk zape�niony by� straganami, beczkami i kadziami, z kt�rych bi�a silna wo� ryb.
Trwa� o�ywiony i ha�a�liwy handel, przekupnie i kupuj�cy starali si� przekrzycze�
kr���ce w g�rze mewy. Pod murem siedzia�y koty, udaj�c, �e ryby nie interesuj� ich
w najmniejszym stopniu.
- Twoja pani - powiedzia� nagle Fabio, lawiruj�c w�r�d stragan�w - jest bardzo
surowa.
- Wiem.
- Nie jest twoj� blisk� krewn�, prawda? Od razu to pozna�!
- Tak? A po czym?
- Jest bardzo pi�kna - powiedzia� Fabio z okrutn�, rozbrajaj�co swobodn�
szczero�ci� m�odego cz�owieka. Ciri odwr�ci�a si� jak spr�yna, ale nim zdo�a�a
uraczy� Fabia jak�� k��liw� uwag�, dotycz�c� jego pieg�w i wzrostu, ch�opiec ju�
ci�gn�� j� mi�dzy w�zki, beczki i stragany, obja�niaj�c jednocze�nie, �e g�ruj�ca nad
placykiem baszta nosi nazw� Z�odziejskiej, �e kamienie u�yte do jej budowy
pochodz� z dna morskiego i �e rosn�ce pod ni� drzewa zowi� si� platanami.
- Jeste� strasznie ma�om�wna, Ciri - stwierdzi� nagle.
- Ja? - uda�a zdziwienie. - Nic podobnego! Po prostu s�ucham pilnie tego, co
m�wisz. Opowiadasz bardzo ciekawie, wiesz? W�a�nie chcia�am ci� zapyta�...
- S�ucham, pytaj.
- Czy daleko st�d do... do miasta Aretuza?
- Ale� ca�kiem niedaleko! Bo Aretuza to wcale nie miasto. Wejd�my na mur,
poka�� ci. O, tam s� schody.
Mur by� wysoki, a schody strome. Fabio spoci� si� i zdysza�, i nic dziwnego, bo
ca�y czas gada�. Ciri dowiedzia�a si�, �e mur okalaj�cy gr�d Gors Velen to
konstrukcja niedawna, o wiele m�odsza od samego miasta, zbudowanego jeszcze
przez elfy, �e ma trzydzie�ci pi�� st�p wysoko�ci i �e jest to tak zwany mur
kazamatowy, zrobiony z ciosanego kamienia i nie wypalanej ceg�y, bo taki materia�
jest odporniejszy na uderzenia taran�w.
Na szczycie przywita� ich i owia� orze�wiaj�cy morski wiatr. Ciri z rado�ci�
odetchn�a nim po g�stym i nieruchomym zaduchu miasta. Opar�a �okcie o kraw�d�
muru, patrz�c z wysoka na port, kolorowy od �agli.
- Co to jest, Fabio? Ta g�ra?
- Wyspa Thanedd.
Wyspa wydawa�a si� bardzo bliska. I nie przypomina�a wyspy. Wygl�da�a jak
wbity w morskie dno gigantyczny kamienny s�up, wielki zigurat obwiedziony wij�c�
si� spiralnie drog�, zygzakami schod�w i tarasami. Tarasy zieleni�y si� od gaj�w i
ogrod�w, a z zieleni, przylepione do ska� jak jask�cze gniazda, stercza�y bia�e
strzeliste wie�e i ozdobne kopu�y, zwie�czaj�ce kompleksy otoczonych kru�gankami
budynk�w. Budynki te wcale nie sprawia�y wra�enia wybudowanych. Wydawa�o si�,
�e wykuto je w stokach tej morskiej g�ry.
- To wszystko zbudowa�y elfy - wyja�ni� Fabio. - M�wi si�, �e za pomoc� elfiej
magii. Od niepami�tnych czas�w Thanedd nale�y jednak do czarodziej�w. Blisko
czubka, tam gdzie te l�ni�ce kopu�y, znajduje si� pa�ac Garstang. Tam za par� dni
rozpocznie si� wielki zjazd magik�w. A tam, sp�jrz, na samiutkim wierzcho�ku, ta
wysoka samotna wie�a z blankami, to jest Tor Lara, Wie�a Mewy...
- Czy tam mo�na dosta� si� l�dem? To przecie� bliziutko.
- Mo�na. Jest most ��cz�cy brzeg zatoki z wysp�. Nie widzimy go, bo
zas�aniaj� drzewa. Widzisz te czerwone dachy u podn�a g�ry? To pa�ac Loxia. Tam
prowadzi most. Tylko przez Loxi� mo�na doj�� do drogi prowadz�cej na g�rne
tarasy...
- A tam gdzie te �liczne kru�ganki i mostki? I ogrody? Jak to si� trzyma ska�y,
�e nie spadnie... Co to za pa�ac?
- To w�a�nie Aretuza, o kt�r� pyta�a�. Tam znajduje si� s�ynna szko�a dla
m�odych czarodziejek.
- Ach - Ciri obliza�a wargi - wi�c to tam... Fabio?
- S�ucham.
- Widujesz czasami m�ode czarodziejki, kt�re ucz� si� w tej szkole? W tej
Aretuzie?
Ch�opiec spojrza� na ni�, wyra�nie zdumiony.
- Ale� nigdy! Nikt ich nie widuje! Im nie wolno opuszcza� wyspy i wychodzi� do
miasta. A na teren szko�y nikt nie ma wst�pu. Nawet burgrabia i bajlif, je�li maj� spraw�
do czarodziejek, mog� i�� tylko do Loxii. Na najni�szy poziom.
- Tak my�la�am - Ciri pokiwa�a g�ow�, zapatrzona w po�yskuj�ce dachy
Aretuzy. - To nie szko�a, lecz wi�zienie. Na wyspie, na skale, nad przepa�ci�.
Wi�zienie i koniec.
- Troch� tak - przyzna� Fabio po chwili namys�u. -Stamt�d raczej trudno
wyj��... Ale nie, to nie jest tak jak w wi�zieniu. Adeptki to przecie� m�ode dziewczyny.
Trzeba ich strzec...
- Przed czym?
- No... - zaj�kn�� si� ch�opiec. - Przecie� wiesz...
- Nie wiem.
- Hmmm... Ja my�l�... Och, Ciri, przecie� nikt ich nie zamyka w szkole
przemoc�. One same chc�...
- No pewnie - Ciri u�miechn�a si� szelmowsko. -Chc�, to siedz� w tym
wi�zieniu. Gdyby nie chcia�y, to by si� nie da�y tam zamkn��. To �adna sztuka,
wystarczy w por� da� nog�. Zanim jeszcze si� tam znajdzie, bo p�niej to ju� mo�e
by� trudno...
- Jak to? Ucieka�? A dok�d one mia�yby...
- One - przerwa�a - pewnie nie mia�y dok�d, biedaczki. Fabio? Gdzie jest
miasto... Hirundum? Ch�opiec spojrza� na ni�, zaskoczony.
- Hirundum to nie miasto - powiedzia�. - To wielka farma. S� tam sady i ogrody
dostarczaj�ce warzyw i owoc�w dla wszystkich miast w okolicy. S� tam te� stawy, w
kt�rych hoduje si� karpie i inne ryby...
- Jak daleko st�d do tego Hirundum? Kt�r�dy? Poka� mi.
- A dlaczego chcesz to wiedzie�?
- Poka� mi, prosi�am.
- Widzisz t� drog�, prowadz�c� na zach�d? Tam gdzie te wozy? Tamt�dy
w�a�nie jedzie si� do Hirundum. To jakie� pi�tna�cie mil, ca�y czas lasami.
- Pi�tna�cie mil - powt�rzy�a Ciri. - Niedaleko, gdy si� ma dobrego konia...
Dzi�kuj� ci, Fabio.
- Za co mi dzi�kujesz?
- Niewa�ne. Teraz zaprowad� mnie na rynek. Obieca�e�.
- Chod�my.
Takiego �cisku i zgie�ku, jaki panowa� na rynku Gors Velen, Ciri nigdy jeszcze
nie widzia�a. Ha�a�liwy targ rybny, przez kt�ry niedawno przechodzili, w por�wnaniu z
rynkiem sprawia� wra�enie cichej �wi�tyni. Plac by� i�cie gigantyczny, a mimo to
wydawa�o si� jej, �e b�d� mogli co najwy�ej poprzygl�da� si� z daleka, bo o dostaniu
si� na teren jarmarku nie ma nawet co marzy�. Fabio jednak �mia�o wdar� si� w
sk��biony t�um, ci�gn�c j� za r�k�. Ciri z miejsca zakr�ci�o si� w g�owie.
Przekupnie darli si�, kupuj�cy darli si� jeszcze g�o�niej, zagubione w t�oku
dzieci wy�y i lamentowa�y. Byd�o rycza�o, owce becza�y, ptactwo kwaka�o i gdaka�o.
Krasnoludzcy rzemie�lnicy zawzi�cie walili m�otkami w jakie� blachy, a gdy
przerywali walenie, by si� napi�, zaczynali plugawi� kl��. Z kilku punkt�w placu
rozbrzmiewa�y piszcza�ki, g�le i cymba�y, koncertowali wida� waganci i muzycy. Na
domiar z�ego kto� niewidoczny w�r�d ci�by bez ustanku daj: w mosi�n� surm�. Z
pewno�ci� nie by� to muzyk.
Ciri uskoczy�a przed biegn�c� truchtem, przenikliwie kwicz�c� �wini� i wpad�a
na klatki z kurami. Potr�cana, nadepn�a na co�, co by�o mi�kkie i zamiaucza�o.
Odskoczy�a, o ma�y w�os nie wpadaj�c pod kopyta wielkiego, �mierdz�cego,
obrzydliwego i budz�cego groz� bydlaka, roztr�caj�cego ludzi kosmatymi bokami.
- Co to by�o? - j�kn�a, �api�c r�wnowag�. - Fabio?
- Wielb��d. Nie b�j si�.
- Nie boj� si�! Te� co�!
Rozgl�da�a si� ciekawie. Przyjrza�a si� pracy nizio�k�w, produkuj�cych na
oczach publiki ozdobne buk�aki z koziej sk�ry, pozachwyca�a si� pi�knymi lalkami,
oferowanymi na straganie przez par� p�elf�w. Poogl�da�a wyroby z malachitu i
jaspisu, kt�re wystawia� na sprzeda� ponury i burkliwy gnom. Z zainteresowaniem i
znawstwem obejrza�a miecze w warsztacie p�atnerza. Poobserwowa�a dziewcz�ta
wyplataj�ce koszyki z wikliny i dosz�a do wniosku, �e nie ma nic gorszego ni� praca.
Dm�cy w surm� przesta� d��. Prawdopodobnie go zabito.
- Co tu tak smakowicie pachnie?
- P�czki - Fabio pomaca� sakiewk�. - Masz �yczenie zje�� jednego?
- Mam �yczenie zje�� dwa.
Sprzedawca poda� trzy p�czki, przyj�� pi�taka i wyda� cztery miedziaki, z
kt�rych jeden prze�ama� na p�. Ciri, powoli odzyskuj�c kontenans, przygl�da�a si�
operacji �amania, �apczywie poch�aniaj�c pierwszego p�czka.
- Czy to st�d - spyta�a, zabieraj�c si� za drugiego -pochodzi powiedzenie:
�Niewart z�amanego grosza"?
- St�d - Fabio prze�kn�� swojego p�czka. - Przecie� nie ma niniejszych monet
ni� grosz. Czy tam, sk�d pochodzisz, nie u�ywa si� p�groszk�w?
- Nie - Ciri obliza�a palce. - Tam, sk�d pochodz�, u�ywa�o si� z�otych dukat�w.
Poza tym to ca�e �amanie by�o bez sensu i niepotrzebne.
- Dlaczego?
- Bo mam �yczenie zje�� trzeciego p�czka.
Nadziewane �liwkowymi powid�ami p�czki zadzia�a�y jak najcudowniejszy
eliksir. Ciri nabra�a humoru, a kot�uj�cy si� plac przesta� przera�a�, zacz�� si� nawet
podoba�. Nie pozwoli�a ju�, by Fabio wl�k� j� za sob�, sama poci�gn�a go w
najwi�kszy t�ok, ku miejscu, z kt�rego kto� przemawia�, wlaz�szy na
zaimprowizowan� z beczek m�wnic�. Przemawiaj�cym by� podstarza�y grubas. Po
ogolonej g�owie i burej szacie Ciri rozpozna�a w nim w�drownego kap�ana. Widywa�a
ju� takich, czasami odwiedzali �wi�tyni� Melitele w Ellander. Matka Nenneke nigdy
nie m�wi�a o nich inaczej jak �ci fanatyczni durnie".
- Jedno jest na �wiecie prawo! - rycza� gruby kap�an. - Prawo boskie! Ca�a
natura temu prawu podlega, ca�a ziemia i wszystko, co na tej ziemi �yje! A czary i
magia s� temu prawu przeciwne! Przekl�ci wi�c s� czarownicy i bliski jest dzie�
gniewu, w kt�rym ogie� z niebios zniszczy ich plugaw� wysp�! Run� w�wczas mury
Loxii, Aretuzy i Garstangu, za kt�rymi w�a�nie zbieraj� si� ci poganie, by swe
knowania obmy�la�! Run� te mury...
- I trza b�dzie, psia ma�, od nowa stawia� - mrukn�� stoj�cy obok Ciri
czeladnik mularski w kitlu upapranym wapnem.
- Upominam was, ludzie dobrzy i pobo�ni - wrzeszcza� kap�an - nie wierzcie
czarownikom, nie obracajcie si� ku nim ni za rad�, ni z pro�b�! Nie dajcie si� zwie��
ni ich postaci� pi�kn�, ni mow� g�adk�, bo zaprawd� powiadam wam, �e s� owi
czarodzieje niby groby pobielane, z wierzchu pi�kne, we wn�trzu za� zgnilizny pe�ne
i spr�chnia�ych ko�ci!
- Widzieli�cie go - rzek�a m�oda niewiasta z koszykiem pe�nym marchwi - jaki
to w g�bie mocny. Na magik�w szczeka, bo zawidzi im, i tyle.
- Pewno - przytakn�� mularz. - Samemu, patrzajta, �eb niby jaje wy�ysia�, a
ka�dun podle kolan wisi. A czarodzieje urodziwe s�, ani grubn�, ani �ysiej�... A
czarodziejki, ha, sama krasa...
- Bo diab�u dusz� za t� kras� przeda�y! - krzykn�� niski osobnik z szewskim
m�otkiem za pasem.
- G�upi�, butorobie. Gdyby nie dobre panie z Aretuzy, dawno z torbami by�
poszed�! Dzi�ki nim masz co �re�!
Fabio poci�gn�� Ciri za r�kaw, ponownie pogr��yli si� w t�umie, kt�ry poni�s�
ich w stron� centrum placu. Us�yszeli �omot b�bna i gromkie okrzyki wzywaj�ce do
uciszenia si�. T�um ani my�la� si� uciszy�, ale obwo�ywaczowi z drewnianego
podwy�szenia wcale to nie przeszkadza�o. Mia� dono�ny, �wiczony g�os i umia� si�
nim pos�ugiwa�.
- Wiadomym si� czyni - zarycza�, rozwin�wszy rulon pergaminu - jako Hugo
Ansbach, z rodu nizio�ek, spod prawa jest wyj�ty, bo z�oczy�com elfom, co si�
Wiewi�rkami mianuj�, w domie swoim da� nocleg i go�cin�. To� samo Justin Ingvar,
kowal, z rodu krasnolud, kt�ry niecnotom owym groty do strza� ku�. Tegdy na obu
burgrabia �lad og�asza i �ciga� ich nakazuje. Kto ich pochwyci, temu nagroda:
pi��dziesi�t koron got�wk�. A je�li kto im da straw� lubo schronienie, za wsp�lnika
winy ich poczytany b�dzie i jednaka kara jemu jako i im wymierzona b�dzie. A je�li w
opolu albo we wsi pochwyceni b�d�, ca�e opole albo wie� da p�at�...
- A kt� by - krzykn�� kto� z t�umu - nizio�kowi schronienie da�! Po ichnich
farmach niech szukaj�, a najd�, to wszystkich ich, nieludzi�w, do jamy!
- Na szubienic�, nie do jamy!
Obwo�ywacz j�� odczytywa� dalsze obwieszczenia burgrabiego i rady
miejskiej, a Ciri straci�a zainteresowanie. W�a�nie mia�a zamiar wyzwoli� si� z t�oku,
gdy nagle poczu�a na po�ladku r�k�. Absolutnie nieprzypadkow�, bezczeln� i nad
wyraz umiej�tn�.
�cisk, wydawa�oby si�, uniemo�liwia� odwr�cenie si�, ale Ciri nauczy�a si� w
Kaer Morhen, jak porusza� si� w miejscach, w kt�rych trudno si� porusza�. Obr�ci�a
si�, czyni�c nieco zamieszania. Stoj�cy tu� za ni� m�ody kap�an z ogolon� g�ow�
u�miechn�� si� aroganckim, wypraktykowanym u�miechem. No i co, m�wi� ten
u�miech, co teraz zrobisz? Zarumienisz si� �licznie i na tym rumie�cu si� sko�czy,
nieprawda�?
Kap�an wida� nigdy nie mia� do czynienia z uczennic� Yennefer.
- �apy przy sobie, ty �ysa pa�o! - rozdar�a si� Ciri, bledn�c ze w�ciek�o�ci. - Za
w�asny ty�ek si� chwy�, ty... Ty grobie pobielany!!!
Korzystaj�c z faktu, �e uwi�ziony w t�oku kap�an nie m�g� si� poruszy�,
zamierza�a go kopn��, ale udaremni� to Fabio, pospiesznie odci�gaj�c j� daleko od
kap�ana i miejsca zaj�cia. Widz�c, �e a� si� trz�sie ze z�o�ci, uspokoi� j�, funduj�c
kilka posypanych mielonym cukrem racuszk�w, na widok kt�rych Ciri momentalnie
zapomnia�a o incydencie. Stan�li przy straganie, w miejscu, z kt�rego mieli widok na
szafot z pr�gierzem. W pr�gierzu nie by�o jednak �adnego z�oczy�cy, a sam szafot
by� udekorowany girlandami kwiat�w i s�u�y� grupie wystrojonych jak papugi
w�drownych muzykant�w, od Ucha r�n�cych na g�lach i popiskuj�cych na dudach i
piszcza�kach. M�oda czarnow�osa dziewczyna w wyszywanym cekinami serda-czku
�piewa�a i ta�czy�a, potrz�saj�c tamburynkiem i weso�o potupuj�c male�kimi
bucikami.
Sz�a magiczka przez por�b�, pogryz�y j� �mije Wszystkie gady wyzdycha�y, a
magiczka �yje!
Zgromadzony wok� szafotu t�um za�miewa� si� do rozpuku i klaska� do rytmu.
Sprzedawca racuszk�w wrzuci� do wrz�cego oleju kolejn� porcj�. Fabio obliza� palce
i poci�gn�� Ciri za r�kaw.
Stragan�w by�o bez liku i wsz�dzie oferowano co� smacznego. Zjedli jeszcze
po ciasteczku z kremem, p�niej - do sp�ki - w�dzonego w�gorzyka, po czym
poprawili czym� bardzo dziwnym, sma�onym i nabitym na patyk. P�niej zatrzymali
si� przy beczkach z kiszon� kapust� i udali, �e pr�buj�, by kupi� wi�ksz� ilo��. Gdy
objedli si� i nie kupili, przekupka nazwa�a ich zasra�cami.
Poszli dalej. Za reszt� pieni�dzy Fabio naby� koszyczek gruszek bergamotek.
Ciri spojrza�a na niebo, ale uzna�a, �e to jeszcze nie po�udnie.
- Fabio? A co to za namioty i budki, tam, pod murem?
- R�ne rozrywki. Chcesz zobaczy�?
- Chc�.
Przed pierwszym namiotem stali wy��cznie m�czy�ni, w podnieceniu
przebieraj�cy nogami. Z wn�trza dobiega�y d�wi�ki fletu.
- �Czarnosk�ra Leila... - Ciri z trudem odczyta�a ko�lawy napis na p�achcie -
zdradza w ta�cu wszystkie sekrety swego cia�a"... G�upota jaka�! Jakie sekrety...
- Chod�my dalej, chod�my dalej - ponagli� Fabio, czerwieniej�c lekko. - O,
sp�jrz, to jest ciekawe. Tu przyjmuje wr�ka przepowiadaj�ca przysz�o��. Mam
jeszcze akurat dwa grosze, to wystarczy...
- Szkoda pieni�dzy - fukn�a Ciri. - Te� mi przepowiednia, za dwa grosze!
�eby przepowiada�, trzeba by� wieszczk�. Wieszczenie to wielki talent. Nawet w�r�d
czarodziejek najwy�ej jedna na sto ma takie zdolno�ci...
- Mojej najstarszej siostrze - wtr�ci� ch�opiec - wr�ka wywr�y�a, �e wyjdzie
za m�� i sprawdzi�o si�. Nie gryma�, Ciri. Chod�, powr�ymy sobie...
- Nie chc� wychodzi� za m��. Nie chc� wr�b. Jest gor�co, a z tego namiotu
�mierdzi kadzid�ami, nie wejd� tam. Chcesz, to id� sam, ja zaczekam. Nie wiem
tylko, po co ci przepowiednie? Co chcia�by� wiedzie�?
- No... - zaj�kn�� si� Fabio. - Najbardziej, to... Czy b�d� podr�owa�.
Chcia�bym podr�owa�. Zwiedzi� ca�y �wiat...
B�dzie, pomy�la�a nagle Ciri, czuj�c zawr�t g�owy. B�dzie p�ywa� na wielkich
bia�ych �aglowcach... Dotrze do krain, kt�rych nikt przed nim nie widzia�... Fabio
Sachs, odkrywca... Jego imieniem nazwie si� przyl�dek, kraniec kontynentu, kt�ry
dzi� jeszcze nie ma nazwy. Maj�c pi��dziesi�t cztery lata, �on�, syna i trzy c�rki,
umrze, daleko od domu i bliskich... Na chorob�, kt�ra dzi� jeszcze nie ma nazwy...
- Ciri! Co ci jest?
Przetar�a twarz d�oni�. Mia�a wra�enie, �e wynurza si� z wody, �e p�ynie ku
powierzchni z dna g��bokiego, lodowato zimnego jeziora.
- To nic... - wymamrota�a, rozgl�daj�c si� i przytomniej�c. - W g�owie mi si�
zakr�ci�o... To przez ten upa�. I przez te kadzid�a z namiotu...
- Raczej przez t� kapust� - powiedzia� powa�nie Fabio. - Niepotrzebnie tyle
zjedli�my. Mnie te� w brzuchu burczy.
- Nic mi nie jest! - Ciri dziarsko zadar�a g�ow�, faktycznie czuj�c si� lepiej.
My�li, kt�re przelecia�y jej przez g�ow� jak wicher, rozwia�y si�, zgubi�y w niepami�ci.
-Chod�, Fabio. Idziemy dalej.
- Chcesz gruszk�?
- No pewnie, �e chc�.
Pod murem grupa wyrostk�w gra�a na pieni�dze w b�czka. B�czek,
precyzyjnie omotany sznurkiem, nale�a�o zr�cznym, przypominaj�cym strzelenie z
bata szarpni�ciem wprawi� w ruch wirowy, tak by zatacza� ko�a po wymalowanych
kred� polach. Ciri ogrywa�a w b�czka wi�kszo�� ch�opc�w ze Skellige, ogra�a te�
wszystkie adeptki w �wi�tyni Melitele. Rozwa�a�a ju� koncepcj� w��czenia si� do gry
i ogrania urwis�w nie tylko z miedziak�w, ale i z po�atanych portek, gdy jej uwag�
przyku�y nagle gromkie okrzyki.
Na samym ko�cu szeregu namiot�w i budek, wci�ni�ta pod mur i kamienne
schody, sta�a dziwaczna p�okr�g�a zagroda, sformowana z p�acht rozpi�tych na
s��niowych tykach. Pomi�dzy dwoma tykami by�o wej�cie, kt�re tarasowa� wysoki,
ospowaty m�czyzna, ubrany w przeszywanic� i pasiaste spodnie wpuszczone w
�eglarskie buty. Przed nim t�oczy�a si� grupka ludzi. Po wrzuceniu do gar�ci
dziobatego kilku monet ludzie po kolei znikali za p�acht�. Dziobaty chowa� pieni�dze
do poka�nego pytla, podzwania� nim i powrzaskiwa� chrapliwie.
- Do mnie, dobrzy ludzie! Do mnie! Na w�asne oczy ujrzycie najstraszliwszego
stwora, jakiego bogowie stworzyli! Horror i zgroza! �ywy bazyliszek, jadowity
postrach zerrika�skich pusty�, diabe� wcielony, ludo�erca nienasycony! Jeszcze
�e�cie takiego potwora nie widzieli, ludziska! Dopiero co schwytany, zza m�rz na
korabiu przywieziony! Obejrzyjcie, obejrzyjcie �ywego, srogiego bazyliszka na w�asne
oczy, bo takiego nigdy i nigdzie ju� nie zobaczycie! Ostatnia okazja! Tu, u mnie, za
jedyne trzy pi�taki! Baby z dzie�mi po dwa pi�taki!
- Ha - powiedzia�a Ciri, odp�dzaj�c osy od gruszek. -
Bazyliszek? I to �ywy? Musz� go koniecznie zobaczy�. Do tej pory ogl�da�am
tylko ryciny. Chod�, Fabio.
- Nie mam ju� pieni�dzy...
- Ja mam. Zap�ac� za ciebie. Chod�, �mia�o.
- Sze�� si� nale�y - dziobaty spojrza� na wrzucone mu do gar�ci miedziaki. -
Trzy pi�taki od osoby. Taniej tylko baby z dzie�mi.
- On - Ciri wskaza�a na Fabia gruszk� - jest dzieckiem. A ja jestem bab�.
- Taniej tylko baby z dzieckiem na r�ku - zawarcza� dziobaty. - Nu�e, dorzu�
jeszcze dwa pi�taki, zmy�lna panienko, albo zmykaj i przepu�� innych. Pospieszcie
si�, ludzie! Jeszcze tylko trzy miejsca wolne!
Za ogrodzeniem z p�achty t�oczyli si� mieszczanie, otaczaj�c zwartym
pier�cieniem zbity z desek podest, na kt�rym sta�a drewniana, okryta kobiercem
klatka. Wpu�ciwszy brakuj�cych do kompletu widz�w, dziobaty wskoczy� na podest,
wzi�� d�ug� tyczk� i str�ci� ni� kobierzec. Powia�o padlin� i nieprzyjemnym gadzim
smrodem. Widzowie zaszemrali i cofn�li si� lekko.
- Roztropnie czynicie, dobrzy ludzie - oznajmi� dziobaty. - Nie za blisko, bo to
nieprzezpiecznie!
W klatce, wybitnie dla niego za ciasnej, le�a� zwini�ty w k��bek jaszczur,
pokryty ciemn� �usk� o dziwnym rysunku. Gdy dziobaty stukn�� w klatk� tyczk�, gad
zaszamota� si�, zazgrzyta� �uskami o pr�ty, wyci�gn�� d�ug� szyj� i zasycza�
przeszywaj�co, demonstruj�c ostre, bia�e, sto�kowate z�by, silnie kontrastuj�ce z
niemal czarn� �usk� dooko�a paszczy. Widzowie westchn�li g�o�no. Zani�s� si�
przenikliwym ujadaniem kud�aty piesek, trzymany na r�kach przez kobiet� o
wygl�dzie przekupki.
- Patrzcie uwa�nie, dobrzy ludzie - zawo�a� dziobaty. - I radujcie si� temu, �e w
naszych stronach podobne maszkary nie �yj�! Oto potworny bazyliszek z dalekiej
Zerrikanii! Nie zbli�ajcie si�, nie zbli�ajcie, bo cho� w klatce zamkniony, samym
swym dechem mo�e on was zatru�!
Ciri i Fabio przepchn�li si� wreszcie przez wianuszek widz�w.
- Bazyliszek - kontynuowa� dziobaty z podwy�szenia, wspieraj�c si� na tyczce
jak stra�nik na halabardzie - to najjadowitsza bestia �wiata! Albowiem bazyliszek
kr�lem jest wszystkich �mij�w! Gdyby bazyliszk�w wi�cej by�o, przepad�by ten �wiat
ze szcz�tem! Szcz�ciem wielce rzadki to potw�r, bo rodzi si� z jaja przez koguta
zniesionego. A sami wszak wiecie, ludziska, jako nie ka�dy kogut jaja znosi, a jeno
taki plugawiec, kt�ren sposobem kwoki drugiemu kogutu kupra nadstawia.
Spektatorzy ch�ralnym �miechem zareagowali na przedni - czy mo�e raczej
tylny - �art. Nie �mia�a si� jedynie Ciri, ca�y czas bacznie obserwuj�ca stwora, kt�ry
podra�niony ha�asem zwija� si�, t�uk� o pr�ty klatki i k�sa� je, nadaremnie usi�uj�c
rozwin�� w ciasnocie pokaleczone b�ony skrzyde�.
- Jaje, przez takiego koguta ul�one - ci�gn�� dziobaty - musi sto i jeden
jadowitych w��w wysiedzie�! A gdy si� z jaja wykluje bazyliszek...
- To nie jest bazyliszek - stwierdzi�a Ciri, gryz�c bergamotk�. Dziobaty spojrza�
na ni� koso.
- ...gdy si� bazyliszek wykluje, powiadam - kontynuowa� � te gdy wszystkie
w�e z gniazda wy�re, ich trucizn� ch�on�c, ale szkody nijakiej od tego nie zaznaje.
Sam za� jadem si� tak nadmie, �e nie tylko z�bem zabi� zdo�a, nie dotykiem nawet,
ale dechem samym! A gdy konny rycerz we�mie i dzid� bazyliszka przebodzie, to
trucizna po drzewcu w wierch uderzy, zarazem je�d�ca i konia na miejscu ubije!
- To jest nieprawdziwa nieprawda - powiedzia�a g�o�no Ciri, wypluwaj�c
pestk�.
- Prawda najprawdziwsza! - zaprotestowa� dziobaty. - Ubije, konia i je�d�ca
ubije!
- Akurat!
- Cichaj, panieneczko! - krzykn�a przekupka z pieskiem. - Nie przeszkadzaj!
Chcemy si� podziwowa� i pos�ucha�!
- Ciri, przesta� - szepn�� Fabio, tr�caj�c j� w bok. Ciri fukn�a na niego,
si�gaj�c do koszyczka po kolejn� gruszk�.
- Przed bazyliszkiem - dziobaty podni�s� g�os we wzmagaj�cym si� w�r�d
spektator�w szumie - ka�dy zwierz w te p�dy zmyka, gdy tylko jego syk pos�yszy.
Ka�dy zwierz, nawet smok, co ja m�wi�, kokodryl nawet, a kokodryl niemo�ebnie jest
straszny, kto go widzia�, ten wie. Jedno tylko jedyne zwierz� nie l�ka si� bazyliszka, a
jest to kuna. Kuna, gdy potwora na pustyni zoczy, to do �asa czem pr�dzej bie�y, tam
jej tylko znane ziele wyszukuje i zjada. Wtedy jad bazyliszka ju� kunie niestraszny i
zagry�� go mo�e wnet na �mier�...
Ciri parskn�a �miechem i zaimitowa�a wargami przeci�g�y, nader
nieprzystojny odg�os.
- Hej, m�dralo! - nie wytrzyma� dziobaty. - Je�li ci co nie w smak, to wynocha!
Nie ma musu s�ucha� ni na bazyliszka patrze�!
- To nie jest �aden bazyliszek.
- Tak? A co to jest, pani przem�drzalska?
- Wiwerna - stwierdzi�a Ciri, odrzucaj�c ogonek gruszki i oblizuj�c palce. -
Zwyczajna wiwerna. M�oda, niedu�a, zag�odzona i brudna. Ale wiwerna, i tyle. W
Starszej Mowie: wyyern.
- O, patrzajta! - wrzasn�� dziobaty. - Jaka to umna i uczona nam si� trafi�a!
Zawrzyj g�busi�, bo jak ci�...
- Hola - odezwa� si� jasnow�osy m�odzik w aksamitnym berecie i pozbawionym
herbu wamsie giermka, trzymaj�cy pod rami� delikatn� i bladziutk� dziewczyn� w sukience
koloru moreli. - Wolnego, mo�ci zwierzo�apie! Nie gro�cie szlachciance, bym
was snadnie mym mieczem nie skarci�. A nadto co� mi tu oszustwem pachnie!
- Jakie oszustwo, m�ody panie rycerzu? - zach�ysn�� si� dziobaty. - ��e ta
smar... Chcia�em rzec, myli si� ta szlachetnie urodzona panna! To jest bazyliszek!
- To jest wiwerna - powt�rzy�a Ciri.
- Jaka tam werna! Bazyliszek! Sp�jrzcie jeno, jaki srogi, jak syczy, jak klatk�
k�sa! Jakie ma z�biska! Z�biska, powiadam, ma jak...
- Jak wiwerna - wykrzywi�a si� Ciri.
- Je�li� wszystkie rozumy pojad�a - dziobaty utkwi� w niej spojrzenie, kt�rego
nie powstydzi�by si� autentyczny bazyliszek - to zbli� si�! Podejd�, by na ciebie
dechn��! Wraz wszyscy zobacz�, jak si� wykopyrtniesz, od jadu po�miawszy! No,
podejd�!
- Prosz� bardzo - Ciri wyszarpn�a r�k� z u�cisku Fabia i post�pi�a krok do
przodu.
- Nie zezwol� na to! - krzykn�� jasnow�osy giermek, porzucaj�c sw� morelow�
towarzyszk� i zagradzaj�c Ciri drog�. - Nie mo�e to by�! Nazbyt si� nara�asz, mi�a
damo.
Ciri, kt�rej jeszcze nikt tak nie tytu�owa�, pokra�nia�a lekko, spojrza�a na
m�odzika i zatrzepota�a rz�sami w spos�b po wielekro� wypr�bowany na pisarczyku
Jarre.
- Nie ma �adnego ryzyka, szlachetny rycerzu - u�miechn�a si� uwodzicielsko,
wbrew przestrogom Yennefer, kt�ra nader cz�sto przypomina�a jej przypowiastk� o
g�upim i serze. - Nic mi si� nie stanie. Ten niby jadowity oddech to blaga.
- Chcia�bym jednak - m�odzik po�o�y� d�o� na r�koje�ci miecza - by� obok
ciebie. Ku ochronie i obronie... Czy pozwolisz?
- Pozwol� - Ciri nie wiedzia�a, dlaczego wyraz w�ciek�o�ci na twarzy
morelowej panny sprawia jej tak wielk� przyjemno��.
- To ja j� chroni� i broni�! - Fabio zadar� g�ow� i spojrza� na giermka
wyzywaj�co. - I te� z ni� id�!
- Panowie - Ciri napuszy�a si� i unios�a nos. - Wi�cej godno�ci. Nie pchajcie
si�. Dla wszystkich wystarczy.
Pier�cie� widz�w zafalowa� i zamrucza�, gdy �mia�o zbli�y�a si� do klatki,
czuj�c niemal oddechy obu ch�opc�w na karku. Wiwerna zasycza�a w�ciekle i
zaszamota�a si�, w nozdrza uderzy� gadzi od�r. Fabio sapn�� g�o�no, ale Ciri nie
cofn�a si�. Podesz�a jeszcze bli�ej i wyci�gn�a r�k�, prawie dotykaj�c klatki. Potw�r
run�� na pr�ty, orz�c je z�bami. T�um znowu zafalowa�, kto� wrzasn��.
- No i co? - Ciri obr�ci�a si�, bior�c dumnie pod boki. - Umar�am? Otru� mnie
ten niby jadowity potw�r? Taki z niego bazyliszek, jak ze mnie...
Urwa�a, widz�c nag�� blado�� pokrywaj�c� twarze giermka i Fabia. Odwr�ci�a
si� b�yskawicznie i zobaczy�a, jak dwa pr�ty klatki roz�a�� si� pod naporem rozw�cieczonego
jaszczura, wyrywaj�c z ramy zardzewia�e gwo�dzie.
- Uciekajcie! - wrzasn�a na ca�e gard�o. - Klatka p�ka!
Widzowie z krzykiem run�li ku wyj�ciu. Kilku usi�owa�o przedrze� si� przez
p�acht�, ale zapl�tali w ni� tylko siebie i innych, poprzewracali, tworz�c wrzeszcz�ce
k��bowisko. Giermek chwyci� Ciri za rami� dok�adnie w tym momencie, gdy usi�owa�a
odskoczy�, w rezultacie oboje zatoczyli si�, potkn�li i upadli, przewracaj�c r�wnie�
Fabia. Kud�aty piesek przekupki zacz�� ujada�, dziobaty szkaradnie blu�ni�, a
zupe�nie zdezorientowana morelowa panna - przera�liwie piszcze�.
Pr�ty klatki wy�ama�y si� z trzaskiem, wiwerna wydar�a si� na zewn�trz.
Dziobaty zeskoczy� z podestu i usi�owa� powstrzyma� j� tyczk�, ale potw�r wytr�ci�
mu j� jednym ciosem �apy, zwin�� si� i smagn�� go kolczastym ogonem, zamieniaj�c
ospowaty policzek w krwaw� miazg�. Sycz�c i rozwijaj�c pokaleczone skrzyd�a,
wiwerna sfrun�a z podestu, rzucaj�c si� na Ciri, Fabia i giermka, usi�uj�cych
pozbiera� si� z ziemi. Morelowa panna zemdla�a i pad�a jak d�uga, na wznak. Ciri
spr�y�a si� do skoku, ale zrozumia�a, �e nie zd��y.
Uratowa� ich kosmaty piesek, kt�ry wyrwa� si� z r�k przekupki, przewr�conej i
zamotanej we w�asne sze�� sp�dnic. Ujadaj�c cienko, psina rzuci�a si� na potwora.
Wiwerna zasycza�a, unios�a si�, przydepta�a kundelka szponami, zwin�a si�
w�owym, niesamowicie szybkim ruchem i wpi�a mu z�by w kark. Piesek
zaskowycza� dziko.
Giermek zerwa� si� na kolana i si�gn�� do boku, ale nie znalaz� ju� r�koje�ci,
bo Ciri by�a szybsza. B�yskawicznym ruchem wyci�gn�a miecz z pochwy,
przyskoczy�a w p�obrocie. Wiwerna unios�a si�, oderwany �eb pieska zwisa� z jej
z�batej paszcz�ki.
Wszystkie wyuczone w Kaer Morhen ruchy, jak si� zdawa�o Ciri, wykona�y si�
same, prawie bez jej woli i udzia�u. Ci�a zaskoczon� wiwern� w brzuch i natychmiast
zawirowa�a w uniku, a rzucaj�cy si� na ni� jaszczur upad� na piasek, buchaj�c krwi�.
Ciri przeskoczy�a nad nim, zr�cznie unikaj�c �wiszcz�cego ogona, pewnie, celnie i
mocno r�bn�a potwora w kark, odskoczy�a, odruchowo wykona�a niepotrzebny ju�
unik i natychmiast po-
prawi�a jeszcze raz, tym razem przer�buj�c kr�gi. Wiwerna skr�ci�a si� i
znieruchomia�a, tylko w�owaty ogon wi� si� jeszcze i t�uk�, siej�c doko�a piaskiem.
Ciri szybko wcisn�a giermkowi do r�ki zakrwawiony miecz.
- Ju� po strachu! - krzykn�a do zbiegaj�cego si� t�umu i wci�� wypl�tuj�cych
si� z p�achty widz�w. - Potw�r zabity! Ten m�ny rycerz zakatrupi� go na �mier�...
Nagle poczu�a ucisk w gardle i wirowanie w �o��dku, w oczach jej pociemnia�o.
Co� ze straszliw� moc� waln�o j� w ty�ek, tak �e a� zadzwoni�y z�by. Rozejrza�a si�
b��dnie. Tym, co j� waln�o, by�a ziemia.
- Ciri... - szepn�� kl�cz�cy przy niej Fabio. - Co ci jest? Bogowie, blada jeste�
jak trup...
- Szkoda - wymamrota�a - �e siebie nie widzisz.
Ludzie t�oczyli si� dooko�a. Kilku szturcha�o cielsko wiwerny kijami i o�ogami,
kilku opatrywa�o dziobatego, reszta wiwatowa�a na cze�� bohaterskiego giermka, nieustraszonego
smokob�jcy, jedynego, kt�ry zachowa� zimn� krew i zapobieg�
masakrze. Giermek cuci� morelow� pann�, wci�� z lekkim os�upieniem gapi�c si� na
kling� swego miecza, pokryt� rozmazanymi smugami schn�cej krwi.
- M�j bohaterze... - morelow� panna ockn�a si� i zarzuci�a giermkowi ramiona
na szyj�. - M�j wybawco! M�j ukochany!
- Fabio - powiedzia�a s�abym g�osem Ciri, widz�c przepychaj�cych si� przez
ci�b� stra�nik�w miejskich. -Pom� mi wsta� i zabierz mnie st�d. Szybko.
- Biedne dzieci... - gruba mieszczka w czepcu spojrza�a na nich, gdy chy�kiem
wymykali si� ze zbiegowiska. -Oj, upiek�o si� wam. Oj, gdyby nie dzielny rycerzyk,
oczy wyp�aka�yby wasze matki!
- Wywiedzcie si�, komu �w m�odzian giermkuje! -krzykn�� rzemie�lnik w
sk�rzanym fartuchu. - Wart za �w czyn pasa i ostr�g!
- A zwierzo�apa pod pr�gierz! Baty mu, baty! Tak� potwor� do grodu, mi�dzy
ludzi...
- Wody, pr�dzej! Panna znowu zemdla�a!
- Moja biedna Muszka! - zawy�a nagle przekupka,
schylona nad tym, co zosta�o z kud�atego kundla. - Moja psinka nieszcz�sna!
Ludzieeee! �apcie t� dziewk�, t� szelm�, co smoka oze�li�a! Gdzie ona? Chwytajcie
j�! To nie zwierzo�ap, to ona wszystkiemu winna!
Stra�nicy miejscy, wspomagani przez licznych ochotnik�w, j�li przepycha� si�
w�r�d t�umu i rozgl�da�. Ciri opanowa�a zawroty g�owy.
- Fabio - szepn�a. - Rozdzielamy si�. Spotkamy si� za chwil� w tej uliczce,
kt�r� przyszli�my. Id�. A gdyby kto� ci� zatrzyma� i pyta� o mnie, to nie znasz mnie i
nie wiesz, kim jestem.
- Ale... Ciri...
- Id�!
�cisn�a w pi�ci amulet Yennefer i wymrucza�a aktywizuj�ce zakl�cie. Czar
podzia� w okamgnieniu, a czas by� najwy�szy. Stra�nicy, kt�rzy ju� przepychali si� w
jej kierunku, zatrzymali si� zdezorientowani.
- Kie licho? - zdumia� si� jeden z nich, patrz�c, wydawa�oby si�, wprost na Ciri.
- Gdzie ona? Dopierom co j� widzia�...
- Tam, tam! - krzykn�� drugi, wskazuj�c w przeciwnym kierunku.
Ciri odwr�ci�a si� i odesz�a, wci�� lekko oszo�omiona i os�abiona uderzeniem
adrenaliny i aktywizacj� amuletu. Amulet dzia�a� tak, jak powinien dzia�a� - absolutnie
nikt jej nie dostrzega� i nikt nie zwraca� na ni� uwagi. Absolutnie nikt. W rezultacie
zanim wydosta�a si� z t�oku, zosta�a niezliczon� ilo�� razy potr�cona, podeptana i
kopni�ta. Cudem unikn�a zmia�d�enia zrzucan� z wozu skrzyni�. O ma�o nie wybito
jej oka wid�ami. Zakl�cia, jak si� okazywa�o, mia�y swoje dobre i z�e strony - i tyle�
zalet, co wad.
Dzia�anie amuletu nie trwa�o d�ugo. Ciri nie mia�a do�� mocy, by nad nim
zapanowa� i przed�u�y� czas trwania zakl�cia. Szcz�ciem czar przesta� dzia�a� we
w�a�ciwym momencie - gdy wydosta�a si� z t�umu i zobaczy�a Fabia czekaj�cego na
ni� w uliczce.
- Ojej - powiedzia� ch�opiec. - Ojej, Ciri. Jeste�. Niepokoi�em si�...
- Niepotrzebnie. Chod�my, szybciej. Po�udnie ju� min�o, musz� wraca�.
- Nie�le poradzi�a� sobie z tym potworem - ch�opiec spojrza� na ni� z
podziwem. - Ale� szybko si� zwija�a�! Gdzie ty si� tego nauczy�a�?
- Czego? Wiwern� zabi� giermek.
- Nieprawda. Widzia�em...
- Nic nie widzia�e�! Prosz� ci�, Fabio, ani s�owa nikomu. Nikomu. A zw�aszcza
pani Yennefer. Ojej, da�aby mi ona, gdyby si� dowiedzia�a...
Zamilk�a.
- Ci tam - wskaza�a za siebie, w stron� rynku - mieli racj�. To ja rozdra�ni�am
wiwern�... To przeze mnie...
- To nie przez ciebie - zaprzeczy� z przekonaniem Fabio. - Klatka by�a
zbutwia�a i zbita byle jak. Mog�a p�kn�� w ka�dej chwili, za godzin�, jutro, pojutrze...
Lepiej, �e to teraz by�o, bo uratowa�a�...
- Giermek uratowa�! - wrzasn�a Ciri. - Giermek! Wbij to sobie do g�owy
nareszcie! M�wi� ci, je�eli mnie zdradzisz, zmieni� ci� w... W co� okropnego! Ja
znam czary! Zaczaruj� ci�...
- Ej�e - rozleg�o si� zza ich plec�w. - Do�� tego dobrego!
Jedna z id�cych za nimi kobiet mia�a ciemne, g�adko uczesane w�osy,
b�yszcz�ce oczy i w�skie wargi. Nosi�a narzucony na ramiona kr�tki p�aszcz z
fioletowej kamchy, oprymowany futrem z popielic.
- Dlaczego nie jeste� w szkole, adeptko? - spyta�a zimnym, d�wi�cznym
g�osem, mierz�c Ciri przenikliwym spojrzeniem.
- Zaczekaj, Tissaia - powiedzia�a druga kobieta, m�odsza, jasnow�osa i
wysoka, w zielonej, mocno wydekoltowanej sukni. - Ja jej nie znam. Ona chyba nie
jest...
- Jest - przerwa�a ciemnow�osa. - Jestem pewna, �e to jedna z twoich
dziewcz�t, Rita. Nie znasz przecie� wszystkich. To jedna z tych, kt�re wymkn�y si�
z Loxii podczas ba�aganu przy zmianie kwater. I zaraz nam to sama przyzna. No,
adeptko, czekam.
- Co? - zmarszczy�a si� Ciri.
Kobieta zacisn�a w�skie wargi, poprawi�a mankiety r�kawiczek.
- Komu ukrad�a� amulet kamufluj�cy? A mo�e kto� ci go da�?
- Co?
- Nie wystawiaj na pr�b� mojej cierpliwo�ci, adeptko. Twoje imi�, klasa, imi�
preceptorki. Pr�dko!
- Co?
- Udajesz g�upi�, adeptko? Imi�! Jak si� nazywasz? Ciri zacisn�a z�by, a jej
oczy zapali�y si� zielonym �arem.
- Anna Ingeborga Klopstock - wycedzi�a bezczelnie.
Kobieta unios�a r�k� i Ciri natychmiast zrozumia�a ca�y ogrom pomy�ki.
Yennefer tylko raz i znu�ona d�ugim marudzeniem zademonstrowa�a jej, jak dzia�a
czar parali�uj�cy. Wra�enie by�o wyj�tkowo paskudne. Teraz te� takie by�o.
Fabio krzykn�� g�ucho i rzuci� si� w jej stron�, ale druga kobieta, ta jasnow�osa,
chwyci�a go za ko�nierz i osadzi�a w miejscu. Ch�opiec targn�� si�, ale rami� kobiety
by�o jak z �elaza. Ciri nie mog�a nawet drgn��. Mia�a wra�enie, �e powoli wrasta w
ziemi�. Ciemnow�osa pochyli�a si� i utkwi�a w niej b�yszcz�ce oczy.
- Nie jestem zwolenniczk� kar cielesnych - powiedzia�a lodowato, ponownie
poprawiaj�c mankiety r�kawiczek - Ale postaram si�, by ci� wych�ostano, adeptko.
Nie za niepos�usze�stwo, nie za kradzie� amuletu i nie za wagary. Nie za to, �e
nosisz niedozwolony ubi�r, �e chodzisz z ch�opakiem i rozmawiasz z nim o
sprawach, o kt�rych zakazano ci m�wi�. B�dziesz wych�ostana za to, �e nie
potrafi�a� rozpozna� arcymistrzyni.
- Nie! - krzykn�� Fabio. - Nie r�b jej krzywdy, wielmo�na pani! Ja jestem
klerkiem w banku pana Molnara Giancardiego, a ta panienka jest...
- Zamknij si�! - wrzasn�a Ciri. - Zam... Zakl�cie knebluj�ce by�o rzucone
szybko i brutalnie. Poczu�a w ustach krew.
- No? - ponagli�a Fabia ta jasnow�osa, puszczaj�c i pieszczotliwym ruchem
wyg�adzaj�c zmi�ty ko�nierz ch�opca.
- M�w. Kim jest ta harda panienka?
Margarita Laux-Antille z pluskiem wynurzy�a si� z basenu, rozbryzguj�c wod�.
Ciii nie mog�a si� powstrzyma�, by si� nie przygl�da�. Widzia�a nag� Yennefer nie
raz i nie s�dzi�a, by ktokolwiek m�g� mie� pi�kniejsz� figur�. By�a w b��dzie. Na
widok nagiej Margarity Laux-Antille pokra�nia�yby z zawi�ci nawet marmurowe
pos�gi bogi� i nimf.
Czarodziejka chwyci�a ceber z zimn� wod� i wyla�a go sobie na biust, kln�c
przy tym nieprzyzwoicie i otrz�saj�c si�.
- Hej, dziewczyno - skin�a na Ciri. - B�d� tak dobra i podaj mi r�cznik. No,
przesta� si� wreszcie na mnie boczy�.
Ciri fukn�a z cicha, nadal obra�ona. Gdy Pabio zdradzi�, kim jest, czarodziejki
wlok�y j� przemoc� przez p� miasta, wystawiaj�c na po�miewisko. W banku
Giancardiego sprawa, rzecz jasna, wyja�ni�a si� natychmiast. Czarodziejki
przeprosi�y Yennefer, t�umacz�c swoje zachowanie. Chodzi�o o to, �e adeptki z
Aretuzy zosta�y czasowo przeniesione do Loxii, bo pomieszczenia szko�y zamieniano
na kwatery dla uczestnik�w i go�ci zjazdu czarodziej�w. Korzystaj�c z zamieszania
przy przeprowadzce, kilka adeptek wymkn�o si� z Thanedd i zwagarowa�o do
miasta. Margarita Laux-Antille i Tissaia de Vries, zaalarmowane aktywizacj� amuletu
Ciri, wzi�y j� za jedn� z wagarowiczek.
Czarodziejki przeprosi�y Yennefer, ale �adna nie pomy�la�a o tym, by
przeprosi� Ciri. Yennefer, wys�uchuj�c przeprosin, patrzy�a na ni�, a Ciri czu�a, jak
p�on� jej uszy. A najbiedniejszy by� Fabio - Molnar Giancardi zruga� go tak, �e
ch�opiec mia� �zy w oczach. Ciri by�o go �al, ale by�a te� z niego dumna - Fabio
dotrzyma� s�owa i nawet s��wkiem nie pisn�� o wiwernie.
Yennefer, jak si� okaza�o, doskonale zna�a Tissai� i Margarit�. Czarodziejki
zaprosi�y j� do �Srebrnej Czapli", najlepszego i najdro�szego zajazdu w Gors Velen,
gdzie Tissaia de Vries zatrzyma�a si� po przyje�dzie, z sobie tylko znanych powod�w
zwlekaj�c z udaniem si� na wysp�. Margarita Laux-Antille, kt�ra, jak si� okaza�o,
by�a rektork� Aretuzy, przyj�a zaproszenie starszej czarodziejki i chwilowo dzieli�a z
ni� mieszkanie. Zajazd by� prawdziwie luksusowy - mia� w podziemiach w�asn�
�a�ni�, kt�r� Margarita i Tissaia wynaj�y do swego wy��cznego u�ytku, p�ac�c za to
niewyobra�alne pieni�dze. Yennefer i Ciri, rzecz jasna, zosta�y zach�cone do korzystania
z �a�ni - w rezultacie wszystkie na przemian p�awi�y si� w basenie i poci�y w
parze ju� od kilku godzin, plotkuj�c przy tym nieustannie.
Ciri poda�a czarodziejce r�cznik. Margarita delikatnie uszczypn�a j� w
policzek. Ciri znowu fukn�a i z pluskiem wskoczy�a do basenu, do pachn�cej
rozmarynem wody.
- P�ywa jak ma�a foczka - za�mia�a si� Margarita, wyci�gaj�c si� obok
Yennefer na drewnianej le�ance. -A zgrabna jak najada. Dasz mi j�, Yenna?
- W tym celu j� tu przywioz�am.
- Na kt�ry rok mam j� przyj��? Zna podstawy?
- Zna. Ale niech zacznie jak wszystkie, od frebl�wki. Nie zaszkodzi jej to.
- M�drze - powiedzia�a Tissaia de Vries, zaj�ta poprawianiem ustawienia
puchark�w na marmurowym, pokrytym warstewk� skroplonej pary blacie sto�u. -
M�drze, Yennefer. Dziewczynie b�dzie �atwiej, je�li rozpocznie wraz z innymi
nowicjuszkami.
Ciri wyskoczy�a z basenu, siad�a na brzegu cembrowiny, wy�ymaj�c w�osy i
pluszcz�c nogami w wodzie. Yennefer i Margarita plotkowa�y leniwie, co jaki� czas
wycieraj�c twarze zmoczonymi w zimnej wodzie �ciereczkami. Tissaia, skromnie
owini�ta w prze�cierad�o, nie w��cza�a si� do rozmowy, sprawiaj�c wra�enie
ca�kowicie poch�oni�tej robieniem porz�dku na stoliku.
- Uni�enie przepraszam wielmo�ne damy! - zawo�a� nagle z g�ry niewidoczny
w�a�ciciel zajazdu. - Raczcie wybaczy�, �e �miem przeszkadza�, ale... Jaki� oficer
pragnie pilnie widzie� pani� de Vries! M�wi, �e to nie cierpi zw�oki!
Margarita Laux-Antille zachichota�a i mrugn�a do Yennefer, po czym obie jak
na komend� odrzuci�y z bioder r�czniki i przybra�y do�� wyszukane i bardzo
wyzywaj�ce pozy.
- Niech oficer wejdzie! - krzykn�a Margarita, powstrzymuj�c �miech. -
Zapraszamy! Jeste�my gotowe!
- Jak dzieci - westchn�a Tissaia de Vries, kr�c�c g�ow�. - Okryj si�, Ciri.
Oficer wszed�, ale figiel czarodziejek ca�kowicie spali� na panewce. Oficer nie
zmiesza� si� na ich widok, nie zaczerwieni�, nie otworzy� ust, nie wyba�uszy� oczu. Bo
oficer by� kobiet�. Wysok�, smuk�� kobiet� z grubym czarnym warkoczem i mieczem
u boku.
- Pani - powiedzia�a sucho kobieta, z chrz�stem kolczugi k�aniaj�c si� lekko w
stron� Tissai de Vries. - Melduj� wykonanie twych polece�. Prosz� o pozwolenie na
powr�t do garnizonu.
- Zezwalam - odrzek�a kr�tko Tissaia. - Dzi�kuj� za eskort� i za pomoc.
Szcz�liwej drogi.
Yennefer usiad�a na le�ance, patrz�c na czarno-z�oto--czerwon� kokard� na
ramieniu wojowniczki.
- Czy ja ciebie nie znam?
Wojowniczka uk�oni�a si� sztywno, otar�a spocon� twarz. W �a�ni by�o gor�co,
a ona mia�a na sobie kolczug� i sk�rzany kaftan.
- Cz�sto bywa�am w Yengerbergu - powiedzia�a. - Pani Yennefer. Zw� si�
Rayla.
- S�dz�c po kokardzie, s�u�ysz w oddzia�ach specjalnych kr�la Demawenda?
- Tak, pani.
- W randze?
- Kapitana.
- Bardzo dobrze - roze�mia�a si� Margarita Laux-Antille. - W wojsku
Demawenda, jak konstatuj� z zadowoleniem, zacz�to nareszcie dawa� oficerskie
patenty �o�nierzom maj�cym jaja.
- Czy mog� odej��? - wojowniczka wyprostowa�a si�, opieraj�c d�o� na
g�owicy miecza.
- Mo�esz.
- Wyczu�am wrogo�� w twoim g�osie, Yenna - powiedzia�a po chwili Margarita.
- Co masz do pani kapitan?
Yennefer wsta�a, zdj�a dwa pucharki ze stolika.
- Widzia�a� s�upy stoj�ce na rozstajach? - spyta�a. -Musia�a� widzie�, musia�a�
w�cha� smr�d gnij�cych trup�w. Te s�upy to ich pomys� i ich dzie�o. Jej i jej podkomendnych
z oddzia��w specjalnych. Banda sadyst�w!
- To wojna, Yennefer. Ta Rayla nie raz musia�a widzie� towarzyszy broni,
kt�rzy wpadli �ywi w �apy Wiewi�rek. Powieszonych za r�ce na drzewach jako cel dla
strza�. O�lepionych, wykastrowanych, z nogami spalonymi w ogniskach.
Okrucie�stw, kt�re pope�niaj� Scoia'tael, nie powstydzi�aby si� sama Falka.
- Metody oddzia��w specjalnych te� jako �ywo przypominaj� metody Falki. Ale
nie o to chodzi, Rita. Ja nie rozczulam si� nad losem elf�w, wiem, czym jest wojna.
Wiem te�, jak wygrywa si� wojny. Wygrywa si� je �o�nierzami, kt�rzy z przekonaniem
i po�wi�ceniem broni� kraju, broni� swego domu. Nie z takimi jak ta Rayla, z
najemnikami bij�cymi si� dla pieni�dzy, kt�rzy nie umiej� i nie zechc� si� po�wi�ca�.
Oni nawet nie wiedz�, czym jest po�wi�cenie. A je�li wiedz�, pogardzaj� nim.
- Pal sze�� j�, jej po�wi�cenie i jej pogard�. Co to nas obchodzi? Ciri, narzu�
co� na siebie i skocz na g�r� po now� karafk�. Mam ochot� si� dzisiaj ur�n��.
Tissaia de Vries westchn�a, kr�c�c g�ow�. Uwadze Margarity to nie usz�o.
- Na szcz�cie - zachichota�a - nie jeste�my ju� w szkole, kochana mistrzyni.
Wolno ju� nam robi�, co si� nam podoba.
- Nawet w obecno�ci przysz�ej adeptki? - spyta�a zjadliwie Tissaia. - Ja, gdy
by�am rektork� Aretuzy...
- Pami�tamy, pami�tamy - przerwa�a z u�miechem Yennefer. - Cho�by�my
chcia�y, nie zapomnimy. Id� po karafk�, Ciri.
Na g�rze, czekaj�c na karafk�, Ciri by�a �wiadkiem odjazdu wojowniczki i jej
oddzia�ku sk�adaj�cego si� z czterech �o�nierzy. Z ciekawo�ci� i podziwem
przygl�da�a si� ich postawom, minom, odzieniu i broni. Rayla, kapitan z czarnym
warkoczem, w�a�nie k��ci�a si� z w�a�cicielem zajazdu.
- Nie b�d� czeka�a do �witu! I �ajno mnie obchodzi, �e bramy zamkni�te! Chc�
natychmiast za mury! Wiem, �e zajazd ma w stajniach w�asn� potern�! Rozkazuj� j�
otworzy�!
- Przepisy...
- �ajno mnie obchodz� przepisy! Wykonuj� rozkazy arcymistrzyni de Vries!
- Dobrze ju�, kapitanie, nie krzyczcie. Otworz� wam...
Owa poterna, jak si� okaza�o, by�a w�skim, solidnie zaryglowanym przej�ciem,
prowadz�cym wprost za mury miasta. Zanim Ciri odebra�a z r�k pacho�ka karafk�,
zobaczy�a, jak ow� potern� otworzono, a Rayla i jej oddzia� wyjechali na zewn�trz, w
noc.
Zamy�li�a si�.
***
- No, nareszcie - ucieszy�a si� Margarita, nie wiadomo, czy na widok Ciri, czy
niesionej przez ni� karafki. Ciri postawi�a karafk� na stoliku - najwidoczniej �le, bo
Tissaia de Vries natychmiast j� poprawi�a. Nalewaj�c, Yennefer popsu�a ca�e
ustawienie i Tissaia znowu musia�a poprawia�. Ciri ze zgroz� wyobrazi�a sobie
Tissai� w roli nauczycielki.
Yennefer i Margarita wr�ci�y do przerwanej rozmowy, nie �a�uj�c karafki. Dla
Ciri sta�o si� jasnym, �e wkr�tce b�dzie znowu musia�a biec po now�. Zamy�li�a si�,
przys�uchuj�c rozmowie czarodziejek.
- Nie, Yenna - potrz�sn�a g�ow� Margarita. - Nie jeste�, jak widz�, na
bie��co. Zerwa�am z Larsem. To ju� sko�czone. Elaine deireadh, jak mawiaj� elfy.
- I dlatego masz ochot� si� ur�n��?
- Mi�dzy innymi - potwierdzi�a Margarita Laux-Antille. - Smutno mi, nie
ukrywam. W ko�cu by�am z nim przez cztery lata. Ale musia�am z nim zerwa�. Z
takiej m�ki nie bywa chleba...
- Zw�aszcza - parskn�a Tissaia de Vries, wpatrzona w z�ote wino w ko�ysanym
pucharze - �e Lars by� �onaty.
- To akurat - wzruszy�a ramionami czarodziejka -uwa�am za pozbawione
znaczenia. Wszyscy atrakcyjni m�czy�ni w interesuj�cym mnie wieku s� �onaci, nic
na to nie poradz�. Lars kocha� mnie, a i mnie wydawa�o si� przez czas jaki�... Ach,
co tu du�o m�wi�. Za du�o chcia�. Zagrozi� mojej swobodzie, a mnie mdli na sam�
my�l o monogamii. Zreszt�, wzi�am przyk�ad z ciebie, Yenna. Pami�tasz tamt�
rozmow�, w Yengerbergu? Gdy postanowi�a� zerwa� z tym twoim wied�minem?
Radzi�am ci w�wczas, by� si� zastanowi�a, m�wi�am, �e mi�o�ci nie znajduje si� na
ulicy. Ale jednak to ty mia�a� racj�. Mi�o�� mi�o�ci�, a �ycie �yciem. Mi�o�� mija...
- Nie s�uchaj jej, Yennefer - powiedzia�a zimno Tissaia. - Jest rozgoryczona i
pe�na �alu. Wiesz, dlaczego nie idzie na bankiet do Aretuzy? Bo wstydzi pokaza� si�
tam sama, bez m�czyzny, z kt�rym kojarzono j� od czterech lat. Kt�rego jej
zazdroszczono. Kt�rego straci�a, bo nie umia�a doceni� jego mi�o�ci.
- Mo�e by tak porozmawia� o czym� innym? - zaproponowa�a Yennefer,
pozornie niefrasobliwym, ale odrobin� zmienionym g�osem. - Ciri, nalej nam. Cholera,
ma�a ta karafka. B�d� milutka, przynie� jeszcze jedn�.
- Przynie� dwie - za�mia�a si� Margarita. - W nagrod� te� dostaniesz �yczek i
usi�dziesz przy nas, nie b�dziesz ju� musia�a strzyc z daleka uszami. Twoja edukacja
rozpocznie si� tutaj, zaraz, zanim jeszcze trafisz do mnie, do Aretuzy.
- Edukacja! - Tissaia wznios�a oczy ku powale. - Bogowie!
- Cicho, ukochana mistrzyni - Margarita pacn�a si� d�oni� w mokre udo,
pozoruj�c gniew. - Teraz ja jestem rektork� szko�y! Nie uda�o ci si� �ci�� mnie na
ko�cowych egzaminach!
- �a�uj�.
- Ja te�, wyobra� sobie. Mia�abym teraz prywatn� praktyk�, jak Yenna, nie
musia�abym m�czy� si� z adeptkami, nie musia�abym wyciera� nos�w tym
p�aksiwym ani u�era� si� z tymi hardymi. Ciri, pos�uchaj mnie i ucz si�. Czarodziejka
zawsze dzia�a. �le czy dobrze, oka�e si� p�niej. Ale trzeba dzia�a�, �mia�o chwyta�
�ycie za grzyw�. Wierz mi malutka, �a�uje si� wy��cznie bezczynno�ci,
niezdecydowania, wahania. Czyn�w i decyzji, cho� niekiedy przynosz� smutek i �al,
nie �a�uje si�. Sp�jrz na t� powa�n� pani�, kt�ra siedzi tani, robi miny i pedantycznie
poprawia, co mo�e. To Tissaia de Vries, arcymistrzyni, kt�ra wychowa�a dziesi�tki
czarodziejek. Ucz�c je, �e nale�y dzia�a�. �e niezdecydowanie...
- Przesta�, Rita.
- Tissaia ma racj� - powiedzia�a Yennefer, wci�� wpatrzona w k�t �a�ni. -
Przesta�. Wiem, �e smutno ci z powodu Larsa, ale nie zamieniaj tego w nauki
�yciowe. Dziewczyna ma jeszcze czas na tego typu nauki. I nie w szkole je odbierze.
Ciri, id� po karafk�.
Ciii wsta�a. By�a ju� kompletnie ubrana.
I w pe�ni zdecydowana.
***
- Co? - wrzasn�a Yennefer. - Co takiego? Jak to, odjecha�a?
- Kaza�a... - wymamrota� gospodarz, bledn�c i przyciskaj�c si� plecami do
�ciany. - Kaza�a osiod�a� sobie konia...
- I ty pos�ucha�e� jej? Miast zwr�ci� si� do nas?
- Pani! Sk�d mog�em wiedzie�? Pewien by�em, �e rusza z waszego rozkazu...
Ani mi w g�owie nie posta�a my�l...
- Ty przekl�ty durniu!
- Spokojnie, Yennefer - Tissaia przy�o�y�a r�k� do czo�a. - Nie ulegaj
emocjom. Jest noc. Nie wypuszcz� jej za bramy.
- Kaza�a - szepn�� gospodarz - otworzy� sobie potern�...
- I otworzono jej?
- Przez ten zjazd, pani - gospodarz spu�ci� oczy - w mie�cie pe�no
czarodziej�w... Boj� si� ludzie, nikt nie �mie im w drog� wej��... Jak mog�em jej
odm�wi�? M�wi�a tak samo jak wy, pani, kubek w kubek takim samym g�osem... I
patrzy�a tak samo... Nikt nie �mia� nawet w oczy jej spojrze�, co dopiero pyta�
stawia�... By�a taka jak wy... Kubek w kubek... Kaza�a poda� sobie pi�ro i inkaust... i
napisa�a list.
- Dawaj!
Tissaia de Vries by�a szybsza.
Pani Yennefer!
- przeczyta�a na g�os.
Wybacz mi. Jad� do Hirundum, bo chc� zobaczy� Ge-ralta. Zanim p�jd� do
szko�y, chc� go zobaczy�. Wybacz mi niepos�usze�stwo, ale ja musz�. Wiem, �e
mnie ukarzesz, ale nie chc� �a�owa� niezdecydowania i wahania. Je�li mam
�a�owa�, to niech to b�dzie za czyn i za dzia�anie. Jestem czarodziejk�. Chwytam
�ycie za grzyw�. Wr�c�, gdy tylko b�d� mog�a.
Ciri
- To wszystko?
- Jest jeszcze postscriptum:
Powiedz pani Ricie, �e w szkole nie b�dzie musia�a wyciera� mi nosa.
Margarita Laux-Antille pokr�ci�a g�ow� z niedowierzaniem. A Yennefer zakl�a.
Karczmarz pokra�nia� i otworzy� usta. S�ysza� ju� wiele przekle�stw, ale takiego jeszcze
nie.
Wiatr wia� od l�du w kierunku morza. Fale chmur najecha�y na ksi�yc wisz�cy
nad lasem. Droga ku Hirundum uton�a w ciemno�ci. Galop sta� si� zbyt niebezpieczny.
Ciri zwolni�a, posz�a k�usem. O tym, by jecha� st�pa, nawet nie pomy�la�a.
Spieszy�a si�.
Z oddali s�ycha� by�o pomruki nadci�gaj�cej burzy, horyzont co pewien czas
ja�nia� po�wiat� b�yskawic, wy�aniaj�cych z mroku z�bat� pi�� wierzcho�k�w drzew.
Wstrzyma�a konia. By�a na rozstaju - droga rozchodzi�a si� wid�owato, oba
rozwidlenia wygl�da�y identycznie.
Dlaczego Fabio nie m�wi� nic o rozstajach? A, co tam, przecie� ja nigdy nie
b��dz�, przecie� ja zawsze wiem, kt�r�dy trzeba i�� lub jecha�...
Dlaczego wi�c teraz nie wiem, w kt�r� drog� skr�ci�?
Olbrzymi kszta�t bez szmeru przesun�� si� nad jej g�ow�. Ciri poczu�a, jak
serce podje�d�a jej do prze�yku. Ko� zar�a�, wierzgn�� i pomkn�� galopem,
wybieraj�c prawe rozwidlenie. Wstrzyma�a go po chwili.
- To tylko zwyk�a sowa - wydysza�a, pr�buj�c uspokoi� siebie i wierzchowca. -
Zwyczajny ptak... Nie ma si� czego ba�...
Wiatr wzmaga� si�, ciemne chmury zakry�y ksi�yc ca�kowicie. Ale przed ni�,
w perspektywie drogi, w ziej�cej w�r�d lasu szczerbie, by�a jasno��. Pojecha�a
szybciej, piasek prysn�� spod kopyt.
Wkr�tce musia�a si� zatrzyma�. Przed ni� by�o urwisko i morze, z kt�rego
wyrasta� znajomy czarny sto�ek wyspy. Z miejsca, w kt�rym si� znajdowa�a, nie
wida� by�o �wiate� Garstangu, Loxii ani Aretuzy. Widzia�a tylko samotn�, strzelist�,
zwie�czaj�c� Thanedd wie��.
Tor Lara.
Zagrzmia�o, a w chwil� p�niej o�lepiaj�ca wst�ga b�yskawicy po��czy�a
chmurne niebo ze szczytem wie�y. Tor Lara �ypn�a na ni� czerwonymi �lepiami
okien, zdawa�o si�, �e we wn�trzu wie�y na sekund� zap�on�� ogie�.
Tor Lara... Wie�a Mewy... Dlaczego ta nazwa budzi we mnie tak� groz�?
Wicher targn�� drzewami, ga��zie zaszumia�y, Ciri zmru�y�a oczy, kurz i listki
uderzy�y j� w policzek. Zawr�ci�a parskaj�cego i bocz�cego si� konia. Odzyska�a
orientacj�. Wyspa Thanedd wskazywa�a p�noc, ona musia�a jecha� w kierunku
zachodnim. Piaszczysta droga k�ad�a si� w�r�d mroku wyra�n� bia�� wst�g�. Posz�a
w galop.
Zagrzmia�o znowu, w �wietle b�yskawicy Ciri nagle zobaczy�a je�d�c�w.
Ciemne, niewyra�ne, ruchliwe sylwetki po obu stronach drogi. Us�ysza�a okrzyk.
- Gar'ean!
Bez namys�u spi�a konia, �ci�gn�a wodze, zawr�ci�a i posz�a w galop. Za ni�
krzyk, gwizd, r�enie, �omot kopyt.
- Gar'ean! Dh'oine!
Galop, �omot kopyt, p�d powietrza. Ciemno��, w kt�rej migaj� bia�e pnie
przydro�nych brz�z. Grzmot. B�yskawica, w jej �wietle dw�ch konnych pr�buje
zajecha� jej drog�. Jeden wyci�ga r�k�, chce chwyci� wodze. Do czapki ma
przypi�ty wiewi�rczy ogon. Ciri uderza konia pi�tami, przywiera do ko�skiej szyi, p�d
przenosi j� obok. Za ni� krzyk, gwizd, �oskot gromu. B�yskawica.
- Spar'le, Yaeyinn!
Cwa�, cwa�! Szybciej, koniu! Grom. B�yskawica. Rozwidlenie dr�g. W lewo! Ja
nigdy nie b��dz�! Znowu rozwidlenie. W prawo! W cwa�, koniu! Szybciej, szybciej!
Droga biegnie w g�r�, pod kopytami piach, ko�, cho� ponaglany, zwalnia...
Na szczycie wzniesienia obejrza�a si�. Kolejna b�yskawica o�wietli�a drog�.
Zupe�nie pust�. Nadstawi�a uszu, ale s�ysza�a wy��cznie wiatr szumi�cy li��mi.
Zagrzmia�o.
Tu nie ma nikogo. Wiewi�rki... To tylko wspomnienie z Kaedwen. R�a z
Shaerrawedd... To wszystko mi si� tylko zdawa�o. Tu nie ma �ywego ducha, nikt
mnie nie �ciga...
Uderzy� w ni� wiatr. Wiatr wieje od l�du, pomy�la�a, a czuj� go na prawym
policzku...
Zab��dzi�am.
B�yskawica. W jej �wietle rozb�yskuje powierzchnia morza, na jej tle czarny
sto�ek wyspy Thanedd. I Tor Lara. Wie�a Mewy. Wie�a, kt�ra ci�gnie jak magnes...
Ale ja nie chc� do tej wie�y. Ja jad� do Hirundum. Bo musz� zobaczy� Geralta.
Znowu b�ysn�o.
Mi�dzy ni� a urwiskiem sta� czarny ko�. A na nim siedzia� rycerz w he�mie
ozdobionym skrzyd�ami drapie�nego ptaka. Skrzyd�a za�opota�y nagle, ptak zrywa si�
do lotu...
Cintra!
Parali�uj�cy strach. R�ce do b�lu zaci�ni�te na rzemieniu wodzy. B�yskawica.
Czarny rycerz spina konia. W miejscu twarzy ma upiorn� mask�. Skrzyd�a �opocz�...
Ko� poszed� w galop bez zach�ty. Ciemno��, roz�wietlana b�yskawicami. Las
si� ko�czy. Pod kopytami plusk, mlaskot bagna. Za ni� szum skrzyde� drapie�nego
ptaka. Coraz bli�ej... Bli�ej...
W�ciek�y galop, oczy �zawi� od p�du. B�yskawice tn� niebo w ich �wietle Ciri
widzi olchv i wierzby po obu stronach drogi. Ale to nie s� drzewa. To s� s�udzy Kr�la
Olch. S�udzy czarnego rycerza, kt�ry galopuje za ni�, a skrzyd�a drapie�nego ptaka
szumi� na jego he�mie. Pokraczne potwory po obu stronach drogi wyci�gaj� ku niej
gruz�owate ramiona, �miej� si� dziko, rozdziawiaj�c czarne paszcz�ki dziupli. Ciri
k�adzie si� na ko�skiej szyi. Ga��zie �wiszcz�, smagaj�, czepiaj� si� ubrania.
Pokraczne pnie trzeszcz�, dziuple k�api�, zanosz� si� szyderczym �miechem...
Lwi�tko z Cintry! Dziecko Starszej Krwi!
Czarny rycerz jest tu� za ni�, Ciri czuje jego r�k� pr�buj�c� chwyci� j� za
w�osy na karku. Pop�dzony krzykiem ko� rwie do przodu, ostrym skokiem bierze
niewidoczn� przeszkod�, z trzaskiem �amie trzciny, potyka si�...
�ci�gn�a wodze, odchylaj�c si� w kulbace, obr�ci�a chrapi�cego konia.
Krzykn�a dziko, w�ciekle. Wyszarpn�a miecz z pochwy, zawin�a nim nad g�ow�.
To ju� nie Cintra! Ja ju� nie jestem dzieckiem! Ju� nie jestem bezbronna! Nie
pozwol�...
- Nie pozwol�! Nie dotkniesz mnie ju�! Nie dotkniesz mnie ju� nigdy!
Ko� z pluskiem i chlupotem wyl�dowa� w wodzie, si�gaj�cej mu po brzuch.
Ciri pochyli�a si�, krzykn�a, uderzy�a wierzchowca pi�tami, wyrwa�a si� z powrotem
na grobl�. Stawy, pomy�la�a. Fabio m�wi� o stawach rybnych. To jest Hirundum.
Trafi�am. Ja nigdy nie b��dz�...
B�yskawica. Za ni� grobla, dalej czarna �ciana lasu, wer�ni�ta w niebo jak pi�a.
I nikogo. Cisza przerywana tylko skowytem wichru. Gdzie� na bagnach kwacze wystraszona
kaczka.
Nikogo. Na grobli nie ma nikogo. Nikt mnie nie �ciga. To by� majak, koszmar.
Wspomnienie z Cintry. To mi si� tylko zdawa�o.
W oddali �wiate�ko. Latarnia. Albo ogie�. To farma. Hirundum. Ju� blisko.
Jeszcze tylko jeden wysi�ek...
B�yskawica. Jedna, druga, trzecia. Bez gromu. Wiatr zamiera nagle. Ko� r�y,
miota �bem i staje d�ba.
Na czarnym niebie pojawia si� mleczna, szybko ja�niej�ca wst�ga, zwijaj�ca
si� jak w��. Wiatr znowu uderza w wierzby, wzbija z grobli kurzaw� li�ci i zesch�ych
traw.
Dalekie �wiate�ko znika. Tonie i rozmywa si� w powodzi miliarda b��kitnych
ognik�w, kt�rymi nagle rozb�yskuje i p�onie ca�e bagno. Ko� parska, r�y, szaleje po
grobli, Ciri z trudem utrzymuje si� w siodle.
W sun�cej po niebie wst�dze zjawiaj� si� niewyra�ne, koszmarne sylwetki
je�d�c�w. S� coraz bli�ej, wida� ich coraz wyra�niej. Chwiej� si� bawole rogi i
wystrz�pione pi�ropusze na he�mach, spod he�m�w bielej� trupie maski. Je�d�cy
siedz� na szkieletach koni, okrytych strz�pami kropierzy. W�ciek�y wicher wyje w�r�d
wierzb, klingi b�yskawic bez ustanku tn� czarne niebo. Wiatr zawodzi coraz g�o�niej.
Nie, to nie wiatr. To upiorny �piew.
Koszmarna kawalkada zakr�ca, mknie wprost na ni�. Kopyta widmowych koni
kot�uj� po�wiat� b��dnych ognik�w wisz�cych nad bagnami. Na czele kawalkady
galopuje Kr�l Gonu. Przerdzewia�y szyszak ko�ysze si� nad trupi� mask�, ziej�c�
dziurami oczodo��w, w kt�rych p�onie sinawy ogie�. Powiewa wystrz�piony p�aszcz.
O pokryty rdz� napier�nik grzechocze naszyjnik, pusty jak stara grochowina. Niegdy�
by�y w nim drogie kamienie. Ale wypad�y podczas dzikiej gonitwy po niebie. I sta�y si�
gwiazdami...
To nieprawda! Tego nie ma! To koszmar, to majak, to z�uda! To mi si� tylko
zdaje!
Kr�l Gonu spina rumaka-ko�ciotrupa, wybucha dzikim, przera�aj�cym
�miechem.
Dziecko Starszej Krwi! Nale�ysz do nas! Jeste� nasza! Do��cz do orszaku,
do��cz do naszego Gonu! B�dziemy gna�, gna� a� do ko�ca, a� do wieczno�ci, a�
po kraniec istnienia! Jeste� nasza, gwiazdooka c�ro Chaosu! Do��cz, poznaj rado��
Gonu! Jeste� nasza, jeste� jedn� z nas! W�r�d nas jest twoje miejsce!
- Nie! - wrzasn�a. - Id�cie precz! Jeste�cie trupami!
Kr�l Gonu �mieje si�, k�api� przegni�e z�by nad zardzewia�ym ko�nierzem
zbroi. Sino gorej� oczodo�y trupiej maski.
Tak, my jeste�my trupami. Ale to ty jeste� �mierci�.
Ciri przywar�a do ko�skiej szyi. Nie musia�a pop�dza� konia. Czuj�c za sob�
�cigaj�ce widma, wierzchowiec rwa� po grobli w karko�omnym cwale.
***
Bernie Hofmeier, nizio�ek, farmer z Hirundum, uni�s� k�dzierzaw� g�ow�,
ws�uchuj�c si� w daleki odg�os gromu.
- Niebezpieczna rzecz - powiedzia� - taka burza bez deszczu. Rypnie gdzie�
piorun i po�ar gotowy...
- Troch� deszczu by si� zda�o - westchn�� Jaskier, dokr�caj�c ko�ki lutni - bo
powietrze takie, �e no�em mo�na kraja�... Koszula si� klei do grzbietu, komary tn�...
Ale chyba to si� rozejdzie po ko�ciach. Kr��y�a burza, kr��y�a, ale od jakiego� czasu
b�yska si� gdzie� na p�nocy. Chyba nad morzem.
- Wali w Thanedd - potwierdzi� nizio�ek. - To najwy�szy punkt w okolicy. Ta
wie�a na wyspie, Tor Lara, cholernie �ci�ga pioruny. W czasie porz�dnej nawa�nicy
wygl�da tak, jakby sta�a w ogniu. A� dziw bierze, �e si� nie rozleci...
- To magia - stwierdzi� z przekonaniem trubadur. -Wszystko na Thanedd jest
magiczne, nawet sama ska�a. A czarodzieje nie l�kaj� si� piorun�w. Co ja m�wi�!
Czy wiesz, Bernie, �e oni potrafi� �apa� pioruny?
- A ju�ci! ��esz, Jaskier.
- Niech mnie grom... - poeta urwa�, niespokojnie spojrza� na niebo. - Niech
mnie g� kopnie, je�li k�ami�. Powiadam ci, Hofmeier, magicy �api� pioruny. Na
w�asne oczy widzia�em. Stary Gorazd, ten, kt�rego p�niej zabili na Wzg�rzu
Sodden, z�apa� kiedy� piorun na moich oczach. Wzi�� d�uga�ny kawa� drutu, jeden
koniec uczepi� na czubku swej wie�y, drugi za�...
- Drugi koniec drutu trza by w butl� w�o�y� - zapiszcza� nagle kr�c�cy si� po
ganku syn Hofmeiera, malutki nizio�ek z czupryn� g�st� i kr�con� jak baranie runo. -
W szklany g�sior, taki, w jakim tatko wino p�dz�. Pierun po drucie do g�siora
smyknie...
- Do domu, Franklin! - wrzasn�� farmer. - Do ��ka, spa�, ale ju�! Wnet p�noc,
a jutro pracowa� trza! A niech no ja ci� schwyc�, gdy w czas burzy ko�o g�sior�w
albo drut�w majdrujesz, b�dzie rzemie� w robocie! Dwie niedziele na dupie nie
usiedzisz! Petunia, we��e go st�d! A nam jeszcze piwa przynie�!
- Wystarczy wam - powiedzia�a gniewnie Petunia Hofmeier, zabieraj�c syna z
ganku. - Do�� ju� wy��opali�cie.
- Nie gderaj. Tylko patrze�, jak wied�min wr�ci. Godzi si� go�cia pocz�stowa�.
- Gdy wied�min wr�ci, przynios�. Dla niego.
- Ot, sk�pa baba - burkn�� Hofmeier, ale tak, by �ona nie dos�ysza�a. - Ca�a jej
swojacina, Biberveldtowie z ��ki, co do jednego kutwa w kutw� i na kutwie je�dzi... A
wied�mina co� d�ugo nie wida�. Jak poszed� nad stawy, tak przepad�. Dziwny z niego
cz�ek. Widzia�e�, jak z wieczora na dziewczynki patrza�, na Cini� i Tangerink�, gdy
si� na podw�rzu bawi�y? Dziwny mia� wzrok. A teraz... Oprze� si� nie mog�
wra�eniu, �e poszed�, by sam by�. A u mnie go�cin� przyj��, bo moja farma na
uboczu, z dala od innych. Ty go lepiej znasz, Jaskier, powiedz...
- Znam go? - poeta zabi� komara na karku, zabrzd�ka� na lutni, wpatrzony w
czarne sylwetki wierzb nad stawem. - Nie, Bernie. Nie znam. My�l�, �e nikt go nie
zna. Ale co� si� z nim dzieje, widz� to. Po co on tu przyjecha�, do Hirundum? �eby
by� bli�ej wyspy Thanedd? A gdy wczoraj zaproponowa�em mu wsp�ln� jazd� do
Gors Ve-len, sk�d Thanedd wida�, odm�wi� bez namys�u. Co go tu trzyma? Dali�cie
mu jakie� intratne zlecenia?
- Gdzie tam - mrukn�� nizio�ek. - Szczerze powiem, wcale nie wierz�, �eby tu
naprawd� jaki� potw�r by�. Tego dzieciaka, co w stawie uton��, m�g� kurcz chwyci�.
Ale zaraz wszyscy w krzyk, �e to utopiec albo kikimora i �e trzeba wied�mina
wezwa�... A pieni�dze to mu takie nikczemne obiecali, �e a� wstyd. A on co? Trzy
noce po groblach �azi, w dzie� �pi albo siedzi bez s�owa, jak chocho�, na dzieciaki
patrzy, na dom... Dziwne. Rzek�bym, osobliwe.
- Dobrze rzek�by�.
B�ysn�a b�yskawica, o�wietlaj�c obej�cie i zabudowania farmy. Na moment
zal�ni�y biel� ruiny elfiego pa�acyku na ko�cu grobli. Po chwili nad sadami przetoczy�
si� gruchot gromu. Zerwa� si� gwa�towny wiatr, drzewa i trzciny nad stawem
zaszumia�y i przygi�y si�, lustro wody zmarszczy�o si� i zmatowia�o, naje�y�o
postawionymi sztorcem li��mi nenufar�w.
- Idzie jednak burza ku nam - farmer popatrzy� w niebo. - Mo�e j� magicy
czarami odegnali od wyspy? Na Thanedd zjecha�o ich pono ze dwie setki... Jak
my�lisz, Jaskier, nad czym oni tam b�d� radzi�, na tym ich zje�dzie? B�dzie z tego
co dobrego?
- Dla nas? W�tpi� - trubadur poci�gn�� kciukiem po strunach lutni. - Te zjazdy
to zwykle rewia mody, plotki, okazja do obm�w i wewn�trznych przepychanek.
K��tnie o to, czy upowszechnia� magi�, czy j� elitaryzowa�. Awantury pomi�dzy tymi,
kt�rzy s�u�� kr�lom, i tymi, kt�rzy wol� z daleka wywiera� na kr�l�w presj�...
- Ha - powiedzia� Bernie Hofmeier. - Co� mi si� tedy widzi, �e w czasie tego
zjazdu b�dzie na Thanedd �yska� a grzmie� nie gorzej ni� w czas burzy.
- Mo�liwe. Ale co to nas obchodzi?
- Ciebie nic - rzek� ponuro nizio�ek. - Bo ty jeno na lutni brzd�kasz i piejesz.
Patrzysz na �wiat doko�a i tylko rymy widzisz i nuty. A nam tu jeno za ostatni�
niedziel� konni dwa razy kapust� i rzep� kopytami stratowali. Wojsko goni za
Wiewi�rkami, Wiewi�rki klucz� i zmykaj�, a jednym i drugim przez nasz� kapust�
droga wypada...
- Nie czas �a�owa� kapusty, gdy p�onie las - wyrecytowa� poeta.
- Ty, Jaskier - Bernie Hofmeier spojrza� na niego krzywo - jak co� powiesz, to
nie wiadomo, p�aka�, �mia� si� czy w rzy� ci� kopn��. Ja powa�nie gadam! I to ci
powiem, �e paskudny nadszed� czas. Przy go�ci�cach pale, szubienice, na polanach
i po duktach trupy, psiama�, ten kraj musia� tak chyba wygl�da� za czas�w Falki. I
jak tu �y�? W dzie� przyjad� kr�lewscy ludzie i gro��, �e za pomaganie Wiewi�rkom
wezm� nas w dyby. A noc� zjawiaj� si� elfy i spr�buj im pomocy odm�wi�! Zaraz
poetycznie obiecuj�, �e zobaczymy, jak noc przybiera czerwone oblicze. Tacy
poetyczni s�, �e wyrzyga� si� mo�na. I tak nas wzi�li w dwa ognie...
- Liczysz na to, �e zjazd czarodziej�w co� zmieni?
- A licz�. Sam powiedzia�e�, �e si� w�r�d magik�w dwa stronnictwa
przepieraj�. Bywa�o ju� drzewiej, �e czarodzieje kr�l�w mitygowali, k�adli kres
wojnom i ruchawkom. Przecie to w�a�nie magicy pok�j uczynili z Nilfgaardem trzy
lata temu. To mo�e i teraz...
Bernie Hofmeier umilk�, nadstawi� ucha. Jaskier st�umi� d�oni� d�wi�cz�ce
struny.
Z mroku na grobli wy�oni� si� wied�min. Szed� wolno w stron� domu. Znowu
b�ysn�a b�yskawica. Gdy zagrzmia�o, wied�min by� ju� przy nich, na ganku.
- No i jak, Geralt? - spyta� Jaskier, by przerwa� niezr�czne milczenie. -
Wytropi�e� szkarad�?
- Nie. To nie jest noc do tropienia. To niespokojna noc. Niespokojna...
Zm�czony jestem, Jaskier.
- Usi�d� wi�c, odetchnij.
- Nie zrozumia�e� mnie.
- W samej rzeczy - mrukn�� nizio�ek, patrz�c w niebo i nas�uchuj�c. -
Niespokojna noc, niedobrego co� w powietrzu wisi... Zwierzaki t�uk� si� w oborze... A
w tym wichrze krzyki s�ycha�...
- Dziki Gon - powiedzia� cicho wied�min. - Pozamykajcie dobrze okiennice,
panie Hofmeier.
- Dziki Gon? - przerazi� si� Bernie. - Widma?
- Bez obaw. Przejdzie wysoko. Latem zawsze przechodzi wysoko. Ale dzieci
mog� si� zbudzi�, Gon przynosi senne koszmary. Lepiej zanikn�� okiennice.
- Dziki Gon - powiedzia� Jaskier, niespokojnie zerkaj�c w g�r� - zwiastuje
wojn�.
- Bzdura. Przes�d.
- Ale! Na kr�tko przed nilfgaardzkim atakiem na Cintr�...
- Cicho! - wied�min przerwa� mu gestem, wyprostowa� si� nagle, zapatrzony w
ciemno��.
- Co si�...
- Konni.
- Psiakrew - sykn�� Hofmeier, zrywaj�c si� z �awy. -Noc� to mog� by� tylko
Scoia'tael...
- Jeden ko� - przerwa� mu wied�min, podnosz�c z �awy miecz. � Jeden
rzeczywisty ko�. Reszta to widma z Gonu... Cholera, niemo�liwe... Latem?
Jaskier te� si� zerwa�, ale wstyd mu by�o ucieka�, bo ani Geralt, ani Bernie nie
sposobili si� do ucieczki. Wied�min wydoby� miecz i pobieg� w kierunku grobli,
nizio�ek bez namys�u pospieszy� za nim, uzbrojony w wid�y. Znowu b�ysn�o, na grobli
zamajaczy� galopuj�cy ko�. A za koniem pod��a�o co� nieokre�lonego, co�, co by�o
nieregularnym, utkanym z mroku i po�wiaty k��bem, wirem, majakiem. Co�, co
budzi�o paniczny strach, obrzydliw�, skr�caj�c� trzewia groz�.
Wied�min krzykn��, wznosz�c miecz. Je�dziec zauwa�y� go, przyspieszy�
galop, obejrza� si�. Wied�min krzykn�� raz jeszcze. Gruchn�� grom.
B�ysn�o, ale tym razem nie by�a to b�yskawica. Jaskier ukucn�� przy �awie i
by�by pod ni� wlaz�, ale okaza�a si� za niska. Bernie upu�ci� wid�y. Petunia Hofmeier,
kt�ra wybieg�a z domu, wrzasn�a.
O�lepiaj�cy b�ysk zmaterializowa� si� w przejrzyst� sfer�, wewn�trz kt�rej
zamajaczy�a posta�, w b�yskawicznym tempie nabieraj�c kontur�w i kszta�t�w.
Jaskier rozpozna� j� natychmiast. Zna� te czarne rozburzone loki i obsydianow�
gwiazd� na aksamitce. Tym, czego nie zna� i nigdy dot�d nie widzia�, by�a twarz.
Twarz Furii i W�ciek�o�ci, twarz bogini Zemsty, Zag�ady i �mierci.
Yennefer unios�a r�k� i wykrzycza�a zakl�cie, z jej d�oni strzeli�y z sykiem
sypi�ce iskrami spirale, tn�c nocne niebo i tysi�cem refleks�w odbijaj�c si� na
powierzchni staw�w. Spirale wbi�y si� jak dziryty w �cigaj�cy samotnego je�d�ca
k��b. K��b zakot�owa� si�, Jaskrowi wyda�o si�, �e s�yszy upiorne krzyki, �e widzi
majacz�ce, koszmarne sylwetki widmowych koni. Widzia� to przez u�amek sekundy,
bo k��b nagle skurczy� si�, zwar� w kul� i pomkn�� w g�r�, w niebo, w p�dzie
wyd�u�aj�c si� i wlok�c za sob� podobny komecie ogon. Zapad�a ciemno��,
roz�wietlana tylko rozedrganym blaskiem latarni, trzymanej przez Petuni� Hofmeier.
Je�dziec wry� konia na dziedzi�cu przed domem, sfrun�� z siod�a, zachwia�
si�. Jaskier natychmiast zorientowa� si�, kto to jest. Nigdy dot�d nie widzia� tej
szczup�ej, szarow�osej dziewczyny. Ale natychmiast j� rozpozna�.
- Geralt... - powiedzia�a cicho dziewczyna. - Pani Yennefer... Przepraszam...
Musia�am. Przecie� wiesz...
- Ciri - powiedzia� wied�min. Yennefer zrobi�a krok w stron� dziewczyny,
zatrzyma�a si� jednak. Milcza�a.
Do kogo podejdzie, pomy�la� Jaskier. �adne z nich, ani wied�min, ani
czarodziejka, nie zrobi� kroku ani gestu. Do kogo ona najpierw podejdzie? Do niego?
Czy do niej?
Ciri nie podesz�a do �adnego z nich. Nie umia�a wybra�. Zemdla�a wi�c.
***
Dom by� pusty, nizio�ek i ca�a jego rodzina wyruszyli do pracy o brzasku. Ciri
udawa�a, �e �pi, ale s�ysza�a, jak Geralt i Yennefer wychodz�. Wy�lizn�a si� z
po�cieli, ubra�a szybko, wymkn�a cichaczem z izby, posz�a za nimi do sadu.
Geralt i Yennefer skr�cili na grobl� mi�dzy stawami biel�cymi si� nenufarem i
��c�cymi gr��elem. Ciri skry�a si� za zrujnowanym murem i obserwowa�a oboje
przez szpar�. S�dzi�a, �e �w Jaskier, s�awny poeta, kt�rego wiersze wielokrotnie
czytywa�a, jeszcze �pi. Ale myli�a si�. Poeta Jaskier nie spa�. I nakry� j� na gor�cym
uczynku.
- Ej - powiedzia�, podchodz�c znienacka i chichocz�c. - �adnie to tak,
podpatrywa� i pods�uchiwa�? Wi�cej dyskrecji, ma�a. Pozw�l im poby� troch� ze
sob�.
Ciri poczerwienia�a, ale natychmiast zaci�a usta.
- Po pierwsze, nie jestem ma�a - sykn�a hardo. -A po drugie, to chyba im nie
przeszkadzam, co? Jaskier spowa�nia� nieco.
- Chyba nie - powiedzia�. - Wydaje mi si� nawet, �e im pomagasz.
- Jak? W czym?
- Nie udawaj. Wczoraj, to by�o bardzo sprytne. Ale mnie nie uda�o ci si�
oszuka�. Uda�a� omdlenie, prawda?
- Prawda - mrukn�a, odwracaj�c twarz. - Pani Yennefer pozna�a si� na tym,
ale Geralt nie...
- Oboje zanie�li ci� do domu. Ich r�ce styka�y si�. Siedzieli przy twoim ��ku
prawie do rana, ale nie powiedzieli do siebie ani s�owa. Dopiero teraz zdecydowali
si� porozmawia�. Tam, na grobli, nad stawem. A ty zdecydowa�a� si� pods�uchiwa�,
o czym m�wi�... I podpatrywa� ich przez dziur� w murze. Tak gwa�townie musisz
wiedzie�, co oni tam robi�?
- Oni tam nic nie robi� - Ciri poczerwienia�a lekko. -Troch� rozmawiaj�, i tyle.
- A ty - Jaskier usiad� na trawie pod jab�oni� i opar� si� plecami o pie�,
sprawdziwszy uprzednio, czy nie ma na nim mr�wek lub liszek. - Ty chcia�aby�
wiedzie�, o czym rozmawiaj�, tak?
- Tak... Nie! A zreszt�... Zreszt� i tak nic nie s�ysz�. S� za daleko.
- Je�li chcesz - za�mia� si� bard - to ci powiem.
- A ty niby sk�d to mo�esz wiedzie�?
- Ha, ha. Ja, mi�a Ciri, jestem poet�. Poeci o takich sprawach wiedz�
wszystko. Powiem ci jeszcze co�: poeci o takich sprawach wiedz� wi�cej ni� same
zaanga�owane osoby.
- Akurat!
- Daj� ci s�owo. S�owo poety.
- Tak? No to... No to powiedz, o czym oni rozmawiaj�? Wyja�nij mi, co to
wszystko znaczy!
- Wyjrzyj jeszcze raz przez dziur� i zobacz, co robi�.
- Hmm... - Ciri przygryz�a doln� warg�, potem pochyli�a si� i zbli�y�a oko do
wy�omu. - Pani Yennefer stoi przy wierzbie... Obrywa listki i bawi si� swoj� gwiazd�...
Nic nie m�wi i nie patrzy w og�le na Geralta... A Geralt stoi obok. Spu�ci� g�ow�. I
co� m�wi. Nie, milczy. Oj, min� ma... Ale� dziwn� ma min�...
- Dziecinnie proste - Jaskier znalaz� w trawie jab�ko, wytar� je o spodnie i
obejrza� krytycznie. - On w�a�nie prosi j�, by mu wybaczy�a jego rozmaite g�upie
s�owa i uczynki. Przeprasza j� za niecierpliwo��, za brak wiary i nadziei, za up�r, za
zawzi�to��, za d�sy i pozy niegodne m�czyzny. Przeprasza j� za to, czego kiedy�
nie rozumia�, za to, czego nie chcia� rozumie�...
- To jest niemo�liwa nieprawda! - Ciri wyprostowa�a si� i gwa�townym ruchem
odrzuci�a grzywk� z czo�a. - Wszystko zmy�lasz!
- Przeprasza za to, co zrozumia� dopiero teraz - Jaskier zapatrzy� si� w niebo,
a jego g�os zacz�� nabiera� rytmu w�a�ciwego balladom. - Za to, co chcia�by
zrozumie�, ale l�ka si�, �e nie zd��y... I za to, czego nigdy nie zrozumie. Przeprasza
i prosi o wybaczenie... Hmm, hmm... Znaczenie... Sumienie... Przeznaczenie?
Wszystko banalne, cholera...
- Nieprawda! - tupn�a Ciri. - Geralt wcale tak nie m�wi! On... w og�le nie
m�wi. Przecie� widzia�am. Stoi tam z ni� i milczy...
- Na tym polega rola poezji, Ciri. M�wi� o tym, o czym inni milcz�.
- G�upia jest ta twoja rola. A ty wszystko zmy�lasz!
- Na tym tak�e polega rola poezji. Hej, s�ysz� znad stawu jakie� podniesione
g�osy. Wyjrzyj pr�dko, zobacz, co si� tam dzieje.
- Geralt - Ciri ponownie przy�o�y�a oko do dziury w murze - stoi z opuszczon�
g�ow�. A Yennefer strasznie wrzeszczy na niego. Wrzeszczy i wymachuje r�koma.
Ojej... Co to mo�e znaczy�?
- Dziecinnie proste - Jaskier znowu wpatrzy� si� w ci�gn�ce po niebie ob�oki. -
Teraz ona przeprasza jego.
Oto bior� sobie ciebie, aby ci� mie� i zachowa�, na dol� pi�kn� i szpetn�,
najlepsz� i najgorsz�, we dnie i w nocy, w chorobie i zdrowiu, albowiem sercem ca�ym
ci� mi�uj� i przysi�gam mi�owa� wiecznie, p�ki �mier� nas nie roz��czy.
Starodawna formu�a za�lubin
O mi�o�ci wiemy niewiele. Z mi�o�ci� jest jak z gruszk�. Gruszka jest s�odka i
ma kszta�t. Spr�bujcie zdefiniowa� kszta�t gruszki.
Jaskier, P� wieku poezji
Rozdzia� trzeci
Geralt mia� powody podejrzewa� - i podejrzewa� - �e bankiety czarodziej�w
r�ni� si� od biesiad i uczt zwyk�ych �miertelnik�w. Nie spodziewa� si� jednak, �e
r�nice s� a� tak wielkie i tak zasadnicze.
Propozycja towarzyszenia Yennefer na poprzedzaj�cym czarodziejski zjazd
bankiecie by�a dla niego zaskoczeniem, ale w os�upienie nie wprawi�a. Nie by�a to
bowiem pierwsza tego typu propozycja. Ju� poprzednio, gdy mieszkali razem i
uk�ada�o si� mi�dzy nimi dobrze, Yennefer chcia�a bywa� na zjazdach i
konwentyklach w jego towarzystwie. Wtedy jednak odmawia� stanowczo. By� przekonany,
�e w�r�d czarodziej�w traktowany b�dzie w najlepszym wypadku jako
dziwol�g i sensacja, w najgorszym jako intruz i parias. Yennefer wydrwiwa�a jego
obawy, ale nie nalega�a. Poniewa� w innych sytuacjach potrafi�a nalega� tak, �e a�
si� dom trz�s� i sypa�o szk�o, Geralt utwierdza� si� w mniemaniu, �e jego decyzje by�y
s�uszne.
Tym razem zgodzi� si�. Bez namys�u. Propozycja pad�a po d�ugiej, szczerej i
pe�nej emocji rozmowie. Po rozmowie, kt�ra zbli�y�a ich znowu, usun�a w cie� i w
niepami�� dawne konflikty, stopi�a lody �alu, dumy i zawzi�to�ci. Po rozmowie na
grobli w Hirundum Geralt zgodzi�by si� na ka�d�, absolutnie ka�d� propozycj� ze
strony Yennefer. Nie odm�wi�by, nawet je�li zaproponowa�aby mu wsp�ln� wizyt� w
piekle celem wypicia fili�anki wrz�cej smo�y w towarzystwie ognistych demon�w.
I by�a jeszcze Ciri, bez kt�rej nie by�oby tej rozmowy, nie by�oby spotkania.
Ciri, kt�r� wed�ug Codringhera interesowa� si� jaki� czarodziej. Geralt liczy� na to, �e
jego obecno�� na zje�dzie sprowokuje czarodzieja i zmusi do dzia�ania. Ale Yennefer
nie powiedzia� o tym ani s�owa.
Z Hirundum pojechali prosto na Thanedd, on, ona, Ciri i Jaskier. Pocz�tkowo
zatrzymali si� w ogromnym kompleksie pa�acu Loxia, zajmuj�cym po�udniowowschodnie
podn�e g�ry. Pa�ac roi� si� ju� od go�ci zjazdu i towarzysz�cych im
os�b, ale dla Yennefer natychmiast znalaz�y si� kwatery. Sp�dzili w Loxii ca�y dzie�.
Geralt straci� ten dzie� na rozmowach z Ciri, Jaskier na bieganiu, zbieraniu i
rozpuszczaniu plotek, czarodziejka na przymierzaniu i wybieraniu stroj�w. A gdy
nadszed� wiecz�r, wied�min i Yennefer do��czyli do kolorowego orszaku zmierzaj�cego
do Aretuzy - pa�acu, w kt�rym mia� odby� si� bankiet. I teraz, w Aretuzie,
Geralt dziwi� si� i prze�ywa� zaskoczenia, cho� obiecywa� sobie, �e niczemu dziwi�
si� nie b�dzie i nie da si� niczym zaskoczy�.
Olbrzymia centralna sala pa�acu zbudowana by�a w kszta�cie litery �T".
D�u�szy bok mia� okna, w�skie i nieprawdopodobnie wysokie, si�gaj�ce niemal pod
wsparte kolumnami sklepienie. Sklepienie te� by�o wysoko. Tak wysoko, �e trudno
by�o rozezna� detale zdobi�cych je fresk�w, w tym zw�aszcza p�e� golas�w
stanowi�cych najliczniej powtarzaj�cy si� motyw malowide�. W oknach by�y witra�e,
kt�re musia�y kosztowa� prawdziw� fortun�, ale mimo tego w halli wyra�nie czu�o si�
przeci�g. Geralt dziwi� si�, �e �wiece nie gasn�, ale po dok�adniejszej obserwacji
przesta� si� dziwi�. Kandelabry by�y magiczne, a mo�e nawet iluzoryczne. �wiat�a w
ka�dym razie dawa�y sporo, niepor�wnanie wi�cej ni� �wiece.
Gdy weszli, wewn�trz bawi�a ju� dobra setka ludzi. Sala, jak oceni� wied�min,
mog�a pomie�ci� co najmniej trzykrotnie wi�cej, nawet wtedy, je�li po�rodku, jak
kaza� zwyczaj, ustawiono by sto�y w podkow�. Ale tradycyjnej podkowy w og�le nie
by�o. Wygl�da�o na to, �e ucztowa� b�dzie si� na stoj�co, wytrwale w�druj�c wzd�u�
�cian ozdobionych arrasami, girlandami i faluj�cymi w przeci�gu proporcami. Pod
arrasami i girlandami ustawiono rz�dy d�ugich stolik�w. Na stolikach za� pi�trzy�o si�
wymy�lne jad�o na jeszcze wymy�lniejszej zastawie, w�r�d wymy�lnych kwiatowych
kompozycji i wymy�lnych rze�b z lodu. Przyjrzawszy si� dok�adniej, Geralt
skonstatowa�, �e wymy�lno�ci jest znacznie, znacznie wi�cej ni� jad�a.
- Nie ma sto�u - ponurym g�osem stwierdzi� fakt, wyg�adzaj�c na sobie kr�tki,
czarny, szamerowany srebrem i wci�ty w pasie kaftan, w kt�ry ustroi�a go Yennefer.
Kaftan taki, b�d�cy ostatnim krzykiem mody, nazywano dubletem. Wied�min nie mia�
poj�cia, sk�d wzi�a si� ta nazwa. I nie pragn�� si� dowiedzie�.
Yennefer nie zareagowa�a. Geralt nie oczekiwa� reakcji, dobrze wiedzia�, �e
czarodziejka nie zwyk�a reagowa� na tego typu stwierdzenia. Ale nie zrezygnowa�.
Marudzi� dalej. Po prostu mia� ochot� pomarudzi�.
- Nie ma muzyki. Wieje jak cholera. Nie ma gdzie usi���. B�dziemy je�� i pi�
na stoj�co?
Czarodziejka obdarzy�a go pow��czystym fio�kowym spojrzeniem.
- Owszem - powiedzia�a nieoczekiwanie spokojnie. - B�dziemy je�� na
stoj�co. Wiedz r�wnie�, �e d�u�sze zatrzymywanie si� przy stole z jedzeniem jest
uwa�ane za nietakt.
- Postaram si� by� taktowny - mrukn��. - Tym bardziej �e niespecjalnie jest si�
przy czym zatrzymywa�, jak widz�.
- Picie w spos�b niepow�ci�gliwy jest uwa�ane za du�y nietakt - Yennefer
kontynuowa�a pouczanie, zupe�nie nie zwracaj�c uwagi na jego pomruki. - Unikanie
rozmowy jest uwa�ane za niewybaczalny nietakt...
- A to - przerwa� - �e tamten chudzielec w krety�skich spodniach w�a�nie
pokazuje mnie palcem dw�m swoim towarzyszkom, jest uwa�ane za nietakt?
- Tak. Ale drobny.
- Co b�dziemy robi�, Yen?
- Kr��y� po sali, wita� si�, prawi� komplementy, konwersowa�... Przesta�
wyg�adza� dublet i poprawia� w�osy.
- Nie pozwoli�a� mi za�o�y� opaski...
- Twoja opaska jest pretensjonalna. No, we� mnie pod rami� i chod�my.
Stanie w pobli�u wej�cia jest uwa�ane za nietakt.
Pokr��yli po sali stopniowo zape�niaj�cej si� go��mi. Geralt by� w�ciekle
g�odny, ale rych�o zorientowa� si�, �e Yennefer nie �artowa�a. Stawa�o si� oczywiste,
�e obowi�zuj�ca w�r�d czarodziej�w forma faktycznie nakazuje je�� i pi� ma�o i
pozornie od niechcenia. Na domiar z�ego ka�dy przystanek przy stole z jedzeniem
poci�ga� za sob� obowi�zki towarzyskie. Kto� zauwa�a�, objawia� rado�� z
zauwa�enia, podchodzi� i wita� si�, r�wnie wylewnie, co fa�szywie. Po obowi�zkowym
udawaniu ca�owania policzk�w lub niemile delikatnym u�cisku d�oni, po nieszczerych
u�miechach i jeszcze mniej szczerych, aczkolwiek nie�le k�amanych komplementach
nast�powa�a kr�tka i nu��co banalna rozmowa o niczym.
Wied�min pilnie rozgl�da� si�, szukaj�c znajomych twarzy, g��wnie w nadziei,
�e nie jest tu jedyn� nie nale��c� do czarodziejskiej konfraterni osob�. Yennefer zapewnia�a
go, �e nie b�dzie, ale mimo to albo nie widzia� nikogo spoza Bractwa, albo
nie umia� nikogo rozpozna�.
Paziowie roznosili na tacach wino, lawiruj�c w�r�d go�ci. Yennefer w og�le
nie pi�a. Wied�min mia� ochot�, ale nie m�g�. Dublet pi�. Pod pachami.
Zr�cznie steruj�c ramieniem, czarodziejka odci�gn�a go od sto�u i wywiod�a
na sam �rodek hallu, w samo centrum powszechnego zainteresowania. Op�r nie zda�
si� na nic. Orientowa� si�, o co chodzi. To by�a najzwyklejsza w �wiecie
demonstracja.
Geralt wiedzia�, czego mo�e oczekiwa�, ze stoickim spokojem znosi� wi�c
pe�ne niezdrowej ciekawo�ci spojrzenia czarodziejek i zagadkowe u�mieszki
czarodziej�w. Cho� Yennefer zapewnia�a go, �e konwenans i takt zabraniaj�
u�ywania magii na takich imprezach, nie wierzy�, by magicy potrafili si� powstrzyma�,
zw�aszcza �e Yennefer prowokacyjnie wystawia�a go na widok publiczny. I mia� racj�,
nie wierz�c. Kilkakrotnie poczu� drgni�cia medalionu i uk�ucia czarodziejskich
impuls�w. Niekt�rzy, a zw�aszcza niekt�re, bezczelnie pr�bowali czyta� w jego
my�lach. By� na to przygotowany, wiedzia�, o co chodzi, wiedzia�, jak ripostowa�.
Patrzy� na id�c� u jego boku Yennefer, na bia�o-czarno-brylantow� Yennefer o
kruczych w�osach i fio�kowych oczach, a sonduj�cy go czarodzieje peszyli si�, gubili,
wyra�nie tracili rezon i kontenans ku jego rozkosznej satysfakcji. Tak, odpowiada� im
w my�li, tak, nie mylicie si�. Jest tylko ona, ona, u mojego boku, tu i teraz, i tylko to
si� liczy. Tu i teraz. A to, kim by�a dawniej, gdzie by�a dawniej i z kim by�a dawniej, to
nie ma �adnego, najmniejszego znaczenia. Teraz jest ze mn�, tu, w�r�d was. Ze
mn�, z nikim innym. Tak w�a�nie my�l�, my�l�c wci�� o niej, nieustannie my�l�c o
niej, czuj�c zapach jej perfum i ciep�o jej cia�a. A wy ud�awcie si� zawi�ci�.
Czarodziejka mocno �cisn�a mu przedrami�, przytuli�a si� lekko do jego
boku.
- Dzi�kuj� - mrukn�a, steruj�c z powrotem w stron� sto��w. - Ale bez
nadmiernej ostentacji, prosz�.
- Czy wy, czarodzieje, zawsze bierzecie szczero�� za ostentacj�? Czy
dlatego, �e nie wierzycie w szczero��, nawet wtedy, gdy odczytujecie j� w cudzych
my�lach?
- Tak. Dlatego.
- A jednak dzi�kujesz mi?
- Bo tobie wierz� - �cisn�a jego rami� jeszcze silniej, si�gn�a po talerzyk. -
Na�� mi troch� �ososia, wied�minie. I krab�w.
- To s� kraby z Poviss. Z�owiono je zapewne miesi�c temu, a panuj� upa�y.
Nie boisz si�...
- Te kraby - przerwa�a - jeszcze dzi� rano �azi�y po morskim dnie. Teleportacja
to wspania�y wynalazek.
- Owszem - zgodzi� si�. - Warto by go upowszechni�, nie s�dzisz?
- Pracujemy nad tym. Nak�adaj, nak�adaj, g�odna jestem.
- Kocham ci�, Yen.
- Prosi�am, bez ostentacji... - urwa�a, podrzuci�a g�ow�, odgarn�a z policzka
czarne loki, szeroko otworzy�a fio�kowe oczy. - Geralt! Wyzna�e� mi to po raz
pierwszy!
- Niemo�liwe, Dworujesz sobie ze mnie.
- Nie, nie dworuj�. Dawniej tylko my�la�e�, dzi� powiedzia�e�.
- To a� taka r�nica?
- Ogromna.
- Yen...
- Nie m�w z pe�nymi ustami. Ja te� ci� kocham. A nie m�wi�am? Bogowie,
udusisz si�! Podnie� r�ce, uderz� ci� w plecy. Oddychaj g��boko.
- Yen...
- Oddychaj, oddychaj, zaraz ci przejdzie.
- Yen!
- Tak. Szczero�� za szczero��.
- Dobrze si� czujesz?
- Czeka�am - wycisn�a cytryn� na �ososia. - Nie wypada�o mi przecie�
reagowa� na wyznania czynione w my�lach. Doczeka�am si� s��w, mog�am
odpowiedzie�, odpowiedzia�am. Czuj� si� �wietnie.
- Co si� sta�o?
- Opowiem ci p�niej. Jedz. Ten �oso� jest wyborny, kln� si� na Moc,
doprawdy wyborny.
- Czy mog� ci� poca�owa�? Teraz, tu, przy wszystkich?
- Nie.
- Yennefer! - przechodz�ca obok ciemnow�osa czarodziejka wyzwoli�a rami�
spod �okcia towarzysz�cego jej m�czyzny, zbli�y�a si�. - Wi�c jednak przyjecha�a�?
Och, to cudownie! Nie widzia�am ci� od wiek�w!
- Sabrina! - Yennefer uradowa�a si� tak szczerze, �e ka�dy, wyj�wszy Geralta,
m�g�by da� si� zwie��. - Kochana! Tak si� ciesz�!
Czarodziejki obj�y si� ostro�nie i poca�owa�y sobie wzajem powietrze obok
uszu i brylantowo-onyksowych kolczyk�w. Kolczyki obu czarodziejek,
przypominaj�ce miniaturowe ki�cie winogron, by�y identyczne - w powietrzu
natychmiast zapachnia�o w�ciek�� wrogo�ci�.
- Geralt, pozw�l, to moja szkolna przyjaci�ka, Sabrina Glevissig z Ard
Carraigh.
Wied�min sk�oni� si�, uca�owa� podan� wysoko d�o�. Zd��y� ju� zorientowa�
si�, �e wszystkie czarodziejki oczekiwa�y przy powitaniach ca�owania w r�k�, gestu,
kt�ry r�wna� je co najmniej z ksi�nymi. Sabrina Glevissig unios�a g�ow�, jej kolczyki
zadr�a�y i zadzwoni�y. Cichutko, lecz demonstracyjnie i bezczelnie.
- Bardzo pragn�am ci� pozna�, Geralt - powiedzia�a z u�miechem. Jak
wszystkie czarodziejki, nie uznawa�a �pan�w", �waszmo�ci�w" ani innych
obowi�zuj�cych w�r�d szlachty form. - Ciesz� si�, ogromnie si� ciesz�. Nareszcie
przesta�a� ukrywa� go przed nami, Yenna. Szczerze m�wi�c, dziwi� si�, �e tak d�ugo
zwleka�a�. Absolutnie nie ma si� czego wstydzi�.
- Te� tak my�l� - odrzek�a swobodnie Yennefer, lekko mru��c oczy i
demonstracyjnie odrzucaj�c w�osy z w�asnego kolczyka. - Pi�kna bluzka, Sabrina.
Wr�cz zachwycaj�ca. Prawda, Geralt?
Wied�min kiwn�� g�ow�, prze�kn�� �lin�. Bluzka Sabriny Glevissig, uszyta z
czarnego szyfonu, ods�ania�a absolutnie wszystko, co by�o do ods�oni�cia, a troch�
by�o. Karminowa sp�dnica, �ci�gni�ta srebrnym pasem z wielk� klamr� w kszta�cie
r�y, by�a bokiem rozci�ta zgodnie z najnowsz� mod�. Moda nakazywa�a jednak
nosi� sp�dnice rozci�te do po�owy uda, a Sabrina nosi�a rozci�t� do po�owy biodra.
Bardzo �adnego biodra.
- Co nowego w Kaedwen? - spyta�a Yennefer, udaj�c, �e nie widzi, na co
patrzy Geralt. - Tw�j kr�l Henselt nadal traci si�y i �rodki na �ciganie Wiewi�rek po
lasach? Nadal my�li o karnej ekspedycji przeciw elfom z Dol Blathanna?
- Dajmy pok�j polityce - u�miechn�a si� Sabrina. Odrobin� za d�ugi nos i
drapie�ne oczy upodobnia�y j� do klasycznego wizerunku wied�my. - Jutro, na
naradzie, napolitykujemy si� po dziurki w nosie. I nas�uchamy si� r�nych... mora��w.
O potrzebie pokojowej koegzystencji... O przyja�ni... O konieczno�ci zaj�cia
solidarnej pozycji wobec plan�w i zamiar�w naszych kr�l�w... Czego jeszcze si�
nas�uchamy, Yennefer? Co jeszcze szykuj� dla nas na jutro Kapitu�a i Vilgefortz?
- Dajmy pok�j polityce.
Sabrina Glevissig za�mia�a, si� srebrnie przy wt�rze cichego brz�ku
kolczyk�w.
- S�usznie. Zaczekajmy do jutra. Jutro... Jutro wszystko si� wyja�ni. Ach, ta
polityka, te nie ko�cz�ce si� narady... Jak�e one fatalnie odbijaj� si� na cerze. Na
szcz�cie mam doskona�y krem, wierz mi, kochana, zmarszczki znikaj� jak sen jaki
z�oty... Da� ci receptur�?
- Dzi�kuj�, kochana, ale nie potrzebuj�. Naprawd�.
- Ach, wiem. W szkole zawsze zazdro�ci�am ci cery. Bogowie, ile� to lat?
Yennefer uda�a, �e odk�ania si� komu� z przechodz�cych. Sabrina za�
u�miechn�a si� do wied�mina i rozkosznie wypi�a to, czego nie kry� czarny szyfon.
Geralt ponownie prze�kn�� �lin�, staraj�c si� nie patrze� zbyt nachalnie na jej r�owe
sutki, a� nadto widoczne pod przejrzyst� tkanin�. Spojrza� p�ochliwie na Yennefer.
Czarodziejka u�miecha�a si�, ale zna� j� zbyt dobrze. By�a w�ciek�a.
- Och, wybacz - powiedzia�a nagle. - Widz� tam Filipp�, musz� z ni�
koniecznie porozmawia�. Pozw�l, Geralt. Pa, Sabrina.
- Pa, Yenna - Sabrina Glevissig spojrza�a wied�minowi w oczy. - Jeszcze raz
gratuluj� ci... gustu.
- Dzi�kuj� - g�os Yennefer by� podejrzanie zimny. -Dzi�kuj�, moja droga.
Filippa Eilhart by�a w towarzystwie Dijkstry. Geralt, kt�ry mia� niegdy�
przelotny kontakt z reda�skim szpiegiem, w zasadzie powinien by� si� ucieszy� -
wreszcie trafi� na kogo� znajomego, kto jak i on nie nale�a� do konfraterni. Ale nie
cieszy� si�.
- Ciesz� si�, �e ci� widz�, Yenna - Filippa uca�owa�a powietrze obok kolczyka
Yennefer. - Witaj, Geralt. Oboje znacie hrabiego Dijkstr�, prawda?
- Kt� go nie zna - Yennefer sk�oni�a g�ow� i poda�a Dijkstrze r�k�, kt�r�,
szpieg uca�owa� z rewerencj�. - Rada jestem znowu was widzie�, hrabio.
- To dla mnie rado�� - zapewni� szef tajnych s�u�b kr�la Vizimira - znowu ci�
widzie�, Yennefer. Zw�aszcza w tak mi�ym towarzystwie. Panie Geralt, moje
najg��bsze uszanowanie...
Geralt, powstrzymuj�c si� od zapewniania, �e jego uszanowanie jest jeszcze
g��bsze, u�cisn�� podan� d�o� - a raczej spr�bowa� to uczyni�, bo jej rozmiary
przekracza�y normy i czyni�y u�ci�ni�cie praktycznie niemo�liwym.
Olbrzymi szpieg ustrojony by� w jasnobe�owy dublet, do�� nieformalnie
rozpi�ty. Wida� by�o, �e czuje si� w nim swobodnie.
- Zauwa�y�am - powiedzia�a Filippa - �e rozmawiali�cie z Sabrin�?
- Rozmawiali�my - fukn�a Yennefer. - Widzia�a�, co ona ma na sobie? Trzeba
nie mie� ani gustu, ani wstydu, �eby... Ona, cholera jasna, jest starsza ode mnie o...
Mniejsza z tym. �eby jeszcze mia�a co pokazywa�! Wstr�tna ma�pa!
- Pr�bowa�a was wypytywa�? Wszyscy wiedz�, �e ona szpieguje dla Henselta
z Kaedwen.
- Doprawdy? - Yennefer uda�a zdumienie, co s�usznie zosta�o uznane za
przedni �art.
- A pan, panie hrabio, dobrze si� bawi na naszej uroczysto�ci? - spyta�a
Yennefer, gdy ju� Filippa i Dijkstra przestali si� �mia�.
- Niezwykle dobrze - szpieg kr�la Vizimira uk�oni� si� dwornie.
- Je�li zwa�ymy - u�miechn�a si� Filippa - �e hrabia jest tu s�u�bowo, takie
zapewnienie jest dla nas nies�ychanie komplementuj�ce. I jak ka�dy podobny
komplement, ma�o szczere. Jeszcze przed chwil� wyznawa� mi, �e wola�by mi�y,
swojski p�mrok, smrodek pochodni i przypalanego na ro�nach mi�siwa. Brak mu te�
tradycyjnego, zalanego sosem i piwem sto�u, w kt�ry m�g�by wali� kuflem w rytm
plugawych, pijackich piosenek, a pod kt�ry nad ranem m�g�by osun�� si� z
wdzi�kiem, by zasn�� w�r�d chart�w ogryzaj�cych ko�ci. A na moje argumenty,
wykazuj�ce wy�szo�� naszego sposobu ucztowania, pozosta�, wyobra�cie to sobie,
g�uchy.
- Doprawdy? - wied�min spojrza� na szpiega �askawiej. - A jakie to by�y
argumenty, je�li mo�na wiedzie�?
Tym razem jego pytanie zosta�o najwyra�niej potraktowane jako przedni �art,
bo obie czarodziejki za�mia�y si� jednocze�nie.
- Ach, m�czy�ni - powiedzia�a Filippa. - Niczego nie rozumiecie. Czy w
p�mroku i dymie, siedz�c za sto�em, mo�na imponowa� sukni� i figur�?
Geralt, nie znajduj�c s��w, sk�oni� si� tylko. Yennefer delikatnie �cisn�a mu
rami�.
- Ach - powiedzia�a. - Widz� tam Triss Merigold. Musz� z ni� koniecznie
zamieni� kilka s��w... Wybaczcie, �e was teraz opu�cimy. Na razie, Filippa. Z
pewno�ci� znajdziemy jeszcze dzi� sposobno�� do pogaw�dki. Czy� nie tak, hrabio?
- Niew�tpliwie - Dijkstra u�miechn�� si� i uk�oni� g��boko. - Jestem do us�ug,
Yennefer. Na ka�de skinienie.
Podeszli do Triss, mieni�cej si� kilkoma odcieniami b��kitu i seledynu. Triss na
ich widok przerwa�a rozmow� z dwoma czarodziejami, za�mia�a si� rado�nie, obj�a
Yennefer, rytua� ca�owania powietrza przy uszach powt�rzy� si�. Geralt uj�� podan�
mu d�o�, ale zdecydowa� si� post�pi� wbrew ceremonia�owi - obj�� kasztanowow�os�
czarodziejk� i poca�owa� w mi�kki, mechaty jak brzoskwinia policzek. Triss
zarumieni�a si� lekko.
Czarodzieje przedstawili si�. Jednym by� Drithelm z Pont Vanis, drugim jego
brat Detmold. Obaj byli w s�u�bie kr�la Esterada z Koviru. Obaj okazali si�
ma�om�wni, obaj odeszli przy pierwszej nadarzaj�cej si� okazji.
- Rozmawiali�cie z Filippa i Dijkstra z Tretogoru - zauwa�y�a Triss, bawi�c si�
zawieszonym na szyi, oprawnym w srebro i brylanty serduszkiem z lapis lazuli. -
Wiecie, oczywi�cie, kim jest Dijkstra?
- Wiemy - powiedzia�a Yennefer. - Rozmawia� z tob�? Pr�bowa� wypytywa�?
- Pr�bowa� - czarodziejka u�miechn�a si� znacz�co i zachichota�a. - Do��
ostro�nie. Ale Filippa przeszkadza�a mu, jak mog�a. A my�la�am, �e s� w lepszej
komitywie.
- S� w �wietnej komitywie - ostrzeg�a powa�nie Yennefer. - Uwa�aj, Triss. Nie
pi�nij mu s�owa o... Wiesz, o kim.
- Wiem. B�d� uwa�a�a. A przy okazji... - Triss zni�y�a g�os. - Co u niej
s�ycha�? Czy b�d� mog�a j� zobaczy�?
- Je�li zdecydujesz si� wreszcie prowadzi� �wiczenia w Aretuzie -
u�miechn�a si� Yennefer - mo�esz widywa� j� bardzo cz�sto.
- Ach - Triss szerzej otworzy�a oczy. - Rozumiem. Czy Ciri...
- Ciszej, Triss. Porozmawiamy o tym p�niej. Jutro. Po naradzie.
- Jutro? - u�miechn�a si� dziwnie Triss. Yennefer zmarszczy�a brwi, ale nim
zd��y�a zada� pytanie, na sali zapanowa�o nagle lekkie poruszenie.
- Ju� s� - odchrz�kn�a Triss. - Przyszli nareszcie.
- Tak - potwierdzi�a Yennefer, odrywaj�c wzrok od oczu przyjaci�ki. - Ju� s�.
Geralt, nareszcie jest okazja, by� pozna� cz�onk�w Kapitu�y i Najwy�szej Rady. Je�li
trafi si� sposobno��, przedstawi� ci�, ale nie zaszkodzi, by� wcze�niej wiedzia�, kto
jest kim.
Zgromadzeni czarodzieje rozst�pili si�, k�aniaj�c z szacunkiem wkraczaj�cym
na sal� osobisto�ciom. Jako pierwszy pod��a� niem�ody, ale krzepki m�czyzna w
niezwykle skromnym we�nianym stroju. U jego boku kroczy�a wysoka kobieta o
ostrych rysach i ciemnych, g�adko uczesanych w�osach.
- To Gerhart z Aelle, znany jako Hen Gedymdeith, najstarszy z �yj�cych
czarodziej�w - poinformowa�a p�g�osem Yennefer. - Kobieta id�ca obok niego to
Tissaia de Vries. Jest tylko niewiele m�odsza od Hena, ale nie kr�puje si� u�ywa�
eliksir�w.
Za par� sz�a atrakcyjna kobieta o bardzo d�ugich, ciemnoz�otych w�osach,
szeleszcz�c zdobion� koronkami sukni� w kolorze rezedy.
- Francesca Findabair, nazywana Enid an Gleanna, Stokrotk� z Dolin. Nie
wytrzeszczaj oczu, wied�minie. Powszechnie uwa�a si� j� za najpi�kniejsz� kobiet�
�wiata.
- Jest cz�onkiem Kapitu�y? - zdziwi� si� szeptem. -Wygl�da na bardzo m�od�.
Te� eliksiry magiczne?
- Nie w jej przypadku. Francesca jest elfk� czystej krwi. Zwr�� uwag� na
m�czyzn�, kt�ry jej towarzyszy. To Vilgefortz z Roggeveen. Ten rzeczywi�cie jest
m�ody. Ale nieprawdopodobnie utalentowany.
Okre�lenie �m�ody", jak wiedzia� Geralt, obejmowa�o w�r�d czarodziej�w wiek
do stu lat w��cznie. Vilgefortz wygl�da� na trzydzie�ci pi��. By� wysoki i dobrze
zbudowany, nosi� kr�tki wams na rycersk� mod��, ale oczywi�cie bez herbu. By� te�
diablo przystojny. Rzuca�o si� to w oczy nawet wobec faktu, �e u jego boku p�yn�a
zwiewnie Francesca Findabair o ogromnych, sarnich oczach i urodzie wr�cz
zapieraj�cej dech.
- Ten niski m�czyzna, kt�ry idzie obok Vilgefortza, to Artaud Terranova -
wyja�ni�a Triss Merigold. - Ca�a pi�tka stanowi Kapitu��...
- A ta dziewczyna o dziwnej twarzy, kt�ra idzie za Vilgefortzem?
- To jego asystentka, Lydia van Bredevoort - powiedzia�a ch�odno Yennefer. -
Osoba bez znaczenia, ale wpatrywanie si� w jej twarz jest wielkim nietaktem. Zwr��
raczej uwag� na tych trzech, kt�rzy id� z ty�u, to s� cz�onkowie Rady. Fercart z
Cidaris, Radcliffe z Oxenfurtu i Carduin z Lan Exeter.
- To ca�a Rada? Pe�ny sk�ad? My�la�em, �e jest ich wi�cej.
- Kapitu�a liczy pi�� os�b, w Radzie jest dalszych pi��. Filippa Eilhart te� jest
w Radzie.
- Nadal nie zgadza mi si� rachunek - pokr�ci� g�ow�, a Triss zachichota�a.
- Nie powiedzia�a� mu? Naprawd� nic nie wiesz, Geralt?
- O czym niby?
- Przecie� Yennefer te� zasiada w Radzie. Od czasu bitwy pod Sodden. Nie
pochwali�a� mu si� jeszcze, moja droga?
- Nie, moja droga - czarodziejka spojrza�a przyjaci�ce prosto w oczy. - Po
pierwsze, nie lubi� si� chwali�. Po drugie, nie by�o na to czasu. Nie widzia�am
Geralta od bardzo dawna, mamy sporo zaleg�o�ci. Uzbiera�a si� tego d�uga lista.
Za�atwiamy sprawy wed�ug tej listy.
- To oczywiste - rzek�a niepewnie Triss. - Hmm... Po tak d�ugim czasie...
Rozumiem. Jest o czym rozmawia�...
- Rozmowy - u�miechn�a si� dwuznacznie Yennefer, darz�c wied�mina
kolejnym pow��czystym spojrzeniem - s� na ko�cu listy. Na samym ko�cu, Triss.
Kasztanowow�osa czarodziejka zmiesza�a si� wyra�nie, zaczerwieni�a lekko.
- Rozumiem - powt�rzy�a, w zak�opotaniu bawi�c si� serduszkiem z lapis
lazuli.
- Bardzo mnie cieszy, �e rozumiesz. Geralt, przynie� nam wina. Nie, nie od
tego pazia. Od tamtego, dalszego.
Us�ucha�, bezb��dnie wyczuwaj�c rozkaz w jej g�osie. Bior�c puchary z
niesionej przez pazia tacy, obserwowa� dyskretnie obie czarodziejki. Yennefer m�wi�a
szybko i cicho, Triss Merigold s�ucha�a z opuszczon� g�ow�. Gdy wr�ci�, Triss ju� nie
by�o. Yennefer nie wykaza�a �adnego zainteresowania przyniesionym winem,
odstawi� wi�c oba niepotrzebne puchary na st�.
- Nie przesadzi�a� aby? - spyta� ch�odno. Oczy Yennefer zap�on�y fioletem.
- Nie pr�buj robi� ze mnie idiotki. S�dzi�e�, �e nie wiem o niej i o tobie?
- Je�eli o to chodzi...
- W�a�nie o to - uci�a. - Nie r�b g�upich min i powstrzymaj si� od komentarzy.
A nade wszystko nie pr�buj k�ama�. Znam Triss d�u�ej ni� ciebie, lubimy si�, rozumiemy
�wietnie i zawsze b�dziemy rozumie�, niezale�nie od r�nych drobnych...
incydent�w. A teraz wyda�o mi si�, �e ma troch� w�tpliwo�ci. Rozwia�am je wi�c i to
wszystko. Nie wracajmy do tego.
Nie zamierza�. Yennefer odgarn�a loki z policzka.
- Zostawiam ci� teraz na chwil�, musz� porozmawia� z Tissai� i Francesk�.
Zjedz jeszcze co�, bo w brzuchu ci kruczy. I b�d� czujny. Kilka os�b z pewno�ci� ci�
zaczepi. Nie daj si� zje�� w kaszy i nie zepsuj mi reputacji.
- B�d� spokojna.
- Geralt?
- S�ucham.
- Niedawno wyrazi�e� pragnienie poca�owania mnie, tu, przy wszystkich. To
nadal aktualne?
- Nadal.
- Postaraj si� nie rozmaza� mi pomadki.
Zerkn�� na zgromadzonych k�tem oka. Obserwowali poca�unek, ale
nienatr�tnie. Filippa Eilhart, stoj�ca nie opodal z grup� m�odych czarodziej�w,
mrugn�a do niego i uda�a, �e bije brawo.
Yennefer oderwa�a usta od jego ust, westchn�a g��boko.
- Ma�a rzecz, a cieszy - mrukn�a. - No, id�. Wkr�tce wr�c�. A p�niej, po
bankiecie... Hmmm...
- S�ucham?
- Nie jedz niczego z czosnkiem, prosz�.
Gdy odesz�a, wied�min porzuci� konwenanse, rozpi�� dublet, wypi� oba
puchary i na serio spr�bowa� zaj�� si� jedzeniem. Nic z tego nie wysz�o.
- Geralt.
- Panie hrabio.
- Nie tytu�uj mnie - skrzywi� si� Dijkstra. - Nie jestem �adnym hrabi�. Vizimir
nakaza� mi si� tak przedstawia�, by nie dra�ni� dworak�w i magik�w moim chamskim
rodowodem. No, jak ci idzie imponowanie sukni� i figur�? I udawanie, �e dobrze si�
bawisz?
- Nie musz� udawa�. Nie jestem tu s�u�bowo.
- To ciekawe - u�miechn�� si� szpieg. - Ale to potwierdza og�ln� opini�,
zgodnie z kt�r� jeste� niepowtarzalny i jedyny w swoim rodzaju. Bo wszyscy inni s�
tu s�u�bowo.
- Tego si� w�a�nie obawia�em - Geralt te� uzna� za celowe si� u�miechn��. -
Czu�em, �e b�d� tu jedyny w moim rodzaju. Tb znaczy nie na miejscu.
Szpieg zlustrowa� okoliczne p�miski, z jednego podni�s� i schrupa� du�y
zielony str�k nie znanej Geraltowi ro�liny.
- Przy okazji - powiedzia� - dzi�kuj� ci za braci Michelet�w. Sporo ludzi w
Redanii odetchn�o z ulg�, gdy zar�ba�e� wszystkich czterech w oxenfurckim porcie.
T�go si� u�mia�em, gdy wezwany do �ledztwa medyk z uniwersytetu, obejrzawszy
rany, twierdzi�, �e kto� u�ywa� kosy osadzonej na sztorc.
Geralt nie skomentowa�. Dijkstra w�o�y� do ust drugi str�k.
- Szkoda - ci�gn��, �uj�c - �e po ich ukatrupieniu nie zg�osi�e� si� do
burmistrza. By�a nagroda za �ywych lub martwych. Niema�a.
- Za du�o k�opot�w z zeznaniem podatkowym - wied�min r�wnie� zdecydowa�
si� na zielony str�k, kt�ry jednak smakowa� jak namydlony seler. - Poza tym musia�em
wtedy pilnie wyjecha�, bo... Ale ja ci� chyba nudz�, Dijkstra, przecie� ty i tak
wszystko wiesz.
- Gdzie�by tam - u�miechn�� si� szpieg. - Wszystkiego nie wiem. Bo i sk�dby?
- Z relacji Filippy Eilhart, �eby daleko nie szuka�.
- Relacje, opowie�ci, plotki. Ja musz� ich wys�uchiwa�, taki mam zaw�d. Ale
m�j zaw�d zmusza mnie jednocze�nie do przesiewania ich przez bardzo g�ste sito.
Ostatnio, wystaw sobie, dosz�y mnie s�uchy, �e kto� zar�ba� os�awionego Profesora i
jego dw�ch kamrat�w. Zdarzy�o si� to pod zajazdem w Anchor. Ten, kto tego dokona�,
te� zbyt si� spieszy�, by odebra� nagrod�.
Geralt wzruszy� ramionami.
- Plotki. Przesiej je przez g�ste sito, zobaczysz, co zostanie.
- Nie musz�. Wiem, co zostanie. Najcz�ciej tym czym� jest pr�ba celowej
dezinformacji. Aha, je�li ju� jeste�my przy dezinformacji, jak si� miewa ma�a Cirilla,
biedna, chorowita dziewczynka, tak podatna na dyfteryt? Zdrowa aby?
- Poniechaj, Dijkstra - odrzek� zimno wied�min, patrz�c prosto w oczy szpiega.
- Wiem, �e jeste� tu s�u�bowo, ale nie popadaj w nadgorliwo��.
Szpieg zarechota�. Dwie przechodz�ce obok czarodziejki spojrza�y na nich ze
zdziwieniem. I zaciekawieniem.
- Kr�l Vizimir - powiedzia� Dijkstra, sko�czywszy rechota� - p�aci mi ekstra
premi� od ka�dej rozszyfrowanej tajemnicy. Nadgorliwo�� zapewnia mi godziwy byt.
U�miejesz si�, ale ja mam �on� i dzieci.
- Nie widz� w tym nic �miesznego. Pracuj wi�c na byt �ony i dzieci, ale nie
moim kosztem, je�li mog� prosi�. Na tej sali, jak mi si� zdaje, nie brakuje tajemnic i
zagadek.
- Wr�cz przeciwnie. Ca�a Aretuza to jedna wielka zagadka. Zauwa�y�e� to
zapewne? Co� tu wisi w powietrzu, Geralt. Dla wyja�nienia dodam, �e nie chodzi o
kandelabry.
- Nie rozumiem.
- W to wierz�. Bo i ja nie rozumiem. A bardzo chcia�bym zrozumie�. A ty nie
chcia�by�? Ach, przepraszam. Przecie� ty i tak zapewne wszystko wiesz. Z relacji
uroczej Yennefer z Yengerbergu, �eby daleko nie szuka�. Pomy�le� tylko, �e by�y
czasy, kiedy i mnie zdarza�o si� dowiedzie� tego czy owego od uroczej Yennefer.
Ach, gdzie� s� niedgysiejsze �niegi?
- Doprawdy nie wiem;' o co ci chodzi, Dijkstra. M�g�by� precyzyjniej wyra�a�
my�li? Spr�buj. Pod warunkiem, �e to nie b�dzie s�u�bowo. Wybacz, ale nie
zamierzam pracowa� na twoje ekstra premie.
- S�dzisz, �e pr�buj� ci� niecnie podej��? - skrzywi� si� szpieg. - Wyci�gn��
podst�pem informacje? Krzywdzisz mnie, Geralt. Mnie po prostu ciekawi, czy
obserwujesz na tej sali te same prawid�owo�ci, kt�re mnie rzucaj� si� w oczy.
- A c� takiego ci si� rzuca?
- Nie dziwi ci� pe�na absencja koronowanych g��w, jak� bez trudu mo�na
zaobserwowa� na tym zje�dzie?
- Ani troch� nie dziwi - Geraltowi wreszcie uda�o si� nadzia� marynowan�
oliwk� na wyka�aczk�. - Kr�lowie wol� zapewne tradycyjne uczty, przy stole, pod
kt�ry nad ranem mo�na si� wdzi�cznie osun��. Ponadto...
- Co ponadto? - Dijkstra w�o�y� do ust cztery oliwki, kt�re bez �enady
wyci�gn�� z patery palcami.
- Ponadto - wied�min spojrza� na w�druj�cy po sali t�umek - kr�lom nie chcia�o
si� fatygowa�. Przys�ali w zast�pstwie armi� szpieg�w. Tych z konfraterni i tych
spoza niej. Pewnie po to, by wyszpiegowali, co tu wisi w powietrzu.
Dijkstra wyplu� na st� pestki oliwek, zdj�� ze srebrnej podstaweczki d�ugi
widelec i zacz�� nim grzeba� w g��bokiej kryszta�owej salaterce.
- A Vilgefortz - powiedzia�, nie przerywaj�c grzebania - zadba� o to, by
�adnego szpiega tu nie zabrak�o. Ma wszystkich kr�lewskich szpieg�w w jednym
garnku. Po co Vilgefortzowi wszyscy kr�lewscy szpiedzy w jednym garnku,
wied�minie?
- Nie mam poj�cia. I ma�o mnie to obchodzi. M�wi�em, jestem tu prywatnie.
Jestem, jakby to rzec, poza garnkiem.
Szpieg kr�la Vizimira wy�owi� z salaterki ma�� o�miornic� i przyjrza� si� jej ze
wstr�tem.
- Oni to jedz� - pokiwa� g�ow� z udanym wsp�czuciem, po czym odwr�ci� si�
do Geralta.
- Pos�uchaj mnie uwa�nie, wied�minie - powiedzia� cicho. - Twoje przekonanie
o prywatno�ci, ta twoja pewno��, �e nic ci� nie obchodzi i nic nie mo�e obchodzi�...
Bulwersuje mnie to i sk�ania do hazardu. Masz troch� �y�ki do hazardu?
- Ja�niej, prosz�.
- Proponuj� ci zak�ad - Dijkstra uni�s� widelec z nabitym na� g�owonogiem. -
Twierdz�, �e w ci�gu najbli�szej godziny Vilgefortz poprosi ci� o d�u�sz� rozmow�.
Twierdz�, �e podczas tej rozmowy udowodni ci, �e nie jeste� osob� prywatn� i �e
jeste� w jego garnku. Je�eli si� myl�, zjem to g�wno na twoich oczach, z mackami i
ze wszystkim. Trzymasz zak�ad?
- Co b�d� musia� zje��, je�li przegram?
- Nic - Dijkstra rozejrza� si� szybko. - Je�eli przegrasz, zrelacjonujesz mi tre��
twej rozmowy z Vilgefortzem.
Wied�min milcza� przez chwil�, patrz�c na szpiega spokojnie.
- �egnam, hrabio - powiedzia� wreszcie. - Dzi�kuj� za pogaw�dk�. By�a
pouczaj�ca. Dijkstra �achn�� si� lekko.
- A� tak...
- A� tak - przerwa� Geralt. - �egnam.
Szpieg wzruszy� ramionami, wrzuci� o�miornic� do salaterki razem z widelcem,
odwr�ci� si� i odszed�. Geralt nie patrzy� za nim. Przesun�� si� wolno do drugiego
sto�u, wiedziony ch�ci� dobrania si� do ogromnych bia�or�owych krewetek,
pi�trz�cych si� na srebrnej paterze w�r�d listk�w sa�aty i �wiartek limony. Mia� na nie
apetyt, ale wci�� czuj�c na sobie ciekawe spojrzenia, chcia� po�re� skorupiaki w
spos�b dystyngowany, z zachowaniem formy. Zbli�a� si� ostentacyjnie powoli,
pow�ci�gliwie i z godno�ci� skubi�c zak�ski z innych p�misk�w.
Przy s�siednim stole sta�a Sabrina Glevissig, pogr��ona w rozmowie z nie
znan� mu p�omiennorud� czarodziejk�. Ruda mia�a na sobie bia�� sp�dnic� i
bluzeczk� z bia�ej �or�ety. Bluzeczka, podobnie jak ta Sabriny, by�a r�wnie�
absolutnie przejrzysta, ale mia�a kilka strategicznie rozmieszczonych aplikacji i
haft�w. Aplikacje, jak zauwa�y� Geralt, mia�y interesuj�c� w�a�ciwo��: zakrywa�y i
ods�ania�y naprzemiennie.
Czarodziejki rozmawia�y, opychaj�c si� plasterkami langusty w majonezie.
M�wi�y cicho i w Starszej Mowie. Cho� nie patrzy�y w jego stron�, rozmawia�y
ewidentnie o nim. Niedyskretnie wyt�y� sw�j wyczulony wied�mi�ski s�uch, udaj�c,
�e interesuj� go wy��cznie krewetki.
- ...z Yennefer? - upewni�a si� rudow�osa, bawi�c si� naszyjnikiem z pere�,
okr�conym wok� szyi tak, �e wygl�da� jak obro�a. - M�wisz serio, Sabrina?
- Absolutnie - odrzek�a Sabrina Glevissig. - Nie uwierzysz, to ju� trwa kilka lat.
�e te� on wytrzymuje z t� wredn� gadzin�, dziwi� si� zaiste.
- Czemu tu si� dziwi�? Rzuci�a na niego urok, trzyma go pod szarmem. Ma�o
razy sama tak robi�am?
- To przecie� wied�min. Oni si� nie daj� zauroczy�. Nie na tak d�ugo, w
ka�dym razie.
- A zatem to mi�o�� - westchn�a rudow�osa. - A mi�o�� jest �lepa.
- On jest �lepy - wykrzywi�a si� Sabrina. - Czy uwierzysz, Marti, �e ona
o�mieli�a si� przedstawi� mu mnie jako szkoln� przyjaci�k�? Bloede pest, jest ode
mnie starsza o... Mniejsza z tym. M�wi� ci, jest o tego wied�mina zazdrosna jak
cholera. Ma�a Merigold tylko u�miechn�a si� do niego, a ta j�dza obruga�a j� nie
przebieraj�c w s�owach i przep�dzi�a. A w tej chwili... Sp�jrz tylko. Stoi tam,
rozmawia z Francesk�, a z wied�mina nie spuszcza oka.
- Boi si� - zachichota�a ruda - �e go jej sprz�tniemy, cho�by tylko na dzisiejsz�
noc. Co ty na to, Sabrina? Spr�bujemy? Ch�op jest atrakcyjny, nie to, co te nasze zarozumia�e
wymoczki z ich kompleksami i pretensjami...
- M�w ciszej, Marti - sykn�a Sabrina. - Nie patrz na niego i nie szczerz z�b�w.
Yennefer nas obserwuje. I trzymaj styl. Chcesz go uwie��? Tb w z�ym gu�cie.
- Hmm, masz racj� - przyzna�a po namy�le Marti. - A gdyby tak nagle
podszed� i sam zaproponowa�?
- Wtedy - Sabrina Glevissig rzuci�a na wied�mina
drapie�nym czarnym okiem - da�abym mu bez namys�u, cho�by i na kamieniu.
- A ja - zachichota�a Marti - nawet na je�u.
Wied�min, wpatrzony w obrus, zas�oni� g�upi� min� krewetk� i li�ciem sa�aty,
nies�ychanie rad z faktu, �e mutacja naczy� krwiono�nych uniemo�liwia mu rumienienie
si�.
- Wied�min Geralt?
Prze�kn�� krewetk�, odwr�ci� si�. Czarodziej o znajomych rysach u�miechn��
si� nieznacznie, dotykaj�c haftowanych wy�og�w fioletowego dubletu.
- Dorregaray z Vole. Znamy si� przecie�. Spotkali�my si�...
- Pami�tam. Przepraszam, nie pozna�em w pierwszej chwili. Rad jestem...
Czarodziej u�miechn�� si� nieco znaczniej, zdejmuj�c dwa kielichy z niesionej
przez pazika tacy.
- Obserwuj� ci� od jakiego� czasu - powiedzia�, wr�czaj�c jeden z kielich�w
Geraltowi. - Wszystkim, kt�rym Yennefer ci� przedstawia�a, oznajmia�e�, �e� rad.
Ob�uda czy brak krytycyzmu?
- Grzeczno��.
- Wobec nich? - Dorregaray szerokim gestem wskaza� biesiadnik�w. - Wierz
mi, nie warto si� wysila�. Tb pyszna, zawistna i zak�amana banda, twojej grzeczno�ci
nie doceni�, wr�cz wezm� za sarkazm. Z nimi, wied�minie, trzeba na ich w�asn�
mod��, obcesowo, arogancko, nieuprzejmie, w�wczas przynajmniej im zaimponujesz.
Napijesz si� ze mn� wina?
- Cienkusza, kt�ry tu serwuj�? - u�miechn�� si� mile Geralt. - Z najwy�szym
obrzydzeniem. No, ale je�li tobie smakuje... Zmusz� si�.
Sabrina i Marti, strzyg�ce uszami zza swego sto�u, parskn�y g�o�no.
Dorregaray zmierzy� obie wzrokiem pe�nym pogardy, odwr�ci� si�, stukn�� pucharem
o kielich wied�mina, u�miechaj�c si�, ale tym razem szczerze.
- Punkt dla ciebie - przyzna� swobodnie. - Szybko si� uczysz. Do kata,
gdzie�e� to nabra� takiego konceptu, wied�minie? Na go�ci�cach, po kt�rych wci��
w��czysz si� tropem wymieraj�cych stworze�? Twoje zdrowie. U�miejesz si�, ale
jeste� jednym z nielicznych na tej sali, komu mam ch�� zaproponowa� taki toast.
- Doprawdy? - Geralt �ykn�� wina, mlasn�� delikatnie, rozkoszuj�c si�
smakiem. - Pomimo faktu, �e trudni� si� szlachtowaniem wymieraj�cych stworze�?
- Nie �ap mnie za s�owa - czarodziej przyja�nie klepn�� go w rami�. - Bankiet
ledwie si� zacz��. Pewnie zaczepi ci� jeszcze kilka os�b, oszcz�dniej gospodaruj
wi�c zjadliwymi ripostami. Co si� za� tyczy twego fachu... Ty, Geralt, przynajmniej
masz na tyle godno�ci, by nie obwiesza� si� trofeami. A rozejrzyj si� dooko�a. No,
�mia�o, konwenanse na bok, oni lubi�, jak si� na nich gapi�.
Wied�min pos�usznie wlepi� wzrok w biust Sabriny Glevissig.
- Sp�jrz - Dorregaray z�apa� go za r�kaw, wskaza� palcem przechodz�c� obok,
powiewaj�c� tiulami czarodziejk�. - Trzewiczki ze sk�ry agamy rogatej. Zauwa�y�e�?
Kiwn�� g�ow�, nieszczerze, albowiem widzia� wy��cznie to, czego nie kry�a
przejrzysta tiulowa bluzeczka.
- O, prosz�, skalna kobra - czarodziej bezb��dnie rozpoznawa� kolejne
paraduj�ce po sali trzewiczki. Moda, kt�ra skr�ci�a suknie do pi�dzi powy�ej kostki,
u�atwia�a mu zadanie. - A tam... Bia�y legvan. Salamandra. Wiwerna. Kajman
okularowy. Bazyliszek... Wszystkie co do jednego gady zagro�one wymarciem. Do
kata, czy nie mo�na nosi� obuwia z ciel�cej lub �wi�skiej sk�ry?
- Ty jak zwykle o sk�rach, Dorregaray? - zagadn�a Filippa Eilhart, przystaj�c
obok. - O garbarstwie i szewstwie? C� za trywialny i niesmaczny temat.
- Jednego niesmaczy to, drugiego tamto - wykrzywi� si� pogardliwie
czarodziej. - Masz pi�kne aplikacje przy sukni, Filippa. Je�li si� nie myl�, to gronostaj
diamentowy? Bardzo gustowny. Orientujesz si� zapewne, �e gatunek ten, z racji jego
pi�knej okrywy w�osowej, wyt�piono ca�kowicie dwadzie�cia lat temu?
- Trzydzie�ci - poprawi�a Filippa, pakuj�c kolejno do ust ostatnie krewetki, te,
kt�rych Geralt nie zd��y� zje��. - Wiem, wiem, gatunek niechybnie
zmartwychwsta�by,
gdybym kaza�a modystce obszy� sukni� wiechciami paku�. Rozwa�a�am to.
Ale paku�y nie pasowa�y kolorem.
- Przejd�my do sto�u po tamtej stronie - zaproponowa� swobodnie wied�min. -
Widzia�em tam spor� misk� czarnego kawioru. A poniewa� jesiotry �opatonose te�
ju� niemal doszcz�tnie wygin�y, trzeba si� spieszy�.
- Kawior w twoim towarzystwie? Marzy�am o tym -Filippa zatrzepota�a rz�sami,
wsun�a mu r�k� pod rami�, podniecaj�co zapachnia�a cynamonem i nardem. -
Chod�my nie zwlekaj�c. Dotrzymasz nam kompanii, Dorregaray? Nie? No, to bywaj,
baw si� dobrze.
Czarodziej prychn�� i odwr�ci� si�. Sabrina Glevissig i jej ruda kole�anka
odprowadzi�y odchodz�cych spojrzeniami jadowitszymi ni� zagro�one wymarciem
skalne kobry.
- Dorregaray - mrukn�a Filippa, bez skr�powania przyciskaj�c si� do boku
Geralta - szpieguje dla kr�la Et-haina z Cidaris. Miej si� na baczno�ci. Te jego gady i
sk�ry to wst�p, kt�rym poprzedza wypytywanie. A Sabrina Glevissig pilnie
nadstawia�a uszu...
- ...bo szpieguje dla Henselta z Kaedwen - doko�czy�. - Wiem, wspomina�a�. A
ta ruda, jej przyjaci�ka...
- Nie ruda, lecz farbowana. Czy ty nie masz oczu? To Marti Sodergren.
- Dla kogo ona szpieguje?
- Marti? - Filippa za�mia�a si�, b�ysn�a z�bami spod ostro ukarminowanych
warg. - Dla nikogo. Marti nie interesuje si� polityk�.
- Bulwersuj�ce. My�la�em, �e tu wszyscy szpieguj�.
- Wielu - czarodziejka zmru�y�a oczy. - Ale nie wszyscy. Nie Marti Sodergren.
Marti jest uzdrowicielk�. I nimfomank�. Ach, do pioruna, sp�jrz! Wy�arli wszystek kawior!
Do ostatniego ziarenka! Wylizali pater�! I co my teraz zrobimy?
- Teraz - Geralt u�miechn�� si� niewinnie - oznajmisz mi, �e co� tu wisi w
powietrzu. Powiesz, �e musz� odrzuci� neutralno�� i dokona� wyboru.
Zaproponujesz mi zak�ad. O tym, co w tym zak�adzie mo�e by� moj� nagrod�, nie
�miem nawet marzy�. Ale wiem, co b�d� musia� zrobi�, gdy przegram.
Filippa Eilhart milcza�a d�ugo, nie spuszczaj�c wzroku.
- Mog�am si� domy�li� - powiedzia�a cicho. - Dijkstra nie zdzier�y�. Z�o�y� ci
propozycj�. A uprzedza�am go, �e gardzisz szpiegami.
- Nie gardz� szpiegami. Gardz� szpiegowaniem. I gardz� pogard�. Nie
proponuj mi �adnych zak�ad�w, Filippa. Owszem, ja te� czuj�, �e co� tu wisi w
powietrzu. I niech sobie wisi na zdrowie. Mnie to nie dotyczy i nie obchodzi.
- Ju� mi to kiedy� powiedzia�e�. W Oxenfurcie.
- Ciesz� si�, �e nie zapomnia�a�. Okoliczno�ci, jak tusz�, pami�tasz r�wnie�?
- Precyzyjnie. Nie zdradzi�am ci w�wczas, komu s�u�y ten ca�y Rience, czy jak
mu tam by�o. Pozwoli�am mu uciec. Ech, by�e� wtedy na mnie z�y...
- Delikatnie m�wi�c.
- Przyszed� czas, bym si� zrehabilitowa�a. Jutro dam ci tego Rience'a. Nie
przerywaj, nie r�b min. Tb nie jest �aden zak�ad w stylu Dijkstry. To obietnica, a ja
dotrzymuj� obietnic. Nie, �adnych pyta�, prosz�. Zaczekaj do jutra. Teraz za�
skupmy si� na kawiorze i banalnych ploteczkach.
- Nie ma kawioru.
- Jedn� chwil�.
Rozejrza�a si� szybko, poruszy�a d�oni� i wymrucza�a zakl�cie. Srebrne
naczynie w kszta�cie wygi�tej w skoku ryby natychmiast wype�ni�o si� ikr�
zagro�onego wymarciem jesiotra �opatonosego. Wied�min u�miechn�� si�.
- Mo�na naje�� si� iluzj�?
- Nie. Ale snobistyczny smak mo�na ni� mile po�echta�. Skosztuj.
- Hmm... Rzeczywi�cie... Zdaje mi si� smaczniejszy ni� prawdziwy...
- I nie tuczy - rzek�a dumnie czarodziejka, skrapiaj�c sokiem z cytryny kolejn�
kopiast� �y�eczk� kawioru. -Czy mog� ci� prosi� o kieliszek bia�ego wina?
- S�u��. Filippa?
- S�uchani ci�.
- Podobno konwenans zabrania rzucania tutaj zakl��. Czy zatem nie by�oby
bezpieczniej zamiast iluzji kawioru wyczarowa� iluzj� samego smaku? Samo
wra�enie? Przecie� potrafi�aby�...
- Oczywi�cie, �e potrafi�abym - Filippa Eilhart spojrza�a na niego przez kryszta�
kielicha. - Konstrukcja takiego zakl�cia jest prostsza od konstrukcji cepa. Ale maj�c
tylko wra�enie smaku, straciliby�my przyjemno��, kt�rej dostarcza czynno��. Proces,
towarzysz�ce mu rytualne ruchy, gesty... Towarzysz�ca temu procesowi rozmowa,
kontakt oczu... Uciesz� ci� dowcipnym por�wnaniem, chcesz?
- S�ucham, ciesz�c si� z wyprzedzeniem.
- Wra�enie orgazmu te� umia�abym wyczarowa�.
Nim wied�min odzyska� mow�, podesz�a do nich niewysoka, szczup�a
czarodziejka o d�ugich, prostych w�osach koloru s�omy. Pozna� j� od razu - by�a to ta
w pantofelkach ze sk�ry rogatej agamy i bluzeczce z zielonego tiulu, nie kryj�cej
nawet tak drobnego detalu jak ma�y pieprzyk nad lew� piersi�.
- Przepraszam - powiedzia�a - ale musz� przerwa� wam ten flircik. Filippa,
Radcliffe i Detmold prosz� ci� o chwil� rozmowy. Pilnie.
- C�, je�li tak, id�. Pa, Geralt. Poflirtujemy p�niej!
- Aha! - blondynka otaksowa�a go wzrokiem. - Geralt. Wied�min, na punkcie
kt�rego oszala�a Yennefer? Obserwowa�am ci� i zachodzi�am w g�ow�, kim te� mo�esz
by�. Strasznie mnie to m�czy�o!
- Znam ten rodzaj m�ki - odrzek�, u�miechaj�c si� grzecznie. - W�a�nie w tej
chwili jej doznaj�.
- Przepraszam za gaf�. Jestem Keira Metz. O, kawior!
- Uwa�aj, to iluzja.
- Do diab�a, masz racj�! - czarodziejka pu�ci�a �y�k�, jakby by� to ogon
czarnego skorpiona. - Kto by� tak bezczelny... Ty? Umiesz tworzy� iluzje czwartego
stopnia? Ty?
- Ja - ze�ga�, nie przestaj�c si� u�miecha�. - Jestem mistrzem magii, udaj�
wied�mina, by zachowa� incognito. Czy s�dzisz, �e Yennefer interesowa�aby si�
zwyk�ym wied�minem?
Keira Metz spojrza�a mu prosto w oczy, skrzywi�a usta.
Na szyi nosi�a medalion w kszta�cie krzy�a ankh, srebrny, wysadzany
cyrkoniami.
- Mo�e wina? - zaproponowa�, by przerwa� niezr�czne milczenie. Obawia� si�,
�e jego �art nie zosta� dobrze odebrany.
- Nie, dzi�kuj�... kolego mistrzu - powiedzia�a lodowato Keira. - Nie pij�. Nie
mog�. Dzi� w nocy zamierzam zaj�� w ci���.
- Z kim? - spyta�a podchodz�c farbowana na rudo przyjaci�ka Sabriny
Glevissig, odziana w przezroczyst� bluzeczk� z bia�ej �or�ety, ozdobion�
przemy�lnie rozlokowanymi aplikacjami. - Z kim? - powt�rzy�a, niewinnie
strzepn�wszy d�ugimi rz�sami.
Keira odwr�ci�a si� i zmierzy�a j� wzrokiem od trzewiczk�w z bia�ego legwana
po diademik z pere�.
- A co ci� to obchodzi?
- Nic. Ciekawo�� profesjonalna. Nie przedstawisz mnie twemu towarzyszowi,
s�ynnemu Geraltowi z Rivii?
- Z niech�ci�. Ale wiem, �e nie dasz si� sp�awi�. Geralt, to jest Marti
Sodergren, uzdrowicielka. Jej specjalno�� to afrodyzjaki.
- Czy musimy rozmawia� o interesach? O, zostawili�cie dla mnie troch�
kawioru? Jak mi�o z waszej strony.
- Uwaga - powiedzieli ch�rem Keira i wied�min. - Tb iluzja.
- Faktycznie! - Marti Sodergren pochyli�a si�, zmarszczy�a nosek, po czym
wzi�a do r�ki kielich, spojrza�a na �lad karminowej pomadki. - No jasne, Filippa
Eilhart. Kt� inny powa�y�by si� na podobn� bezczelno��. Wstr�tna �mija. Czy
wiecie, �e ona szpieguje dla Vizimira z Redanii?
- I jest nimfomank�? - zaryzykowa� wied�min. Marti i Keira parskn�y
jednocze�nie.
- Czy�by� na to liczy�, emabluj�c j� i pr�buj�c flirtu? - spyta�a uzdrowicielka. -
Je�eli tak, to wiedz, �e kto� ci� z�o�liwie nabra�. Filippa od jakiego� czasu przesta�a
gustowa� w m�czyznach.
- A mo�e ty jeste� kobiet�? - Keira Metz wyd�a l�ni�ce wargi. - Mo�e tylko
udajesz m�czyzn�, kolego mistrzu magii? By zachowa� incognito? Wiesz, Marti,
wyzna� mi przed chwil�, �e lubi udawa�.
- Lubi i umie - u�miechn�a si� z�o�liwie Marti. - Prawda, Geralt? Nie tak
dawno widzia�am, jak udajesz, �e masz kiepski s�uch i �e nie znasz Starszej Mowy.
- On ma mn�stwo wad - powiedzia�a zimno Yennefer, podchodz�c i w�adczo
ujmuj�c wied�mina pod rami�. -On ma praktycznie wy��cznie wady. Tracicie czas,
dziewczyny.
- Na to wygl�da - zgodzi�a si� Marti Sodergren, wci�� z�o�liwie u�miechni�ta. -
�yczymy tedy mi�ej zabawy. Chod�, Keira, napijemy si� czego�... bezalkoholowego.
Mo�e i ja zdecyduj� si� na co� dzi� w nocy?
- Uff- sapn��, gdy odesz�y. - W sam� por�, Yen. Dzi�kuj� ci.
- Dzi�kujesz? Chyba nieszczerze. Na tej sali jest dok�adnie jedena�cie kobiet
chwal�cych si� cyckami spod przejrzystych bluzek. Zostawiam ci� na p� godziny, po
czym przy�apuj� na rozmowie z dwiema z nich...
Yennefer urwa�a, spojrza�a na naczynie w kszta�cie ryby.
- ...i najedzeniu iluzji - doda�a. - Och, Geralt, Geralt. Chod�. Jest okazja
przedstawi� ci� kilku osobom wartym poznania.
- Czy jedn� z tych os�b jest Vilgefortz?
- Ciekawe - czarodziejka zmru�y�a oczy - �e w�a�nie o niego pytasz. Tak, to
Vilgefortz pragnie ci� pozna� i porozmawia� z tob�. Uprzedzam, rozmowa mo�e
wygl�da� na banaln� i niefrasobliw�, ale niech ci� to nie zmyli. Vilgefortz to
wytrawny, niebywale inteligentny gracz. Nie wiem, czego chce od ciebie, ale b�d�
czujny.
- B�d� czujny - westchn��. - Ale nie s�dz�, �eby tw�j wytrawny gracz by� w
stanie mnie zaskoczy�. Nie po tym, co ja tu przeszed�em. Rzucili si� na mnie
szpiedzy, opad�y wymieraj�ce gady i gronostaje. Nakarmiono mnie nie istniej�cym
kawiorem. Nie gustuj�ce w m�czyznach nimfomanki podawa�y w w�tpliwo�� moj�
m�sko��, grozi�y gwa�tem na je�u, straszy�y ci���, ba, nawet orgazmem, i to takim,
kt�remu nie towarzysz� rytualne ruchy. Brrr...
- Pi�e�?
- Odrobin� bia�ego wina z Cidaris. Ale prawdopodobnie by� w nim afrodyzjak...
Yen? Czy po rozmowie z tym Vilgefortzem wr�cimy do Loxii?
- Nie wr�cimy do Loxii.
- S�ucham?
- Chc� sp�dzi� t� noc w Aretuzie. Z tob�. Afrodyzjak, powiadasz? W winie?
Interesuj�ce...
***
- O jejku, jej - westchn�a Yennefer, przeci�gaj�c si� i zarzucaj�c udo na udo
wied�mina. - Jejku, jejku, jej. Od tak dawna si� nie kocha�am... Od strasznie dawna.
Geralt wypl�ta� palce z jej lok�w, nie skomentowa�. Po pierwsze, stwierdzenie
mog�o by� prowokacj�, ba� si� ukrytego w przyn�cie haka. Po drugie, nie chcia�
s�owami zaciera� smaku jej rozkoszy, kt�ry wci�� mia� na wargach.
- Od bardzo dawna nie kocha�am si� z m�czyzn�, kt�ry wyzna� mi mi�o�� i
kt�remu ja wyzna�am mi�o�� -zamrucza�a po chwili, gdy ju� by�o jasne, �e wied�min
nie we�mie przyn�ty. - Zapomnia�am, jak wtedy mo�e by�. Jejku, jej.
Przeci�gn�a si� jeszcze silniej, wypr�aj�c ramiona i chwytaj�c obur�cz rogi
poduszki, a jej zalane ksi�ycowym blaskiem piersi nabra�y w�wczas kszta�tu, kt�ry
odezwa� si� wied�minowi dreszczem w dole plec�w. Obj�� j�, oboje le�eli
nieruchomo, wygasali, stygli.
Za oknem komnatki jazgota�y cykady, s�ycha� te� by�o odleg�e, ciche g�osy i
�miech, �wiadcz�ce o tym, �e bankiet trwa� nadal mimo do�� p�nej pory.
- Geralt?
- Tak, Yen?
- Opowiedz.
- O rozmowie z Vilgefortzem? Teraz? Opowiem ci rano.
- Teraz, prosz�.
Patrzy� na sekretarzyk w rogu komnatki. Le�a�y na nim ksi��ki, albumy i inne
przedmioty, kt�rych wykwaterowana czasowo do Loxii adeptka nie zabra�a ze sob�.
Pieczo�owicie oparta o ksi��ki, siedzia�a tam te� okr�glutka szmaciana laleczka w
falbaniastej sukience, wymi�tej od cz�stego przytulania. Nie zabra�a lalki, pomy�la�,
by w Loxii, we wsp�lnym dormitorium, nie narazi� si� na kpiny kole�anek. Nie
zabra�a swojej laleczki. I teraz pewnie nie mo�e bez niej zasn��.
Lalka wpatrywa�a si� w niego oczami z guzik�w. Odwr�ci� wzrok.
Gdy Yennefer przedstawia�a ,go Kapitule, obserwowa� bacznie elit�
czarodziej�w. Hen Gedymdeith po�wi�ci� mu tylko kr�tkie, zm�czone spojrzenie -
wida� by�o, �e bankiet zd��y� ju� znu�y� i wyczerpa� starca. Artaud Terranova uk�oni�
si� z dwuznacznym grymasem, biegaj�c oczami od niego do Yennefer, ale
spowa�nia� natychmiast pod spojrzeniami innych. B��kitne elfie oczy Franceski
Findabair by�y nieprzeniknione i twarde jak szk�o. Gdy go jej przedstawiano,
Stokrotka z Dolin u�miechn�a si�. U�miech, cho� niesamowicie pi�kny, przej��
wied�mina groz�. Tissaia de Vries, cho� na poz�r poch�oni�ta bezustannym
poprawianiem mankiet�w i bi�uterii, przy prezentacji u�miechn�a si� do niego si�
znacznie mniej pi�knie, ale znacznie szczerzej. I to Tissaia natychmiast nawi�za�a z
nim rozmow�, przypominaj�c jeden z jego szlachetnych wied�mi�skich czyn�w,
kt�rego nawiasem m�wi�c nie pami�ta� i podejrzewa�, �e by� wyssany z palca.
I wtedy do rozmowy w��czy� si� Vilgefortz. Vilgefortz z Roggeveen, czarodziej
o imponuj�cej postawie, o szlachetnych i pi�knych rysach, o szczerym i uczciwym
g�osie. Geralt wiedzia�, �e po tak wygl�daj�cych ludziach mo�na si� spodziewa�
wszystkiego.
Rozmawiali kr�tko, czuj�c na sobie pe�en niepokoju wzrok. Na wied�mina
patrzy�a Yennefer. Na Vilgefortza patrzy�a m�oda czarodziejka o mi�ych oczach,
bezustannie pr�buj�ca kry� d� twarzy za wachlarzem. Wymienili kilka
konwencjonalnych uwag, po czym Vilgefortz zaproponowa� kontynuowanie rozmowy
w mniejszym gronie. Geraltowi wyda�o si�, �e Tissaia de Vries by�a jedyn� osob�,
kt�r� ta propozycja zdziwi�a.
- Zasn��e�, Geralt? - mrukni�cie Yennefer wyrwa�o go z zamy�lenia. - Mia�e�
mi opowiedzie� o waszej rozmowie.
Laleczka z sekretarzyka patrzy�a na niego guzikowym wzrokiem. Odwr�ci�
oczy.
- Gdy tylko weszli�my na kru�ganek - zacz�� po chwili - ta dziewczyna o
dziwnej twarzy...
- Lydia van Bredevoort. Asystentka Vilgefortza.
- Tak, prawda, wspomina�a�. Osoba bez znaczenia. Tak wi�c, gdy weszli�my
na kru�ganek, owa osoba bez znaczenia zatrzyma�a si�, spojrza�a na niego i
zapyta�a o co�. Telepatycznie.
- To nie by� nietakt. Lydia nie mo�e u�ywa� g�osu.
- Domy�li�em si�. Bo Vilgefortz nie odpowiedzia� jej telepati�. Odpowiedzia�...
***
- Tak, Lydia, to dobry pomys� - odpowiedzia� Vilgefortz. - Przespacerujemy si�
Galeri� Chwa�y. B�dziesz mia� okazj� rzuci� okiem na histori� magii, Geralcie z Rivii.
Nie w�tpi�, �e znasz histori� magii, ale b�dziesz mia� okazj� zapozna� si� z jej
histori� wizualn�. Je�li jeste� koneserem malarstwa, nie przera� si�. Wi�kszo��
obraz�w to dzie�a entuzjastycznych studentek z Aretuzy. Lydia, b�d� tak dobra i
rozja�nij nieco panuj�ce tu mroki.
Lydia van Bredevort powiod�a d�oni� w powietrzu i w korytarzu natychmiast
zrobi�o si� ja�niej.
Pierwszy obraz przedstawia� staro�ytny �aglowiec, miotany wirami w�r�d
stercz�cych z kipieli raf. Na dziobie statku sta� m�czyzna w bia�ej szacie, z g�ow�
otoczon� �wietlist� aureol�.
- Pierwsze l�dowanie - domy�li� si� wied�min.
- Oczywi�cie - potwierdzi� Vilgefortz. - Statek Wygna�c�w. Jan Bekker
podporz�dkowuje swej woli Moc. Uspokaja fale, udowadniaj�c, �e magia wcale nie
musi by� z�a i destrukcyjna, lecz mo�e ratowa� �ycie.
- To wydarzenie rzeczywi�cie mia�o miejsce?
- W�tpi� - u�miechn�� si� czarodziej. - Bardziej prawdopodobne jest, �e w
czasie pierwszej podr�y i l�dowania Bekker wraz z innymi rzyga� ��ci�,
przewieszony przez burt�. Moc uda�o mu si� opanowa� ju� po l�dowaniu, kt�re
dziwnym trafem by�o szcz�liwe. Przejd�my dalej. Oto znowu widzisz Jana Bekkera,
jak zmusza wod� do try�ni�cia ze ska�y w miejscu za�o�enia pierwszej osady. A tu,
prosz�, otoczony przez kl�cz�cych osadnik�w Bekker rozp�dza chmury i
powstrzymuje nawa�nic�, by uchroni� zbiory.
- A to? Jakie wydarzenie przedstawia ten obraz?
- Poznawanie Wybra�c�w. Bekker i Giambattista poddaj� magicznemu testowi
dzieci kolejnych przybywaj�cych osadnik�w, by wykry� �r�d�a. Wyselekcjonowane
dzieci b�d� odebrane rodzicom i zabrane do Mirthe, pierwszej siedziby mag�w.
Ogl�dasz w�a�nie historyczny moment. Jak widzisz, wszystkie dzieci s� przera�one,
tylko ta rezolutna bruneteczka z pe�nym ufno�ci u�miechem wyci�ga r�ce do
Giambattisty. To s�awna p�niej Agnes z Glanville, pierwsza kobieta, kt�ra zosta�a
czarodziejk�. Ta niewiasta za ni� to jej matka. Smutna jaka�.
- A ta scena zbiorowa?
- Unia Novigradzka. Bekker, Giambattista i Monck zawieraj� ugod� z
w�adykami, kap�anami i druidami. Co� w rodzaju paktu o nieagresji i rozdziale magii
od pa�stwa. Straszny kicz. Przejd�my dalej. Tu oto widzimy Geoffreya Moncka
wyruszaj�cego w g�r� Pontaru, wtedy jeszcze zwanego Aevon y Pont ar Gwennelen,
Rzek� Alabastrowych Most�w. Monck p�yn�� do Loc Muinne, aby sk�oni� tamtejsze
elfy do przyj�cia grupy dzieci, �r�de�, kt�re mia�y by� szkolone przez elfich mag�w.
Mo�e ci� zainteresuje, �e w�r�d dzieci by� ch�opczyk, zwany p�niej Gerhartem z
Aelle. Pozna�e� go przed chwil�. Teraz ten ch�opczyk nazywa si� Hen Gedymdeith.
- Tutaj - wied�min spojrza� na czarodzieja - a� prosi si� o batalistyk�. Wszak�e
kilka lat po uwie�czonej powodzeniem wyprawie Moncka wojska marsza�ka
Raupennecka z Tretogoru dokona�y rzezi Loc Muinne i Est Haemlet, zabijaj�c
wszystkie elfy, bez wzgl�du na wiek czy p�e�. I rozpocz�a si� wojna, zako�czona
masakr� pod Shaerrawedd.
- Twoja imponuj�ca znajomo�� historii - u�miechn�� si� znowu Vilgefortz -
pozwala ci wszak�e wiedzie�, �e w wojnach tych nie bra� udzia�u �aden z licz�cych
si� czarodziej�w. Dlatego temat nie natchn�� �adnej adeptki do namalowania
stosownego malowid�a. Chod�my dalej.
- Chod�my. Tu, na tym p��tnie, co to za wydarzenie? Ach, wiem. To Raffard
Bia�y godzi zwa�nionych kr�l�w i k�adzie kres Wojnie Sze�cioletniej. A tu oto mamy
Raffarda odmawiaj�cego przyj�cia korony. Pi�kny, szlachetny gest.
- Tak s�dzisz? - przekrzywi� g�ow� Vilgefortz. - C�, w ka�dym razie by� to
gest o mocy precedensu. Raffard przyj�� jednak stanowisko pierwszego doradcy i
faktycznie rz�dzi�, bo kr�l by� debilem.
- Galeria Chwa�y... - mrukn�� wied�min, podchodz�c do nast�pnego obrazu. -
A co tutaj mamy?
- Historyczny moment powo�ania pierwszej Kapitu�y i uchwalenie Prawa. Od
lewej siedz�: Herbert Stammel-ford, Aurora Henson, Ivo Richert, Agnes z Glanville,
Ge-offrey Monck i Radmir z Tor Carnedd. Tutaj, je�li mam by� szczery, te� a� si�
prosi o uzupe�niaj�cy obraz batalistyczny. Wkr�tce bowiem w brutalnej wojnie
wyko�czono tych, kt�rzy nie chcieli uzna� Kapitu�y i podporz�dkowa� si� Prawu.
Mi�dzy innymi Raffarda Bia�ego. Ale o tym historyczne traktaty milcz�, by nie
szkodzi� jego pi�knej legendzie.
- A tu... Hmmm... Tak, to chyba malowa�a adeptka. I to bardzo m�oda...
- Niew�tpliwie. To zreszt� alegoria. Nazwa�bym j� alegori� triumfuj�cej
kobieco�ci. Powietrze, Woda, Ziemia i Ogie�. I cztery s�ynne czarodziejki, mistrzynie
we w�adaniu si�ami tych �ywio��w. Agnes z Glanville, Aurora Henson, Nina Fioravanti
i Klara Larissa de Winter. Sp�jrz na nast�pne, bardziej udane p��tno. Tutaj te� widzisz
Klar� Lariss� dokonuj�c� otwarcia akademii dla dziewcz�t. W budynku, w
kt�rym w�a�nie si� znajdujemy. A te portrety to ws�awione absolwentki Aretuzy. Oto
d�uga historia triumfuj�cej kobieco�ci i post�puj�cej feminizacji zawodu: Yanna z
Murivel, Nora Wagner, jej siostra Augusta, Jad� Glevissig, Leticia Charbonneau,
Ilona Laux--Antille, Carla Demetia Crest, Yiolenta Suarez, April We-nhaver... I jedyna
�yj�ca: Tissaia de Vries...
Poszli dalej. Jedwab sukni Lydii van Bredevoort szepta� jedwabi�cie, a w
szepcie tym by�a gro�na tajemnica.
- A to? - Geralt zatrzyma� si�. - C� to za okropna scena?
- M�cze�stwo maga Radmira, obdartego �ywcem ze sk�ry podczas rebelii
Falki. W tle p�onie gr�d Mirthe, kt�ry Falka kaza�a pu�ci� z dymem.
- Za co wkr�tce po tym puszczono z dymem sam� Falk�. Na stosie.
- To fakt powszechnie znany, temerskie i reda�skie dzieci do dzi� bawi� si� w
palenie Falki w wigili� Saovine. Wr��my, by� m�g� obejrze� drug� stron� galerii... Widz�,
�e chcesz o co� zapyta�. S�ucham.
- Zastanawia mnie chronologia. Wiem, rzecz jasna, jak dzia�aj� eliksiry
m�odo�ci, ale wsp�lne wyst�powanie na p��tnach os�b �yj�cych i dawno zmar�ych...
- Innymi s�owy, dziwi ci�, �e na bankiecie spotka�e� Hena Gedymdeitha i
Tissai� de Yries, a nie by�o w�r�d nas Bekkera, Agnes z Glanville, Stammelforda czy
Niny Fioravanti?
- Nie. Wiem, �e nie jeste�cie nie�miertelni...
- Czym jest �mier�? - przerwa� Vilgefortz. - Wed�ug ciebie?
- Ko�cem.
- Ko�cem czego?
- Istnienia. Jak mi si� zdaje, zacz�li�my filozofowa�.
- Natura nie zna poj�cia filozofii, Geralcie z Rivii. Filozofi� zwyk�o si� nazywa�
�a�osne i �mieszne pr�by zrozumienia Natury, podejmowane przez ludzi. Za filozofi�
uchodz� te� rezultaty takich pr�b. To tak, jak gdyby burak dochodzi� przyczyn i
skutk�w swego istnienia, nazywaj�c wynik przemy�le� odwiecznym i tajemnym
Konfliktem Bulwy i Naci, a deszcz uzna� za Nieodgadnion� Moc Sprawcz�. My,
czarodzieje, nie tracimy czasu na odgadywanie, czym jest Natura. My wiemy, czym
ona jest, bo sami jeste�my Natur�. Rozumiesz mnie?
- Staram si�, ale m�w wolniej, prosz�. Nie zapominaj, rozmawiasz z burakiem.
- Czy zastanawia�e� si� kiedy�, co sta�o si� w�wczas, gdy Bekker zmusi�
wod�, by wytrysn�a ze ska�y? M�wi si� bardzo prosto: Bekker opanowa� Moc.
Zmusi� �ywio� do pos�usze�stwa. Podporz�dkowa� sobie Natur�, zapanowa� nad ni�...
Jaki jest tw�j stosunek do kobiet, Geralt?
- S�ucham?
Lydia van Bredevoort odwr�ci�a si� z szeptem jedwabiu, zamar�a w
oczekiwaniu. Geralt zobaczy�, �e trzyma pod pach� opakowany obraz. Nie mia�
poj�cia, sk�d ten obraz si� wzi��, jeszcze przed chwil� Lydia nie nios�a niczego.
Amulet na jego szyi drgn�� lekko.
Vilgefortz u�miecha� si�.
- Pyta�em - przypomnia� - o twoje pogl�dy wzgl�dem relacji: mi�dzy
m�czyzn� a kobiet�.
- Wzgl�dem jakiego wzgl�du tej relacji?
- Czy mo�na, twoim zdaniem, zmusi� do pos�usze�stwa kobiet�? M�wi�
oczywi�cie o prawdziwych kobietach, nie o samiczkach. Czy nad prawdziw� kobiet�
mo�na zapanowa�? Ow�adn�� ni�? Sprawi�, by podda�a si� twej woli? A je�eli tak, to
w jaki spos�b? Odpowiedz.
***
Szmaciana laleczka nie spuszcza�a z nich guzikowych oczu. Yennefer
odwr�ci�a wzrok.
- Odpowiedzia�e�?
- Odpowiedzia�em.
Czarodziejka zacisn�a lew� d�o� na jego �okciu, a praw� na dotykaj�cych jej
piersi palcach.
- W jaki spos�b?
- Przecie� wiesz.
- Zrozumia�e� - powiedzia� po chwili Vilgefortz. -I chyba zawsze rozumia�e�. A
zatem zrozumiesz i to, �e je�li zginie i zniknie poj�cie woli i poddania, rozkazu i pos�usze�stwa,
w�adcy i poddanki, wtedy osi�ga si� jedno��. Wsp�lnot�, po��czenie si�
w jedn� ca�o��. Wzajemne przenikni�cie. A gdy co� takiego nast�pi, �mier� przestaje
si� liczy�. Tam, na sali bankietowej, jest obecny Jan Bekker, kt�ry by� wod�
tryskaj�c� ze ska�y. M�wi�, �e Bekker umar�, to tak jak gdyby twierdzi�, �e woda
umar�a. Sp�jrz na to p��tno.
Spojrza�.
- Jest wyj�tkowo pi�kne - powiedzia� po chwili. I natychmiast poczu� lekkie
drgni�cie wied�mi�skiego medalionu.
- Lydia - u�miechn�� si� Vilgefortz - dzi�kuje ci za uznanie. A ja gratuluj�
gustu. Pejza� przedstawia spotkanie Cregennana z L�d i Lary Dorren aep Shiadhal,
legendarnych kochank�w, rozdzielonych i zniszczonych przez czas pogardy. On by�
czarodziejem, ona elfk�, jedn� z elity Aen Saevherne, czyli Wiedz�cych. To, co
mog�o by� pocz�tkiem pojednania, zmieni�o si� w tragedi�.
- Znam t� opowie��. Zawsze mia�em j� za bajk�. Jak to by�o naprawd�?
- Tego - spowa�nia� czarodziej - nie wie nikt. To znaczy prawie nikt. Lydia,
powie� tw�j obraz, tutaj obok. Geralt, podziwiaj kolejne dzie�o p�dzla Lydii. To portret
Lary Dorren aep Shiadhal wykonany na podstawie staro�ytnej miniatury.
- Gratuluj� - wied�min uk�oni� si� Lydii van Bredevoort, a g�os nie drgn�� mu
nawet. - To prawdziwe arcydzie�o.
G�os mu nie drgn��, cho� Lara Dorren aep Shiadhal patrzy�a na niego z
portretu oczami Ciri.
***
- Co by�o potem?
- Lydia zosta�a w galerii. My obaj wyszli�my na taras. A on zabawi� si� moim
kosztem.
- T�dy, Geralt, pozw�l. St�paj tylko po ciemnych p�ytkach, prosz�.
W dole szumia�o morze, wyspa Thanedd sta�a w�r�d bia�ej piany przyboju.
Fale rozbija�y si� o mury Loxii znajduj�cej si� dok�adnie pod nimi. Loxia skrzy�a si�
od �wiate�, podobnie jak Aretuza. G�ruj�cy nad nimi kamienny blok Garstangu by�
natomiast czarny i wymar�y.
- Jutro - czarodziej pod��y� za wzrokiem wied�mina -cz�onkowie Kapitu�y i
Rady ustroj� si� w tradycyjne szaty, w znane ci ze staro�ytnych rycin czarne
pow��czyste p�aszcze i szpiczaste kapelusze. Uzbroimy si� te� w d�ugie r�d�ki i
posochy, upodobniaj�c si� tym sposobem do czarownik�w i wied�m, jakimi straszy
si� dzieci. To taka tradycja. W towarzystwie kilku innych delegat�w udamy si� tam, w
g�r�, do Garstangu. Tam, w specjalnie przygotowanej sali, b�dziemy radzi�. Reszta
zaczeka w Aretuzie na nasz powr�t i na nasze decyzje.
- Obrady w Garstangu, w w�skim gronie, to tak�e tradycja?
- Jak najbardziej. D�uga i podyktowana wzgl�dami praktycznymi. Zdarza�o si�,
�e obrady czarodziej�w by�y burzliwe i dochodzi�o do do�� aktywnej wymiany pogl�d�w.
Podczas jednej z takich wymian piorun kulisty uszkodzi� koafiur� i sukni� Niny
Fioravanti. Nina, po�wi�ciwszy na to rok pracy, ob�o�y�a mury Garstangu nieprawdopodobnie
siln� aur� i blokad� antymagiczn�. Od tamtej pory w Garstangu nie
podzia�a �adne zakl�cie, a dyskusje przebiegaj� spokojniej. Zw�aszcza gdy nie
zapomni si� o odebraniu dyskutantom no�y.
- Rozumiem. A ta samotna wie�a, powy�ej Garstangu, na samym szczycie, co
to jest? Jaka� wa�na budowla?
- To jest Tor Lara, Wie�a Mewy. Ruina. Czy wa�na? Prawdopodobnie tak.
- Prawdopodobnie?
Czarodziej opar� si� o balustrad�.
- Wed�ug elflch przekaz�w, Tor Lara po��czona jest jakoby teleportem z
tajemnicz�, do dzi� nie odnalezion� Tor Zireael, Wie�� Jask�ki.
- Jakoby? Nie uda�o si� wam wykry� tego teleportu? Nie wierz�.
- S�usznie czynisz. Wykryli�my portal, ale trzeba go by�o zablokowa�. By�y
protesty, wszyscy rwali si� do eksperyment�w, ka�dy chcia� zas�yn�� jako
eksplorator Tor Zireael, mitycznej siedziby elflch mag�w i m�drc�w. Portal jest
jednak nieodwracalnie spaczony i niesie chaotycznie. By�y ofiary, wi�c zablokowano
go. Chod�my, Geralt, robi si� zimno. Ostro�nie. St�paj tylko po ciemnych p�ytach.
- Dlaczego tylko po ciemnych?
- Te budowle s� w ruinie. Wilgo�, abrazja, silne wiatry, s�l w powietrzu, to
wszystko fatalnie wp�ywa na mu-ty. Remont zbyt drogo by kosztowa�, wi�c
korzystamy z iluzji. Presti�, rozumiesz.
- Nie ze wszystkim.
Czarodziej poruszy� r�k� i taras znik�. Stali nad przepa�ci�, nad otch�ani�
naje�on� w dole stercz�cymi z piany z�bami ska�. Stali na w�ziutkim pasie ciemnych
p�yt, rozpi�tym niby trapez mi�dzy gankiem Aretuzy a podtrzymuj�cym taras filarem.
Geralt z wysi�kiem utrzyma� r�wnowag�. Gdyby by� cz�owiekiem, nie
wied�minem, nie zdo�a�by jej utrzyma�. Ale nawet on da� si� zaskoczy�. Jego
gwa�towny ruch nie m�g� uj�� uwagi czarodzieja, a na twarzy te� musia�y zaj��
zmiany. Wiatr zako�ysa� nim na w�skiej k�adce, przepa�� wzywa�a z�owrogim
szumem fal.
- Boisz si� �mierci - skonstatowa� z u�miechem Vilgefortz. - Jednak boisz si�
jej.
***
Laleczka z ga�gank�w patrzy�a na nich oczami z guzik�w.
- Podszed� ci� - zamrucza�a Yennefer, przytulaj�c si� do wied�mina. - Nie by�o
niebezpiecze�stwa, z pewno�ci� asekurowa� i ciebie, i siebie polem lewitacyjnym.
Nie ryzykowa�by... Co by�o dalej?
- Przeszli�my do innego skrzyd�a Aretuzy. Zaprowadzi� mnie do du�ej
komnaty, prawdopodobnie by� to gabinet kt�rej� z wyk�adowczy�, mo�e nawet
rektorki. Usiedli�my przy stole, na kt�rym sta�a klepsydra. Piasek si� s�czy�.
Wyczu�em zapach perfum Lydii, wiedzia�em, �e by�a w komnacie przed nami...
- A Vilgefortz?
- Zada� pytanie.
***
- Dlaczego nie zosta�e� czarodziejem, Geralt? Nigdy nie poci�ga�a ci� Sztuka?
B�d� szczery.
- B�d�. Poci�ga�a.
- Dlaczego wi�c nie poszed�e� za g�osem poci�gu?
- Uzna�em, �e rozumniej jest kierowa� si� g�osem rozs�dku.
- To znaczy?
- Lata pracy w wied�m��skim fachu nauczy�y mnie mierzy� si�y na zamiary.
Wiesz, Vilgefortz, zna�em kiedy� krasnoluda, kt�ry dzieckiem b�d�c marzy� o tym, by
zosta� elfem. Jak my�lisz, zosta�by, gdyby poszed� za g�osem poci�gu?
- To mia�o by� por�wnanie? Paralela? Je�li tak, to zupe�nie nietrafna.
Krasnolud nie m�g� zosta� elfem. Bo nie mia� matki elfki.
Geralt milcza� d�ugo.
- No tak - rzek� wreszcie. - Mog�em si� domy�li�. Pogrzeba�e� troch� w moim
�yciorysie. Czy mo�esz mi zdradzi�, w jakim celu?
- Mo�e - u�miechn�� si� lekko czarodziej - marzy mi si� obraz w Galerii
Chwa�y? My dwaj, przy stole, a na mosi�nej tabliczce napis: �Vilgefortz z
Roggeveen zawiera pakt z Geraltem z Rivii".
- To by�aby alegoria - rzek� wied�min. - O tytule: �Wiedza triumfuje nad
niewiedz�". Wola�bym obraz bardziej realistyczny, nosz�cy tytu�: �Vilgefortz wyja�nia
Geraltowi, o co chodzi".
Vilgefortz z��czy� palce obu d�oni na wysoko�ci ust.
- Czy to nie oczywiste?
- Nie.
- Zapomnia�e�? Obraz, kt�ry mi si� marzy, wisi w Galerii Chwa�y, patrz� na
niego przysz�e pokolenia, kt�re doskonale wiedz�, o co chodzi, jakie wydarzenie
przedstawia malunek. Na p��tnie malowani Vilgefortz i Geralt dogaduj� si� i
zawieraj� porozumienie, w wyniku kt�rego Geralt, id�c za g�osem nie jakiego� tam
ci�gu czy poci�gu, ale prawdziwego powo�ania, wst�pi� nareszcie w szeregi mag�w,
k�ad�c kres swej dotychczasowej, niezbyt sensownej i pozbawionej przysz�o�ci
egzystencji.
- Pomy�le� tylko - rzek� wied�min po bardzo d�ugiej chwili milczenia - �e
ca�kiem niedawno mniema�em, �e ju� nic nie mo�e mnie zaskoczy�. Wierz mi,
Vilgefortz, d�ugo b�d� wspomina� ten bankiet i t� feeri� ewenement�w. Zaiste, warte
to obrazu. Tytu�: �Geralt opuszcza wysp� Thanedd, p�kaj�c ze �miechu".
- Nie zrozumia�em - czarodziej pochyli� si� lekko. - Zgubi�em si� w�r�d
kwiecisto�ci twojej wypowiedzi, g�sto przetykanej wyszukanymi s�owy.
- Przyczyny niezrozumienia s� dla mnie jasne. Zbyt si� r�nimy, by si�
zrozumie�. Ty jeste� mo�nym magiem z Kapitu�y, kt�ry osi�gn�� jedno�� z Natur�. Ja
jestem w��cz�g�, wied�minem, mutantem, kt�ry je�dzi po �wiecie i za pieni�dze
wyka�cza potwory...
- Kwiecisto�� - przerwa� czarodziej - zosta�a wyparta przez bana�.
- Zbyt si� r�nimy - Geralt nie da� sobie przerwa�. -A drobny fakt, �e moj�
matk� by�a, przypadkowo, czarodziejka, tej r�nicy zatrze� nie zdo�a. A tak z
ciekawo�ci: kim by�a twoja matka?
- Poj�cia nie mam - powiedzia� spokojnie Vilgefortz. Wied�min zamilk�
natychmiast.
- Druidzi z Kovirskiego Kr�gu - podj�� po chwili czarodziej - znale�li mnie w
rynsztoku w �an Exeter. Przygarn�li i wychowali. Na druida, ma si� rozumie�. Wiesz,
kim jest druid? To taki mutant, w��cz�ga, kt�ry chodzi po �wiecie i k�ania si� �wi�tym
d�bom.
Wied�min milcza�.
- A potem - kontynuowa� Vilgefortz - w trakcie pewnych druidycznych rytua��w
wylaz�y na jaw moje zdolno�ci. Zdolno�ci, kt�re ewidentnie i niezaprzeczalnie pozwala�y
okre�li� m�j rodow�d. Sp�odzi�o mnie, oczywi�cie przypadkowo, dwoje ludzi, z
kt�rych przynajmniej jedno by�o czarodziejem.
Geralt milcza�.
- Tym, kt�ry moje skromne zdolno�ci odkry�, by� oczywi�cie przygodnie
spotkany czarodziej - ci�gn�� spokojnie Vilgefortz. - I ten�e zdoby� si� wobec mnie na
ogromn� �ask�: zaproponowa� mi edukacj� i doskonalenie si�, a w perspektywie
wst�pienie do Bractwa Mag�w.
- A ty - rzek� g�ucho wied�min - przyj��e� propozycj�.
- Nie - g�os Vilgefortza stawa� si� coraz bardziej zimny i nieprzyjemny. -
Odrzuci�em j� w niegrzecznej, wr�cz chamskiej formie. Wy�adowa�em na dziadydze
ca�� z�o��. Chcia�em, by poczu� si� winny, on i ca�a jego magiczna konfraternia.
Winny, oczywi�cie, rynsztoka w �an Exeter, winny, �e jedno lub dwoje �ajdackich
magik�w, pozbawionych serca i ludzkich uczu� drani, wrzuci�o mnie do tego
rynsztoka po urodzeniu, a nie przed. Czarodziej, rzecz jasna, ani nie zrozumia�, ani
nie przej�� si� tym, co mu wtedy powiedzia�em. Wzruszy� ramionami i poszed� precz,
znacz�c tym samym siebie i og� swych komiliton�w klejmem nieczu�ych,
aroganckich, godnych najwy�szej pogardy skurwysyn�w. Geralt milcza�.
- Druid�w mia�em serdecznie do�� - podj�� Vilgefortz. - Porzuci�em wi�c �wi�te
d�browy i ruszy�em w �wiat. Robi�em r�ne rzeczy. Niekt�rych wstydz� si� do dzi�.
Wreszcie zosta�em najemnym �o�nierzem. Moje dalsze losy potoczy�y si�, jak si�
domy�lasz, stereotypowo. �o�nierz zwyci�ski, �o�nierz pobity, maruder, rabu�,
gwa�ciciel, morderca, wreszcie zbieg uciekaj�cy na koniec �wiata przed stryczkiem.
Uciek�em na koniec �wiata. I tam, na ko�cu �wiata, pozna�em kobiet�. Czarodziejk�.
- Uwa�aj - szepn�� wied�min, a oczy mu si� zw�zi�y. -Uwa�aj, Vilgefortz, by
wyszukiwane na si�� podobie�stwa nie zawiod�y ci� za daleko.
- Podobie�stwa ju� si� sko�czy�y - czarodziej nie spu�ci� wzroku. - Ja bowiem
nie poradzi�em sobie z uczuciem, jakie �ywi�em do owej kobiety. Jej uczucia z kolei
nie poj��em, a ona nie stara�a si� mi w tym pom�c. Po-, rzuci�em j�. Bo by�a
promiskuityczna, arogancka, z�o�liwa, nieczu�a i zimna. Bo nie mo�na by�o jej
zdominowa�, a jej dominacja by�a upokarzaj�ca. Porzuci�em j�, bo wiedzia�em, �e
interesowa�a si� mn� tylko dlatego, �e moja inteligencja, osobowo�� i fascynuj�ca
tajemniczo�� zaciera�y fakt, �e nie by�em czarodziejem, a wy��cznie czarodziej�w
zwyk�a by�a zaszczyca� wi�cej ni� jedn� noc�. Porzuci�em j�, bo... Bo by�a jak moja
matka. Nagle zrozumia�em, �e to, co do niej czuj�, to wcale nie mi�o��, lecz uczucie
znacznie bardziej skomplikowane, silne, lecz trudne do sklasyfikowania: mieszanina
strachu, �alu, w�ciek�o�ci, wyrzut�w sumienia i potrzeby ekspiacji, poczucia winy,
straty i krzywdy, perwersyjnej potrzeby cierpienia i pokuty. To, co czu�em do tej
kobiety, to by�a nienawi��.
Geralt milcza�. Vilgefortz patrzy� w bok.
- Porzuci�em j� - podj�� po chwili. - I nie mog�em �y� z pustk�, jaka mnie
ogarn�a. I nagle zrozumia�em, �e to nie brak kobiety powoduje t� pustk�, lecz brak
tego, co wtedy czu�em. Paradoks, prawda? Ko�czy� chyba nie musz�, domy�lasz si�
dalszego ci�gu. Zosta�em czarodziejem. Z nienawi�ci. I dopiero w�wczas
zrozumia�em, jaki by�em g�upi. Myli�em niebo z gwiazdami odbitymi noc� na powierzchni
stawu.
- Jak s�usznie zauwa�y�e�, paralele mi�dzy nami nie do ko�ca by�y paralelne -
mrukn�� Geralt. - Wbrew pozorom ma�o mamy wsp�lnego, Vilgefortz. Czego chcia�e�
dowie��, opowiadaj�c mi tw� histori�? Tego, �e droga do czarodziejskiego
mistrzostwa, cho� kr�ta i trudna, dost�pna jest dla wszystkich? Nawet dla,
przepraszam za paralele, b�kart�w i podrzutk�w, w��cz�g�w lub wied�min�w...
- Nie - przerwa� czarodziej. - Nie zamierza�em dowodzi�, �e ta droga jest
dost�pna dla wszystkich, bo to oczywiste i dawno dowiedzione. Nie wymaga� te�
udowadniania fakt, �e dla pewnych ludzi innej drogi po prostu nie ma.
- A wi�c - u�miechn�� si� wied�min - nie mam wyj�cia? Musz� zawrze� z tob�
�w maj�cy sta� si� tematem obrazu pakt i zosta� czarodziejem? Tylko ze wzgl�du na
genetyk�? Ej�e. Znam troch� teori� dziedziczno�ci. M�j ojciec, do czego doszed�em
z niema�ym trudem, by� w��cz�g�, prostakiem, awanturnikiem i r�baj��. Mog� mie�
przewag� gen�w po mieczu, nie po k�dzieli. Fakt, �e te� nie�le r�bi�, zdaje si� to
potwierdza�.
- W samej rzeczy � czarodziej u�miechn�� si� drwi�co. - Klepsydra bez ma�a
przesypa�a si�, a ja, Vilgefortz z Roggeveen, mistrz magii, cz�onek Kapitu�y, wci��
rozprawiam, nie bez przyjemno�ci, z prostakiem i r�baj��, synem prostaka, r�baj�y i
w��cz�gi. M�wimy o rzeczach i sprawach, kt�re, jak powszechnie wiadomo, s�
zwyk�ym tematem debat przy ogniskach prostackich r�baj��w. Takich jak genetyka,
przyk�adowo. Sk�d ty w og�le znasz to s�owo, m�j ty r�baj�o? Ze �wi�tynnej szk�ki w
Ellander, w kt�rej ucz� sylabizowa� i pisa� dwadzie�cia cztery runy? Co ci� sk�oni�o
do czytania ksi�g, w kt�rych to i podobne s�owa mo�na znale��? Gdzie cyzelowa�e�
retoryk� i elokwencj�? I po co to robi�e�? By konwersowa� z wampirami? M�j ty
genetyczny w��cz�go, do kt�rego u�miecha si� Tissaia de Vries. M�j ty wied�minie,
r�baj�o, kt�ry fascynujesz Filipp� Eilhart tak, �e a� jej r�ce dr��. Na wspomnienie o
kt�rym Triss Merigold oblewa si� p�sem. O Yennefer z Yengerbergu nie wspomn�.
- Mo�e i dobrze, �e nie wspomnisz. W klepsydrze faktycznie zosta�o ju� tak
ma�o piasku, �e niemal mo�na policzy� ziarenka. Nie maluj wi�cej obraz�w,
Vilgefortz. M�w, o co chodzi. Powiedz mi to w prostych s�owach. Wyobra� sobie, �e
siedzimy przy ognisku, dwaj w��cz�dzy, pieczemy prosi�, kt�re dopiero co
ukradli�my, i bezskutecznie usi�ujemy upi� si� brzozowym sokiem. Pada proste
pytanie. Odpowiedz. Jak w��cz�ga w��cz�dze.
- Jak brzmi to proste pytanie?
- Jaki� to pakt mi proponujesz? Jaka� to ugod� mamy zawrze�? Dlaczego
chcesz mie� mnie w swoim garnku, Vilgefortz? W kotle, w kt�rym, jak mi si� zdaje,
zaczyna wrze�? Co tu, opr�cz kandelabr�w, wisi w powietrzu?
- Hmm - czarodziej zastanowi� si� lub uda�, �e to czyni. - Pytanie nie jest
proste, ale spr�buj� odpowiedzie�. Ale nie jak w��cz�ga w��cz�dze. Odpowiem... jak
jeden najemny r�baj�o drugiemu, podobnemu sobie.
- Mo�e by�.
- S�uchaj tedy, kamracie r�baj�o. Kroi si� niez�a hara-tanina. Ostra rze�ba na
�mier� i �ycie, pardonu dawa� si� nie b�dzie. Jedni zwyci꿹, drugich rozdziobi�
krucy. Rzekn� ci, kamracie, przy��cz si� wi�c do tych, kt�rzy maj� wi�ksze szans�.
Do nas. Tamtych innych porzu� i plu� na nich g�st� �lin�, bo oni �adnych szans nie
maj�, po choler� masz gin�� wraz z nimi. Nie, nie, kamracie, nie pokazuj mi tu
krzywego pyska, wiem, co chcesz powiedzie�. Chcesz powiedzie�, �e jeste�
neutralny. �e w rzyci masz i jednych, i drugich, �e po prostu przeczekasz haratanin�
w g�rach, w Kaer Morhen. To z�y pomys�, kamracie. Z nami b�dzie wszystko, co
kochasz. Je�li si� do nas nie przy��czysz, stracisz to wszystko. A wtedy poch�onie ci�
pustka, nico�� i nienawi��. Zniszczy ci� czas pogardy, kt�ry nadchodzi. B�d� wi�c
rozs�dny i sta� po w�a�ciwej stronie, gdy przyjdzie wybiera�. A wybiera� przyjdzie.
Mo�esz mi wierzy�.
- Niesamowite - u�miechn�� si� paskudnie wied�min - do jakiego stopnia
bulwersuje wszystkich moja neutralno��. Do jakiego stopnia czyni mnie ona obiektem
propozycji pakt�w i um�w, ofert wsp�pracy, poucze� o konieczno�ci dokonania
wyboru i stawania po w�a�ciwej stronie. Ko�czmy t� rozmow�, Vilgefortz. Tracisz
czas. W tej grze nie jestem dla ciebie r�wnym partnerem. Nie widz� mo�liwo�ci,
by�my znale�li si� obaj na jednym obrazie w Galerii Chwa�y. Zw�aszcza na
batalistycznym.
Czarodziej milcza�.
- Rozstawiaj - podj�� Geralt - na twej szachownicy kr�le, damy, s�onie i rochy,
nie przejmuj si� mn�, bo ja na tej szachownicy znacz� tyle, co kurz, kt�ry j� pokrywa.
To nie moja gra. Twierdzisz, �e b�d� musia� wybiera�? O�wiadczam ci, �e si� mylisz.
Nie b�d� wybiera�. Dopasuj� si� do wydarze�. Dopasuj� si� do tego, co wybior� inni.
Zawsze tak robi�em.
- Jeste� fatalist�.
- Jestem. Cho� to jeszcze jedno s�owo, kt�rego nie powinienem zna�.
Powtarzam, to nie moja gra.
- Czy�by? - Vilgefortz przechyli� si� przez st�. - W tej grze, wied�minie, na
szachownicy stoi ju� czarny ko�, na dobre i z�e z��czony z tob� wi�zami
przeznaczenia. Wiesz, o kim m�wi�, prawda? Nie chcesz chyba jej straci�? Wiedz,
�e jest tylko jeden spos�b na to, by jej nie utraci�.
Oczy wied�mina zw�zi�y si�.
- Czego wy chcecie od tego dziecka?
- Jest tylko jeden spos�b na to, by� m�g� si� tego dowiedzie�.
- Ostrzegam. Nie pozwol� jej skrzywdzi�...
- Jest tylko jeden spos�b, by� m�g� tego dokona�. Zaproponowa�em ci ten
spos�b, Geralcie z Rivii. Przemy�l moj� propozycj�. Masz na to ca�� noc. My�l,
patrz�c na niebo. Na gwiazdy. I nie pomyl ich z tymi, kt�re odbijaj� si� na
powierzchni stawu. Klepsydra przesypa�a si�.
- Boj� si� o Ciri, Yen.
- Niepotrzebnie.
- Ale...
- Zaufaj mi - obj�a go. - Zaufaj mi, prosz�. Nie przejmuj si� Vilgefortzem. To
gracz. Chcia� ci� podej��, sprowokowa�. I cz�ciowo uda�o mu si� to. Ale to nie ma
znaczenia. Ciri jest pod moj� opiek�, a w Aretuzie b�dzie bezpieczna, b�dzie mog�a
rozwin�� tu swe zdolno�ci i nikt jej w tym nie przeszkodzi. Nikt. O tym, by zosta�a
wied�mink�, zapomnij jednak. Ona ma inne talenty. I do innych dzie� jest
przeznaczona. Mo�esz mi wierzy�.
- Wierz� ci.
- To znaczny post�p. A Vilgefortzem si� nie przejmuj. Jutrzejszy dzie� wyja�ni
wiele spraw i rozwi��e wiele problem�w.
Jutrzejszy dzie�, pomy�la�. Ona ukrywa co� przede mn�. A ja boj� si� pyta�.
Codringher mia� racj�. Zapl�ta�em si� w paskudn� kaba��. Ale teraz nie mam wyj�cia.
Musz� zaczeka� na to, co przyniesie ten jutrzejszy dzie�, maj�cy jakoby wyja�ni�
wszystko. Musz� jej zaufa�. Wiem, �e co� si� stanie. Zaczekam. I dopasuj� si� do
sytuacji.
Spojrza� na sekretarzyk.
- Yen?
- Jestem tu.
- Gdy ty uczy�a� si� w Aretuzie... Gdy sypia�a� w komnatce takiej jak ta... Czy
mia�a� laleczk�, bez kt�rej nie potrafi�a� zasn��? Kt�r� w dzie� sadza�a� na
sekretarzyku?
- Nie - Yennefer poruszy�a si� gwa�townie. - Ja nie mia�am nawet laleczki. Nie
pytaj mnie o tamto, Geralt. Prosz� ci�, nie pytaj.
- Aretuza - szepn��, rozgl�daj�c si�. - Aretuza na wyspie Thanedd. Jej dom.
Na tak wiele lat... Gdy st�d wyjdzie, b�dzie dojrza�� kobiet�...
- Przesta�. Nie my�l o tym i nie m�w o tym. Zamiast tego...
- Co, Yen?
- Kochaj mnie.
Obj�� j�. Dotkn��. Odnalaz�. Yennefer, w niewiarygodny spos�b mi�kka i
twarda zarazem, westchn�a g�o�no. S�owa, kt�re wypowiadali, rwa�y si�, gin�y
w�r�d westchnie� i przyspieszonych oddech�w, przestawa�y mie� znaczenie,
rozprasza�y. Zamilkli wi�c, skupili na poszukiwaniu siebie, na poszukiwaniu prawdy.
Szukali d�ugo, pieczo�owicie i bardzo dok�adnie, l�kaj�c si� �wi�tokradczego
po�piechu, lekkomy�lno�ci i nonszalancji. Szukali mocno, intensywnie i zapami�tale,
l�kaj�c si� �wi�tokradczego zw�tpienia i niezdecydowania. Szukali ostro�nie, l�kaj�c
si� �wi�tokradczej niedelikatno�ci.
Odnale�li siebie, pokonali l�k, a w chwil� potem znale�li prawd�, kt�ra
eksplodowa�a im pod powiekami przera�liw�, o�lepiaj�c� oczywisto�ci�, rozdar�a
j�kiem zaci�ni�te w determinacji usta. I wtedy czas drgn�� spazmatycznie i zamar�,
wszystko znik�o, a jedynym funkcjonuj�cym zmys�em sta� si� dotyk.
Min�a wieczno��, powr�ci�a rzeczywisto��, a czas po raz wt�ry drgn�� i
znowu ruszy� z miejsca, powoli, oci�ale, jak wielki, wy�adowany w�z. Geralt spojrza�
w okno. Ksi�yc nadal wisia� na niebie, cho� to, co sta�o si� przed momentem, w
zasadzie powinno str�ci� go na ziemi�.
- Jejku, jej - powiedzia�a po d�ugiej chwili Yennefer, wolnym ruchem �cieraj�c
�z� z policzka.
Le�eli nieruchomo w�r�d rozburzonej po�cieli, w�r�d dreszczu, w�r�d
paruj�cego ciep�a i wygasaj�cego szcz�cia, w�r�d milczenia, a dooko�a k��bi�a si�
niewyra�na ciemno��, przesycona zapachem nocy i g�osami cykad. Geralt wiedzia�,
�e w takich momentach telepatyczne zdolno�ci czarodziejki by�y wyczulone i bardzo
silne, my�la� wi�c intensywnie o sprawach i rzeczach pi�knych. O rzeczach, kt�re
mia�y sprawi� jej rado��. O wybuchaj�cej jasno�ci wschodu s�o�ca. O mgle wisz�cej
o �wicie nad g�rskim jeziorem. O kryszta�owych wodospadach, przez kt�re skacz�
�ososie, tak l�ni�ce, jak gdyby by�y z litego srebra. O ciep�ych kroplach deszczu
uderzaj�cych w ci�kie od rosy li�cie �opianu.
My�la� dla niej. Yennefer u�miecha�a si�, s�uchaj�c jego my�li. U�miech drga�
na jej policzku ksi�ycowym cieniem rz�s.
***
- Dom? - spyta�a nagle Yennefer. - Jaki dom? Ty masz dom? Chcesz
zbudowa� dom? Ach... Przepraszam ci�. Nie powinnam...
Milcza�. By� z�y na siebie. My�l�c dla niej, niechc�cy pozwoli� jej odczyta� my�l
o niej.
- �adne marzenie - Yennefer lekko pog�adzi�a go po ramieniu. - Dom.
W�asnor�cznie zbudowany dom, w tym domu ty i ja. Ty hodowa�by� konie i owce, ja
uprawia�abym ogr�dek, warzy�a straw� i gr�plowa�a we�n�, kt�r� woziliby�my na targ.
Za grosz uzyskany ze sprzeda�y we�ny i r�nych ziemiop�od�w kupowaliby�my to, co
nam niezb�dne, dajmy na to, miedziane sagany i �elazne grabie. Co jaki� czas
odwiedza�aby nas Ciri z m�em i tr�jk� dzieci, czasami zajrza�aby Triss Merigold, by
poby� kilka dni. Starzeliby�my si� pi�knie i z godno�ci�. A gdybym si� nudzi�a,
przygrywa�by� mi wieczorami na w�asnor�cznie zmajstrowanych dudach. Gra na
dudach, jak powszechnie wiadomo, jest najlepszym remedium na chandr�.
Wied�min milcza�. Czarodziejka chrz�kn�a cicho.
- Przepraszam ci� - powiedzia�a po chwili. Uni�s� si� na �okciu, pochyli�,
poca�owa� j�. Poruszy�a si� gwa�townie, obj�a go. W milczeniu.
- Powiedz co�.
- Nie chcia�bym ci� straci�, Yen.
- Przecie� mnie masz.
- Ta noc si� sko�czy.
- Wszystko si� ko�czy.
Nie, pomy�la�. Nie chc�, by tak by�o. Jestem zm�czony. Zbyt zm�czony, by
akceptowa� perspektyw� ko�c�w, kt�re s� pocz�tkami, od kt�rych trzeba wszystko
zaczyna� od nowa. Ja chcia�bym...
- Nie m�w - szybkim ruchem po�o�y�a mu palce na wargach. - Nie m�w mi,
czego chcia�by� i czego pragniesz. Bo mo�e okaza� si�, �e nie b�d� mog�a spe�ni�
twych pragnie�, a to sprawi mi b�l.
- A czego ty pragniesz, Yen? O czym marzysz?
- Tylko o rzeczach osi�galnych.
- A ja?
- Ciebie ju� mam.
Milcza� d�ugo. I doczeka� chwili, gdy ona przerwa�a milczenie.
- Geralt?
- Mhm?
- Kochaj mnie, prosz�.
Pocz�tkowo, nasyceni sob�, oboje pe�ni byli fantazji i inwencji, pomys�owi,
odkrywczy i spragnieni nowego. Jak zwykle, rych�o okaza�o si�, �e to zarazem za
du�o i za ma�o. Zrozumieli to jednocze�nie i ponownie okazali sobie mi�o��.
Gdy Geralt oprzytomnia�, ksi�yc nadal by� na swoim miejscu. Cykady gra�y
zajadle, jak gdyby i one chcia�y szale�stwem i zapami�taniem zwalczy� niepok�j i
strach. Z pobliskiego okna w lewym skrzydle Aretuzy kto� spragniony snu wrzeszcza�
i pomstowa� srodze, domagaj�c si� ciszy. Z okna z drugiej strony kto� inny, o
bardziej wida� artystycznej duszy, entuzjastycznie bi� brawo i gratulowa�.
- Och, Yen... - szepn�� wied�min z wyrzutem.
- Mia�am pow�d... - poca�owa�a go, a potem wtuli�a policzek w poduszk�. -
Mia�am pow�d, �eby krzycze�. Wi�c krzycza�am. Tego nie powinno si� t�umi�, to
niezdrowe i nienaturalne. Obejmij mnie, je�li mo�esz.
Teleport Lary, zwany r�wnie� od imienia jego odkrywcy Portalem Benaventa.
Znajduje si� na wyspie Thanedd, na ostatniej kondygnacji Wie�y Mewy. Sta�y,
okresowo aktywny. Zasady funkcjonowania: nie znane. Destynacja: nie znana,
prawdopodobnie wypaczona w wyniku samoistnego rozpadu, niewykluczone liczne
rozwidlenia a. rozrzuty.
Uwaga: teleport chaotyczny i �miertelnie niebezpieczny. Eksperymenty
kategorycznie zabronione. Nie zezwala si� na u�ywanie magii w Wie�y Mewy i w najbli�szej
okolicy, w szczeg�lno�ci magii teleportacyjnej. Kapitu�a wyj�tkowo rozpatruje
podania o zezwolenie na wst�p do Tor Lara i ogl�dziny teleportu. Podanie nale�y
umotywowa� rozpocz�tymi pracami badawczymi i specjalizacj� w przedmiotowym
zakresie.
Bibliografia: Geoffrey Monck, �Magia Starszego Ludu"; Immanuel Benavent,
�Portal z Tor Lara"; Nina Fioravanti, �Teoria i praktyka teleportacji"; Ransant Alvaro,
�Bramy tajemnicy".
Prohibita (spis zakazanych artefakt�w), Ars Magica, Ed. LVIII
Rozdzia� czwarty
Na pocz�tku by� tylko pulsuj�cy, migotliwy chaos i kaskada obraz�w,
wirowanie, pe�na d�wi�k�w i g�os�w otch�a�. Ciri widzia�a si�gaj�c� nieba wie��, na
dachu kt�rej ta�czy�y b�yskawice. S�ysza�a krzyk drapie�nego ptaka i by�a tym
ptakiem. Lecia�a z ogromn� pr�dko�ci�, a pod ni� by�o wzburzone morze. Widzia�a
ma�� laleczk� z ga�gank�w i nagle by�a t� laleczk�, a dooko�a k��bi�a si� ciemno��
t�tni�ca g�osami cykad. Widzia�a wielkiego czarno-bia�ego kota i nagle by�a tym
kotem, a dooko�a by� mroczny dom, pociemnia�e boazerie, zapach �wiec i starych
ksi�g. S�ysza�a, jak kto� kilkakrotnie wypowiada jej imi�, przyzywa j�. Widzia�a
srebrne �ososie przeskakuj�ce wodospady, s�ysza�a szum deszczu uderzaj�cego o
li�cie. A potem us�ysza�a dziwny, przeci�g�y krzyk Yennefer. I to ten krzyk zbudzi� j�,
wyrwa� z otch�ani bezczasu i bez�adu.
Teraz, bezskutecznie pr�buj�c przypomnie� sobie sen, s�ysza�a ju� tylko ciche
d�wi�ki lutni i fletu, pobrz�kiwanie tamburynka, �piew i �miech. Jaskier i grupa
przygodnie poznanych wagant�w bawili si� nadal w najlepsze w komnacie na ko�cu
korytarza.
Przez okno wpada�a smuga ksi�ycowego �wiat�a, rozja�niaj�c nieco mrok i
nadaj�c komnacie Loxii wygl�d miejsca ze snu. Ciri odrzuci�a prze�cierad�a. By�a
spocona, w�osy lepi�y si� jej do czo�a. Wieczorem d�ugo nie mog�a zasn��, brakowa�o
jej tchu, cho� okno by�o otwarte na o�cie�. Wiedzia�a, co by�o powodem. Zanim
wysz�a z Geraltem, Yennefer ob�o�y�a komnat� czarami ochronnymi. Jakoby dlatego,
by uniemo�liwi� komukolwiek wej�cie, ale Ciri podejrzewa�a, �e chodzi�o raczej o
uniemo�liwienie wyj�cia. By�a po prostu uwi�ziona. Yennefer, cho� w wyra�ny
spos�b zadowolona ze spotkania z Geraltem, nie zapomnia�a i nie wybaczy�a jej
jeszcze samowolnej i wariackiej ucieczki do Hirundum, dzi�ki kt�rej do tego
spotkania dosz�o.
J� sam� spotkanie z Geraltem nape�ni�o smutkiem i rozczarowaniem.
Wied�min by� ma�om�wny, spi�ty, niespokojny i wyra�nie nieszczery. Ich rozmowy
rwa�y si� i utyka�y, wi�z�y w nie doko�czonych, przerwanych w p� s�owa zdaniach i
pytaniach. Oczy i my�li wied�mina ucieka�y przed ni� i bieg�y w dal. Ciri wiedzia�a,
dok�d bieg�y.
Z komnatki w ko�cu korytarza dociera� samotny i cichy �piew Jaskra, muzyka
strun lutni, szemrz�ca jak strumyk na kamieniach. Pozna�a melodi�, kt�r� bard
uk�ada� od kilku dni. Ballada - Jaskier kilkakrotnie si� tym pochwali� - nosi�a tytu�
�Nieuchwytna" i mia�a przynie�� poecie triumf na dorocznym turnieju bard�w odbywaj�cym
si� p�n� jesieni� na zamku Vartburg. Ciri ws�ucha�a si� w s�owa.
Nad dachami mokrymi fruniesz
Mi�dzy ��ty nurkujesz gr��el
Ale ja ci� i tak zrozumiem
Oczywi�cie, je�eli zd���...
Dudni�y kopyta, je�d�cy galopowali w noc, na horyzoncie niebo kwit�o �unami
po�ar�w. Drapie�ny ptak zaskrzecza� i rozpostar� skrzyd�a, zrywaj�c si� do lotu. Ciri
znowu pogr��y�a si� w sen, s�ysz�c, jak kto� kilkakrotnie wypowiada jej imi�. Raz by�
to Geralt, raz Yennefer, raz Triss Merigold, wreszcie - i to kilka razy - nie znana jej,
szczup�a, jasnow�osa i smutna dziewczyna, spogl�daj�ca z oprawnej w r�g i mosi�dz
miniatury.
Potem zobaczy�a czarno-bia�ego kota, a po chwili by�a tym kotem, patrzy�a
jego oczami. Doko�a by� obcy, mroczny dom. Widzia�a wielkie rega�y pe�ne ksi�g,
o�wietlony kilkoma �wiecznikami pulpit, przy nim dw�ch schylonych nad zwojami
m�czyzn. Jeden z tych m�czyzn kas�a� i ociera� wargi chustk�. Drugi, karze� z
ogromn� g�ow�, siedzia� na fotelu na k�kach. Nie mia� obu n�g.
***
- Niebywa�e... - westchn�� Fenn, przebiegaj�c wzrokiem po zetla�ym
pergaminie. - Wierzy� si� nie chce... Sk�d masz te dokumenty?
- Nie uwierzy�by�, gdybym ci powiedzia� - zakas�a� Codringher. - Czy teraz
poj��e� ju�, kim jest naprawd� Cirilla, ksi�niczka Cintry? Dzieci Starszej Krwi...
Ostatnia odro�l tego cholernego drzewa nienawi�ci! Ostatnia ga���, a na niej ostatnie
zatrute jab�uszko...
- Starsza Krew... Tak daleko wstecz... Pavetta, Calanthe, Adalia, Elen, Fiona...
- I Falka.
- Na bog�w, to niemo�liwe! Po pierwsze, Falka nie mia�a dzieci! Po drugie,
Fiona by�a legaln� c�rk�...
- Po pierwsze, o m�odo�ci Falki nie wiemy nic. Po drugie, nie roz�mieszaj
mnie, Fenn. Wiesz wszak�e, �e na d�wi�k s�owa �legalny" chwytaj� mnie spazmy
weso�o�ci. Ja wierz� w ten dokument, bo moim zdaniem jest autentyczny i m�wi
prawd�. Fiona, praprababka Pavetty, by�a c�rk� Falki, tego potwora w ludzkiej
sk�rze. Do diab�a, nie wierz� w te wszystkie wariackie wieszczby, proroctwa i inne
bzdury, ale gdy przypomn� sobie teraz przepowiedni� Itliny...
- Skalana krew?
- Skalana, ska�ona, przekl�ta, to mo�na r�nie rozumie�. A wed�ug legendy,
je�li pami�tasz, w�a�nie Falka by�a przekl�ta, bo Lara Dorren aep Shiadhal rzuci�a
kl�tw� na jej matk�...
- To s� bajki, Codringher.
- Masz racj�, to s� bajki. Ale czy wiesz, kiedy bajki przestaj� by� bajkami? W
momencie, gdy kto� zaczyna w nie wierzy�. A w bajk� o Starszej Krwi kto� wierzy.
Zw�aszcza we fragment m�wi�cy o tym, �e z krwi Falki narodzi si� m�ciciel, kt�ry
zniszczy stary �wiat, a na jego gruzach zbuduje nowy.
- I tym m�cicielem mia�aby by� Cirilla?
- Nie. Nie Cirilla. Jej syn.
- A Cirilli poszukuje...
- Emhyr var Emreis, cesarz Nilfgaardu - doko�czy� ch�odno Codringher. -
Teraz rozumiesz? Cirilla, niezale�nie od jej woli, ma zosta� matk� nast�pcy tronu.
Arcyksi�cia, kt�ry ma sta� si� Arcyksi�ciem Ciemno�ci, potomkiem i m�cicielem tej
diablicy Falki. Zag�ada, a p�niej odbudowa �wiata ma, jak mi si� zdaje, przebiec w
spos�b sterowany i kontrolowany.
Kaleka milcza� d�ugo.
- Nie uwa�asz - spyta� wreszcie - �e nale�a�oby o tym powiadomi� Geralta?
- Geralt? - Codringher wykrzywi� wargi. - A kto to taki? Czy to przypadkiem nie
ten naiwniak, kt�ry niedawno wmawia� mi, �e nie dzia�a dla zysku? O, ja wierz�, on
nie dzia�a dla w�asnego zysku. Dzia�a dla cudzego. Bezwiednie zreszt�. Tropi
Rience'a, kt�ry jest na smyczy, nie czuj�c obro�y na w�asnej szyi. Ja mia�bym go
informowa�? Pomaga� tym, kt�rzy chc� sami zaw�adn�� t� znosz�c� z�ote jaja
kurk�, by szanta�owa� Emhyra albo wkra�� si� w jego �aski? Nie, Ferm. A� tak g�upi
nie jestem.
- Wied�min dzia�a ze smyczy? Czyjej?
- Pomy�l.
- Cholera!
- Precyzyjnie dobrane s�owo. Jedyna osoba, kt�ra ma na niego wp�yw. Kt�rej
on ufa. Ale ja jej nie ufam. I nigdy nie ufa�em. Sam w��cz� si� do tej gry.
- To niebezpieczna gra, Codringher.
- Nie ma bezpiecznych gier. S� tylko gry warte i niewarte �wieczki. Fenn,
bracie, czy nie rozumiesz, co wpad�o nam w r�ce? Z�ota kura, kt�ra nam, nie komu�
innemu, zniesie ogromne jajo, ca�e z ��ciutkiego z�ota...
Codringher zani�s� si� kaszlem. Gdy odj�� chustk� od ust, by�y na niej �lady
krwi.
- Z�oto tego nie wyleczy - powiedzia� Fenn, patrz�c na chustk� w r�ku
wsp�lnika. - A mnie nie odda n�g...
- Kto wie?
Do drzwi kto� zako�ata�. Fenn niespokojnie za wierci� si� w fotelu na k�kach.
- Czekasz na kogo�, Codringher?
- Owszem. Na ludzi, kt�rych posy�am na Thanedd. Po z�ot� kur�.
***
Nie otwieraj, krzykn�a Ciri. Nie otwieraj tych drzwi! Za nimi jest �mier�! Nie
otwieraj tych drzwi!
***
- Ju� otwieram, ju� otwieram - zawo�a� Codringher, odsuwaj�c rygle, po czym
odwr�ci� si� do miaucz�cego kota. - A b�dziesz ty cicho, bestio zatracona...
Urwa�. W drzwiach nie stali ci, kt�rych oczekiwa�. W drzwiach stali trzej
osobnicy, kt�rych nie zna�.
- Im� pan Codringher?
- Jegomo�� wyjechali w interesach - adwokat przybra� min� przyg�upa i zmieni�
g�os na lekko piskliwy. - Jam jest kamerdynerem jegomo�ci, zw� si� Glomb, Mikael
Glomb. Czym mog� s�u�y� wielmo�nym panom?
- Niczym - powiedzia� jeden z osobnik�w, wysoki p�elf. - Skoro jegomo�ci nie
ma, zostawimy tylko list i wiadomo��. Oto list.
- Przeka�� niezawodnie - Codringher, pi�knie wczuwaj�c si� w rol�
nierozgarni�tego lokaja, sk�oni� si� uni�enie, wyci�gn�� r�k� po przewi�zany
czerwonym sznurem zw�j pergaminu. - A wiadomo��?
Opasuj�cy rulon sznur rozwin�� si� jak atakuj�cy w��, smagn�� i ciasno opl�t�
mu nadgarstek. Wysoki targn�� mocno. Codringher straci� r�wnowag�, polecia� do
przodu, by nie run�� na p�elfa, odruchowo wpar� lew� d�o� w jego pier�. W tej
pozycji nie by� w stanie unikn�� sztyletu,
kt�rym pchni�to go w brzuch. Krzykn�� g�ucho i szarpn�� si� w ty�, ale owini�ty
dooko�a przegubu magiczny sznur nie pu�ci�. P�elf ponownie przywl�k� go ku sobie i
d�gn�� jeszcze raz. Tym razem Codringher zawis� na klindze.
- Oto wiadomo�� i pozdrowienia od Rience'a - zasycza� wysoki p�elf, silnie
rw�c sztylet ku g�rze i patrosz�c adwokata jak ryb�. - Id� do piek�a, Codringher.
Pro�ciutko do piek�a.
Codringher zacharcza�. Czu�, jak ostrze pugina�u zgrzyta i chrupie na �ebrach i
mostku. Osun�� si� na ziemi�, zwijaj�c w k��bek. Chcia� krzycze�, by ostrzec Fen-na,
ale zdo�a� jedynie zaskrzecze�, a skrzek natychmiast zd�awi�a fala krwi.
Wysoki p�elf przest�pi� nad cia�em, w �lad za nim do �rodka wesz�o dw�ch
pozosta�ych. Ci byli lud�mi.
Fenn nie da� si� zaskoczy�.
Szcz�kn�a ci�ciwa, jeden ze zbir�w run�� na wznak, trafiony stalow� kul� w
�rodek czo�a. Fenn odjecha� z fotelem od pulpitu, nadaremnie pr�buj�c zarepetowa�
arbalet dr��cymi r�koma.
Wysoki doskoczy� do niego, silnym kopni�ciem przewr�ci� fotel. Karze�
potoczy� si� mi�dzy porozrzucane na pod�odze papiery. Bezsilnie przebieraj�c
ma�ymi r�czkami i kikutami n�g, przypomina� okaleczonego paj�ka.
P�elf kopn�� arbalet, usuwaj�c go z zasi�gu Fenna. Nie zwracaj�c uwagi na
usi�uj�cego pe�za� kalek�, szybko przegl�da� le��ce na pulpicie dokumenty. Jego
uwag� przyku�a niewielka, oprawiona w r�g i mosi�dz miniatura przedstawiaj�ca
jasnow�os� dziewczyn�. Podni�s� j� wraz z przytwierdzonym do niej karteluszem.
Drugi zbir porzuci� trafionego kul� z arbaletu, zbli�y� si�. P�elf pytaj�co uni�s�
brwi. Zbir pokr�ci� g�ow�.
P�elf schowa� za pazuch� miniatur� i kuka zabranych z pulpitu dokument�w.
Potem wyj�� z ka�amarza p�k pi�r i zapali� je od �wiecznika. Obracaj�c pozwoli�, by
kwacz dobrze si� zaj��, po czym rzuci� go na pulpit, mi�dzy zwoje, kt�re momentalnie
stan�y w ogniu.
Fenn wrzasn��.
Wysoki p�elf zdj�� z gorej�cego ju� sto�u butl� z p�ynem do wywabiania
inkaustu, stan�� nad miotaj�cym si� kar�em i wyla� na� ca�� zawarto��. Fenu zawy�
przeci�gle. Drugi zbir �ci�gn�� z rega�u nar�cze zwoj�w i przywali� nimi kalek�.
Ogie� z pulpitu buchn�� a� pod powa��. Druga, mniejsza butla wywabiacza
eksplodowa�a z hukiem, p�omienie lizn�y rega�y. Zwoje, rulony i teki zacz�y
czernie�, zwija� si� i o�ywa� ogniem. Fenn wy�. Wysoki cofn�� si� od p�on�cego
pulpitu, skr�ci� z papieru drugi kwacz i zapali� go. Drugi zbir narzuci� na kalek�
jeszcze jedno nar�cze welinowych zwoj�w.
Fenn wy�.
P�elf stan�� nad nim, trzymaj�c w r�ku p�on�cy kwacz.
Czarno-bia�y kocur Codringhera przysiad� na pobliskim murku. W jego ��tych
oczach igra� odblask po�aru zmieniaj�cego przyjazn� noc w straszliw� parodi� dnia.
Okolica rozbrzmiewa�a krzykiem. Gore! Gore! Wody! Ludzie biegli w kierunku domu.
Kocur zamar�, patrz�c na nich ze zdziwieniem i pogard�. Ci g�upcy najwyra�niej
zmierzali tam, w stron� tej ognistej czelu�ci, z kt�rej jemu ledwo uda�o si� wydosta�.
Odwr�ciwszy si� oboj�tnie, kot Codringhera wznowi� wylizywanie �apki
unurzanej we krwi.
***
Ciri obudzi�a si� zlana potem, z d�o�mi do b�lu zaci�ni�tymi na prze�cieradle.
Dooko�a by�a cisza i mi�kki mrok przeszyty jak sztyletem smug� ksi�ycowego
�wiat�a.
Po�ar. Ogie�. Krew. Koszmar... Nie pami�tam, niczego nie pami�tam...
Odetchn�a g��boko rze�kim nocnym powietrzem. Wra�enie duszno�ci znik�o.
Wiedzia�a dlaczego.
Ochronne zakl�cia nie dzia�a�y.
Co� si� sta�o, pomy�la�a Ciri. Wyskoczy�a z ��ka i ubra�a si� szybko.
Przypasa�a kordzik. Miecza nie mia�a, Yennefer odebra�a go jej i odda�a pod opiek�
Jaskra. Poeta spa� ju� zapewne, w Loxii panowa�a cisza. Ciri zastanawia�a si� ju�,
czy nie p�j�� i nie zbudzi� go, gdy nagle poczu�a w uszach silne pulsowanie i szum
krwi.
Wpadaj�ca oknem smuga ksi�ycowego blasku sta�a si� drog�. Na ko�cu
drogi, bardzo daleko, by�y drzwi. Drzwi otwar�y si�, stan�a w nich Yennefer.
Chod�.
Za plecami czarodziejki otwiera�y si� nast�pne drzwi. Jedne po drugich.
Niesko�czenie wiele. W mroku niejasno rysowa�y si� czarne kszta�ty kolumn. A mo�e
pos�g�w... Ja �ni�, pomy�la�a Ciri, sama w to nie wierz�c. Ja �ni�. To nie jest �adna
droga, to jest �wiat�o, smuga �wiat�a. Po tym nie mo�na i��...
Chod�.
Us�ucha�a.
***
Gdyby nie g�upie skrupu�y wied�mina, gdyby nie jego nie�yciowe zasady,
wiele p�niejszych wypadk�w mia�oby zupe�nie inny przebieg. Wiele wypadk�w
prawdopodobnie w og�le nie mia�oby miejsca. A w�wczas historia �wiata
potoczy�aby si� inaczej.
Ale historia �wiata potoczy�a si� tak, jak si� potoczy�a, a wy��czn� tego
przyczyn� by� fakt, �e wied�min mia� skrupu�y. Gdy obudzi� si� nad ranem i poczu�
potrzeb�, nie uczyni� tego, co uczyni�by ka�dy - nie wyszed� na balkonik i nie wysika�
si� do doniczki z nasturcjami. Mia� skrupu�y. Ubra� si� cichutko, nie budz�c Yennefer,
�pi�cej twardo, bez ruchu i niemal bez oddechu. Wyszed� z komnatki i poszed� do
ogrodu.
Bankiet trwa� jeszcze, ale, jak wskazywa�y odg�osy, w szcz�tkowej postaci.
Okna sali balowej wci�� pa�a�y �wiat�em zalewaj�cym atrium i klomby piwonii. Wied�min
uda� si� wi�c nieco dalej, w co g�stsze krzaki, tam zapatrzy� si� w ja�niej�ce
niebo, od horyzontu pal�ce si� ju� purpurow� pr�g� �witu.
Gdy powoli wraca�, rozmy�laj�c o sprawach wa�nych, jego medalion zadrga�
silnie. Przytrzyma� go d�oni�, czuj�c przenikaj�c� ca�e cia�o wibracj�. Nie by�o
w�tpliwo�ci - w Aretuzie kto� rzuca� zakl�cia. Geralt nadstawi� uszu i us�ysza�
zduszone krzyki, rumor i �omot dobiegaj�ce z kru�ganka w lewym skrzydle pa�acu.
Ka�dy inny bez zw�oki odwr�ci�by si� i pr�dkim krokiem poszed� w swoj�
stron�, udaj�c, �e niczego nie s�ysza�. I w�wczas historia �wiata te� mo�e
potoczy�aby si� inaczej. Ale wied�min mia� skrupu�y i zwyk� by� post�powa� wed�ug
niem�drych, nie�yciowych zasad.
Gdy wbieg� na kru�ganek i w korytarz, trwa�a tam walka. Kilku zbir�w w
szarych kubrakach obezw�adnia�o obalonego na ziemi� niewysokiego czarodzieja.
Obezw�adnianiem kierowa� Dijkstra, szef wywiadu Vizimira, kr�la Redanii. Zanim
Geralt zdo�a� cokolwiek przedsi�wzi��, sam zosta� obezw�adniony - dw�ch innych
szarych zbir�w przypar�o go do �ciany, a trzeci przystawi� mu do piersi tr�jz�bne
�ele�ce korseki.
Wszystkie zbiry mia�y na piersiach ryngrafy z reda�skim or�em.
- To si� nazywa �wpa�� w g�wno" - wyja�ni� cicho Dijkstra, zbli�ywszy si�. - A
ty, wied�minie, masz chyba wrodzony talent do takiego wpadania. St�j spokojnie i
staraj si� nie zwr�ci� niczyjej uwagi.
Reda�czycy obezw�adnili wreszcie niewysokiego czarodzieja i podnie�li go,
trzymaj�c za r�ce. By� to Artaud Terranova, cz�onek Kapitu�y.
�wiat�o, kt�re pozwala�o widzie� szczeg�y, bi�o z kuli wisz�cej nad g�ow�
Keiry Metz, czarodziejki, z kt�r� Geralt wieczorem gaw�dzi� na bankiecie. Ledwie j�
pozna� - zmieni�a zwiewne tiule na surowy m�ski ubi�r, a u boku mia�a sztylet.
- Zakujcie go - zakomenderowa�a kr�tko. W jej d�oni zadzwoni�y kajdanki
wykonane z niebieskawego metalu.
- Nie wa� si� zak�ada� mi tego! - wrzasn�� Terranova. - Nie wa� si�, Metz!
Jestem cz�onkiem Kapitu�y!
- By�e�. Teraz jeste� zwyk�ym zdrajc�. I b�dziesz potraktowany jak zdrajca.
- A ty jeste� parszyw� dziwk�, kt�r�...
Keira cofn�a si� o krok, lekko zako�ysa�a w biodrach i z ca�ej si�y trzasn�a go
pi�ci� w twarz. G�owa czarodzieja odskoczy�a do ty�u tak, �e przez moment Geralt
mia� wra�enie, �e oderwie si� od tu�owia. Terranova obwis� w r�kach trzymaj�cych go
ludzi, sp�ywaj�c krwi� z nosa
i warg. Czarodziejka nie zada�a drugiego ciosu, cho� r�k� mia�a uniesion�.
Wied�min dostrzeg� mosi�ny b�ysk kastetu na jej palcach. Nie zdziwi� si�. Keira by�a
mikrej postury, takie uderzenie nie mog�o by� zadane go�� pi�ci�.
Nie poruszy� si�. Zbiry trzyma�y go mocno, a kolec korseki k�u� w pier�. Geralt
nie by� pewien, czy poruszy�by si�, gdyby by� wolny. Czy wiedzia�by, co zrobi�.
Reda�czycy zatrzasn�li okowy na wykr�conych do ty�u r�kach czarodzieja.
Terranova zakrzycza�, zatarga� si�, zgi��, zacharcza� w wymiotnym odruchu. Geralt
wiedzia� ju�, z czego zrobiono kajdany. By� to stop �elaza i dwimerytu, rzadkiego
minera�u, kt�rego w�a�ciwo�ci polega�y na d�awieniu zdolno�ci magicznych.
D�awieniu takiemu towarzyszy�y do�� przykre dla magik�w skutki uboczne.
Keira Metz podnios�a g�ow�, odgarniaj�c w�osy z czo�a. I wtedy go zobaczy�a.
- Co on tu robi, do jasnej cholery? Sk�d on si� tu wzi��?
- Wpad� - odrzek� beznami�tnie Dijkstra. - On ma talent do wpadania. Co mam
z nim zrobi�?
Keira pomrocznia�a, kilkakrotnie tupn�a obcasem wysokiego buta.
- Pilnuj go. Nie mam teraz czasu.
Odesz�a szybko, za ni� poszli Reda�czycy, wlok�c Terranov�. �wiec�ca kula
pofrun�a za czarodziejk�, ale ju� by� �wit, ja�nia�o szybko. Na dany przez Dijkstr�
znak zbiry pu�ci�y Geralta. Szpieg zbli�y� si� i popatrzy� wied�minowi w oczy.
- Zachowaj bezwzgl�dny spok�j.
- Co si� tu dzieje? Co to...
- I bezwzgl�dne milczenie.
Keira Metz wr�ci�a po kr�tkiej chwili, nie sama. Towarzyszy� jej p�owow�osy
czarodziej, kt�rego wczoraj przedstawiono Geraltowi jako Detmolda z Ba� Ard. Ten
na widok wied�mina zakl�� i uderzy� pi�ci� o d�o�.
- Psiakrew! Czy to ten, kt�rego upodoba�a sobie Yennefer?
- Ten - potwierdzi�a Keira. - Geralt z Rivii. Problem polega na tym, �e ja nie
wiem, jak to jest z Yennefer...
- Ja te� tego nie wiem - wzruszy� ramionami Detmold. - W ka�dym razie on ju�
jest wmieszany. Za du�o widzia�. Zabierzcie go do Filippy, ona zadecyduje. Skujcie
go.
- Nie ma takiej potrzeby - rzek� pozornie ospale Dijkstra. - Odpowiadam za
niego. Doprowadz� go, dok�d nale�y.
- �wietnie si� sk�ada - kiwn�� g�ow� Detmold. - Bo my nie mamy czasu.
Chod�, Keira, tam na g�rze sprawy si� komplikuj�...
- Ale� zdenerwowani - mrukn�� reda�ski szpieg, patrz�c za odchodz�cymi. -
Brak wprawy, nic innego. A zamachy stanu i pucze s� jak ch�odnik z botwinki. Nale�y
je spo�ywa� na zimno. Idziemy, Geralt. I pami�taj: spokojnie, godnie, bez awantur.
Nie ka� mi �a�owa�, �e nie kaza�em ci� zakuwa� ani p�ta�.
- Co tu si� dzieje, Dijkstra?
- Jeszcze si� nie domy�li�e�? - szpieg szed� obok niego, trzej Reda�czycy
trzymali si� z ty�u. - Powiedz no szczerze, wied�minie, jak to si� sta�o, �e� tu si�
zjawi�?
- Ba�em si�, �e nasturcja uschnie.
- Geralt - Dijkstra spojrza� na niego krzywo. - Wpad�e� w g�wno z g�ow�.
Wynurkowa�e� i trzymasz usta nad powierzchni�, ale nogami wci�� nie si�gasz dna
szamba. Kto� podaje ci pomocn� d�o�, ryzykuj�c, �e sam si� powala i osmrodzi.
Poniechaj tedy g�upawych �art�w. To Yennefer kaza�a ci tu przyj��, tak?
- Nie. Yennefer �pi w cieplutkim ��ku. Czy to ci� uspokoi�o?
Olbrzymi szpieg odwr�ci� si� gwa�townie, chwyci�, wied�mina za ramiona i
przypar� go do �ciany korytarza.
- Nie, nie uspokoi�o mnie to, ty cholerny durniu - za-sycza�. - Czy ty jeszcze nie
poj��e�, palancie, �e przyzwoici, wierni kr�lom czarodzieje nie �pi� dzisiejszej nocy?
�e w og�le nie k�adli si� do ��ek? W cieplutkich ��kach �pi� przekupieni przez
Nilfgaard zdrajcy. Sprzedawczycy, kt�rzy sami szykowali pucz, ale na p�niej. Nie
wiedzieli, �e przejrzano ich plany i uprzedzono zamiary. I oto w�a�nie wyci�ga si� ich
z ciep�ych bet�w, wali kastetem w z�by, nak�ada na �apy obr�czki z dwimerytu.
Zdrajcy s� sko�czeni, pojmujesz? Je�eli nie chcesz p�j�� na dno razem z nimi,
przesta� udawa� idiot�! Czy wczoraj wieczorem Vilgefortz skaptowa� ci�? Czy mo�e
ju� wcze�niej skaptowa�a ci� Yennefer? Gadaj! Szybko, bo g�wno zaczyna zalewa�
ci usta!
- Ch�odnik z botwinki, Dijkstra - przypomnia� Geralt.
- Prowad� mnie do Filippy. Spokojnie, godnie i bez awantur.
Szpieg pu�ci� go, cofn�� si� o krok.
- Idziemy - powiedzia� zimno. - Tymi schodami, w g�r�. Ale rozmow�
doko�czymy. Obiecuj� ci to.
***
Tam, gdzie ��czy�y si� cztery korytarze, pod podtrzymuj�c� sklepienie
kolumn�, by�o jasno od latarni i magicznych ku�. T�oczyli si� tu Reda�czycy i
czarodzieje. W�r�d tych ostatnich byli cz�onkowie Rady - Radcliffe i Sabrina
Glevissig. Sabrina, podobnie jak Keira Metz, by�a w szarym m�skim stroju. Geralt
zrozumia�, �e w przeprowadzanym na jego oczach puczu mo�na rozr�nia�
stronnictwa po uniformach.
Na posadzce kl�cza�a Triss Merigold, schylona nad cia�em le��cym w ka�u�y
krwi. Geralt pozna� Lydi� van Bredevoort. Pozna� j� po w�osach i po jedwabnej sukni.
Z twarzy nie rozpozna�by jej, bo to ju� nie by�a twarz. By�a to ohydna, makabryczna
trupia maska, b�yszcz�ca ods�oni�tymi a� do po�owy policzk�w z�bami i
zniekszta�con�, zapadni�t�, �le pozrastan� ko�ci� �uchwy.
- Zakryjcie j� - powiedzia�a g�ucho Sabrina Glevissig.
- Gdy skona�a, rozwia�a si� iluzja... Cholera, zakryjcie j� czym�!
- Jak to si� sta�o, Radcliffe? - spyta�a Triss, cofaj�c r�k� od poz�acanej
r�koje�ci sztyletu tkwi�cego poni�ej mostka Lydii. - Jak to si� mog�o sta�? Mia�o oby�
si� bez trup�w!
- Zaatakowa�a nas - mrukn�� czarodziej, opuszczaj�c g�ow�. - Gdy
wyprowadzano Vilgefortza, rzuci�a si� na nas. Powsta�o zamieszanie... Sam nie
wiem, w jaki spos�b... To jej w�asny sztylet.
- Zakryjcie jej twarz! - Sabrina odwr�ci�a si� gwa�townie. Zobaczy�a Geralta, jej
drapie�ne oczy zal�ni�y jak antracyty.
- Sk�d ten si� tu wzi��?
Triss poderwa�a si� b�yskawicznie, przypad�a do wied�mina. Geralt ujrza� tu�
przed twarz� jej d�o�. Potem zobaczy� b�ysk i �agodnie pogr��y� si� w ciemno�ci.
Poczu� r�k� na ko�nierzu i gwa�towne szarpni�cie.
- Trzymajcie go, bo upadnie - g�os Triss by� nienaturalny, brzmia� w nim
udawany gniew. Szarpn�a nim ponownie, tak by na moment znalaz� si� tu� przy niej.
- Wybacz - us�ysza� jej pr�dki szept. - Musia�am.
Ludzie Dijkstry przytrzymali go.
Poruszy� g�ow�. Przestawia� si� na inne zmys�y. W korytarzach panowa� ruch,
powietrze falowa�o, nios�o zapachy. I g�osy. Sabrina Glevissig kl�a, Triss mitygowa�a
j�. �mierdz�cy koszarami Reda�czycy wlekli po pod�odze bezw�adne cia�o
szepcz�ce jedwabiem sukni. Krew. Zapach krwi. I zapach ozonu. Zapach magii.
Podniesione g�osy. Kroki, nerwowy stukot obcas�w.
- Pospieszcie si�! To wszystko zbyt d�ugo si� ci�gnie! Powinni�my ju� by� w
Garstangu! Filippa Eilhart. Zdenerwowana.
- Sabrina, znajd� pr�dko Marti Sodergren. Je�li b�dzie trzeba, wyci�gnij j� z
��ka. Z Gedymdeithem jest �le. To chyba zawa�. Niech Marti si� nim zajmie. Ale nie
m�w niczego, ani jej, ani temu, z kt�rym �pi. Triss, odszukaj i sprowad� do
Garstangu Dorreggraya, Drithelma i Carduina.
- Po co?
- Reprezentuj� kr�l�w. Niech Ethain i Esterad b�d� poinformowani o naszej
akcji i o jej skutkach. Zaprowadzisz ich... Triss, masz na r�ku krew! Kto?
- Lydia.
- Jasna cholera. Kiedy? Jak?
- Czy to wa�ne jak? - zimny, spokojny g�os. Tissaia de Vries. Szelest sukni.
Tissaia by�a w sukni balowej. Nie w rebelianckim uniformie. Geralt nadstawi� uszu,
ale nie s�ysza� dzwonienia kajdan z dwimerytu.
- Udajesz przej�t�? - Powt�rzy�a Tissaia. - Zmartwiona? Gdy organizuje si�
rewolty, gdy sprowadza si� noc� uzbrojonych zbir�w, trzeba Uczy� si� z ofiarami.
Lydia nie �yje, Hen Gedymdeith umiera. Widzia�am przed chwil� Artauda ze
zmasakrowan� twarz�. Ile jeszcze b�dzie ofiar, Filippo Eilhart?
- Nie wiem - odpowiedzia�a twardo Filippa. - Ale nie cofn� si�.
- Oczywi�cie. Ty nie cofasz si� przed niczym.
Powietrze drgn�o, obcasy stukn�y o posadzk� w znajomym rytmie. Filippa
sz�a ku niemu. Zapami�ta� nerwowy rytm jej krok�w, gdy wczoraj razem szli przez
sal� Aretuzy, by uraczy� si� kawiorem. Zapami�ta� zapach cynamonu i nardu. Teraz
ten zapach miesza� si� z zapachem sody. Geralt wyklucza� sw�j udzia� w
jakimkolwiek przewrocie czy puczu, ale zastanowi� si�, czy uczestnicz�c pomy�la�by
o uprzednim wyczyszczeniu z�b�w.
- On ci� nie widzi, Fil - powiedzia� pozornie ospale Dijkstra. - Niczego nie widzi
i niczego nie widzia�. Ta z pi�knymi w�osami o�lepi�a go.
S�ysza� oddech Filippy i czu� ka�dy jej ruch, ale niezdarnie poruszy� g�ow�,
udaj�c bezradno��. Czarodziejka nie da�a si� nabra�.
- Nie udawaj, Geralt. Triss za�mi�a ci oczy, ale wszak�e nie odebra�a rozumu.
Jakim cudem si� tu znalaz�e�?
- Wpad�em. Gdzie jest Yennefer?
- B�ogos�awieni ci, kt�rzy nie wiedz� - w g�osie Filippy nie by�o drwiny. -
Albowiem d�u�ej po�yj�. B�d� wdzi�czny Triss. To by�o mi�kkie zakl�cie, za�ma
wkr�tce minie. A ty nie widzia�e� tego, czego nie wolno ci by�o zobaczy�. Pilnuj go,
Dijkstra. Zaraz wr�c�.
Znowu poruszenie. G�osy. D�wi�czny sopran Keiry Metz, nosowy bas
Radcliffe'a. Stuk reda�skich bucior�w. I podniesiony g�os Tissai de Vries.
- Pu��cie j�! Jak mogli�cie? Jak mogli�cie jej to zrobi�?
- To zdrajczyni! - nosowo, Radcliffe.
- Nigdy w to nie uwierz�!
- Krew nie woda - zimno, Filippa Eilhart. - A cesarz Emhyr obieca� elfom
wolno��. I w�asne, niezale�ne pa�stwo. Tu, na tych ziemiach. Oczywi�cie, po
wyr�ni�ciu ludzi. I to wystarczy�o, by natychmiast nas zdradzi�a.
- Odpowiedz! - Tissaia de Vries, z emocj�. - Odpowiedz jej, Enid!
- Odpowiedz, Francesca.
Brz�k kajdan z dwimerytu. I �piewny elfi akcent Franceski Findabair, Stokrotki
z Dolin, najpi�kniejszej kobiety �wiata.
- Va vort a me, Dh'oine. N'aen te a dice'n.
- Czy to ci wystarczy, Tissaia? - g�os Filippy, jak szczekni�cie. - Czy teraz mi
wierzysz? Ty, ja, my wszyscy jeste�my i zawsze byli�my dla niej Dh'oine, lud�mi,
kt�rym ona, Aen Seidhe, nie ma nic do powiedzenia. A ty, Fercart? Co tobie
przyrzekli Vilgefortz i Emhyr, �e zdecydowa�e� si� zdradzi�?
- Id� do diab�a, zboczona gamratko.
Geralt wstrzyma� oddech, ale nie dobieg� go odg�os kastetu zderzaj�cego si�
ze szcz�k�. Filippa by�a bardziej opanowana od Keiry. Albo nie mia�a kastetu.
- Radcliffe, zabierz zdrajc�w do Garstangu! Detmold, podaj rami�
arcymistrzyni de Vries. Id�cie. Ja zaraz do��cz�. Kroki. Zapach cynamonu i nardu.
- Dijkstra.
- Jestem, Fil.
- Twoi podkomendni nie s� tu ju� potrzebni. Niech wracaj� do Loxii.
- Czy aby na pewno...
- Do Loxii, Dijkstra!
- Rozkaz, mi�o�ciwa pani - w g�osie szpiega zabrzmia�o szyderstwo. -
Pacho�kowie odejd�, zrobili, co do nich nale�a�o. Teraz to jest ju� wy��cznie sprawa
czarodziej�w. A zatem i ja nie mieszkaj�c schodz� z pi�knych oczu waszej
wysoko�ci. Podzi�kowa� za pomoc i wsp�udzia� w puczu nie oczekiwa�em, ale
pewien jestem, �e wasza wysoko�� zachowa mnie we wdzi�cznej pami�ci.
- Wybacz, Sigismund. Dzi�kuj� ci za pomoc.
- Nie ma za co, ca�a przyjemno�� po mojej stronie. Hej, Voymir, zbierz ludzi.
Pi�ciu zostaje ze mn�. Reszt� sprowad� na d� i zaokr�tuj na �Spad�". Tylko
cichcem, na paluszkach, bez szumu, bez sensacji. Bocznymi korytarzami. W Loxii i w
porcie ani pary z g�by! Wykona�!
- Nic nie widzia�e�, Geralt - powiedzia�a szeptem Filippa Eilhart, wion�c na
wied�mina cynamonem, nardem i sod�. - Niczego nie s�ysza�e�. Z Vilgefortzem nigdy
nie rozmawia�e�. Dijkstra zabierze ci� teraz do Loxii. Postaram si� odnale�� ci� tam,
gdy... Gdy wszystko si� sko�czy. Obieca�am ci co� wczoraj i dotrzymam s�owa.
- Co z Yennefer?
- On chyba ma obsesj� - Dijkstra wr�ci�, szuraj�c nogami. - Yennefer,
Yennefer... Do znudzenia. Nie przejmuj si� nim, Fil. S� wa�niejsze sprawy. Czy przy
Vilgefortzu znaleziono to, co spodziewano si� znale��?
- Owszem. Prosz�, to dla ciebie.
- Oho! - szelest rozwijanego papieru. - Oho! Oho, oho! Pi�knie! Diuk Nitert.
Wybornie! Baron...
- Dyskretniej, bez nazwisk. I bardzo ci� prosz�, po powrocie do Tretogoru nie
zaczynaj od razu od egzekucji. Nie wywo�uj przedwcze�nie skandalu.
- Nie obawiaj si�. Ch�optysie z tej listy, tak �ase na nilfgaardzkie z�oto, s�
bezpieczni. Na razie. To b�d� moje kochane marioneteczki do poci�gania za
sznureczki. A p�niej na�o�y si� im sznureczki na szyjeczki... Ciekawo��, byty i inne
listy? Zdrajcy z Kaedwen, z Temerii, z Aedirn? Rad bym rzuci� na nie okiem. Cho�by
k�tem oka...
- Wiem, �e rad by�. Ale to nie twoja sprawa. Tamte listy dostali Radcliffe i
Sabrina Glevissig, ju� oni b�d� wiedzieli, jak si� nimi pos�u�y�. A teraz �egnaj.
Spiesz� si�.
- Fil.
- S�ucham.
- Przywr�� wied�minowi wzrok. Niech si� nie potyka na schodach.
***
W sali balowej Aretuzy bankiet trwa� nadal, ale zmieni� form� na bardziej
tradycyjn� i swojsk�. Sto�y poprze-suwano, czarodzieje i czarodziejki poznosili do sali
zdobyte gdzie� fotele, krzes�a i zydle, porozsiadali si� na nich i po�wi�cili rozmaitym
rozrywkom. Wi�kszo�� tych rozrywek by�a nietaktowna. Liczna grupa, obsiad�szy
dooko�a wielki anta� siwuchy, pi�a, gaw�dz�c i od czasu do czasu wybuchaj�c
gromkim �miechem. Ci, kt�rzy jeszcze niedawno delikatnie k�uli wyszukane zak�ski
srebrnymi widelczykami, teraz bez �enady ogryzali trzymane obur�cz baranie �ebra.
Kilku r�n�o w karty, lekcewa��c otoczenie. Kilku spa�o. W k�cie jaka� para ca�owa�a
si� zapami�tale, a zapa�, z jakim to czynili, wskazywa�, �e nie poprzestan� na
ca�owaniu.
- Popatrz tylko na nich, wied�minie - Dijkstra przechyli� si� przez balustrad�
kru�ganka, przygl�daj�c si� czarodziejom z wysoko�ci. - Jak si� rado�nie bawi�, pomy�la�by�,
pachol�ta. A tymczasem ich Rada w�a�nie przydupi�a bez ma�a ca�� ich
Kapitu�� i s�dzi j� za zdrad�, za kumanie si� z Nilfgaardem. Sp�jrz na t� park�. Zaraz
poszukaj� sobie ustronnego k�cika, a zanim sko�cz� si� gzi�, Vilgefortz b�dzie
wisia�. Ach, dziwny jest ten �wiat...
- Zamknij si�, Dijkstra.
***
Droga wiod�ca ku Loxii wgryza�a si� zygzakiem schod�w w zbocze g�ry.
Schody ��czy�y tarasy, udekorowane zaniedbanymi �ywop�otami, klombami i
przysuszonymi agawami w donicach. Na jednym z mijanych taras�w Dijkstra
zatrzyma� si�, podszed� do muru, do rz�du kamiennych �b�w chimer, z paszcz
kt�rych ciurka�a woda. Szpieg pochyli� si�, pi� d�ugo.
Wied�min przybli�y� si� do balustrady. Morze pob�yskiwa�o z�otem, niebo mia�o
kolor jeszcze bardziej kiczowaty ni� na obrazach w Galerii Chwa�y. W dole widzia�
oddzia�ek odes�anych z Aretuzy Reda�czyk�w, w karnym szyku zmierzaj�cy do
portu. Przechodzili w�a�nie przez mostek spinaj�cy brzegi skalnej rozpadliny.
Tym, co nagle zwr�ci�o jego uwag�, by�a samotna kolorowa posta�. Posta�
rzuca�a si� w oczy, bo porusza�a si� szybko. I w przeciwnym kierunku ni�
Reda�czycy. W g�r�, do Aretuzy.
- No - Dijkstra ponagli� go chrz�kni�ciem. - Komu w drog�, temu czas.
- Je�li ci tak spieszno, id� sam.
- No pewnie - wykrzywi� si� szpieg. - A ty wr�cisz na g�r� ratowa� twoj�
Yennefer. I narozrabiasz jak pijany gnom. Idziemy do Loxii, wied�minie. Czy ty
z�udzenia masz, czy co� w tym rodzaju? My�lisz, �e wyci�gn��em ci� z Aretuzy z
d�ugo tajonej mi�o�ci? Ot� nie. Wyci�gn��em ci� stamt�d, bo jeste� mi potrzebny.
- Do czego?
- Udajesz? W Aretuzie studiuje dwana�cie panienek z pierwszych rod�w
Redanii. Nie mog� ryzykowa� konfliktu z szanown� rektork�, Margarit� Laux-Antille.
Rektorka nie wyda mi Cirilli, ksi�niczki Cintry, kt�r� Yennefer przywioz�a na
Thanedd. Natomiast tobie j� wyda. Gdy j� o to poprosisz.
- Sk�d �mieszne przypuszczenie, �e poprosz�?
- Ze �miesznego za�o�enia, �e zechcesz zapewni� Cirilli bezpiecze�stwo. Pod
moj� opiek�, pod opiek� kr�la Vizimira, b�dzie bezpieczna. W Tretogorze. Na
Thanedd bezpieczna nie jest. Powstrzymaj si� od z�o�liwych' komentarzy. Tak, wiem,
�e pocz�tkowo kr�lowie nie mieli wobec dziewczyny najpi�kniejszych plan�w. Ale to
si� zmieni�o. Teraz sta�o si� oczywiste, �e �ywa, zdrowa i bezpieczna Cirilla mo�e
by� w nadci�gaj�cej wojnie warta wi�cej ni� dziesi�� hufc�w ci�kiej jazdy. Martwa
nie jest warta funta k�ak�w.
- Filippa Eilhart wie, co zamierzasz?
- Nie wie. Nie wie nawet tego, �e ja wiem, �e dziewczyna jest w Loxii. Moja
niegdy� ukochana Fil wysoko zadziera g�ow�, ale kr�lem Redanii wci�� jest Vizimir.
Ja wykonuj� rozkazy Vizimira, knowania czarodziej�w g�wno mnie obchodz�. Cirilla
wsi�dzie na �Spad�" i po�egluje do Novigradu, stamt�d pojedzie do Tretogoru. I
b�dzie bezpieczna. Wierzysz mi?
Wied�min pochyli� si� ku jednej z g��w chimer, popi� wody ciurkaj�cej z
monstrualnej paszczy.
- Wierzysz mi? - powt�rzy� Dijkstra, staj�c nad nim.
Geralt wyprostowa� si�, otar� wargi i z ca�ych si� waln�� go w szcz�k�. Szpieg
zatoczy� si�, ale nie upad�. Najbli�szy z Reda�czyk�w przyskoczy� i chcia� chwyci�
wied�mina, ale chwyci� powietrze, a zaraz potem usiad�, wypluwaj�c krew i z�b.
Wtedy rzucili si� na niego wszyscy. Powsta� �cisk, nie�ad, zamieszanie i kr�twa, a o
to w�a�nie wied�minowi chodzi�o.
Jeden Reda�czyk z trzaskiem wyr�n�� twarz� w kamienny �eb chimery,
ciurkaj�ca z paszczy woda natychmiast zabarwi�a si� na czerwono. Drugi dosta�
nasad� pi�ci w tchawic�, zgi�� si�, jakby wyrywano mu genitalia. Trzeci, walni�ty
�okciem w oko, odskoczy� z j�kiem. Dijkstra chwyci� wied�mina w nied�wiedzi u�cisk,
a Geralt z moc� uderzy� go obcasem w �r�dstopie. Szpieg zawy� i przekomicznie
zapl�sa� na jednej nodze.
Kolejny zbir chcia� r�bn�� wied�mina kordem, ale r�bn�� powietrze. Geralt
chwyci� go jedn� r�k� za �okie�, drug� za nadgarstek, zakr�ci�, zwalaj�c na ziemi�
dw�ch innych, pr�buj�cych wsta�. Trzymany zbir by� silny, ani my�la� wypu�ci�
korda. Geralt wzmocni� chwyt i z trzaskiem z�ama� mu r�k�.
Dijkstra, nadal kicaj�c na jednej nodze, podni�s� z ziemi korsek� i zamierza�
przybi� wied�mina do muru tr�j-z�bnym ostrzem. Geralt uchyli� si�, chwyci� drzewce
obur�cz i zastosowa� znan� uczonym zasad� d�wigni. Szpieg, widz�c rosn�ce w
oczach ceg�y i fugi muru, pu�ci� korsek�, ale i tak zbyt p�no, by unikn�� zderzenia
si� kroczem z ciurkaj�cym wod� �bem chimery.
Geralt wykorzysta� korsek� do zwalenia z n�g kolejnego zbira, potem opar�
drzewce o posadzk� i uderzeniem buta z�ama� je, skracaj�c do d�ugo�ci miecza.
Wypr�bowa� pa�k�, najpierw wal�c w kark Dijkstr� siedz�cego okrakiem na chimerze,
a zaraz po tym uciszaj�c wycie draba ze z�aman� r�k�. Szwy dubletu ju� dawno
pu�ci�y pod obiema pachami i wied�min czu� si� znacznie lepiej.
Ostatni trzymaj�cy si� na nogach drab te� zaatakowa� korsek�, s�dz�c, �e jej
d�ugo�� daje mu przewag�. Geralt uderzy� go w nasad� nosa, drab z impetem usiad�
na donicy z agaw�. Inny Reda�czyk, nadzwyczaj uparty, wczepi� si� w udo
wied�mina i ugryz� go bole�nie. Wied�min zrobi� si� z�y i silnym kopniakiem pozbawi�
gryzonia mo�liwo�ci gryzienia.
Na schody wbieg� zdyszany Jaskier, zobaczy�, co si� dzieje, i zblad� jak papier.
- Geralt! - wrzasn�� po chwili. - Ciri znikn�a! Nie ma jej!
- Spodziewa�em si� tego - wied�min zdzieli� kijem kolejnego Reda�czyka nie
chc�cego le�e� spokojnie. - Ale� dajesz na siebie czeka�, Jaskier. M�wi�em ci
wczoraj, gdyby co� si� sta�o, masz w dyrdy lecie� do Aretuzy! Przynios�e� m�j
miecz?
- Obydwa!
- Ten drugi to miecz Ciri, idioto - Geralt grzmotn�� draba usi�uj�cego wsta� z
agawy.
- Nie znam si� na mieczach - wysapa� poeta. - Na bog�w, przesta� ich t�uc!
Nie widzisz reda�skich or��w? To ludzie kr�la Vizimira! To oznacza zdrad� i bunt, za
to mo�na trafi� do lochu...
- Na szafot - zabe�kota� Dijkstra, dobywaj�c sztyletu i zbli�aj�c si� chwiejnym
krokiem. - Obaj p�jdziecie na szafot...
Wi�cej powiedzie� nie zd��y�, bo upad� na czworaki, palni�ty w bok g�owy
u�omkiem drzewca korseki.
- �amanie ko�em - oceni� ponuro Jaskier. - Poprzedzone szarpaniem gor�cymi
kleszczami...
Wied�min kopn�� szpiega w �ebra. Dijkstra przewr�ci� si� na bok jak ubity �o�.
- �wiartowanie - oceni� poeta.
- Przesta�, Jaskier. Dawaj oba miecze. I zje�d�aj st�d, ale szybko. Uciekaj z
wyspy. Uciekaj jak najdalej!
- A ty?
- Wracam na g�r�. Musz� ratowa� Ciri... I Yennefer. Dijkstra, le� grzecznie i
zostaw w spokoju sztylet!
- Nie ujdzie ci to p�azem - wydysza� szpieg. - Sprowadz� moich... P�jd� za
tob�...
- Nie p�jdziesz.
- P�jd�. Mam na pok�adzie �Spady" pi��dziesi�ciu ludzi...
- A jest w�r�d nich cyrulik?
- H�?
Geralt zaszed� szpiega od ty�u, schyli� si�, chwyci� go za stop�, szarpn��,
skr�ci� raptownie i bardzo mocno. Chrupn�o. Dijkstra zawy� i zemdla�. Jaskier
wrzasn��, jak gdyby to by� jego w�asny staw.
- To, co zrobi� mi po �wiartowaniu - mrukn�� wied�min - to ju� mnie ma�o
obchodzi.
***
W Aretuzie panowa�a cisza. Na sali balowej pozosta�y ju� wy��cznie niedobitki,
nie maj�ce si�, by ha�asowa�. Geralt omin�� sal�, nie chc�c, by go zauwa�ono.
Nie bez trudu odnalaz� komnatk�, w kt�rej nocowa� z Yennefer. Korytarze
pa�acu by�y istnym labiryntem i wszystkie wygl�da�y tak samo.
Szmaciana laleczka patrzy�a na niego oczami z guzik�w.
Usiad� na ��ku, mocno obejmuj�c g�ow� d�o�mi. Na pod�odze komnatki nie
by�o krwi. Ale na oparciu krzes�a wisia�a czarna suknia. Yennefer przebra�a si�. W
m�ski str�j, uniform spiskowc�w?
Albo wywleczono j� w bieli�nie. W kajdanach z dwimerytu.
***
We wn�ce okna siedzia�a Marti Sodergren, uzdrowicielka. Podnios�a g�ow�,
s�ysz�c jego kroki. Policzki mia�a mokre od �ez.
- Hen Gedymdeith nie �yje - powiedzia�a �ami�cym si� g�osem. - Serce.
Niczego nie mog�am zrobi�... Dlaczego wezwali mnie tak p�no? Sabrina uderzy�a
mnie. Uderzy�a mnie w twarz. Dlaczego? Co tu si� sta�o?
- Czy widzia�a� Yennefer?
- Nie, nie widzia�am. Zostaw mnie. Chc� by� sama.
- Wska� mi najkr�tsz� drog� do Garstangu. Prosz�.
***
Powy�ej Aretuzy by�y trzy zakrzaczone tarasy, dalej zbocze g�ry robi�o si�
urwiste i niedost�pne. Nad urwiskiem wznosi� si� Garstang. U podstawy pa�ac by�
ciemnym, jednolicie g�adkim, przylepionym do ska� blokiem kamienia. Dopiero
wy�sza kondygnacja pob�yskiwa�a marmurem i witra�ami okien, z�oci�a si� w s�o�cu
blach� kopu�.
Brukowana droga wiod�ca do Garstangu i dalej, na szczyt, wi�a si� dooko�a
g�ry jak w��. By�a jednak jeszcze jedna droga, kr�tsza - schody ��cz�ce tarasy, tu�
pod Garstangiem znikaj�ce w czarnej paszcz�ce tunelu. Te w�a�nie schody wskaza�a
wied�minowi Marti Sodergren.
Zaraz za tunelem by� most spinaj�cy kraw�dzie przepa�ci. Za mostem schody
pi�y si� ostro w g�r� i skr�ca�y, gin�y za za�omem. Wied�min przyspieszy� kroku.
Balustrada schod�w udekorowana by�a pos��kami faun�w i nimf. Pos��ki
sprawia�y wra�enie �ywych. Porusza�y si�. Medalion wied�mina zacz�� silnie drga�.
Przetar� oczy. Pozorny ruch pos��k�w polega� na tym, �e zmienia�y posta�.
G�adki kamie� zamienia� si� w porowat�, bezkszta�tn� mas�, z�art� przez wichry i
s�l. I zaraz po tym odnawia� si� znowu.
Wiedzia�, co to znaczy. Maskuj�ca Thanedd iluzja chwia�a si�, zanika�a.
Mostek te� by� cz�ciowo iluzoryczny. Przez dziurawy jak rzeszoto kamufla�
przeziera�a przepa�� i hucz�cy na jej dnie wodospad.
Nie by�o ciemnych p�yt wskazuj�cych bezpieczn� drog�. Przeszed� przez
mostek powoli, bacz�c na ka�dy krok, przeklinaj�c w duchu strat� czasu. Gdy znalaz�
si� po drugiej stronie przepa�ci, us�ysza� kroki biegn�cego cz�owieka.
Pozna� go od razu. Z g�ry, ze schod�w, zbiega� Dorregaray, czarodziej
b�d�cy w s�u�bie kr�la Ethaina z Cidaris. Pami�ta� s�owa Filippy Eilhart.
Czarodziej�w, kt�rzy reprezentowali neutralnych kr�l�w, zaproszono do Garstangu
jako obserwator�w. Ale Dorregaray gna� po schodach w tempie, kt�re sugerowa�o, �e
zaproszenie nagle odwo�ano.
- Dorregaray!
- Geralt? - sapn�� czarodziej. - Co ty tu robisz? Nie st�j, uciekaj! Szybko w d�,
do Aretuzy!
- Co si� sta�o?
- Zdrada!
- Co?
Dorregaray nagle drgn�� i kaszln�� dziwnie, a zaraz po tym pochyli� si� i upad�
prosto na wied�mina. Zanim Geralt chwyci� go, zd��y� dostrzec brzechw� szaropi�rej
strza�y stercz�cej mu z plec�w. Zachwia� si� z czarodziejem w obj�ciach i to
uratowa�o mu �ycie, bo druga identyczna strza�a, zamiast przebi� mu gard�o, �upn�a
w oble�nie u�miechni�t� facjat� kamiennego fauna, utr�caj�c mu nos i cz��
policzka. Wied�min pu�ci� Dorregaraya i zanurkowa� za balustrad� schod�w.
Czarodziej zwali� si� na niego.
Strzelc�w by�o dw�ch i obaj mieli u czapek wiewi�rcze ogony. Jeden zosta� na
szczycie schod�w, napinaj�c �uk, drugi wyci�gn�� miecz z pochwy i pop�dzi� w d�,
sadz�c po kilka stopni. Geralt str�ci� z siebie Dorregaraya, zerwa� si� dobywaj�c
miecza. Strza�a za�piewa�a, wied�min przerwa� �piew, odbijaj�c grot szybkim
uderzeniem klingi. Drugi elf by� ju� blisko, ale na widok odbijanej strza�y zawaha� si�
na moment. Ale tylko na moment. Rzuci� si� na wied�mina, zawijaj�c mieczem do
ci�cia. Geralt sparowa� kr�tko, uko�nie, tak by klinga elfa ze�lizn�a si� po jego
ostrzu. Elf straci� r�wnowag�, wied�min obr�ci� si� p�ynnie i cia� go w bok szyi, pod
ucho. Tylko raz. Wystarczy�o.
Strzelec na szczycie schod�w znowu napina� �uk, ale nie zd��y� spu�ci�
ci�ciwy. Geralt zobaczy� b�ysk, elf krzykn��, roz�o�y� r�ce i run�� w d�, turlaj�c si� po
stopniach. Kubrak na jego plecach p�on��.
Ze schod�w zbiega� nast�pny czarodziej. Na widok wied�mina zatrzyma� si�,
uni�s� r�k�. Geralt nie traci� czasu na wyja�nienia, pad� p�asko na ziemi�, a ognista
b�yskawica z sykiem przelecia�a nad nim, w drobny py� rozbijaj�c statu� fauna.
- Przesta�! - wrzasn��. - To ja, wied�min!
- Psiakrew - wydysza� czarodziej, podbiegaj�c. Geralt nie przypomina� go
sobie z bankietu. - Wzi��em ci� za jednego z tych elfich bandyt�w... Co z
Dorregarayem? �yje?
- Chyba tak...
- Pr�dko, na drug� stron� mostu!
Przeci�gn�li Dorregaraya, szcz�liwie, bo w po�piechu nie zwracali uwagi na
chwiej�c� si� i zanikaj�c� iluzj�. Nikt ich nie �ciga�, mimo to czarodziej wyci�gn��
r�k�, wyskandowa� zakl�cie i kolejn� b�yskawic� rozwali� most. Kamienie zahucza�y
po �cianach przepa�ci.
- To ich powinno zatrzyma� - powiedzia�. Wied�min otar� krew p�yn�c� z ust
Dorregaraya.
- On ma przebite p�uco. Mo�esz mu pom�c?
- Ja mog� � powiedzia�a Marti Sodergren, z wysi�kiem wspinaj�c si� po
schodach od strony Aretuzy, od tunelu. -Co tu si� dzieje, Carduin? Kto go postrzeli�?
- Scoia'tael - czarodziej wytar� czo�o r�kawem. - W Garstangu trwa walka.
Przekl�ta banda, jedni lepsi od drugich! Filippa noc� zakuwa Vilgefortza w kajdany, a
Vilgefortz i Francesca Findabair sprowadzaj� na wysp� Wiewi�rki! A Tissaia de
Vries... Jasna cholera, ta narobi�a zamieszania!
- M�w�e sk�adniej, Carduin!
- Nie b�d� traci� czasu na gadanie! Uciekam do Loxii, stamt�d natychmiast
teleportuj� si� do Koviru. A ci tam, w Garstangu, niech si� wyr�n� nawzajem! To ju�
nie ma �adnego znaczenia! Jest wojna! Ca�a ta draka by�a uknuta przez Filipp�, by
umo�liwi� kr�lom wszcz�cie wojny z Nilfgaardem! Meve z Lyrii i Demawend z Aedirn
sprowokowali Nilfgaard! Rozumiecie to?
- Nie - powiedzia� Geralt. - I wcale nie chcemy rozumie�. Gdzie jest Yennefer?
- Przesta�cie! - wrzasn�a Marti Sodergren, schylona nad Dorregarayem. -
Pom�cie mi! Przytrzymajcie go! Nie mog� wyci�gn�� strza�y!
Pomogli jej. Dorregaray j�cza� i dygota�, schody te� dr�a�y. Geralt pocz�tkowo
s�dzi�, �e to magia lecz�cych zakl�� Marti. Ale to by� Garstang. Nagle eksplodowa�y
witra�e, w oknach pa�acu zamigota� ogie�, zak��bi� si� dym.
- Jeszcze si� bij� - zgrzytn�� z�bami Carduin. - Tam idzie ostro, zakl�cie na
zakl�cie...
- Zakl�cia? W Garstangu? Tam jest przecie� aura antymagiczna!
- To sprawka Tissai. Nagle zdecydowa�a si�, po czyjej stronie stan��. Zdj�a
blokad�, zlikwidowa�a aur� i zneutralizowa�a dwimeryt. Wtedy wszyscy skoczyli sobie
do garde�! Vilgefortz i Terranova z jednej, Filippa i Sabrina
z drugiej strony... P�k�y kolumny i sklepienie si� zawali�o... A Francesca
otworzy�a wej�cie do podziemi, stamt�d nagle wyskoczy�y te elfie diab�y...
Krzyczeli�my, �e jeste�my neutralni, ale Vilgefortz tylko si� za�mia�. Zanim
zd��yli�my zbudowa� os�on�, Drithelm dosta� strza�� w oko, Rejeana nadziali jak
je�a... Na dalszy rozw�j wypadk�w nie czeka�em. Marti, d�ugo jeszcze? Musimy st�d
wia�!
- Dorregaray nie b�dzie m�g� i�� - uzdrowicielka wytar�a zakrwawione r�ce w
bia�� balow� sukni�. - Teleportuj nas, Carduin.
- St�d? Oszala�a� chyba. Za blisko Tor Lara. Portal Lary emanuje i wykrzywi
ka�dy teleport. St�d nie mo�na si� teleportowa�!
- On nie mo�e chodzi�! Musz� przy nim zosta�...
- To zosta�! � Carduin wsta�. � I baw si� dobrze! Mnie �ycie mi�e! Wracam
do Koviru! Kovir jest neutralny!
- Pi�knie - wied�min splun��, patrz�c za nikn�cym w tunelu czarodziejem. -
Kole�e�stwo i solidarno��! Ale i ja nie mog� z tob� zosta�, Marti. Musz� i�� do
Garstangu. Tw�j neutralny konfrater rozpieprzy� most. Jest inna droga?
Marti Sodergren poci�gn�a nosem. Potem podnios�a g�ow� i pokiwa�a
twierdz�co.
***
By� ju� pod murem Garstangu, gdy na g�ow� spad�a mu Keira Metz.
Wskazana przez uzdrowicielk� droga wiod�a przez wisz�ce ogrody po��czone
serpentyn� schodk�w. Schodki g�sto poro�ni�te by�y bluszczem i kaprifolium, zielsko
utrudnia�o wspinaczk�, ale dawa�o ukrycie. Uda�o mu si� niepostrze�enie dosta� pod
sam mur pa�acu. Gdy szuka� wej�cia, spad�a na niego Keira, obydwoje zwalili si� w
krzaki tarniny.
- Wybi�am sobie z�b - stwierdzi�a ponuro czarodziejka, sepleni�c lekko. By�a
rozczochrana, brudna, pokryta tynkiem i sadz�, na policzku mia�a wielki krwiak.
- I chyba z�ama�am nog� - doda�a, pluj�c krwi�. - To ty, wied�minie? Spad�am
na ciebie? Jakim cudem?
- Te� si� zastanawiam.
- Terranova wyrzuci� mnie oknem.
- Mo�esz wsta�?
- Nie, nie mog�.
- Chc� dosta� si� do �rodka. Nie zauwa�ony. Kt�r�dy?
- Czy wszyscy wied�mini - Keira splun�a ponownie, j�kn�a, pr�buj�c unie��
si� na �okciu - s� wariatami? W Garstangu trwa walka! Tam gotuje si� tak, �e a�
sztukateria p�ynie ze �cian! Szukasz guza?
- Nie. Szukani Yennefer.
- Ha! - Keira zaprzesta�a wysi�k�w, po�o�y�a si� na wznak. - Chcia�abym, �eby
i mnie kto� tak kocha�. We� mnie na r�ce.
- Mo�e innym razem. Troch� si� spiesz�.
- We� mnie na r�ce, m�wi�! Wska�� ci drog� do Garstangu. Musz� dosta�
tego skurwysyna Terranov�. No, na co czekasz? Sam nie odnajdziesz wej�cia, a je�li
nawet, to wyko�cz� ci� skurwysy�skie elfy... Ja nie mog� chodzi�, ale jestem jeszcze
zdolna do rzucenia paru zakl��. Je�li kto� stanie nam na drodze, po�a�uje.
Wrzasn�a, gdy j� podnosi�.
- Przepraszam.
- Nie szkodzi - otoczy�a mu szyj� ramionami, - To ta noga. Ci�gle pachniesz
jej perfumami, wiesz? Nie, nie t�dy. Zawr�� i id� pod g�r�. Jest drugie wej�cie, od
strony Tor Lara. Mo�e tam nie ma elf�w... Auuu! Ostro�niej, cholera!
- Przepraszam. Sk�d wzi�li si� tu Scoia'tael?
- Byli w podziemiach. Thanedd jest pusta jak �upina, tam jest wielka kawerna,
mo�na wp�yn�� statkiem, je�li si� wie kt�r�dy. Kto� im zdradzi� kt�r�dy... Auuuu!
Uwa�aj! Nie trz� mn�!
- Przepraszam. A wi�c Wiewi�rki przyp�yn�y morzem? Kiedy?
- Cholera wie kiedy. Mo�e wczoraj, mo�e tydzie� temu? My�my szykowali si�
na Vilgefortza, a Vilgefortz na nas. Vilgefortz, Francesca, Terranova i Fercart...
Nie�le nas wyrolowali. Filippa my�la�a, �e im chodzi�o o powolne przej�cie w�adzy w
Kapitule, o wywieranie wp�ywu na kr�l�w... A oni mieli zamiar wyko�czy� nas w
trakcie zjazdu... Geralt, ja tego nie wytrzymam... Noga... Po�� mnie na chwil�.
Auuuuu!
- Keira, to otwarte z�amanie. Krew cieknie przez nogawk�.
- Zamknij si� i s�uchaj. Bo tu chodzi o twoj� Yennefer. Weszli�my do
Garstangu, do sali obrad. Tam jest blokada antymagiczna, ale to nie dzia�a na
dwimeryt, czuli�my si� bezpieczni. Zacz�a si� k��tnia. Tissaia i ci neutralni
wrzeszczeli na nas, my�my wrzeszczeli na nich. A Vilgefortz milcza� i u�miecha� si�...
***
- Powtarzam, Vilgefortz jest zdrajc�! Skuma� si� z Emhyrem z Nilfgaardu,
wci�gn�� do spisku innych! Z�ama� Prawo, sprzeniewierzy� si� nam i kr�lom...
- Powoli, Filippa. Ja wiem, �e �aski, kt�rymi otacza ci� Vizimir, znacz� dla
ciebie wi�cej ni� solidarno�� Bractwa. To samo dotyczy ciebie, Sabrina, bo
identyczn� rol� odgrywasz w Kaedwen. Keira Metz i Triss Merigold reprezentuj�
interesy Foltesta z Temerii, Radcliffe jest narz�dziem Demawenda z Aedirn...
- Co to ma do rzeczy, Tissaia?
- Interesy kr�l�w nie musz� pokrywa� si� z naszymi. Ja doskonale wiem, o co
chodzi. Kr�lowie rozpocz�li eksterminacj� elf�w i innych nieludzi. Mo�e ty, Filippa,
uwa�asz to za s�uszne. Mo�e ty, Radcliffe, uwa�asz za w�a�ciwe wspomaga� wojska
Demawenda w ob�awach na Scoia'tael. Ale ja jestem temu przeciwna. I nie dziwi� si�
Enid Findabair, �e jest temu przeciwna. Ale to jeszcze nie oznacza zdrady. Nie
przerywaj mi! Ja doskonale wiem, co zamierzyli wasi kr�lowie, wiem, �e chc�
rozp�ta� wojn�. Dzia�ania, kt�re mia�yby tej wojnie zapobiec, s� mo�e zdrad� w
oczach twojego Vizimira, ale w moich nie. Je�eli chcesz s�dzi� Vilgefortza i
Francesk�, s�d� r�wnie� mnie!
- O jakiej wojnie m�wi si� tutaj? M�j kr�l, Esterad z Koviru, nie poprze
�adnych agresywnych dzia�a� wobec cesarstwa Nilfgaardu! Kovir jest i pozostanie
neutralny!
- Jeste� cz�onkiem Rady, Carduin! A nie ambasadorem twego kr�la!
- I kto to m�wi, Sabrina?
- Do��! - Filippa waln�a pi�ci� w st�. - Zaspokoj� twoj� ciekawo��, Carduin.
Pytasz, kto przygotowuje wojn�? Przygotowuje j� Nilfgaard, kt�ry zamierza nas
zaatakowa� i zniszczy�. Ale Emhyr var Emreis pami�ta Wzg�rze Sodden i tym razem
postanowi� zabezpieczy� si�, wy��czy� czarodziej�w z gry. W tym celu nawi�za�
kontakt z Vilgefortzem z Roggeveen. Kupi� go, obiecuj�c w�adz� i zaszczyty. Tak,
Tissaia. Vilgefortz, bohater spod Sodden, ma oto zosta� namiestnikiem i w�adc�
wszystkich zdobytych kraj�w P�nocy. To Vilgefortz, wspomagany przez Terranov� i
Fercarta, ma rz�dzi� prowincjami, kt�re powstan� w miejscu podbitych kr�lestw, to
on ma wymachiwa� nilfgaardzkim batogiem nad zamieszkuj�cymi te kraje niewolnikami
trudz�cymi si� dla Cesarstwa. A Francesca Finabair, Enid an Gleanna, ma
zosta� kr�low� pa�stwa Wolnych Elf�w. B�dzie to oczywi�cie nilfgaardzki protektorat,
ale elfom to wystarczy, je�li tylko cesarz Emhyr da im woln� r�k� w
mordowaniu ludzi. A elfy niczego bardziej nie pragn�, jak mordowa� Dh'oine.
- To ci�kie oskar�enie. Dlatego te� dowody b�d� musia�y by� r�wnie wa�kie.
Ale nim rzucisz owe dowody na szal�, Filippo Eilhart, b�d� �wiadoma mego
stanowiska. Dowody mo�na fabrykowa�, dzia�ania i ich motywy mo�na interpretowa�.
Ale zaistnia�ych fakt�w nic nie zmieni. Z�ama�a� jedno�� i solidarno�� Bractwa,
Filippo Eilhart. Zaku�a� cz�onk�w Kapitu�y w kajdany jak bandyt�w. Nie �miej wi�c
proponowa� mi obj�cia stanowiska w nowej Kapitule, kt�r� zamierza utworzy� twoja
zaprzedana kr�lom szajka puczyst�w. Mi�dzy nami jest �mier� i krew. �mier� Hena
Gedymdeitha. I krew Lydii van Bredevoort. T� krew rozla�a� z pogard�. By�a� moj�
najlepsz� uczennic�, Filippo Eilhart. By�am zawsze z ciebie dumna. Ale teraz mam
dla ciebie wy��cznie pogard�.
***
Keira Metz by�a blada jak pergamin.
- Od jakiego� czasu - szepn�a - w Garstangu jest jakby ciszej. Ko�czy si�...
Goni� si� po pa�acu. Tam jest
pi�� kondygnacji, siedemdziesi�t sze�� komnat i sal. Jest gdzie si� goni�...
- Mia�a� m�wi� o Yennefer. Spiesz si�. Boj� si�, �e zemdlejesz.
- O Yennefer? Ach, tak... Wszystko sz�o po naszej my�li, kiedy nagle pojawi�a
si� Yennefer. I wprowadzi�a na sal� to medium...
- Kogo?
- Dziewczyn�, mo�e czternastoletni�. Szare w�osy, wielkie zielone oczy...
Zanim zd��yli�my si� dobrze przyjrze�, dziewczyna zacz�ta wieszczy�. Powiedzia�a
o wydarzeniach w Dol Angra. Nikt nie mia� w�tpliwo�ci, �e m�wi prawd�. By�a w
transie, a w transie si� nie k�amie.
***
- Wczoraj w nocy - powiedzia�o medium - wojska ze znakami Lyrii i
sztandarami Aedirn dokona�y agresji na cesarstwo Nilfgaardu. Zaatakowano
Glevitzingen, pograniczny fort w Dol Angra. Heroldowie w imieniu kr�la Demawenda
otr�bili po okolicznych wsiach, �e od dzi� Aedirn przejmuje w�adz� nad ca�ym krajem.
Wezwano ludno�� do zbrojnego powstania przeciw Nilfgaardowi...
- To niemo�liwe! To ohydna prowokacja!
- G�adko przechodzi ci przez usta to s�owo, Filippo Eilhart - powiedzia�a
spokojnie Tissaia de Vries. - Ale nie �ud� si�, twoje wrzaski nie przerw� transu. M�w
dalej, dziecko.
- Cesarz Emhyr var Emreis wyda� rozkaz, by odpowiedzie� ciosem na cios.
Wojska nilfgaardzkie dzi� o �wicie wkroczy�y do Lyrii i Aedirn.
- Tak tedy - u�miechn�a si� Tissaia - nasi kr�lowie pokazali, jacy to z nich
rozumni, �wiatli i mi�uj�cy pok�j w�adcy. A niekt�rzy z czarodziej�w udowodnili, czyjej
sprawie naprawd� s�u��. Tych, kt�rzy mogliby zapobiec zaborczej wojnie, przezornie
zakuto w kajdany z dwimerytu i postawiono im bzdurne zarzuty...
- To wszystko wierutne k�amstwo!
- Do dupy z wami wszystkimi! - wrzasn�a nagle Sa-brina Glevissig. - Filippa!
Co to wszystko znaczy? Co ma znaczy� ta draka w Dol A�gra? Czy nie ustalili�my,
�eby nie zaczyna� za wcze�nie? Dlaczego ten pieprzony Dema-wend nie wstrzyma�
si�? Dlaczego ta zdzira Meve...
- Zamilcz, Sabrina!
- Ale� nie, niech m�wi - Tissaia de Vries unios�a g�ow�. - Niech powie o
skoncentrowanej na granicy armii Henselta z Kaedwen. Niech powie o wojskach
Foltesta z Temerii, kt�re ju� pewnie spuszczaj� na wod� �odzie, do tej pory ukrywane
w zaro�lach nad Jarug�. Niech powie o korpusie ekspedycyjnym pod dow�dztwem
Vizimira z Redanii, stoj�cym nad Pontarem. Czy ty s�dzi�a�, Filippa, �e my jeste�my
�lepi i g�usi?
- To jest jedna wielka cholerna prowokacja! Kr�l Vizimir...
- Kr�l Vizimir - przerwa�o beznami�tnym g�osem szarow�ose medium - zosta�
wczoraj w nocy zamordowany. Zasztyletowany przez zamachowca. Redania nie ma
ju� kr�la.
- Redania ju� od dawna nie mia�a kr�la - Tissaia de Vries wsta�a. - W Redanii
panowa�a ja�nie wielmo�na Filippa Eilhart, godna nast�pczyni Raffarda Bia�ego.
Gotowa dla w�adzy absolutnej po�wi�ci� dziesi�tki tysi�cy istnie�.
- Nie s�uchajcie jej! - wrzasn�a Filippa. - Nie s�uchajcie tego medium! To
narz�dzie, bezrozumne narz�dzie... Komu ty s�u�ysz, Yennefer? Kto rozkaza� ci przyprowadzi�
tu tego potwora?
- Ja - powiedzia�a Tissaia de Vries.
***
- Co by�o dalej? Co sta�o si� z dziewczyn�? Z Yennefer?
- Nie wiem - Keira zamkn�a oczy. - Tissaia nagle znios�a blokad�. Jednym
zakl�ciem. W �yciu nie widzia�am czego� podobnego... Oszo�omi�a nas i
przyblokowa�a, potem uwolni�a Vilgefortza i innych... A Francesca otworzy�a wej�cia
do podziemi i w Garstangu nagle zaroi�o si� od Scoia'tael. Dowodzi� nimi cudak w
zbroi i skrzydlatym, nilfgaardzkim he�mie. Pomaga� mu typ ze znamieniem na twarzy.
Ten umia� rzuca� zakl�cia. I zas�ania� si� magi�...
- Rience.
- Mo�e, nie wiem. By�o gor�co... Run�� strop. Zakl�cia i strza�y... Masakra...
W�r�d nich zabity Fercart, w�r�d nas zabity Drithelm, zabity Radcliffe> zabici
Mar�uard, Rejean i Bianca d'Este... Kontuzjowana Triss Merigold, ranna Sabrina...
Gdy Tissaia zobaczy�a trupy, zrozumia�a sw�j b��d, pr�bowa�a nas chroni�,
pr�bowa�a mitygowa� Vilgefortza i Terranov�... Vilgefortz wy�mia� j� i wykpi�. Wtedy
straci�a g�ow� i uciek�a. Och, Tissaia... Tyle trup�w...
- Co z dziewczyn� i Yennefer?
- Nie wiem - czarodziejka zanios�a si� kaszlem, splun�a krwi�. Oddycha�a
bardzo p�ytko i z wyra�nym trudem. - Po kt�rej� z rz�du eksplozji na moment
straci�am przytomno��. Ten z blizn� i jego elfy obezw�adnili mnie. Terranova najpierw
mnie skopa�, a potem wyrzuci� oknem.
- To nie tylko noga, Keira. Masz po�amane �ebra.
- Nie zostawiaj mnie.
- Musz�. Wr�c� po ciebie.
- Akurat.
***
Na pocz�tku by� tylko migotliwy chaos, pulsowanie cieni, kot�owisko mroku i
jasno�ci, ch�r be�kotliwych, dobiegaj�cych z otch�ani g�os�w. Nagle g�osy przybra�y
na sile, dooko�a eksplodowa� wrzask i huk. Jasno�� w�r�d mroku sta�a si� ogniem
po�eraj�cym arrasy i gobeliny, snopami iskier zdaj�cymi si� tryska� ze �cian, z
balustrad i z kolumn podtrzymuj�cych sklepienie.
Ciri zakrztusi�a si� dymem i zrozumia�a, �e to ju� nie sen.
Spr�bowa�a wsta�, wspieraj�c si� na r�kach. Natrafi�a d�oni� na wilgo�,
spojrza�a w d�. Kl�cza�a w ka�u�y krwi. Tu� obok le�a�o nieruchome cia�o. Cia�o elfa.
Pozna�a to od razu.
- Wsta�.
Yennefer sta�a obok. W d�oni mia�a sztylet.
- Pani Yennefer... Gdzie my jeste�my? Niczego nie pami�tam...
Czarodziejka szybko chwyci�a j� za r�k�.
- Jestem przy tobie, Ciri.
- Gdzie my jeste�my? Dlaczego wszystko si� pali? Kim jest ten... Ten tutaj?
- Powiedzia�am ci kiedy�, wieki temu, �e Chaos wyci�ga po ciebie r�k�.
Pami�tasz? Nie, pewnie nie pami�tasz. Ten elf wyci�gn�� po ciebie r�k�. Musia�am
zabi� go no�em, bo jego mocodawcy tylko czekaj�, by kt�ra� z nas ujawni�a si�,
u�ywaj�c magii. I doczekaj� si�, ale jeszcze nie teraz... Jeste� ju� ca�kowicie
przytomna?
- Ci czarodzieje... - szepn�a Ciri. - Ci w du�ej sali... Co ja do nich m�wi�am? I
dlaczego to m�wi�am? Ja wcale nie chcia�am... Ale musia�am m�wi�! Dlaczego?
Dlaczego, pani Yennefer?
- Cicho, brzydulko. Pope�ni�am b��d. Nikt nie jest doskona�y.
Z do�u rozleg� si� huk i przera�liwy krzyk.
- Chod�. Pr�dko. Nie mamy czasu. Pobieg�y korytarzem. Dym by� coraz
g�stszy, dusi�, d�awi�, o�lepia�. Mury dygota�y od eksplozji.
- Ciri - Yennefer zatrzyma�a si� na skrzy�owaniu korytarzy, mocno �cisn�a
d�o� dziewczynki. - Pos�uchaj mnie teraz, pos�uchaj uwa�nie. Ja musz� tu zosta�.
Widzisz te schody? Zejdziesz nimi...
- Nie! Nie zostawiaj mnie samej!
- Musz�. Powtarzam, zejdziesz tymi schodami. Na sam d�. Tam b�d� drzwi,
za nimi d�ugi korytarz. Na ko�cu korytarza jest stajnia, w niej stoi jeden osiod�any
ko�. Tylko jeden. Wyprowadzisz go i dosi�dziesz. To wy�wiczony ko�, s�u�y go�com
je�d��cym do Loxii. Zna drog�, wystarczy go pop�dzi�. Gdy b�dziesz w Loxii, odszukasz
Margarit� i oddasz si� pod jej opiek�. Nie odst�puj jej nawet na krok...
- Pani Yennefer! Nie! Nie chc� by� sama!
- Ciri - powiedzia�a cicho czarodziejka. - Kiedy� ju� powiedzia�am ci, �e
wszystko, co robi�, robi� dla twojego dobra. Zaufaj mi. Prosz� ci�, zaufaj mi. Biegnij.
Ciri by�a ju� na schodach, gdy jeszcze raz us�ysza�a g�os Yennefer.
Czarodziejka sta�a przy kolumnie, opieraj�c o ni� czo�o.
- Kocham ci�, c�reczko - powiedzia�a niewyra�nie. - Biegnij.
***
Osaczyli j� w po�owie schod�w. Z do�u dw�ch elf�w z wiewi�rczymi ogonami u
czapek, z g�ry cz�owiek w czarnym stroju. Ciri bez namys�u przeskoczy�a przez balustrad�
i uciek�a w boczny korytarz. Pobiegli za ni�. By�a szybsza i umkn�aby im bez
trudu, gdyby nie to, �e korytarz ko�czy� si� otworem okiennym.
Wyjrza�a. Wzd�u� muru bieg� kamienny wyst�p, szeroki mo�e na dwie pi�dzi.
Ciri prze�o�y�a nogi przez parapet i wysz�a. Odsun�a si� od okna, przywar�a plecami
do �ciany. W oddali l�ni�o morze.
Z okna wychyli� si� elf. Mia� ja�niutkie w�osy i zielone oczy, na szyi jedwabn�
chustk�. Ciri odsun�a si� pr�dko, posuwaj�c ku drugiemu oknu. Ale przez to drugie
wyjrza� cz�owiek w czarnym stroju. Ten mia� oczy ciemne i paskudne, na policzku
czerwonaw� plam�.
- Mamy ci�, dziewko!
Spojrza�a w d�. Pod sob�, bardzo daleko, widzia�a dziedziniec. A nad
dziedzi�cem, jakie� dziesi�� st�p poni�ej wyst�pu, na kt�rym sta�a, by� mostek
��cz�cy dwa kru�ganki. Tyle �e to nie by� mostek. To by�y szcz�tki mostku. W�ska
kamienna k�adka z resztkami pogruchotanej balustrady.
- Na co czekacie? - krzykn�� ten z blizn�. - Wy�a�cie i �apcie j�!
Jasnow�osy elf ostro�nie wyszed� na wyst�p, przycisn�� si� plecami do �ciany.
Wyci�gn�� r�k�. By� blisko.
Ciri prze�kn�a �lin�. Kamienna k�adka, pozosta�o�� mostu, nie by�a w�sza
ni� hu�tawka w Kaer Morhen, a ona dziesi�tki razy skaka�a na hu�tawk�, umia�a
amortyzowa� skok i utrzymywa� r�wnowag�. Ale wied�mi�sk� hu�tawk� dzieli�y od
ziemi cztery stopy, a pod kamienn� k�adk� zia�a przepa�� tak g��boka, �e p�yty
podw�rca wydawa�y si� mniejsze od d�oni.
Skoczy�a, wyl�dowa�a, zachwia�a si�, utrzyma�a r�wnowag�, chwytaj�c si�
pot�uczonej balustrady. Pewnymi kro-
karni osi�gn�a kru�ganek. Nie mog�a si� powstrzyma� -odwr�ci�a si� i
pokaza�a prze�ladowcom zgi�ty �okie�, gest, kt�rego nauczy� j� krasnolud Yarpen
Zigrin. Cz�owiek z blizn� zakl�� g�o�no.
- Skacz! - krzykn�� do jasnow�osego elfa stoj�cego na wyst�pie. - Skacz za
ni�!
- Chyba zwariowa�e�, Rience - powiedzia� zimno elf. - Skacz sam, je�li wola.
***
Szcz�cie, jak to zwykle bywa, nie dopisa�o, nie towarzyszy�o jej d�ugo. Gdy
zbieg�a z kru�ganka i wymkn�a si� za mur, w krzaki tarniny, schwytano j�. Schwyta�
j� i unieruchomi� w niesamowicie silnym u�cisku niski, lekko oty�y m�czyzna z
opuchni�tym nosem i rozci�t� warg�.
- Tu� mi - zasycza�. - Tu� mi, laleczko!
Ciii szarpn�a si� i zawy�a, bo zaci�ni�te na jej ramionach d�onie porazi�y j�
nagle paroksyzmem obezw�adniaj�cego b�lu. M�czyzna zarechota�.
- Nie trzepocz, szary ptaszku, bo przypal� ci pi�rka. Pozw�l, niech ci si�
przyjrz�. Niech no popatrz� na piskl�tko, kt�re a� tyle warte jest dla Emhyra var
Emreisa, imperatora Nilfgaardu. I dla Vilgefortza.
Ciri przesta�a si� wyrywa�. Niski m�czyzna obliza� pokaleczon� warg�.
- Ciekawe - zasycza� znowu, pochylaj�c si� ku niej. -Taka� niby cenna, a ja,
uwa�asz, nie da�bym za ciebie nawet z�amanego szel�ga. Jak te� te pozory myl�.
Ha! Skarbie m�j! A gdyby Emhyrowi da� ci� w prezencie nie Vilgefortz, nie Rience,
nie ten galant w pierzastym he�mie, ale stary Terranova? Czy Emhyr by�by �askaw dla
starego Terranovy? Co na to powiesz, wieszczko? Wszak�e umiesz wieszczy�!
Jego oddech �mierdzia� nie do wytrzymania. Ciri odwr�ci�a g�ow�, krzywi�c
si�. �le zrozumia�.
- Nie k�ap na mnie dziobkiem, ptaszku! Ja nie l�kam si� ptaszk�w. A mo�e
powinienem? Co, fa�szywa wr�bitko? Podstawiona wyrocznio? Czy powinienem
l�ka� si� ptaszk�w?
- Powiniene� - szepn�a Ciri, czuj�c zawr�t g�owy i ogarniaj�ce j� nagle zimno.
Terranova za�mia� si�, odrzucaj�c g�ow� do ty�u. �miech zmieni� si� w ryk
b�lu. Wielka szara sowa bezszelestnie sfrun�a z g�ry i wpi�a mu si� szponami w
oczy. Czarodziej pu�ci� Ciri, gwa�townym ruchem str�ci� z siebie sow�, a zaraz po
tym run�� na kolana i chwyci� si� za twarz. Spomi�dzy palc�w zat�tni�a krew. Ciri
wrzasn�a, cofn�a si�. Terranova odj�� od twarzy zakrwawione i pokryte �luzem
r�ce, dzikim, rw�cym si� g�osem zacz�� skandowa� zakl�cie. Nie zd��y�. Za jego
plecami pojawi� si� niewyra�ny kszta�t, wied�mi�ska klinga zawy�a w powietrzu i
przeci�a mu kark tu� pod potylic�.
***
- Geralt!
- Ciri.
- Nie czas na czu�o�ci - powiedzia�a ze szczytu muru sowa, zamieniaj�c si� w
ciemnow�os� kobiet�. - Uciekajcie! Biegn� tu Wiewi�rki!
Ciri wyzwoli�a si� z ramion Geralta, spojrza�a ze zdumieniem. Siedz�ca na
szczycie muru kobieta-sowa wygl�da�a okropnie. By�a osmalona, obszarpana,
umazana popio�em i krwi�.
- Ty ma�y potworze - powiedzia�a kobieta-sowa, patrz�c na ni� z g�ry. - Za t�
twoj� niewczesn� wieszczb� powinnam ci�... Ale obieca�am, co� twojemu
wied�minowi, a ja zawsze dotrzymuj� s�owa. Nie mog�am da� ci Rience'a, Geralt. W
zamian daj� ci j�. �yw�. Uciekajcie!
***
Cahir Mawr Dyffryn aep Ceallach by� w�ciek�y. Dziewczyn�, kt�r� rozkazano
mu schwyta�, widzia� tylko przez chwil�, ale zanim zdo�a� cokolwiek przedsi�wzi��,
zatraceni czarownicy rozp�tali w Garstangu piek�o uniemo�liwiaj�ce przedsi�branie
czegokolwiek. Cahir straci� orientacj� w�r�d dymu i po�aru, na o�lep kr��y�
korytarzami, biega� po schodach i kru�gankach, przeklinaj�c Vilgefortza, Rience'a,
siebie i ca�y �wiat.
Od spotkanego elfa dowiedzia� si�, �e dostrze�ono dziewczyn� poza pa�acem,
uciekaj�c� drog� ku Aretuzie. I wtedy szcz�cie u�miechn�o si� do Cahira.
Scoia'tael znale�li w stajni osiod�anego konia.
****
- Biegnij przodem, Ciri. S� blisko. Ja ich zatrzymam, a ty biegnij. Biegnij, ile si�!
Jak na Mordowni!
- Ty te� chcesz mnie zostawi� sam�?
- B�d� tu� za tob�. Ale nie ogl�daj si�!
- Daj mi m�j miecz, Geralt.
Spojrza� na ni�. Ciri odruchowo cofn�a si�. Takich oczu nie widzia�a u niego
jeszcze nigdy.
- Maj�c miecz, b�dziesz mo�e musia�a zabija�. Potrafisz?
- Nie wiem. Daj mi miecz.
- Biegnij. I nie ogl�daj si� za siebie.
***
Na drodze za�omota�y kopyta. Ciri obejrza�a si�. I zamar�a sparali�owana
strachem.
�ciga� j� czarny rycerz w he�mie ozdobionym skrzyd�ami drapie�nego ptaka.
Skrzyd�a szumia�y, powiewa� czarny p�aszcz. Podkowy krzesa�y iskry na bruku drogi.
Nie by�a w stanie si� poruszy�.
Czarny ko� przedar� si� przez przydro�ne krzaki, rycerz krzykn�� g�o�no. W
krzyku tym by�a Cintra. By�y w nim noc, mord, krew i po�oga. Ciri pokona�a
obezw�adniaj�cy strach i rzuci�a si� do ucieczki. Z rozp�du przesadzi�a �ywop�ot,
wpadaj�c na male�ki dziedziniec z basenikiem i fontann�. Z dziedzi�ca nie by�o
wyj�cia, dooko�a by�y mury, wysokie i g�adkie. Ko� zachrapa� tu� za jej plecami.
Cofn�a si�, potkn�a i wzdrygn�a, trafiaj�c plecami na tward�, nieust�pliw� �cian�.
By�a w pu�apce.
Drapie�ny ptak za�opota� skrzyd�ami, zrywaj�c si� do lotu. Czarny rycerz
poderwa� konia, przeskoczy� �ywop�ot odgradzaj�cy go od dziedzi�ca. Kopyta
zadudni�y na p�ytach posadzki, ko� po�lizn�� si�, pojecha�, przysiadaj�c na zadzie.
Rycerz zachwia� si� w siodle, przechyli�. Ko� zerwa� si�, a rycerz spad�, �oskocz�c
zbroj� o kamie�. Podni�s� si� jednak natychmiast, szybko osaczaj�c Ciri wci�ni�t� w
r�g.
- Nie dotkniesz mnie! - krzykn�a, dobywaj�c miecza. - Nigdy mnie ju� nie
dotkniesz!
Rycerz zbli�a� si� powoli, rosn�c nad ni� jak ogromna czarna wie�a. Skrzyd�a
na jego he�mie chwia�y si� i szele�ci�y.
- Nie uciekniesz mi ju�, Lwi�tko z Cintry - w szparze he�mu p�on�y bezlitosne
oczy. - Nie tym razem. Tym razem nie masz ju� dok�d ucieka�, szalona panno.
- Nie dotkniesz mnie - powt�rzy�a g�osem zduszonym zgroz�, przyparta
plecami do kamiennej �ciany.
- Musz�. Wykonuj� rozkazy.
Gdy wyci�gn�� ku niej r�k�, strach ust�pi� nagle, jego miejsce zaj�a dzika
w�ciek�o��. Spi�te, zastyg�e w przera�eniu mi�nie zadzia�a�y jak spr�yny,
wszystkie wyuczone w Kaer Morhen ruchy wykona�y si� same, g�adko i p�ynnie. Ciri
skoczy�a, rycerz rzuci� si� na ni�, ale nie by� przygotowany na piruet, kt�rym bez
wysi�ku wywin�a si� z za si�gu jego r�k. Miecz zawy� i uk�si�, niechybnie trafiaj�c
mi�dzy blachy pancerza. Rycerz zachwia� si�, upad� na jedno kolano, spod
naramiennika trysn�a jasnoczerwona struga krwi. Wrzeszcz�c w�ciekle, Ciri znowu
otoczy�a go piruetem, znowu uderzy�a, tym razem prosto w dzwon he�mu, obalaj�c
rycerza na drugie kolano. W�ciek�o�� i sza� za�lepi�y j� zupe�nie, nie widzia�a nic
opr�cz nienawistnych skrzyde�. Posypa�y si� czarne pi�ra, jedno skrzyd�o odpad�o,
drugie zwis�o na zakrwawiony naramiennik. Rycerz, wci�� nadaremnie usi�uj�c
podnie�� si� z kolan, spr�bowa� zatrzyma� kling� miecza chwytem pancernej
r�kawicy, st�kn�� bole�nie, gdy wied�mi�skie ostrze rozchlasta�o kolcz� siatk� i d�o�.
Pod kolejnym uderzeniem spad� he�m, Ciri odskoczy�a, by nabra� impetu do
ostatniego, morderczego ciosu.
Nie uderzy�a.
Nie by�o czarnego he�mu, nie by�o skrzyde� drapie�nego ptaka, kt�rych szum
prze�ladowa� j� w koszmarach sennych. Nie by�o ju� czarnego rycerza z Cintry. By�
kl�cz�cy w ka�u�y krwi blady, ciemnow�osy m�odzieniec o oszo�omionych b��kitnych
oczach i ustach wykrzywionych w grymasie strachu. Czarny rycerz z Cintry pad� od
cios�w jej miecza, przesta� istnie�, z budz�cych groz� skrzyde� pozosta�y por�bane
pi�ra. Przera�ony, skulony, brocz�cy krwi� m�odzik by� nikim. Nie zna�a go, nigdy go
nie widzia�a. Nie obchodzi� jej. Nie ba�a si� go, nie nienawidzi�a. I nie chcia�a zabija�.
Rzuci�a miecz na posadzk�.
Odwr�ci�a si�, s�ysz�c krzyki Scoia'tael nadbiegaj�cych od strony Garstangu.
Zrozumia�a, �e za moment osacz� j� na dziedzi�cu. Zrozumia�a, �e dop�dz� j� na
drodze. Musia�a by� od nich szybsza. Podbieg�a do karego konia stukaj�cego
podkowami po p�ytach posadzki, krzykiem pop�dzi�a go do galopu, w biegu
wskakuj�c na siod�o.
***
- Zostawcie mnie... - st�kn�� Cahir Mawr Dyffryn aep Ceallach, odpychaj�c
zdrow� r�k� podnosz�cych go elf�w. - Nic mi nie jest! To lekka rana... �cigajcie j�.
�cigajcie dziewczyn�...
Jeden z elf�w krzykn��, na twarz Cahira trysn�a krew. Drugi Scoia'tael
zatoczy� si� i zwali� na kolana, obu r�koma wpijaj�c si� w rozchlastany brzuch.
Pozostali odskoczyli, rozprysn�li si� po dziedzi�cu, b�yskaj�c mieczami.
Zaatakowa� ich bia�ow�osy potw�r. Skoczy� na nich z muru. Z wysoko�ci, z
kt�rej niepodobna by�o skoczy�, nie �ami�c n�g. Niepodobna by�o wyl�dowa�
mi�kko, zawirowa� w umykaj�cym oczom piruecie i w u�amku sekundy zabi�. Ale
bia�ow�osy potw�r dokona� tego. I zacz�� zabija�.
Scoia'tael walczyli za�arcie. Mieli przewag�. Ale nie mieli �adnych szans. Na
rozwartych ze zgrozy oczach Cahira dokonywa�a si� masakra. Szarow�osa
dziewczyna, kt�ra przed chwil� go porani�a, by�a szybka, by�a niewiarygodnie zwinna,
by�a jak kocica broni�ca koci�t. Ale bia�ow�osy potw�r, kt�ry wpad� mi�dzy Scoia'tael,
by� jak zerrika�ski tygrys. Szarow�osa panna z Cintry, kt�ra z niewiadomych
powod�w nie zabi�a go, sprawia�a wra�enie szalonej. Bia�ow�osy potw�r nie by�
szalony. By� spokojny i zimny. Mordowa� spokojnie i zimno.
Scoia'tael nie mieli �adnych szans. Ich trupy jeden po drugim wali�y si� na
p�yty dziedzi�ca. Ale nie ust�powali. Nawet wtedy, gdy zosta�o tylko dw�ch, nie
uciekli, jeszcze raz zaatakowali bia�ow�osego potwora. Na oczach Cahira potw�r
odr�ba� jednemu r�k� powy�ej �okcia, drugiego uderzy� pozornie lekkim, niedba�ym
ciosem, kt�ry jednak rzuci� elfem do ty�u. przewa�y� go przez cembrowin� fontanny i
wwali� do wody. Woda przela�a si� przez brzeg basenu karminow� fal�.
Elf z odr�ban� r�k� kl�cza� przy fontannie, b��dnym wzrokiem patrz�c na
buchaj�cy krwi� kikut. Bia�ow�osy potw�r chwyci� go za w�osy i szybkim
poci�gni�ciem miecza poder�n�� mu gard�o.
Gdy Cahir otworzy� oczy, potw�r by� tu� przy nim.
- Nie zabijaj... - szepn��, zaprzestaj�c pr�b podniesienia si� ze �liskiej od krwi
posadzki. Rozsieczona przez szarow�os� dziewczyn� d�o� przesta�a bole�,
zmartwia�a.
- Wiem, kim jeste�, Nilfgaardczyku - bia�ow�osy potw�r kopn�� he�m z
por�banymi skrzyd�ami. - �ciga�e� j� uparcie i d�ugo. Ale ju� nigdy nie zdo�asz jej
skrzywdzi�.
- Nie zabijaj...
- Podaj mi jeden pow�d. Cho� jeden. Spiesz si�.
- To ja... - wyszepta� Cahir. - To ja wywioz�em j� wtedy z Cintry. Z po�aru...
Ocali�em j�. Uratowa�em jej �ycie...
Gdy otworzy� oczy, potwora ju� nie by�o, by� na dziedzi�cu sam na sam z
trupami elf�w. Woda w fontannie szumia�a, przelewa�a si� przez brzeg cembrowiny,
rozmywa�a krew na posadzce. Cahir zemdla�.
***
U st�p wie�y sta� budynek b�d�cy jedn� wielka sal�, czy mo�e raczej
rodzajem perystylu. Dach nad perystylem, zapewne iluzoryczny, �wieci� dziurami.
Wsparty by� na kolumnach i pilastrach wyrze�bionych w kszta�ty sk�po odzianych
kariatyd o imponuj�cych biustach. Takie same kariatydy podtrzymywa�y �uk portalu, w
kt�rym znik�a Ciri. Za portalem Geralt dostrzeg� schody wiod�ce w g�r�. Do wie�y.
Zakl�� pod nosem. Nie rozumia�, dlaczego tam pobieg�a. P�dz�c za ni�
szczytami mur�w widzia�, jak pad� jej ko�. Widzia�, jak zerwa�a si� zr�cznie, ale
zamiast biec dalej wij�c� si� dooko�a szczytu serpentyn� drogi, nagle pogna�a pod
g�r�, w stron� samotnej wie�y. Dopiero p�niej dostrzeg� na drodze elf�w. Elfy nie
widzia�y Ciri ani jego, zaj�te ostrzeliwaniem z �uk�w biegn�cych pod g�r� ludzi. Z
Aretuzy nadci�ga�a odsiecz.
Zamierza� p�j�� schodami �ladem Ciri, gdy us�ysza� szmer. Z g�ry. Odwr�ci�
si� szybko. To nie by� ptak.
Vilgefortz, szumi�c szerokimi r�kawami, wlecia� przez dziur� w dachu, wolno
opu�ci� si� na posadzk�.
Geralt stan�� przed wej�ciem do wie�y, doby� miecza i westchn��. Mia� szczer�
nadziej�, �e dramatyczna, fina�owa walka rozegra si� pomi�dzy Vilgefortzem a
Filipp� Eilhart. On sam na taki dramatyzm nie mia� najmniejszej ochoty.
Vilgefortz otrzepa� wams, poprawi� mankiety, spojrza� na wied�mina i odczyta�
jego my�li.
- Cholerny dramatyzm - westchn��. Geralt nie skomentowa�.
- Wesz�a do wie�y?
Nie odpowiedzia�. Czarodziej pokiwa� g�ow�.
- Oto mamy wi�c epilog - powiedzia� zimno. - Koniec wie�cz�cy dzie�o. A
mo�e to przeznaczenie? Wiesz, dok�d prowadz� te schody? Do Tor Lara. Do Wie�y
Mewy. Stamt�d nie ma wyj�cia. Wszystko si� sko�czy�o.
Geralt cofn�� si� tak, by jego flanki chroni�y wspieraj�ce portal kariatydy.
- A jak�e - wycedzi�, obserwuj�c r�ce czarodzieja. - Wszystko si� sko�czy�o.
Po�owa twoich wsp�lnik�w nie �yje. Trupy �ci�gni�tych na Thanedd elf�w le��
pokotem st�d a� do Garstangu. Reszta uciek�a. Z Aretuzy nadci�gaj� czarodzieje i
ludzie Dijkstry. Nilfgaardczyk, kt�ry mia� zabra� Ciri, pewnie si� ju� wykrwawi�. A Ciri
jest tam, w wie�y. Stamt�d nie ma wyj�cia? Rad jestem to s�ysze�. To znaczy, �e
prowadzi tam tylko jedno wej�cie. To, kt�re zagradzam.
Vilgefortz �achn�� si�.
- Jeste� niepoprawny. Nadal nie potrafisz prawid�owo oceni� sytuacji. Kapitu�a
i Rada przesta�y istnie�. Wojska cesarza Emhyra id� na p�noc; pozbawieni
czarodziejskiej rady i pomocy kr�lowie s� bezradni jak dzieci. Pod naporem
Nilfgaardu ich kr�lestwa run� jak zamki z piasku. Proponowa�em ci to wczoraj, a
dzisiaj powtarzam: przy��cz si� do zwyci�zc�w. Na przegranych plu� g�st� �lin�.
- To ty jeste� przegrany. Dla Emhyra by�e� tylko narz�dziem. Jemu zale�a�o
na Ciri, dlatego przys�a� tu tego typa ze skrzyd�ami na he�mie. Ciekawym, co Emhyr
zrobi z tob�, gdy zameldujesz mu o fiasku misji.
- Strzelasz na o�lep, wied�minie. I nie trafiasz, rzecz jasna. A gdybym ci
powiedzia�, �e to Emhyr jest moim narz�dziem?
- Nie uwierzy�bym.
- Geralt, b�d� rozs�dny. Czy naprawd� chcesz bawi� si� w teatr, w banaln�
fina�ow� watk� Dobra i Z�a? Ponawiam wczorajsz� propozycj�. Wcale jeszcze nie
jest za p�no. Wci�� jeszcze mo�esz dokona� wyboru, mo�esz stan�� po w�a�ciwej
stronie...
- Po stronie, kt�r� dzisiaj nieco przerzedzi�em?
- Nie u�miechaj si�, twoje demoniczne u�miechy nie robi� na mnie wra�enia.
Tych kilku usieczonych elf�w? Artaud Terranova? Drobiazgi, fakty bez znaczenia.
Mo�na przej�� nad nimi do porz�dku dziennego.
- Ale� oczywi�cie. Znam tw�j �wiatopogl�d. �mier� si� nie Uczy, prawda?
Zw�aszcza cudza?
- Nie b�d� banalny. �al mi Artauda, ale c�, trudno. Nazwijmy to...
wyr�wnaniem rachunk�w. Ostatecznie, ja dwukrotnie pr�bowa�em ci� zabi�. Emhyr
si� niecierpliwi�, wi�c kaza�em nas�a� na ciebie morderc�w. Za ka�dym razem
robi�em to z prawdziw� niech�ci�. Ja, widzisz, nadal jeszcze mam nadziej� na to, �e
wymaluj� nas kiedy� na jednym obrazie.
- Porzu� t� nadziej�, Vilgefortz.
- Schowaj miecz. Wejdziemy razem do Tor Lara. Uspokoimy Dziecko Starszej
Krwi, kt�re gdzie� tam na g�rze kona pewnie ze strachu. I odejdziemy st�d. Razem.
B�dziesz przy niej. B�dziesz patrzy�, jak spe�nia si� jej przeznaczenie. A cesarz
Emhyr? Cesarz Emhyr dostanie, czego chcia�. Bo zapomnia�em ci powiedzie�, �e
cho� Codringher i Fenn umarli, ich dzie�o i koncepcja �yj� nadal i maj� si� dobrze.
- ��esz. Odejd� st�d. Zanim plun� na ciebie g�st� �lin�.
- Naprawd� nie mam ochoty ci� zabija�. Ja niech�tnie zabijam.
- Doprawdy? A Lydia van Bredevoort? Czarodziej skrzywi� usta.
- Nie wymawiaj tego imienia, wied�minie. Geralt mocniej �cisn�� r�koje�� w
gar�ci, u�miechn�� si� drwi�co.
- Dlaczego Lydia musia�a umrze�, Vilgefortz? Dlaczego rozkaza�e� jej
umrze�? Mia�a odwr�ci� od ciebie uwag�, prawda? Mia�a da� ci czas na
uodpornienie si� na dwimeryt, na wys�anie telepatycznego sygna�u do Rience'a?
Biedna Lydia, artystka ze skrzywdzon� twarz�. Wszyscy wiedzieli, �e jest osob� bez
znaczenia. Wszyscy. Opr�cz niej.
- Milcz.
- Zamordowa�e� Lydi�, czarowniku. Wykorzysta�e� j�. A teraz chcesz
wykorzysta� Ciri? Z moj� pomoc�? Nie. Nie wejdziesz do Tor Lara.
Czarodziej cofn�� si� o krok. Geralt spr�y� si�, got�w do skoku i ciosu. Ale
Vilgefortz nie uni�s� r�ki, wyci�gn�� j� tylko nieco w bok. W jego d�oni zmaterializowa�
si� nagle gruby, sze�ciostopowy kij.
- Wiem - powiedzia� - co ci przeszkadza w rozs�dnym ocenianiu sytuacji.
Wiem, co komplikuje i utrudnia ci w�a�ciwe przewidywanie przysz�o�ci. To twoja
arogancja, Geralt. Oducz� ci� arogancji. Oducz� ci� jej za pomoc� tej oto r�d�ki.
Wied�min zmru�y� oczy, unosz�c lekko kling�.
- Dr�� z niecierpliwo�ci.
Kilka tygodni p�niej, ju� wyleczony staraniem driad i wod� Brokilonu, Geralt
zastanawia� si�, jaki b��d pope�ni� w czasie walki. I doszed� do wniosku, �e podczas
walki nie pope�ni� �adnego. Jedyny b��d pope�ni� przed walk�. Nale�a�o uciec, zanim
walka si� zacz�a.
Czarodziej by� szybki, kij miga� w jego r�kach jak b�yskawica. Tym wi�ksze
by�o zdziwienie Geralta, gdy przy paradzie dr�g i miecz zadzwoni�y metalicznie. Ale
brakowa�o czasu na dziwienie si�. Vilgefortz atakowa�, wied�min musia� zwija� si� w
unikach i piruetach. Ba� si� parowa� mieczem. Cholerny dr�g by� �elazny, a do tego
magiczny.
Czterokrotnie znalaz� si� w pozycji do kontrataku i ciosu. Czterokrotnie
uderzy�. W skro�, w szyj�, pod pach�, w udo. Ka�dy z tych cios�w by�by �miertelny.
Ale ka�dy zosta� sparowany.
�aden niecz�owiek nie zdo�a�by sparowa� takich ci��. Geralt powoli zacz��
rozumie�. Ale ju� by�o za p�no.
Ciosu, kt�rym czarodziej go dosi�gn�!, nie widzia�. Uderzenie cisn�o nim o
�cian�. Odbi� si� plecami, nie zd��y� odskoczy�, wykona� zwodu, cios pozbawi� go
oddechu. Dosta� drugi raz, w bark, znowu polecia� do ty�u, wal�c potylic� o pilaster, o
wystaj�ce piersi kariatydy. Vilgefortz przyskoczy� zr�cznie, zawin�� dr�giem i waln��
go w brzuch, pod �ebra. Mocno. Geralt zgi�� si� wp� i wtedy dosta� w bok g�owy.
Kolana zmi�k�y mu nagle, upad� na nie. I to by� koniec walki. W zasadzie.
Niemrawo pr�bowa� zas�oni� si� mieczem. Klinga, wklinowana mi�dzy �cian�
a pilaster, p�k�a pod uderzeniem ze szklanym, wibruj�cym j�kiem. Zas�oni� g�ow� lew�
r�k�, dr�g spad� z impetem i z�ama� ko�� przedramienia. B�l o�lepi� go zupe�nie.
- M�g�bym wyt�uc ci m�zg przez uszy - powiedzia� z bardzo daleka Vilgefortz. -
Ale to przecie� mia�a by� lekcja. Pomyli�e� si�, wied�minie. Pomyli�e� niebo z gwiazdami
odbitymi noc� na powierzchni stawu. Aha, wymiotujesz? Dobrze. Wstrz�s
m�zgu. Krew z nosa? �wietnie. No, to do zobaczenia. Kiedy�. Mo�e.
Nie widzia� ju� nic i niczego nie s�ysza�. Ton��, pogr��a� si� w czym� ciep�ym.
S�dzi�, �e Vilgefortz odszed�. Zdziwi� si� wi�c, gdy na jego nog� z impetem zwali� si�
cios �elaznego dr�ga, druzgoc�c trzon ko�ci udowej.
Dalszych ci�g�w, nawet je�li nast�pi�y, nie pami�ta�.
***
- Wytrzymaj, Geralt, nie poddawaj si� - powtarza�a bez ustanku Triss Merigold.
- Wytrzymaj. Nie umieraj... Prosz� ci�, nie umieraj...
- Ciii...
- Nie m�w. Zaraz ci� st�d wyci�gn�. Wytrzymaj... Bogowie, nie mam si�...
- Yennefer... Ja musz�...
- Niczego nie musisz! Niczego nie mo�esz! Wytrzymaj, nie poddawaj si�... Nie
mdlej... Nie umieraj, prosz�...
Wlok�a go po posadzce zas�anej trupami. Widzia� swoj� pier� i brzuch, ca�e we
krwi, kt�ra p�yn�a mu z nosa. Widzia� nog�. By�a wykrzywiona pod dziwnym k�tem i
wydawa�a si� znacznie kr�tsza od tej zdrowej. Nie czu� b�lu. Czu� zimno, ca�e cia�o
by�o zimne, zdr�twia�e i obce. Chcia�o mu si� rzyga�.
- Wytrzymaj, Geralt. Z Aretuzy nadci�ga pomoc. Ju� nied�ugo...
- Dijkstra... Je�eli Dijkstra mnie dopadnie... to ju� po mnie...
Triss zakl�a. Rozpaczliwie.
Wlok�a go po schodach. Z�amana noga i r�ka podskoczy�y na stopniach. B�l
o�y�, wgryz� si� w trzewia, w skronie, zapromieniowa� a� do oczu, do uszu, do czubka
g�owy. Nie krzycza�. Wiedzia�, �e krzyk mu ul�y, ale nie krzycza�. Otwiera� tylko usta,
to te� przynosi�o ulg�.
Us�ysza� huk.
Na szczycie schod�w sta�a Tissaia de Vries. W�osy mia�a w nie�adzie, twarz
pokryt� kurzem. Unios�a obie r�ce, jej d�onie zap�on�y. Wykrzycza�a zakl�cie, a
ta�cz�cy na jej palcach ogie� run�� w d� w formie o�lepiaj�cej i hucz�cej �arem kuli.
Wied�min us�ysza� z do�u �oskot wal�cych si� mur�w i przera�liwe wrzaski
poparzonych.
- Tissaia, nie! - krzykn�a rozpaczliwie Triss. - Nie r�b tego!
- Nie wejd� tu - powiedzia�a arcymistrzyni, nie odwracaj�c g�owy. - Tu jest
Garstang na wyspie Thanedd. Nikt tu nie zaprasza� kr�lewskich pacho�k�w
wykonuj�cych rozkazy ich kr�tkowzrocznych w�adc�w!
- Zabijasz ich!
- Milcz, Triss Merigold! Zamach na jedno�� Bractwa nie uda� si�, wysp� wci��
w�ada Kapitu�a! Wara kr�lom od spraw Kapitu�y! To nasz konflikt i my sami go
rozwi��emy! Rozwi��emy nasze sprawy, a potem po�o�ymy kres tej idiotycznej
wojnie! Bo to my, czarodzieje, ponosimy odpowiedzialno�� za losy �wiata!
Z jej d�oni wystrzeli� kolejny kulisty piorun, zwielokrotnione echo eksplozji
przetoczy�o si� w�r�d kolumn i kamiennych �cian.
- Precz! - krzykn�a znowu. - Nie wejdziecie tu! Precz!
Wrzaski z do�u cich�y. Geralt zrozumia�, �e oblegaj�cy cofn�li si� od schod�w,
zrejterowali. Sylwetka Tissai rozmaza�a si� w jego oczach. To nie by�a magia. To on
traci� przytomno��.
- Uciekaj st�d, Triss Merigold - us�ysza� s�owa czarodziejki dobiegaj�ce z
daleka, jak zza �ciany. - Filippa Eilhart ju� uciek�a, ulecia�a na sowich skrzyd�ach.
By�a� jej wsp�lniczk� w tym niecnym spisku, powinnam ci� ukara�. Ale do�� ju� krwi,
�mierci, nieszcz�cia! Precz st�d! Id� do Aretuzy, do twoich sprzymierze�c�w!
Teleportuj si�. Portal Wie�y Mewy ju� nie istnieje. Zawali� si� razem z wie��. Mo�esz
teleportowa� si� bez l�ku. Dok�d zechcesz. Cho�by do twego kr�la Foltesta, dla
kt�rego zdradzi�a� Bractwo!
- Nie zostawi� Geralta... - j�kn�a Triss. - On nie mo�e wpa�� w r�ce
Reda�czyk�w... Jest ci�ko ranny... Krwawi wewn�trznie... A ja nie mam ju� si�! Nie
mam si�, by otworzy� teleport! Tissaia! Pom� mi, prosz�!
Ciemno��. Przenikliwe zimno. Z daleka, zza kamiennej �ciany, g�os Tissai de
Vries:
- Pomog� ci.
Evertaen Peter, *1234, zausznik cesarza Emhyra Deithwena i jeden z
faktycznych tw�rc�w pot�gi Cesarstwa. G��wny komornik armii w czasie Wojen
P�nocnych (ob.), od roku 1290 wielki podskarbi koronny. W ko�cowym okresie
panowania Emhyra podniesiony do godno�ci koadiutora Cesarstwa. Za panowania
cesarza Morvrana Voorhisa fa�szywie oskar�ony o nadu�ycia, skazany, wi�ziony, �
1301 w zamku Winneburg. Zrehabilitowany po�miertnie przez cesarza Jana Calveita
w roku 1328.
Effenberg i Talbot,
Encyclopaedia Maxima Mundi, tom V
Drzyjcie, albowiem oto nadchodzi Niszczyciel Narod�w. Stratuj� wasz� ziemi�
i sznurem j� podziel�. Miasta wasze zostan� zburzone i pozbawione mieszka�c�w.
Nietoperz, puchacz i kruk w domach waszych zamieszkaj�, w�� si� w nich
zagnie�dzi.
Aen Ithlinnespeath
Rozdzia� pi�ty
Dow�dca oddzia�ku zatrzyma� wierzchowca, zdj�� he�m, przeczesa� palcami
rzadkie, zlepione potem w�osy.
- Koniec jazdy - powt�rzy�, widz�c pytaj�ce spojrzenie trubadura.
- H�? Jak to? - zdziwi� si� Jaskier. - Dlaczego?
- Dalej nie p�jdziemy. Widzicie? Rzeczka, co tam b�yska w dole, to Wst��ka.
Do Wst��ki jeno mieli�my was eskortowa�. Znaczy, czas si� rozsta�.
Reszta oddzia�ku zatrzyma�a si� za nimi, ale �aden z �o�nierzy nie zsiad� z
konia. Wszyscy niespokojnie rozgl�dali si� na boki. Jaskier przys�oni� oczy d�oni�,
stan�� w strzemionach.
- Gdzie ty t� rzek� widzisz?
- Rzek�em, w dole. Zjed�cie jarem, w mig traficie.
- Odprowad�cie mnie chocia� do brzegu - zaprotestowa� Jaskier. - Wska�cie
br�d...
- Ale, ju�ci jest co wskazywa�. Od maja nic, jeno spiekota, to i opad�a woda,
wyp�yci�a si� Wst��ka. Koniem w ka�dym miejscu przejedzie...
- Pokazywa�em waszemu komendantowi list od kr�la Venzlava - powiedzia�
trubadur i nad�� si�. - Komendant zapozna� si� z listem i sam s�ysza�em, jak
rozkazywa� wam odprowadzi� mnie a� do samego Brokilonu. A wy chcecie mnie
porzuci� tu, w tej g�stwinie? Co b�dzie, jak zab��dz�?
- Nie zab��dzicie - burkn�� ponuro drugi �o�nierz, kt�ry zbli�y� si� do nich, ale
do tej pory milcza�. - Nie zd��ycie zab��dzi�. Pierwej was dziwo�oni grot odnajdzie.
- Ale� z was zestrachane dudki - zakpi� Jaskier. - Ale� wy si� tych driad boicie.
Przecie� Brokilon jest dopiero na tamtym brzegu Wst��ki. Wst��ka to granica. Jeszcze
jej nie przekroczyli�my!
- Ich granica - wyja�ni� dow�dca, rozgl�daj�c si� -si�ga tak daleko, jak ich
strza�y. Strza�a puszczona z tamtego brzegu dziarsko doleci a� do skraju lasu, a b�dzie
mia�a do�� p�du, by kolczug� przeb��. Wy�cie si� uparli, by tam i��, wasza
sprawa, wasza sk�ra. Ale mnie �ycie mi�e. Ja dalej nie pojad�. Wolej by mi �eb w
gniazdo szerszeni wetka�!
- T�umaczy�em wam - Jaskier odsun�� kapelusik na ty� g�owy i wyprostowa� si�
w siodle - �e jad� do Brokilonu w misji. Jestem, mo�na powiedzie�, ambasadorem.
Driad si� nie l�kam. Ale prosz� was, by�cie zechcieli eskortowa� mnie a� do brzegu
Wst��ki. Co b�dzie, jak mnie w tych chaszczach jacy� zb�jcy obskocz�?
Ten drugi, ponury, za�mia� si� wymuszenie.
- Zb�jcy? Tu? Za dnia? Panie, dniem tu �ywego ducha nie spotkacie.
Ostatnimi czasy dziwo�ony szyj� z �uk�w do ka�dego, kto si� na brzegu Wst��ki
poka�e, a potrafi� si� nieraz i daleko na nasz� stron� zapu�ci�. Nie, zb�jc�w to wy
si� nie l�kajcie.
- Prawda to - potwierdzi� dow�dca. - Wielce g�upi musia�by by� zb�j, by si� za
dnia nad Wst��k� wyprawi�. Dlatego i my nie durni. Wy samojeden jedziecie, bez
zbroi ni or�a, a na wojaka to, wybaczcie, ca�kiem nie patrzycie, na mil� to wida�. Tb
i mo�e si� wam poszcz�ci. Ale gdy nas zocz� dziwo�ony, konnych i zbrojnych, nie
ujrze� nam s�onka zza lec�cych strza�.
- Ha. c�. trudna rada - Jaskier poklepa� konia po szyi, spojrza� w d�, do
w�wozu. - Jad� tedy sam. Bywajcie, �o�nierze. Dzi�kuj� za eskort�.
- Nie spieszcie si� tak - ponury �o�dak spojrza� w niebo. - Wiecz�r blisko. Gdy
si� opar ze strugi podniesie, wtedy jed�cie. Bo to, wiecie...
- Co?
- We mgle strza� mniej pewny. Jak wam dola b�dzie �askawa, chybi
dziwo�ona. Ale one, panie, rzadko chybiaj�...
- M�wi�em wam...
- Ano, m�wi� m�wili�cie, miarkowa�em. �e to niby z misyj� do nich jedziecie.
Ale ja wam co inszego rzekn�: z misyj� li czy z procesyj�, im to z�jedno. Puszcz� w
was szyp, i tyle.
- Uwzi�li�cie si�, �eby mnie straszy�? - nada� si� znowu poeta. - Za kogo wy
mnie macie, za grodzkiego gryzipi�rka? Ja, panowie �o�nierze, widzia�em wi�cej p�l
bitewnych ni� wy wszyscy razem wzi�ci. I o driadach te� wi�cej wiem ni� wy. Cho�by
to, �e nigdy nie strzelaj� bez ostrze�enia.
- Onegdaj tak by�o, prawi�cie - rzek� cicho dow�dca oddzia�ku. - Onegdaj
ostrzega�y. Pu�ci�y strza�� w pie� albo na �cie�k�, znaczy, tu, gdzie �w szyp, jest
rubie�, dalej ani kroku. Je�li cz�ek bystro zawr�ci�, m�g� uj�� ca�o. Ale nynie jest
inaczej. Nynie od razu szyj� tak, by zabi�.
- Sk�d ta zawzi�to��?
- Ano - mrukn�� �o�nierz - widzicie, to jest tak. Gdy kr�lowie rozejm z
Nilfgaardem zawarli, wzi�li si� ostro za elfie bandy. Mocno je wida� wsz�dy
przycisn�li, bo nie ma nocy, by niedobitki nie umyka�y przez Brugge, w Brokilo-nie
szukaj�c schronienia. A gdy nasi elf�w �cigaj�, to zdarzy si� te� czasem rozprawa z
dziwo�onami, kt�re im zza Wst��ki na odsiecz id�. A by�o, �e i nasze wojsko rozp�dzi�o
si� nieco w po�cigu... Rozumiecie?
- Rozumiem - Jaskier spojrza� na �o�nierza bacznie, pokiwa� g�ow�. - �cigaj�c
Scoia'tael, przekraczali�cie Wst��k�. Zabijali�cie driady. I teraz driady rewan�uj� si�
tym samym. Wojna.
- Tak jest, panie, z ust �e�cie mi wyj�li. Wojna. Zawsze to by�a na �mier�
walka, nigdy na �ycie, ale teraz to ju� bardzo �le jest. Wielka jest mi�dzy nimi a nami
nienawi��. Jeszcze raz wam powiadam, je�li nie macie musu, nie jed�cie tam�j.
Jaskier prze�kn�� �lin�.
- Rzecz w tym - wyprostowa� si� w siodle, z wielkim wysi�kiem przybieraj�c
marsow� min� i dziarsk� postaw� - �e mam mus. I jad�. Zaraz. Wiecz�r nie wiecz�r,
mg�a nie mg�a, trzeba rusza�, gdy obowi�zek wzywa.
Lata �wicze� robi�y swoje. G�os trubadura brzmia� pi�knie i gro�nie, surowo i
zimno, d�wi�cza� �elazem i m�stwem. �o�nierze spojrzeli na niego z niek�amanym
podziwem.
- Nim wyruszycie - dow�dca odtroczy� od kulbaki p�ask� drewnian� manierk� -
golnijcie sobie gorza�ki, panie �piewak. Golnijcie sobie t�go...
- Lekcej wam b�dzie umiera� - doda� ponuro ten drugi, ma�om�wny.
Poeta �ykn�� z manierki.
- Tch�rz - o�wiadczy� z godno�ci�, gdy tylko przesta� kas�a� i z�apa� oddech -
umiera po stokro�. Cz�ek m�ny umiera tylko raz. Ale Pani Fortuna sprzyja �mia�ym,
tch�rz�w w pogardzie maj�c.
�o�nierze popatrzyli z jeszcze wi�kszym podziwem. Nie wiedzieli i nie mogli
wiedzie�, �e Jaskier cytuje s�owa bohaterskiego eposu. W dodatku napisanego przez
kogo� innego.
- Tym za� - poeta wyci�gn�� zza pazuchy sk�rzany pobrz�kuj�cy woreczek -
niech�e si� wam odwdzi�cz� za eskort�. Nim do fortu wr�cicie, nim was znowu
surowa s�u�ba-matka przytuli, zawad�cie o szynk, wypijcie moje zdrowie.
- Dzi�ki, panie - dow�dca poczerwienia� lekko. - Hojni�cie, a przecie my...
Wybaczcie, �e was samego ostawiamy, ale...
- Nic to. Bywajcie.
Bard zawadiacko przesun�� kapelusik na lewe ucho, szturchn�� konia pi�t� i
ruszy� w d� jarem, pogwizduj�c melodi� �Wesela w Bullerlyn", s�ynnej i wyj�tkowo
nieprzyzwoitej kawaleryjskiej piosenki.
- A m�wi� w forcie kornet - us�ysza� jeszcze s�owa tego ponurego - �e to
darmozjad, tch�rz i dupek. A to wojenny i chrobry pan, cho� wierszokleta.
- I�cie, prawda - odpowiedzia� dow�dca. - Boj�cy to on nie jest, nie mo�na
rzec. Nawet mu powieka nie mrug�a, miarkowa�em. I jeszcze se gwizda, s�yszysz?
Ho, ho... Baczy�e�, co m�wi�? �e ambarasem jest. Nie b�j si�, byle kogo ambarasem
nie mianuj�. Trza mie� �eb na karku, by ambarasem zosta�...
Jaskier pojecha� szybciej, chc�c jak najpr�dzej si� oddali�. Nie chcia� sobie
psu� opinii, na kt�r� dopiero co zapracowa�. A wiedzia�, �e na d�u�sze gwizdanie nie
wystarczy mu ju� wilgoci na schn�cych z przera�enia wargach.
Jar by� mroczny i wilgotny, mokra glina i zalegaj�cy j� dywan przegni�ych li�ci
t�umi�y stuk kopyt skarogniadego wa�acha, ochrzczonego przez poet� Pegazem.
Pegaz kroczy� powoli, zwiesiwszy �eb. By� to jeden z tych nielicznych koni, kt�rym
zawsze jest wszystko jedno.
Las si� sko�czy�, ale od koryta rzeki, wytyczonego pasem olch, dzieli�a Jaskra
jeszcze szeroka zatrzciniona ��ka. Poeta zatrzyma� konia. Rozejrza� si� uwa�nie, ale
niczego nie dostrzeg�. Wyt�y� s�uch, ale s�ysza� jedynie granie �ab.
- No, koniku - odchrz�kn��. - Raz kozie �mier�. Naprz�d.
Pegaz uni�s� nieco �eb i pytaj�co postawi� obwis�e zwykle uszy.
- Dobrze s�ysza�e�. Naprz�d.
Wa�ach z oci�ganiem ruszy�, pod kopytami zamlaska�o bagno. �aby d�ugimi
susami umyka�y spod n�g konia. Kilka krok�w przed nimi poderwa�a si� z furkotem i
kwakiem kaczka, sprawiaj�c, �e serce trubadura na moment wstrzyma�o prac�, po
czym za� zacz�o pracowa� bardzo szybko i intensywnie. Pegaz nie przej�� si�
kaczk� w og�le.
- Jecha� bohater... - wymamrota� Jaskier, wycieraj�c zlany zimnym potem kark
wyci�gni�t� zza pazuchy chustk�. - Nieustraszenie jecha� przez uroczysko, nie
bacz�c na skacz�ce p�azy i lataj�ce smoki... Jecha� i jecha�... A� dotar� nad
niezmierzony przestw�r w�d...
Pegaz parskn�� i zatrzyma� si�. Byli nad rzek�, w�r�d trzcin i oczeret�w
si�gaj�cych powy�ej strzemion. Jaskier otar� spocone powieki, zawi�za� chustk� na
szyi. D�ugo, a� do za�zawienia oczu wpatrywa� si� w g�stw� olszyn na przeciwleg�ym
brzegu. Niczego i nikogo nie dostrzeg�. Powierzchni� wody marszczy�y poruszane
pr�dem wodorosty, tu� nad nimi �miga�y turkusowo-oran�owe zimorodki. Powietrze
migota�o od r�jki owad�w. Ryby po�yka�y j�tki, zostawiaj�c na wodzie wielkie ko�a.
Wsz�dzie, jak okiem si�gn��, wida� by�o bobrze �eremia, kupy naci�tych
ga��zi, zwalone i poogryzane pnie, omywane leniwym nurtem. Ale� tu jest bobr�w,
pomy�la� poeta, niewiarygodne bogactwo. I nie dziwota. Nikt nie niepokoi cholernych
drzewogryz�w. Nie zapuszczaj� si� tu zb�jcy, �owcy ani bartnicy, nawet
wsz�dobylscy traperzy nie zastawiaj� tu side�. Ci, kt�rzy pr�bowali, dostali strza�� w
gard�o, raki oszczypa�y ich w przybrze�nym mule. A ja, idiota, pcham si� tu z
nieprzymuszonej woli, tu, nad Wst��k�, nad rzek�, nad kt�r� unosi si� trupi smr�d,
kt�rego nie zabija nawet zapach tataraku i mi�ty...
Westchn�� ci�ko.
Pegaz powoli wst�pi� w wod� przednimi nogami, opu�ci� pysk ku powierzchni,
pi� d�ugo, potem odwr�ci� �eb i popatrzy� na Jaskra. Woda ciek�a mu z pyska i
nozdrzy. Poeta pokiwa� g�ow�, westchn�� ponownie, g�o�no poci�gn�� nosem.
- Spojrza� bohater na wzburzony odm�t - wydeklamowa� z cicha, staraj�c si�
nie szcz�ka� z�bami. - Spojrza� i ruszy� naprz�d, albowiem serce jego nie zna�o
trwogi.
Pegaz zwiesi� �eb i uszy.
- Nie zna�o trwogi, m�wi�.
Pegaz potrz�sn�� �bem, dzwoni�c k�kami wodzy i munsztuka. Jaskier
szturchn�� go pi�t� w bok. Wa�ach wkroczy� w wod� z patetyczn� rezygnacj�.
Wst��ka by�a p�ytka, ale bardzo zaro�ni�ta. Nim dotarli do �rodka nurtu, za
nogami Pegaza wlok�y si� ju� d�ugie warkocze zielska. Ko� st�pa� powoli i z
wysi�kiem, przy ka�dym kroku usi�uj�c strz�sa� kr�puj�ce go wodorosty.
Szuwary i olszyny prawego brzegu by�y ju� niedaleko. Tak niedaleko, �e
Jaskier poczu�, jak �o��dek opuszcza mu si� nisko, bardzo nisko, a� do samego
siod�a. Mia� �wiadomo��, �e na �rodku rzeki, uwi�ni�ty w zielsku, stanowi
wy�mienity, niemo�liwy do spud�owania cel. Oczyma wyobra�ni widzia� ju�
wyginaj�ce si� ob��ki �uk�w, napinaj�ce si� ci�ciwy i ostre groty wymierzonych w
siebie strza�.
�cisn�� boki konia �ydkami, ale Pegaz mia� to gdzie�. Zamiast przyspieszy�,
zatrzyma� si� i zadar� ogon. Jab�ka nawozu chlupn�y w wod�. Jaskier j�kn��
przeci�gle.
- Bohater - wymamrota�, przymykaj�c oczy - nie zdo�a� sforsowa� hucz�cych
poroh�w. Zgin�� �mierci� walecznych, przeszyty mnogimi pociskami. Na wieki skry�a
go modra to�, utuli�y go w obj�ciach glony, zielone jak nefryty. Przepad� po nim �lad
wszelki, osta�o jeno ko�skie g�wno, niesione nurtem ku dalekiemu morzu...
Pegaz, kt�remu wida� ul�y�o, bez zach�ty ruszy� ra�niej ku brzegowi, a na
przybrze�nej, wolnej od wodorost�w bystrzynie pozwoli� sobie nawet na brykni�cie,
kt�rym dokumentnie zmoczy� Jaskrowi buty i spodnie. Poeta nawet tego nie
zauwa�y� - wizja wycelowanych w jego brzuch strza� nie opuszcza�a go ani na
moment, a przera�enie pe�za�o po plecach i karku jak wielka, zimna i �liska pijawka.
Bo za olszynami, mniej ni� sto krok�w za soczy�cie zielonym pasem nadrzecznych
traw, wyrasta�a z wrzosowisk pionowa, czarna, gro�na �ciana lasu.
Brokilon.
Na brzegu, kilka krok�w z biegiem rzeki, biela� ko�ski szkielet. Pokrzywy i
oczerety przebija�y si� przez klatk� �eber. Le�a�o tam te� troch� innych, mniejszych
ko�ci, nie wygl�daj�cych na ko�skie. Jaskier zadygota� i odwr�ci� wzrok.
Pop�dzony wa�ach z mlaskiem i chlupem wydar� si� z przybrze�nego bagna,
mu� za�mierdzia� nie�adnie. �aby na moment przesta�y koncertowa�. Zrobi�o si�
bardzo cicho. Jaskier zamkn�� oczy. Nie deklamowa� ju�, nie improwizowa�.
Natchnienie i fantazja ulecia�y gdzie� w nieznan� dal. Pozosta� tylko zimny,
obrzydliwy strach, doznanie silne, ale zupe�nie wyprane z impuls�w tw�rczych.
Pegaz zastrzyg� obwis�ymi uszami i beznami�tnie pocz�apa� w stron� Lasu
Driad. Przez wielu nazywanego Lasem �mierci.
Przekroczy�em granic�, pomy�la� poeta. Teraz wszystko si� rozstrzygnie.
Dop�ki by�em nad rzek� i w wodzie, mog�y by� wspania�omy�lne. Ale teraz ju� nie.
Teraz jestem intruzem. Tak jak tamten... Po mnie te� mo�e zosta� tylko szkielet...
Ostrze�enie dla nast�pnych... Je�li driady tu s�... Je�li mnie obserwuj�...
Przypomnia� sobie ogl�dane zawody �ucznicze, jarmarczne konkursy i popisy
strzeleckie, s�omiane tarcze i manekiny, szpikowane i darte grotami strza�. Co czuje
trafiony strza�� cz�owiek? Uderzenie? B�l? A mo�e... nic?
Driad nie by�o w okolicy albo nie zdecydowa�y jeszcze, co przedsi�wzi��
wzgl�dem samotnego je�d�ca, bo poeta podjecha� pod las zmartwia�y ze strachu, ale
�ywy, ca�y i zdrowy. Dost�pu do drzew broni�a zakrzaczona, naje�ona korzeniami i
ga��ziami matnia wiatro�omu, ale Jaskier i tak nie mia� najmniejszego zamiaru
doje�d�a� do samego skraju ani tym bardziej zag��bia� si� w las. M�g� zmusi� si� do
ryzyka - ale nie do samob�jstwa.
Zsiad� bardzo wolno, przymocowa� wodze do stercz�cego w g�r� korzenia.
Zazwyczaj tego nie robi� - Pegaz nie zwyk� oddala� si� od w�a�ciciela. Jaskier nie by�
jednak pewien, jak ko� zareaguje na �wist i furkot strza�. Do tej pory ani siebie, ani
Pegaza raczej nie nara�a� na takie odg�osy.
Zdj�� z ��ku siod�a lutni�, unikalny, wysokiej klasy instrument o smuk�ym gryfie.
Prezent od elfki, pomy�la�, g�adz�c intarsjowane drewno. Mo�e si� zdarzy�, �e wr�ci
do Starszego Ludu... Chyba �e driady zostawi� j� przy moim trupie...
Niedaleko le�a�o leciwe, zwalone przez wicher drzewo. Poeta usiad� na pniu,
opar� lutni� o kolano, obliza� wargi, wytar� spocone d�onie o spodnie.
S�o�ce chyli�o si� ku zachodowi. Z Wst��ki wstawa� opar, szarobia�ym
ca�unem zasnuwaj�c ��ki. Zrobi�o si� ch�odniej. Klangor �urawi rozbrzmia� i
przebrzmia�, zosta�o tylko granie �ab.
Jaskier uderzy� w struny. Raz, potem drugi, potem trzeci raz. Podkr�ci� ko�ki,
dostroi� instrument i zacz�� gra�. A po chwili �piewa�.
Yviss, m'evelienn vente cdelm en tell
Elaine Ettariel Aep c�r me lode deith ess'viell
Yn blath que me darienn
Aen minne vain tegen a me
Yn toin av muirednn que dis eveigh e aep llea...
S�o�ce znikn�o za lasem. W cieniu ogromnych drzew Brokilonu natychmiast
zrobi�o si� mroczno.
Ueassan Lamm feainne renn, ess'ell,
Elaine Ettariel,
Aep cor...
Nie us�ysza�. Poczu� obecno��.
- N'te mir� daetre. Sh'aente vort.
- Nie strzelaj... - wyszepta�, pos�usznie nie ogl�daj�c si�. - N'aen aespar a
me... Przybywam w pokoju...
- N'ess a tearth. Sh'aente.
Us�ucha�, cho� palce zi�b�y mu i dr�twia�y na strunach, a �piew z trudem
dobywa� si� z krtani. Ale w g�osie driady nie by�o wrogo�ci, a on, do cholery, by�
zawodowcem.
Ueassan Lamm feainne renn, ess'ell,
Elaine Ettariel,
Aep cor aen tedd teviel e gwen
Yn blath que me darienn
Ess yn e evellien a me
Que shaent te caelm a'vean minne me striscea...
Tym razem pozwoli� sobie na rzut oka przez rami�. To, co przycupn�o obok
pnia, bardzo blisko, przypomina�o omotany bluszczem krzak. Ale to nie by� krzak.
Krzaki nie miewa�y wielkich b�yszcz�cych oczu.
Pegaz prychn�� cicho, a Jaskier wiedzia�, �e za nim, w ciemno�ciach, kto�
g�aszcze jego konia po chrapach.
- Sh'aente vort - poprosi�a ponownie przycupni�ta za jego plecami driada. Jej
g�os przypomina� szum li�ci uderzanych deszczem.
- Ja... - zacz��. - Ja jestem... Jestem druhem wied�mina Geralta... Wiem, �e
Geralt... �e Gwynbleidd jest w�r�d was w Brokilonie. Przybywam...
- N'te dice'en. Sh'aente, va.
- Sh'aent - �agodnie poprosi�a zza jego plec�w druga driada, nieledwie ch�rem
z trzeci�. I chyba czwart�. Nie by� pewien.
- Yea, sh'aente, taedh - powiedzia�o srebrzystym dziewcz�cym g�osem to, co
jeszcze przed chwil� wydawa�o si� poecie brz�zk� rosn�c� kilka krok�w przed nim. -
Ess'laine... Taedh... Ty �piewaj... Jeszcze o Ettariel... Tak?
Us�ucha�.
Mi�owa� ciebie, to jest �ycia mego cel
Nadobna Ettariel
Zachowa� tedy pozw�l wspomnie� skarb
I czarodziejski kwiat
Mi�o�ci zak�ad twej i znak
Kroplami rosy niby �zami posrebrzony...
Tym razem us�ysza� kroki.
- Jaskier.
- Geralt!
- Tak, to ja. Mo�esz ju� przesta� ha�asowa�.
***
- W jaki spos�b mnie odnalaz�e�? Sk�d wiedzia�e�, �e jestem w Brokilonie?
- Od Triss Merigold... Cholera... - Jaskier potkn�� si� ponownie i by�by wywali�,
ale id�ca przy nim driada podtrzyma�a go zr�cznym chwytem, zadziwiaj�co silnym
przy jej niewielkiej posturze.
- Gar'ean, taedh - ostrzeg�a srebrzy�cie. - Va c�elm.
- Dzi�kuj�. Strasznie tu ciemno... Geralt? Gdzie jeste�?
- Tu. Nie zostawaj w tyle.
Jaskier przyspieszy� kroku, potkn�� si� znowu i niemal wpad� na wied�mina,
kt�ry zatrzyma� si� w mroku przed nim. Driady min�y ich bezszelestnie.
- Ale� piekielne mroki... Daleko jeszcze?
- Niedaleko. Zaraz b�dziemy w obozie. Kto opr�cz Triss wie, �e si� tu
ukrywam? Wygada�e� komu�?
- Kr�lowi Venzlavowi musia�em powiedzie�. Potrzebowa�em glejtu na podr�
przez Brugge. Czasy teraz takie, �e szkoda gada�... Musia�em te� mie� zgod� na
wypraw�
do Brokilonu. Ale Venzlav przecie� ci� zna i lubi... Mianowa� mnie, wystaw
sobie, pos�em. Jestem pewien, �e dochowa tajemnicy, prosi�em go o to. Nie w�ciekaj
si�, Ge-ralt...
Wied�min podszed� bli�ej. Jaskier nie widzia� wyrazu jego twarzy, widzia� tylko
bia�e w�osy i zauwa�aln� nawet w ciemno�ci bia�� szczecin� wielodniowego zarostu.
- Nie w�ciekam si� - poczu� d�o� na ramieniu i wyda�o mu si�, �e ch�odny do
tej chwili g�os zmieni� si� nieco. - Ciesz� si�, �e przyjecha�e�, sukinsynu.
***
- Zimno tu - wzdrygn�� si� Jaskier, trzeszcz�c ga��ziami, na kt�rych siedzieli. -
Mo�e by tak rozpali�...
- Nawet nie my�l o tym - mrukn�� wied�min. - Zapomnia�e�, gdzie jeste�?
- One do tego stopnia... - trubadur rozejrza� si� p�ochliwie. - �adnego ognia,
tak?
- Drzewa nienawidz� ognia. One te�.
- Psiakrew. B�dziemy siedzie� w ch�odzie? I w tych cholernych ciemno�ciach?
Gdy wyci�gn� r�k�, nie widz� w�asnych palc�w...
- To nie wyci�gaj.
Jaskier westchn��, zgarbi� si�, roztar� �okcie. S�ysza�, jak siedz�cy obok
wied�min �amie w palcach cienkie patyczki.
W mroku rozjarzy�o si� nagle zielone �wiate�ko, z pocz�tku md�e i niewyra�ne,
ale ja�niej�ce szybko. Po pierwszym zab�ys�y nast�pne, w wielu miejscach,
poruszaj�c si� i ta�cz�c jak �wietliki lub b��dne ogniki na bagnie. Las o�y� nagle
migotanin� cieni, Jaskier zacz�� widzie� sylwetki otaczaj�cych ich driad. Jedna
zbli�y�a si�, postawi�a przy nich co�, co wygl�da�o jak roz�arzony k��b ro�lin. Poeta
ostro�nie wyci�gn�� r�k�, zbli�y� d�o�. Zielony �ar by� zupe�nie zimny.
- Co to jest, Geralt?
- Pr�chno i rodzaj mchu. To ro�nie tylko tutaj, w Brokilonie. I tylko one wiedz�,
jak to wszystko razem sple��, by �wieci�o. Dzi�kuj� ci, Fauve.
Driada nie odpowiedzia�a, ale i nie odesz�a. Przykucn�a obok. Jej czo�o
przepasywa� wianek, d�ugie w�osy spada�y na ramiona. W �wietle w�osy wygl�da�y na
zielone, a mo�e i naprawd� takie by�y. Jaskier wiedzia�, �e w�osy driad miewa�y
najdziwaczniejsze barwy.
- Taedh - powiedzia�a melodyjnie, unosz�c na trubadura oczy b�yszcz�ce w
drobnej twarzy przeci�tej sko�nie dwoma r�wnoleg�ymi ciemnymi pasami
maskuj�cego malunku. - Ess've vort shaente aen Ettariel? Shaente a'vean vort?
- Nie... Mo�e p�niej - odpowiedzia� grzecznie, starannie dobieraj�c s�owa
Starszej Mowy. Driada westchn�a, pochyli�a si�, delikatnie pog�adzi�a gryf le��cej
obok lutni, wsta�a spr�y�cie. Jaskier patrzy� za ni�, gdy odchodzi�a w las, ku innym,
kt�rych cienie chwiejnie majaczy�y w niewyra�nym blasku zielonych latarenek.
- Chyba jej nie obrazi�em, co? - spyta� cicho. - One m�wi� w�asnym dialektem,
nie znam grzeczno�ciowych form...
- Sprawd�, czy masz n� w brzuchu - w g�osie wied�mina nie by�o ani drwiny,
ani humoru. - Driady reaguj� na obraz� wbiciem no�a w brzuch. Nie b�j si�, Jaskier.
Zdaje si�, �e s� sk�onne wybaczy� ci znacznie wi�cej ni� j�zykowe potkni�cia.
Koncert, kt�ry da�e� pod lasem, najwyra�niej przypad� im do gustu. Teraz jeste� ard
t�edh, wielki bard. Czekaj� na dalszy ci�g �Kwiatu Ettariel". Znasz dalszy ci�g? Bo to
przecie� nie twoja ballada.
- Przek�ad jest m�j. Wzbogaci�em te� nieco elfi� muzyk�, nie zauwa�y�e�?
- Nie.
- Tak przypuszcza�em. Na szcz�cie driady lepiej znaj� si� na sztuce. Gdzie�
czyta�em, �e s� niezwykle muzykalne. Dlatego u�o�y�em m�j sprytny plan, za kt�ry,
nawiasem m�wi�c, jeszcze mnie nie pochwali�e�.
- Pochwalam - powiedzia� wied�min po chwili milczenia. - To by�o rzeczywi�cie
sprytne. A szcz�cie te� ci dopisa�o, jak zwykle. Ich �uki bij� celnie na dwie�cie krok�w.
Zwykle nie czekaj� do chwili, gdy kto� przejedzie na ich brzeg rzeki i zacznie
�piewa�. S� bardzo wra�liwe na nieprzyjemne zapachy. A gdy trupa uniesie nurt
Wst��ki, to im nie cuchnie pod lasem.
- A, co tam - poeta odchrz�kn��, prze�kn�� �lin�. -Najwa�niejsze, �e mi si�
uda�o i �e ci� odnalaz�em. Geralt, jak ty tu...
- Brzytw� masz?
- H�? No pewnie, �e mam.
- Po�yczysz mi rano. Ta broda doprowadza mnie do sza�u.
- A driady nie mia�y... Hmmm... No tak, prawda, im brzytwy s� w zasadzie
zb�dne. Po�ycz� ci, oczywi�cie. Geralt?
- Co?
- Nie mam ze sob� niczego do �arcia. Czy ard taedh, wielki bard, mo�e w
go�cinie u driad mie� nadziej� na kolacj�?
- One nie jadaj� kolacji. Nigdy. A stra�niczki na granicy Brokilonu nie jadaj� i
�niada�. Przyjdzie ci pocierpie� do po�udnia. Ja si� ju� przyzwyczai�em.
- Ale gdy dotrzemy do ich stolicy, do tego s�ynnego, skrytego w sercu puszczy
Duen Canell...
- Nigdy tam nie dotrzemy, Jaskier.
- Jak to? My�la�em, �e... Przecie� ty... Przecie� udzieli�y ci azylu. Przecie�...
ci� toleruj�...
- U�y�e� w�a�ciwego s�owa. Milczeli d�ugo.
- Wojna - powiedzia� wreszcie poeta. - Wojna, nienawi�� i pogarda. Wsz�dzie.
We wszystkich sercach.
- Poetyzujesz.
- Ale tak przecie� jest.
- Dok�adnie tak. No, m�w, z czym przybywasz. Opowiadaj, co sta�o si� ze
�wiatem w czasie, gdy mnie tutaj leczono.
- Najpierw - Jaskier chrz�kn�� cicho - ty opowiedz mi o tym, co naprawd�
wydarzy�o si� w Garstangu.
- Triss nie opowiedzia�a ci?
- Opowiedzia�a. Ale chcia�bym pozna� twoj� wersj�.
- Je�li znasz wersj� Triss, znasz wersj� dok�adniejsz� i zapewne wierniejsz�.
Opowiedz mi o tym, co sta�o si� p�niej, gdy ja ju� by�em w Brokilonie.
- Geralt - szepn�� Jaskier. - Ja naprawd� nie wiem, co sta�o si� z Yennefer i z
Ciri... Nikt tego nie wie. Triss te�...
Wied�min poruszy� si� gwa�townie, ga��zie zatrzeszcza�y.
- Czy ja ci� pytam o Ciri lub o Yennefer? - powiedzia� zmienionym g�osem. -
Opowiedz mi o wojnie.
- Nic nie wiesz? �adne wie�ci ci� tu nie dosz�y?
- Dosz�y. Ale chc� wszystko us�ysze� od ciebie. M�w, prosz�.
- Nilfgaardczycy - zacz�� bard po chwili milczenia - zaatakowali Lyri� i Aedirn.
Bez wypowiedzenia wojny. Powodem by� jakoby napad wojsk Demawenda na jaki�
pograniczny fort w Dol Angra, dokonany w czasie zjazdu czarodziej�w na Thanedd.
Niekt�rzy m�wi�, �e to by�a prowokacja. �e to byli Nilfgaardczycy przebrani za
�o�nierzy Demawenda. Jak by�o rzeczywi�cie, chyba nigdy si� nie dowiemy. W
ka�dym razie odwet Nilfgaardu by� b�yskawiczny i zmasowany: granic� przekroczy�a
pot�na armia, kt�ra musia�a by� koncentrowana w Dol Angra od tygodni, je�li nie
miesi�cy. Spalla i Scala, obie lyrijskie twierdze graniczne, zosta�y zdobyte z marszu,
w ci�gu zaledwie trzech dni. Rivia by�a przygotowana do wielomiesi�cznego
obl�enia, a skapitulowa�a po dw�ch dniach pod naciskiem cech�w i kupiectwa,
kt�rym obiecano, �e je�li miasto otworzy bramy i z�o�y okup, to nie b�dzie
ograbione...
- Dotrzymano przyrzeczenia?
- Tak.
- Ciekawe - g�os wied�mina znowu zmieni� si� nieco. - Dotrzymywanie obietnic
w dzisiejszych czasach? Nie m�wi� o tym, �e dawniej nawet nie my�lano o sk�adaniu
takich obietnic, bo nikt ich nie oczekiwa�. Rzemie�lnicy i kupcy nie otwierali bram
twierdz, lecz bronili ich, ka�dy cech w�asnej baszty lub machiku�y.
- Pieni�dz nie ma ojczyzny, Geralt. Kupcom wszystko jedno, pod czyimi
rz�dami robi� pieni�dze. A nilfgaardzkiemu palatynowi wszystko jedno, od kogo
b�dzie �ci�ga� podatki. Martwi kupcy nie robi� pieni�dzy i nie p�ac� podatk�w.
- M�w dalej.
- Po kapitulacji Rivii armia Nilfgaardu w niebywa�ym tempie posz�a na p�noc,
prawie nie napotykaj�c oporu. Wojska Demawenda i Meve wycofywa�y si�, nie
mog�c zewrze� frontu do decyduj�cej bitwy. Nilfgaardczycy doszli do Aldersbergu.
By nie dopu�ci� do blokady twierdzy, Demawend i Meve zdecydowali si� przyj��
bitw�. Pozycja ich armii nie by�a najlepsza... Psiakrew, gdyby by�o wi�cej �wiat�a,
nakre�li�bym ci...
- Nie kre�l. I streszczaj si�. Kto zwyci�y�?
***
- S�yszeli�cie, panie? - jeden z regestrant�w, zdyszany i spocony, przedar� si�
przez grup� otaczaj�c� st�. - Przyby� goniec z pola! Zwyci�yli�my! Bitwa wygrana!
Wiktoria! Nasz, nasz jest dzie�! Pobili�my wroga, pobili�my na g�ow�!
- Ciszej - skrzywi� si� Evertsen. - G�owa p�ka od tych waszych wrzask�w. Tak,
s�ysza�em, s�ysza�em. Pobili�my wroga. Nasz jest dzie�, nasze jest pole i wiktoria te�
jest nasza. Wielka mi sensacja.
Komornicy i regestranci uciszyli si�, patrzyli na prze�o�onego ze zdziwieniem.
- Nie radujecie si�, panie komorzy?
- Raduj�. Ale umiem czyni� to w ciszy.
Regestranci milczeli, popatruj�c po sobie. Szczeniaki, pomy�la� Evertsen.
Podnieceni g�wniarze. Im zreszt� nie dziwi� si�, ale prosz�, tam, na wzg�rzu, nawet
Menno Coehoorn i Elan Trahe, ba, nawet siwobrody genera� Braibant, wrzeszcz�,
podskakuj� z uciechy i gratulacyjnie ok�adaj� si� po plecach. Wiktoria! Nasz jest
dzie�! A czyj mia� by�? Kr�lestwa Aedirn i Lyrii zdo�a�y zmobilizowa� ��cznie trzy
tysi�ce jazdy i dziesi�� tysi�cy pieszego �o�nierza, z czego jedna pi�ta ju� w
pierwszych dniach inwazji zosta�a zablokowana, odci�ta w fortach i twierdzach.
Cz�� pozosta�ej armii musieli wycofa� do ochrony skrzyde�, zagro�onych przez
dalekie rajdy lekkiej jazdy i dywersyjne uderzenia oddzia��w Scoia'tael. Pozosta�e
pi�� lub sze�� tysi�cy - w tym nie wi�cej ni� tysi�c dwustu rycerzy - przyj�o bitw� na
polach pod Aldersbergiem. Coehoorn rzuci� na nich trzynastotysi�czn� armi�, w tym
dziesi�� chor�gwi pancernych, kwiat nilfgaardzkiego rycerstwa. A teraz cieszy si�,
ryczy, wali buzdyganem o udo i wo�a o piwo... Wiktoria! Wielka mi sensacja.
Gwa�townym ruchem zgarn�� i zebra� do kupy zalegaj�ce st� mapy i notatki,
podni�s� g�ow�, rozejrza� si�.
- Nadstawcie uszu - powiedzia� opryskliwie do regestrant�w. - B�d� wydawa�
polecenia. Jego podw�adni zastygli w oczekiwaniu.
- Ka�dy z was - zacz�� - przys�uchiwa� si� wczorajszej przemowie wyg�oszonej
przez pana marsza�ka polnego Coehoorna do chor��ych i oficer�w. Zwracam tedy
uwag� waszmo�ci�w, �e to, co marsza�ek m�wi� do wojskowych, was nie dotyczy.
Wy macie do wykonania inne zadania i rozkazy. Moje rozkazy.
Evertsen zamy�li� si�, potar� czo�o.
Wojna zamkom, pok�j chatom, powiedzia� wczoraj dow�dcom Coehoorn.
Znacie tak� zasad�, doda� zaraz, uczyli was jej w akademii wojskowej. Zasada ta
obowi�zywa�a do dzisiaj, od jutra macie o niej zapomnie�. Od jutra obowi�zuje inna
zasada, kt�ra teraz b�dzie has�em prowadzonej przez nas wojny. Has�o to i m�j
rozkaz brzmi�: wojna wszystkiemu, co �yje. Wojna wszystkiemu, czego ima si�
ogie�. Macie zostawia� za sob� spalon� ziemi�. Od jutra niesiemy wojn� poza lini�,
za kt�r� wycofamy si� po podpisaniu traktatu. My si� wycofamy, ale tam, za lini�, ma
zosta� spalona ziemia. Kr�lestwa Rivii i Aedirm maj� by� obr�cone w popi�!
Przypomnicie sobie Sodden! Dzisiaj nadszed� czas odwetu!
Evertsen chrz�kn�� g�o�no.
- Zanim wojacy zostawi� za sob� spalon� ziemi� - powiedzia� do milcz�cych
regestrant�w - waszym zadaniem jest wyci�gn�� z tej ziemi i tego kraju wszystko, co
si� da, wszystko, co mo�e pomno�y� bogactwo naszej ojczyzny. Ty, Audegast,
zajmiesz si� za�adunkiem i wywozem ju� zebranych i zmagazynowanych p�od�w
rolnych. To, co jeszcze jest na polach, a czego nie zniszcz� waleczni rycerze
Coehoorna, nale�y zebra�.
- Ludzi mam ma�o, panie komorzy...
- B�dzie do�� niewolnik�w. Zagonicie ich do pracy. Marder i ty... Zapomnia�em
twego miana...
- Helvet. Evan Helvet, panie komorzy.
- Zajmiecie si� �ywym inwentarzem. Pogrupowa� w stada, zegna� do
wyznaczonych punkt�w na kwarantann�. Uwa�a� na pryszczyc� i inne zarazy. Sztuki
chore lub podejrzane ubi�, padlin� spali�. Reszt� p�dzi� na po�udnie wyznaczonymi
trasami.
- Rozkaz.
Teraz zadania specjalne, pomy�la� Evertsen, przypatruj�c si� podkomendnym.
Komu je przydzieli�? Wszystko m�odziki, mleko pod nosem, ma�o jeszcze widzieli,
niczego nie do�wiadczyli... Ech, brak mi tamtych starych, bywa�ych komornik�w...
Wojny, wojny, ci�g�e wojny... Wojacy gin� licznie i cz�sto, ale komornicy,
uwzgl�dniwszy proporcje, niewiele rzadziej. Ale w�r�d wojak�w nie dostrze�esz
uszczerbku, bo wci�� przychodz� nowi, bo ka�dy chce by� wojakiem. A kto chce by�
komornikiem albo regestrantem? Kto, pytany przez syn�w po powrocie, jakich to czyn�w
dokona� na wojnie, chce opowiada�, jak to mierzy� korcem ziarno, liczy�
�mierdz�ce sk�ry i wa�y� wosk, jak prowadzi� przez wyboiste, pokryte wolim g�wnem
drogi konw�j wy�adowanych �upem woz�w, pogania� rycz�ce i becz�ce stada, �ykaj�c
kurz, smr�d i muchy...
Zadania specjalne. Huta w Gulecie, z wielkimi piecami. Fryszarki, huta
galmanu i wielka ku�nica �elaza w Eysenlaan, pi��set centnar�w rocznej produkcji.
Konwi-sarnie i manufaktury we�niane w Aldersbergu. M�yny s�odowe, gorzelnie,
tkalnie i farbiarnie w Yengerbergu.,.
Zdemontowa� i wywie��. Tak rozkaza� cesarz Emhyr, Bia�y P�omie� Ta�cz�cy
na Kurhanach Wrog�w. W dw�ch s�owach. Zdemontowa� i wywie��, Eyertsen.
Rozkaz to rozkaz. Musi by� wykonany.
Pozostaje najwa�niejsze. Kopalnie kruszc�w i ich urobek. Moneta.
Kosztowno�ci. Dzie�a sztuki. Ale tym zajm� si� sam. Osobi�cie.
Obok widocznych na horyzoncie czarnych s�up�w dymu wyros�y nast�pne. I
nast�pne. Armia wprowadza�a w �ycie rozkazy Coehoorna. Kr�lestwo Aedirn stawa�o
si� krain� po�ar�w.
Drog�, hurkoc�c i wzbijaj�c tumany kurzu, ci�gn�a d�uga kolumna maszyn
obl�niczych. Na wci�� broni�cy si� Aldersberg. I na Yengerberg, stolic� kr�la
Demawen-da.
Peter Evertsen patrzy� i liczy�. Kalkulowa�. Przelicza�. Peter Evertsen by�
wielkim komorzym Cesarstwa, w czasie wojny pierwszym komornikiem armii. Pe�ni�
ten urz�d od dwudziestu pi�ciu lat. Liczby i kalkulacja, to by�o ca�e jego �ycie.
Mangonela kosztuje pi��set floren�w, trebuszeta dwie�cie, petraria minimum
sto pi��dziesi�t, najprostsza bali-sta osiemdziesi�t. Wyszkolona obs�uga pobiera
dziewi�� i p� florena miesi�cznego �o�du. Kolumna, kt�ra ci�gnie na Yengerberg,
jest, wliczywszy konie, wo�y i drobny sprz�t, warta minimum trzysta grzywien. Z
grzywny, inaczej marki czystego kruszcu wa��cej p� funta, bije si� sze��dziesi�t
floren�w. Roczny urobek du�ej kopalni to pi��, sze�� tysi�cy grzywien...
Kolumn� obl�nicz� wyprzedzi�a lekka jazda. Po znakach na proporcach
Evertsen rozpozna� taktyczn� chor�giew ksi�cia Winneburga, jedn� z tych
przerzuconych z Cintry. Tak, pomy�la�, ci maj� si� z czego cieszy�. Bitwa wygrana,
armia z Aedirn w rozsypce. Oddzia�y odwodowe nie b�d� rzucone do ci�kiej walki z
regularnym wojskiem. B�d� �ciga� wycofuj�cych si�, znosi� rozproszone,
pozbawione dow�dc�w grupy, b�d� mordowa�, grabi� i pali�. Ciesz� si�, bo
zapowiada si� przyjemna, weso�a wojenka. Wojenka, kt�ra nie utrudzi. I nie zabije.
Evertsen kalkulowa�.
Chor�giew taktyczna ��czy dziesi�� zwyk�ych chor�gwi i liczy dwa tysi�ce
konnych. Cho� Winneburczycy nie wejd� ju� zapewne do �adnej du�ej bitwy, w
potyczkach polegnie nie mniej ni� jedna sz�sta stanu. Potem b�d� obozy i biwaki,
zepsute �arcie, brud, wszy, komary, ska�ona woda. Przyjdzie to, co zawsze, co
nieuniknione: tyfus, dyzenteria i malaria, kt�re zabij� nie mniej ni� jedn� czwart�. Do
tego doliczy� trzeba rycza�t - wypadki nieprzewidziane, zwykle oko�o jednej pi�tej
stanu. Do domu wr�ci o�miuset. Nie wi�cej. A zapewne mniej.
Go�ci�cem przesz�y nast�pne chor�gwie, za jazd� pojawi�y si� korpusy
piechoty. Maszerowali �ucznicy w ��tych kabatach i okr�g�ych he�mach, kusznicy w
p�askich kapa-linach, paw�nicy i pikinierzy. Za nimi szli tarczownicy, opancerzeni jak
raki weterani z Vicovaro i Etolii, dalej kolorowa zbieranina - zaci�ni knechci z
Metinny, naje-, mnicy z Thurn, Maecht, Geso i Ebbing...
Pomimo upa�u oddzia�y maszerowa�y dziarsko, wzbijany �o�nierskimi
buciorami py� k��bi� si� nad drog�. �omota�y b�bny, powiewa�y proporce, chwia�y si� i
b�yszcza�y �ele�ca pik, oszczep�w, halabard i gizarm. Wojacy maszerowali ra�nie i
weso�o. To sz�a armia zwyci�ska. Armia niezwyci�ona. Dalej, ch�opy, naprz�d, do
boju! Na Vengerberg! Wyko�czy� wroga, zem�ci� si� za Sodden! U�y� weso�ej
wojaczki, napcha� sakwy �upem i do domu, do domu!
Evertsen patrzy�. I liczy�.
***
- Vengerberg pad� po tygodniu obl�enia - doko�czy� Jaskier. - Zdziwi ci�, ale
tam cechy dzielnie i do ko�ca broni�y baszt i wyznaczonych odcink�w muru.
Wyr�ni�to wi�c ca�� za�og� i ludno�� miasta, co� oko�o sze�ciu tysi�cy ludzi. Na
wie�� o tym zacz�a si� wielka ucieczka. Rozbite pu�ki i ludno�� cywilna zacz�y
masowo uchodzi� do Temerii i Redanii. T�umy uciekinier�w ci�gn�y Dolin� Pontaru i
prze��czami Mahakamu. Ale nie wszystkim uda�o si� uciec. Konne zagony
Nilfgaardczyk�w posz�y za nimi, odcina�y drog� ucieczki... Wiesz, o co chodzi�o?
- Nie wiem. Nie znam si� na... Nie znam si� na wojnie, Jaskier.
- Chodzi�o o je�c�w. O niewolnik�w. Chcieli zagarn�� w niewol� jak najwi�cej
ludzi. To dla Nilfgaardu najta�sza si�a robocza. Dlatego tak zawzi�cie prze�ladowali
uciekinier�w. Tb by�o wielkie polowanie na ludzi, Geralt. �atwe polowanie. Bo wojsko
uciek�o, a uchodz�cych ludzi nikt nie broni�.
- Nikt?
- Prawie nikt.
***
- Nie zd��ymy... - wycharcza� Villis, ogl�daj�c si�. - Nie zdo�amy uj��...
Psiakrew, granica ju� tak blisko... Tak blisko...
Rayla stan�a w strzemionach, spojrza�a na go�ciniec wij�cy si� w�r�d
pokrytych borem wzg�rz. Droga, jak okiem si�gn��, usiana by�a porzuconym
dobytkiem, trupami koni, zepchni�tymi na pobocza wozami i w�zkami. Za nimi, zza
las�w, bi�y w niebo czarne s�upy dym�w. S�ycha� by�o coraz bli�szy wrzask,
narastaj�ce odg�osy walki.
- Wyka�czaj� tyln� stra�... - Villis otar� twarz z sadzy i potu. - S�yszysz, Rayla?
Dogonili tyln� stra� i wycinaj� ich w pie�! Nie zd��ymy!
- Teraz my jeste�my tyln� stra�� - powiedzia�a sucho najemniczka. - Teraz
nasza kolej.
Villis poblad�, kt�ry� z przys�uchuj�cych si� �o�nierzy westchn�� g�o�no. Rayla
szarpn�a wodze, obr�ci�a chrapi�cego ci�ko, z trudem unosz�cego �eb
wierzchowca.
- I tak nie zdo�amy uj�� - powiedzia�a spokojnie. - Konie za chwil� padn�.
Zanim dojdziemy do prze��czy, dop�dz� nas i zar�bi�.
- Rzu�my wszystko i zapadnijmy w lasy - powiedzia� Villis, nie patrz�c na ni�. -
Pojedynczo, ka�dy za siebie. Mo�e si� uda... prze�y�.
Rayla nie odpowiedzia�a, wzrokiem i ruchem g�owy wskaza�a na prze��cz, na
szlak, na ostatnie szeregi d�ugiej kolumny uciekinier�w ci�gn�cych ku granicy. Villis
zrozumia�. Zakl�� wstr�tnie, zeskoczy� z siod�a, zachwia� si�, opar� na mieczu.
- Z koni! - krzykn�� chrapliwie do �o�nierzy. - Tarasowa� go�ciniec czym si�
da! Czego si� gapicie? Raz matka rodzi�a i zdycha si� ino raz! Jeste�my wojsko!
Jeste�my stra� tylna! Musimy zatrzyma� po�cig, op�ni�...
Zamilk�.
- Je�li op�nimy po�cig, ludzie zdo�aj� przej�� do Temerii, na tamt� stron� g�r
- doko�czy�a Rayla, te� zsiadaj�c z konia. - Tam s� kobiety i dzieci. Co tak wytrzeszczacie
ga�y? To nasze rzemios�o. Za to nam p�ac�, zapomnieli�cie?
�o�nierze popatrzyli po sobie. Przez moment Rayla s�dzi�a, �e jednak umkn�,
�e poderw� mokre i wycie�czone konie do ostatniego, niemo�liwego wysi�ku, �e
pognaj� za kolumn� uchodz�cych, ku zbawczej prze��czy. Myli�a si�. �le ich
ocenia�a.
Przewr�cili na go�ciniec w�z. Szybko zbudowali barykad�. Prowizoryczn�.
Nisk�. Absolutnie niewystarczaj�c�.
Nie czekali d�ugo. Do w�wozu wpad�y dwa konie, chrapi�ce, potykaj�ce si�,
sypi�ce p�atami piany. Tylko jeden ni�s� je�d�ca.
- Blaise!
- Gotujcie si�... - najemnik zsun�� si� z siod�a w ramiona �o�nierzy. - Gotujcie
si�, psiama�... S� tu� za mn�...
Ko� zachrapa�, tanecznie post�pi� bokiem kilka krok�w, upad� na zad, ci�ko
run�� na bok, wierzgn��, wyci�gn�� szyj�, zar�a� przeci�gle.
- Rayla... - wycharcza� Blaise, odwracaj�c wzrok. -Dajcie... Dajcie mi co�.
Straci�em miecz...
Wojowniczka, patrz�c na bij�ce w niebo dymy po�ar�w, wskaza�a ruchem
g�owy top�r oparty o przewr�cony w�z. Blaise chwyci� bro�, zatoczy� si�. Lew�
nogawk� mia� przesi�kni�t� krwi�.
- Co z innymi, Blaise?
- Wyr�n�li ich - st�kna� najemnik. - Wszystkich. Ca�y oddzia�... Rayla, to nie
Nilfgaard... To Wiewi�rki... To elfy nas dogna�y. Scoia'tael id� przodem, przed
Nilfgaardczykami.
Jeden z �o�nierzy j�kn�� rozdzieraj�co, drugi ci�ko usiad� na ziemi,
zas�aniaj�c twarz d�o�mi. Villis zakl��, doci�gaj�c rzemienie p�pancerza.
- Na miejsca! - wrzasn�a Rayla. - Za zapor�! Nie wezm� nas �ywych!
Obiecuj� wam!
Villis splun��, po czym szybko zerwa� z naramiennika tr�jkolorow�, czarnoz�oto-
czerwon� kokard� wojsk specjalnych kr�la Demawenda, cisn�� j� w zaro�la.
Rayla, wyg�adzaj�c i czyszcz�c w�asn� odznak�, u�miechn�a si� krzywo.
- Nie wiem, czy ci to pomo�e, Villis. Nie wiem.
- Obieca�a�, Rayla.
- Obieca�am. I dotrzymam obietnicy. Na miejsca, ch�opaki! Kusze i �uki w
gar��!
Nie czekali d�ugo.
Gdy odparli pierwsz� fal�, zosta�o ich tylko sze�cioro. Walka by�a kr�tka, ale
za�arta. Zmobilizowani �o�nierze z Yengerbergu bili si� jak szatani, zaciek�o�ci� nie
ust�powali najemnikom. �aden nie chcia� wpa�� �ywy w r�ce Scoia'tael. Woleli
umrze� w boju. I umierali przeszywani strza�ami, umierali od pchni�� oszczep�w i
cios�w mieczy. Blaise umar� le��c, zad�gany sztyletami przez dw�ch elf�w, kt�rzy
zwalili si� na niego, �ci�gn�wszy z zapory. �aden z tych elf�w nie wsta�. Blaise te�
mia� sztylet.
Scoia'tael nie dali im odpocz��. Run�o na nich drugie komando. Villis, po raz
trzeci pchni�ty oszczepem, upad�.
- Rayla! - krzykn�� niewyra�nie. - Obieca�a�! Najemniczka, k�ad�c trupem
kolejnego elfa, odwr�ci�a si� szybko.
- Bywaj, Villis - opar�a le��cemu sztych miecza poni�ej mostka i pchn�a silnie.
- Do zobaczenia w piekle!
Po chwili by�a sama. Scoia'tael otaczali j� ze wszystkich stron. Wojowniczka,
umazana krwi� od st�p do g�owy, unios�a miecz, zawirowa�a, potrz�sn�a czarnym
warkoczem. Sta�a w�r�d trup�w, straszna, wykrzywiona jak demon. Elfy cofn�y si�.
- Chod�cie! - krzykn�a dziko. - Na co czekacie? Nie we�miecie mnie �ywej!
Jestem Czarna Rayla!
- Glaeddyv vort, beanna - powiedzia� spokojnie jasnow�osy pi�kny elf o twarzy
cherubina i wielkich chabrowych oczach dziecka. Wy�oni� si� zza otaczaj�cych j�,
wci�� wahaj�cych si� Scoia'tael. Jego bia�y jak �nieg ko� chrapa�, mocno macha�
g�ow� w d� i w g�r�, energicznie grzeba� kopytem przesi�kni�ty krwi� piasek
go�ci�ca.
- Glaeddyv vort, beanna - powt�rzy� je�dziec. - Rzu� miecz, niewiasto.
Najemniczka za�mia�a si� makabrycznie, otar�a twarz mankietem r�kawicy,
.rozmazuj�c pot zmieszany z kurzem i krwi�.
- M�j miecz zbyt wiele kosztowa�, by nim rzuca�, elfie! - krzykn�a. - �eby go
wzi��, b�dziesz musia� �ama� mi palce! Jestem Czarna Rayla! No, chod�cie!
Nie czeka�a d�ugo.
***
- Nikt nie przyszed� Aedirn z odsiecz�? - spyta� wied�min po d�u�szej chwili. -
Istnia�y przecie� podobno sojusze. Uk�ady o wzajemnej pomocy... Traktaty...
- Redania - odchrz�kn�� Jaskier - jest w chaosie po �mierci Vizimira. Wiesz o
tym, �e kr�l Vizimir zosta� zamordowany?
- Wiem.
- Rz�dy obj�a kr�lowa Hedwig, ale w kraju zapanowa�o bezho�owie. I terror.
Polowanie na Scoia'tael i nilfgaardzkich szpieg�w. Dijkstra szala� po ca�ym kraju,
szafoty sp�yn�y krwi�. Dijkstra nadal nie mo�e chodzi�. Nosz� go w lektyce.
- Domy�lam si�. �ciga� ci�?
- Nie. M�g�, ale nie �ciga�. Ach, niewa�ne. W ka�dym razie pogr��ona w
chaosie Redania nie by�a w stanie wystawi� armii mog�cej wesprze� Aedirn.
- A Temeria? Dlaczego kr�l Foltest z Temerii nie wspom�g� Demawenda?
- Gdy tylko zacz�a si� agresja w Dol Angra - powiedzia� cicho Jaskier - Emhyr
var Emreis wys�a� poselstwo do Wyzimy...
***
- Do diab�a - sykn�� Bronibor, patrz�c na zamkni�te drzwi. - Nad czym oni tak
d�ugo debatuj�? Dlaczego Foltest w og�le zni�y� si� do negocjacji, dlaczego udzieli�
audiencji temu nilfgaardzkiemu psu? Nale�a�o go �ci�� i odes�a� Emhyrowi g�ow�! W
worku!
- Na bog�w, wojewodo - zach�ysn�� si� kap�an Wille-mer. - To� to pose�!
Osoba pos�a jest �wi�ta i nietykalna! Nie godzi si�...
- Nie godzi? Powiem wam, co si� nie godzi! Nie godzi si� sta� bezczynnie i
przygl�da� si�, jak naje�d�ca pustoszy kraje, z kt�rymi jeste�my w przymierzu! Lyria
ju� pad�a, a Aedirn pada! Demawend samotnie nie zatrzyma Nilfgaardu! Nale�y
natychmiast wys�a� do Aedirn korpus ekspedycyjny, trzeba odci��y� Demawenda
uderzeniem na lewy brzeg Jarugi! Tam jest ma�o wojska, wi�kszo�� chor�gwi
przerzucili do Dol Angra! A my tutaj obradujemy! Zamiast si� bi�, gadamy! A do tego
go�cimy nilfgaardzkiego pos�a!
- Milczcie, wojewodo - ksi��� Hereward z Ellander skarci� starego wojaka
zimnym spojrzeniem. - To jest polityka. Trzeba umie� spojrze� nieco dalej ni� koniec
ko�skiego �ba i lancy. Trzeba wys�ucha� pos�a. Cesarz Emhyr nie wys�a� go do nas
bez przyczyny.
- Pewnie, �e nie bez przyczyny - warkn�� Bronibor. -Emhyr rozgramia w�a�nie
Aedirn i wie, �e je�li wkroczymy, a z nami Redania i Kaedwen, to pobijemy go,
wyrzucimy za Dol Angra, do Ebbing. Wie, �e je�li uderzymy na Cintr�, ugodzimy go
w mi�kki brzuch, zmusimy do walki na dwa fronty! Tego si� boi! Usi�uje wi�c
zastraszy� nas, by�my nie interweniowali. Z takim, nie innym zadaniem przyjecha� tu
nilfgaardzki pose�!
- Nale�y wi�c wys�ucha� pos�a - powt�rzy� ksi���. - I podj�� decyzj� zgodn� z
interesami naszego kr�lestwa. Demawend nierozs�dnie sprowokowa� Nilfgaard i
teraz ponosi konsekwencje. A mnie wcale niespieszne umiera� za Vengerberg. To,
co dzieje si� w Aedirn, to nie nasza sprawa.
- Nie nasza? Co wy, u kro�set diab��w, pleciecie? To, �e Nilfgaardczycy s� w
Aedirn i Lyrii, na prawym brzegu Jarugi, to, �e oddziela nas od nich wy��cznie
Mahakam, uwa�acie za cudz� spraw�? Trzeba nie mie� krztyny rozumu...
- Dosy� tych spor�w - ostrzeg� Willemer. - Ani s�owa wi�cej. Kr�l idzie.
Drzwi sali otwar�y si�. Cz�onkowie rady kr�lewskiej wstali, szuraj�c krzes�ami.
Wiele krzese� by�o pustych. Hetman koronny i wi�kszo�� dow�dc�w by�o przy
oddzia�ach, w Dolinie Pontaru, w Mahakamie i nad Jarug�. Puste by�y te� krzes�a
zajmowane zwykle przez czarodziej�w. Czarodzieje... Tak, pomy�la� kap�an
Willemer, miejsca zajmowane przez czarodziej�w tu, na kr�lewskim dworze w
Wyzimie, pozostan� puste bardzo d�ugo. Kto wie, czy nie na zawsze.
Kr�l Foltest szybko przemierzy� sal�, stan�� przy tronie, ale nie usiad�, pochyli�
si� tylko, opieraj�c pi�ci o st�. By� bardzo blady.
- Vengerberg jest obl�ony - powiedzia� cicho kr�l Temerii - i b�dzie wzi�ty
lada godzina. Nilfgaard niepowstrzymanie prze na p�noc. Okr��one oddzia�y jeszcze
walcz�, ale to ju� niczego nie zmieni. Aedirn jest stracone. Kr�l Demawend zbieg� do
Redanii. Los kr�lowej Meve jest nieznany.
Rada milcza�a.
- Nasz� wschodni� granic�, to znaczy wylot Doliny Pontaru, Nilfgaardczycy
osi�gn� za kilka dni - ci�gn�� Foltest, nadal bardzo cicho. - Hagge, ostatnia forteca
Aedirn, nie utrzyma si� d�ugo, a Hagge to ju� nasza wschodnia granica. A na naszej
granicy po�udniowej... sta�a si� rzecz bardzo z�a. Kr�l Ervyll z Verden z�o�y� ho�d
lenny imperatorowi Emhyrowi. Podda� i otworzy� twierdze u uj�cia Jarugi. W
Nastrogu, Rozrogu i Bodrogu, kt�re mia�y strzec naszego skrzyd�a, stoj� ju�
nilfgaardzkie za�ogi.
Rada milcza�a.
- Dzi�ki temu - ci�gn�� Foltest - Ervyll zachowa� tytu� kr�lewski, ale jego
suzerenem jest Emhyr. Verden jest wi�c jeszcze formalnie kr�lestwem, ale w
praktyce ju� nilfgaardzk� prowincj�. Czy rozumiecie, co to oznacza? Sytuacja si�
odwr�ci�a. Verde�skie twierdze i uj�cie Jarugi s� w r�kach Nilfgaardu. Nie mog�
przyst�pi� do forsowania rzeki. I nie mog� os�abi� stoj�cej tam armii, formuj�c
korpus, kt�ry mia�by wkroczy� do Aedirn i wesprze� wojska Demawenda. Nie mog�
tego uczyni�. Ci��y na mnie odpowiedzialno�� za m�j kraj i za mych poddanych.
Rada milcza�a.
- Cesarz Emhyr var Emreis, imperator Nilfgaardu - podj�� kr�l - z�o�y� mi
propozycj�... uk�adu. Przyj��em t� propozycj�. Zaraz wy�o�� wam, na czym ten uk�ad
polega. A wy, gdy mnie wys�uchacie, zrozumiecie... Przyznacie, �e... Powiecie...
Rada milcza�a.
- Powiecie... - doko�czy� Foltest. - Powiecie, �e przynosz� wam pok�j.
***
- Tak wi�c Foltest schowa� ogon pod siebie - mrukn�� wied�min, �ami�c w
palcach kolejny patyczek. - Dogada� si� z Nilfgaardem. Zostawi� Aedirn na �asce
losu...
- Tak - potwierdzi� poeta. - Wprowadzi� jednak wojska do Doliny Pontaru, zaj��
i obsadzi� twierdz� Hagge. A Nilfgaardczycy nie weszli na prze��cze Mahakamu i nie
przekroczyli Jarugi w Sodden, nie zaatakowali Brugge, kt�re po kapitulacji i ho�dzie
Ervylla maj� w kleszczach. To by�a bez w�tpienia cena neutralno�ci Temerii.
- Ciri mia�a racj� - szepn�� wied�min. - Neutralno��... Neutralno�� zwykle
bywa pod�a.
- Co?
- Nic. A co z Kaedwen, Jaskier? Dlaczego Henselt z Kaedwen nie wspom�g�
Demawenda i Meve? Przecie� mieli pakt, ��czy�o ich przymierze. A je�li nawet
Henselt, wzorem Foltesta, szcza na podpisy i piecz�cie na dokumentach i za nic ma
kr�lewskie s�owo, to chyba nie jest g�upi? Czy nie rozumie, �e po upadku Aedim i
uk�adzie z Temeri� kolej na niego, �e jest nast�pny na nilfgaardzkiej li�cie? Kaedwen
winno wesprze� Demawenda z rozs�dku. Nie ma ju� na �wiecie wiary ani prawdy,
ale chyba istnieje na �wiecie rozs�dek? Co, Jaskier? Jest jeszcze na �wiecie
rozs�dek? Czy ju� zosta�y na nim tylko skurwysy�stwo i pogarda?
Jaskier odwr�ci� g�ow�. Zielone latarenki by�y blisko, otacza�y ich zwartym
pier�cieniem. Nie zauwa�y� tego wcze�niej, ale teraz zrozumia�. Wszystkie driady
przys�uchiwa�y si� jego opowie�ci.
- Milczysz - powiedzia� Geralt. - A to znaczy, �e Ciri mia�a racj�. �e Codringher
mia� racj�. Wszyscy mieli racj�. Tylko ja, naiwny, anachroniczny i g�upi wied�min, nie
mia�em racji.
***
Setnik Digod, znany pod przezwiskiem P�garniec, odchyli� p�acht� namiotu,
wszed�, sapi�c ci�ko i warcz�c gniewnie. Dziesi�tnicy zerwali si� z miejsc,
przybieraj�c wojskowe postawy i miny. Zyvik zr�cznie narzuci� ko�uch na stoj�c�
w�r�d siode� bary�eczk� w�dki, zanim wzrok setnika zd��y� przyzwyczai� si� do
p�mroku. Nie chodzi�o o to, by Digod by� akurat zagorza�ym przeciwnikiem picia na
s�u�bie i w obozie, ale raczej o to, by ocali� bary�k�. Przezwisko setnika nie bra�o si�
znik�d - wie�� g�osi�a, �e w sprzyjaj�cych warunkach zdolen by� dziarsko i w
imponuj�cym czasie wy��opa� p� garnca przepalanki. Kazionny �o�nierski kubek o
pojemno�ci kwarty setnik wychyla� jak p�kwaterk�, od jednego machu, i rzadko kiedy
moczy� sobie przy tym uszy.
- No i jak, panie setnik? - spyta� Bod�, dziesi�tnik strzelc�w. - Co tam uradzili
wielmo�ni komendanci? Jakie rozkazy? Przekraczamy granic�? M�wcie�!
- Zaraz - st�kn�� P�garniec. - Ale� upa�, a�eby to cholera... Zaraz wszystko
wam wy�o��. Ale wpierw dajcie si� czego� napi�, bo mi gardziel wysch�a na wi�r. A
nie gadajcie aby, �e nie macie, bo gorza�k� niesie od namiotu na wiorst�. I wiem,
sk�d niesie. O, spod tamtego ko�ucha.
Zyvik, mamrocz�c kl�twy, wydoby� bary�k�. Dziesi�tnicy zbili si� w ciasn�
grupk�, zabrz�cza�y czarki � cynowe kubki.
- Aaaach - setnik otar� w�sy i oczy. - Uuuuuch, ale� �wi�stwo niedobre. Lej
jeszcze, Zyvik.
- Nu�e, gadajcie wraz - niecierpliwi� si� Bod�. - Jakie rozkazy? Idziemy na
Nilfgaardczyk�w czy dalej sterczymy na rubie�y niczym ku�ki na weselu?
- Ckni si� wam do bitki? - P�garniec zacharcza� przeci�gle, splun��, przysiad�
ci�ko na kulbace. - Tak wam pilno za rubie�, do Aedirn? Spiera was, h�? Zajad�e z
was wilczki, nic, jeno k�ami b�yskacie.
- A tak - powiedzia� zimno ma�y Stahler, przest�puj�c z nogi na nog�. Obie,
jako stary kawalerzysta, mia� krzywe jak pa��ki. - A tak, panie setnik. Pi�t� noc w
butach �pimy, w gotowo�ci. To i chcemy wiedzie�, co ma by�. Albo bitka, albo nazad
do fortu.
- Idziemy za rubie� - oznajmi� kr�tko P�garniec. -Jutro o �witaniu. Pi��
chor�gwi, Bura przodem. A nynie baczno��, bo nynie powiem, co nam, setnikom i
chor��ym, nakazali wojewoda i wielmo�ny pan margraf Mansfeld z Ard Carraigh,
kt�ren wprost od kr�la przyby�. Naszpicujcie uszy, bo dwa razy gada� nie b�d�. A
niezwyczajne to rozkazy.
W namiocie zrobi�o si� cicho.
- Nilfgaardczycy przeszli przez Dol Angra - powiedzia� setnik. - St�amsili Lyri�,
we cztery dni doszli do Aldersbergu, tam w walnej bitwie rozbili w puch armi� Demawenda.
Z marszu, po ledwie sze�ciu dniach obl�enia, wzi�li zdrad� Vengerberg.
Nynie chy�o id� na pomoc, spychaj� wojska z Aedirn ku dolinie Pontaru i ku Dol
Blathanna. Id� ku nam, ku Kaedwen. Tedy rozkaz dla Burej Chor�gwi jest taki:
przej�� rubie� i i�� forsownie na po�udnie, prosto ku Dolinie Kwiat�w. We trzy dni
mus nam stan�� nad rzeczk� Dyfne. Powtarzam, we trzy dni, znaczy si�, rysi�
b�dziemy szli. Za rzeczk� Dyfne ani kroku. Ani kroku, powtarzam. Wnet na tamtym
brzegu poka�� si� Nilfgaardczycy. Z tymi, baczno�� teraz i uwaga, walki nie
podejmowa�. �adn� miar�, zrozumiano? Nawet je�liby gdzie pr�bowali przej��
rzeczk�, to tylko si� im pokaza�, znaki im pokaza�, �eby wiedzieli, �e to my,
kaedwe�skie wojsko.
W namiocie zrobi�o si� jeszcze ciszej, chocia� wydawa�o si�, �e ciszej by� nie
mo�e.
- Jak�e to? - b�kn�� wreszcie Bod�. - Nilfgaardczyk�w nie bi�? Na wojn�
idziem czy nie? Jak�e to, panie setnik?
- Rozkaz taki. Nie idziemy na wojn�, jeno... - P�garniec podrapa� si� w szyj�.
- Jeno z bratni� pomoc�. Przekraczamy rubie�, by da� ochron� ludziom z G�rnego
Aedirn... Wr��, co ja gadam... Nie z Aedirn, jeno z Dolnej Marchii. Tak rzek�
wielmo�ny margraf Mansfeld. Tak i tak, prawi�, Demawend poni�s� kl�sk�,
wykopyrtn�� si� i le�y, jak d�ugi, bo �le rz�dzi� i polityk� mia� do rzyci. I tak z nim ju�
koniec i z ca�ym Aedirn. Nasz kr�l Demawendowi mnogo po�yczy� grosza, bo mu
pomocy udziela�, nie Iza takiemu bogactwu przepada�, nynie czas ten pieni�dz
odzyszczy� z procentem. Nie mo�emy te� pozwoli�, by nasi ziomkowie i bracia z
Dolnej Marchii poszli w nilfgaardzk� niewol�. Musimy ich, ten tego, wyzwoli�. Bo
nasze to odwieczne ziemie, Dolna Marchia, kiedy� pod ber�em Kaedwen te ziemie
by�y i nynie pod to ber�o wr�c�. A� po rzeczk� Dyfne. Taki to uk�ad zawar� nasz
mi�o�ciwy kr�l Henselt z Emhyrem z Nilfgaardu. Ale uk�ad uk�adem, a Bura
Chor�giew ma nad rzek� sta�. Zrozumieli�cie?
Nikt nie odpowiedzia�. P�garniec skrzywi� si�, machn�� r�k�.
- A, pies was ch�do�y�, g�wno�cie zrozumieli, widz�. Ale nie frasujcie si�, bo i
ja niewiele. Ale od rozumienia to jest jegomo�� kr�l, grabiowie, wojewodowie i
panowie szlachta. A my�my s� wojsko! Nam s�ucha� rozkazu: doj�� do rzeczki Dyfne
we trzy dni, tam stan�� i sta� jak mur. I tyle. Nalej, Zyvik.
- Panie setnik... - zaj�kn�� si� Zyvik. - A co b�dzie... Co b�dzie, je�li wojsko z
Aedirn op�r stawi? Szlak zagrodzi? Przecie zbrojnie przez ich kraj idziem. Co wtedy?
- A je�li nasi ziomkowie i bracia - podchwyci� zjadliwie Stahler - ci, co to ich
niby mamy wyzwoli�... Gdyby zacz�li z �uk�w szy�, kamieniami ciska�? H�?
- Mamy we trzy dni stan�� nad Dyfne - rzek� z naciskiem P�garniec. - Nie
p�niej. Kto by nas chcia� op�nia� albo zatrzymywa�, widno nieprzyjaciel. A
nieprzyjaciela na mieczach roznie�� trzeba. Ale uwaga i baczno��! S�ucha� rozkazu!
Si� ni cha�up nie pali�, ludziom dobytku nie bra�, nie rabowa�, bab nie gwa�ci�!
Zakarbowa� w pami�ci sobie i �o�nierzom, bo kto ten rozkaz z�amie, p�jdzie na stryk.
Wojewoda z dziesi�� razy to powtarza�: nie idziem, kurwa, z najazdem, ale z
bratersk� pomoc�! Czego z�by szczerzysz, Stahler? To rozkaz, psiama�! A teraz
biegiem do dziesi�tek, postawi� mi wszystkich na nogi, konie i rynsztunek maj� l�ni�
jak miesi�c w pe�ni! Na przedwieczerzu wszystkie chor�gwie do musztrunku stan�,
sam wojewoda b�dzie musztrowa� z chor��ymi. Je�li si� przez kt�r� dziesi�tk�
wstydu najem, popami�ta mnie dziesi�tnik, oj, popami�ta! Wykona�!
Zyvik wyszed� z namiotu jako ostatni. Mru��c pora�one s�o�cem oczy,
obserwowa� panuj�cy w obozie rozgardiasz. Dziesi�tnicy spieszyli do oddzia��w,
setnicy biegali i kl�li, szlachta, korneci i paziowie pl�tali si� pod nogami. Pancerni z
Ba� Ard k�usowali po polu, wzbijaj�c tumany py�u. Upa� by� straszliwy.
Zyvik przyspieszy� kroku. Min�� czterech przyby�ych wczorajszego dnia
skald�w z Ard Carraigh, siedz�cych w cieniu rzucanym przez bogato zdobiony
namiot margrafa. Skaldowie w�a�nie uk�adali ballad� o zwyci�skiej operacji
wojskowej, o geniuszu kr�la, roztropno�ci dow�dc�w i m�stwie prostego �o�nierza.
Jak zwykle, robili to przed operacj�, by nie traci� czasu.
- Witali nas nasi bracia, witali chleeebem, sol�... - za�piewa� dla pr�by jeden
ze skald�w. - Zbawc�w i wyswobodzicieli swych witali, witali chleeebem, sol�... Hej,
Hrafhir, podrzu� jaki� niebanalny rym do �sol�"!
Drugi skald podrzuci� rym. Zyvik nie dos�ysza� jaki.
Obozuj�ca w�r�d wierzb nad stawem dziesi�tka poderwa�a si� na jego widok.
- Gotowa� si�! - wrzasn�� Zyvik, staj�c na tyle daleko, by jego chuch nie
wp�yn�� na morale podkomendnych. - Nim si� s�oneczko na cztery palce podniesie,
wszyscy do przegl�du! Wszystko ma si� b�yszcze� jak to s�oneczko w�a�nie, bro�,
rynsztunek, rz�d, ko� zar�wno! B�dzie musztrunek, je�li si� przez kt�rego przed
setnikiem wstydu najem, nogi powyrywam takiemu synowi! �ywo!
- Idziem w b�j - domy�li� si� jezdny Kraska, szybko wpychaj�c koszul� do
spodni. - Idziem w b�j, panie dziesi�tnik?
- A co�e� my�la�? �e na ta�ce, na Za�ynek? Przechodzimy rubie�. Jutro o
�witaniu rusza ca�a Bura Chor�giew. Setnik nie rzek�, w jakim szyku, ale przecie
nasza dziesi�tka przodem p�jdzie jako zwykle. No, �wawiej, ruszcie dupy! Zaraz,
wr��. Powiem od razu, bo potem czasu nie stanie pewnikiem. To nie b�dzie zwyk�a
wojaczka, ch�opy. Jak�� durnote nowoczesn� wymy�lili wielmo�ni. Jakie�
wyzwalanie, czy co� takiego. Nie idziem wroga bi�, ale na te, no, nasze odwieczne
ziemie, z t�, jak jej tam, bratersk� pomoc�. Tedy baczno��, co powiem: ludzisk�w z
Aedirn nie rusza�, nie grabi�...
- Jak�e to? - rozdziawi� g�b� Kraska. - Jak�e to: nie grabi�? A czym�e konie
karmi� b�dziem, panie dziesi�tnik?
- Pasz� dla koni grabi�, wi�cej nic. Ale ludzi nie siec, cha�up nie pali�, upraw
nie niszczy�... Zawrzyj g�b�, Kraska! To nie wiec gromadzki, to wojsko, taka wasza
ma�! Rozkazu s�ucha�, bo inaczej na stryk! Rzek�em, nie mordowa�, nie pali�, bab...
Zyvik przerwa�, zamy�li� si�.
- Baby - doko�czy� po chwili - gwa�ci� po cichu i tak, coby nikt nie widzia�.
***
- Na mo�cie na rzece Dyfne - doko�czy� Jaskier -u�cisn�li sobie d�onie.
Margrabia Mansfeld z Ard Carraigh i Menno Coehoorn, g��wnodowodz�cy
nilfgaardzki-mi wojskami z Dol Angra. U�cisn�li sobie d�onie, nad krwawi�cym,
dogorywaj�cym kr�lestwem Aedirn, piecz�tuj�c bandycki podzia� �up�w.
Najobrzydliwszy z gest�w, jaki zna�a historia.
Geralt milcza�.
- Je�li ju� jeste�my przy obrzydliwo�ciach - powiedzia� po chwili
nieoczekiwanie spokojnie - to co z czarodziejami, Jaskier? My�l� o tych z Kapitu�y i
Rady.
- Przy Demawendzie nie pozosta� �aden - zacz�� po chwili poeta. - A Foltest
wszystkich, kt�rzy mu s�u�yli, wyp�dzi� z Temerii. Filippa jest w Tretogorze, pomaga
kr�lowej Hedwig w opanowaniu chaosu, jaki wci�� panuje w Redanii. Jest z ni� Triss
i jeszcze trzech, imion nie pami�tam. Kilku jest w Kaedwen. Wielu uciek�o do Kovi-ru
i Hengfors. Wybrali neutralno��, bo Esterad Thyssen i Niedamir, jak wiesz, byli i s�
neutralni.
- Wiem. A Vilgefortz? I ci, kt�rzy z nim trzymali?
- Vilgefortz znikn��. Spodziewano si�, �e wyp�ynie w zdobytym Aedirn, jako
namiestnik Emhyra... Ale �lad po nim zagina�. Po nim i po wszystkich jego
wsp�lnikach. Opr�cz...
- M�w, Jaskier.
- Opr�cz jednej czarodziejki, kt�ra zosta�a kr�low�.
***
Filavandrel aep Fidhail w milczeniu czeka� na odpowied�. Kr�lowa te� milcza�a
wpatrzona w okno. Okno wychodzi�o na ogrody, jeszcze do niedawna b�d�ce dum� i
chlub� poprzedniego w�adcy Dol Blathanna, namiestnika tyrana z Yengerbergu.
Uciekaj�c przed Wolnymi Elfami, id�cymi w awangardzie wojsk cesarza Emhyra,
ludzki namiestnik zd��y� wywie�� z pradawnego elfiego pa�acu wi�kszo�� cennych
rzeczy, nawet cz�� mebli. Ale ogrod�w zabra� nie m�g�. Zniszczy� je.
- Nie, Filavandrel - powiedzia�a wreszcie kr�lowa. -Na to jeszcze za wcze�nie,
o wiele za wcze�nie. Nie my�lmy o rozszerzaniu naszych granic, bo na razie nie
jeste�my nawet pewni dok�adnego ich przebiegu. Henselt z Kaedwen ani my�li
przestrzega� uk�adu i wycofa� si� znad Dyfne. Szpiedzy donosz�, �e wcale nie
porzuci� my�li o agresji. Mo�e uderzy� na nas lada dzie�.
- A wi�c nie osi�gn�li�my niczego.
Kr�lowa wolno wyci�gn�a r�k�. Motyl niepylak, kt�ry wlecia� przez okno,
usiad� na jej koronkowym mankiecie, z�o�y� i roz�o�y� czubato zako�czone
skrzyde�ka.
- Osi�gn�li�my wi�cej - powiedzia�a kr�lowa, cicho, by nie sp�oszy� motyla -
ni� mogli�my si� spodziewa�. Po stu latach odzyskali�my wreszcie nasz� Dolin�
Kwiat�w...
- Nie nazywa�bym jej tak - u�miechn�� si� smutno Filavandrel. - Teraz, po
przej�ciu wojsk, jest to raczej Dolina Popio��w.
- Mamy znowu nasz w�asny kraj - doko�czy�a kr�lowa, przygl�daj�c si�
motylowi. - Znowu jeste�my Ludem, nie wygna�cami. A popi� u�y�nia. Wiosn�
Dolina zakwitnie znowu.
- To za ma�o, Stokrotko. Ci�gle za ma�o. Spu�cili�my z tonu. Jeszcze
niedawno chwalili�my si�, �e zepchniemy ludzi do morza, zza kt�rego przybyli. A
teraz zacie�nili�my nasze granice i ambicje do Dol Blathanna...
- Emhyr Deithwen da� nam Dol Blathanna w podarunku. Czego ode mnie
oczekujesz, Filavandrel? Mam ��da� wi�cej? Nie zapominaj, �e nawet w
przyjmowaniu dar�w nale�y zachowa� umiar. Zw�aszcza je�eli chodzi o dary Emhyra,
bo Emhyr niczego nie daje za darmo. Ziemie, kt�re nam darowa�, musimy utrzyma�.
A si�y, kt�rymi dysponujemy, z ledwo�ci� wystarcz� na utrzymanie Dol Blathanna.
- Wycofajmy komanda z Tfemerii, Redanii i Kaedwen -zaproponowa�
bia�ow�osy elf. - Wycofajmy wszystkich walcz�cych z lud�mi Scoia'tael. Jeste� teraz
kr�low�, Enid, oni pos�uchaj� twego rozkazu. Teraz, gdy mamy ju� nasz w�asny
sp�achetek ziemi, ich walka nie ma sensu. Ich obowi�zkiem jest teraz wr�ci� tu i
broni� Doliny Kwiat�w. Niech walcz� jako wolny lud w obronie w�asnych granic. A
teraz gin� jak rozb�jnicy po lasach!
Elfka opu�ci�a g�ow�.
- Emhyr nie wyra�a na to zgody - szepn�a. - Komanda maj� walczy� nadal.
- Dlaczego? W jakim celu? - Filavandrel aep Fidhail wyprostowa� si�
gwa�townie.
- Powiem ci wi�cej. Nie wolno nam ich wspiera� i pomaga� im. To by� warunek
Foltesta i Henselta. Temeria i Kaedwen b�d� respektowa� nasz� w�adz� nad Dol
Blathanna, ale tylko w�wczas, gdy oficjalnie pot�pimy walk� Wiewi�rek i odetniemy
si� od nich.
- Te dzieci umieraj�, Stokrotko. Umieraj� co dnia, gin� w nier�wnej walce. Po
tajnych uk�adach z Emhyrem ludzie rzuc� si� na komanda i zgniot� je. To s� nasze
dzieci, nasza przysz�o��! Nasza krew! A ty mi oznajmiasz, �e mamy si� od nich
odci��? Que'ss aen me dicette, Enid? Vorsaeke'llan? Aen vaine?
Motyl wzbi� si� do lotu, zatrzepota� skrzyde�kami, polecia� ku oknu, zawirowa�
porwany pr�dami upalnego powietrza. Francesca Findabair, zwana Enid an Gleanna,
niegdy� czarodziejka, obecnie kr�lowa Aen Seidhe, Wolnych Elf�w, unios�a g�ow�. W
jej pi�knych b��kitnych oczach b�yszcza�y �zy.
- Komanda - powt�rzy�a g�ucho - musz� nadal prowadzi� walk�. Musz�
dezorganizowa� ludzkie kr�lestwa, utrudnia� przygotowania wojenne. Taki by� rozkaz
Emhy-ra, a ja nie mog� przeciwstawi� si� Emhyrowi. Wybacz mi, Filavandrel.
Filavandrel aep Fidhail spojrza� na ni�, uk�oni� si� g��boko.
- Wybaczam, Enid. Ale nie wiem, czy oni wybacz�.
***
- Ani jeden czarodziej nie przemy�la� sprawy ponownie? Nawet wtedy, gdy
Nilfgaard mordowa� i pali� w Aedirn, �aden z nich nie porzuci� Vilgefortza, nie
przy��czy� do Filippy?
- �aden.
Geralt milcza� d�ugo.
- Nie wierz� - powiedzia� wreszcie, bardzo cicho. -Nie wierz�, by �aden nie
odszed� od Vilgefortza, gdy prawdziwe przyczyny i skutki jego zdrady wysz�y na jaw.
Jestem, jak ju� powszechnie wiadomo, naiwnym, bezrozumnym i anachronicznym
wied�minem. Ale nadal nie wierz�, by w �adnym czarodzieju nie obudzi�o si�
sumienie.
***
Tissaia de Vries po�o�y�a sw�j wypracowany, ozdobny podpis pod ostatnim
zdaniem listu. Po d�ugim namy�le doda�a jeszcze obok ideogram oznaczaj�cy jej
prawdziwe imi�. Imi�, kt�rego nikt nie zna�. Imi�, kt�rego nie u�ywa�a od bardzo
dawna. Od czasu, gdy zosta�a czarodziejk�.
Skowronek.
Od�o�y�a pi�ro. Bardzo starannie, r�wno, dok�adnie w poprzek zapisanego
arkusza pergaminu. Przez d�ug� chwil� siedzia�a nieruchomo, wpatrzona w czerwon�
kul� zachodz�cego s�o�ca. Potem wsta�a. Podesz�a do okna. Przez jaki� czas
patrzy�a na dachy dom�w. Dom�w, w kt�rych k�adli si� w�a�nie do snu zwykli ludzie,
zm�czeni swym zwyk�ym, ludzkim �yciem i trudem, pe�ni zwyk�ego ludzkiego
niepokoju o los, o jutro. Czarodziejka spojrza�a na le��cy na stole list. List
adresowany do zwyk�ych ludzi. To, �e wi�kszo�� zwyk�ych ludzi nie umia�a czyta�,
by�o bez znaczenia.
Stan�a przed zwierciad�em. Poprawi�a w�osy. Poprawi�a sukni�. Strzepn�a z
bufiastego r�kawa nie istniej�cy py�ek. Wyr�wna�a na dekolcie naszyjnik ze spineli.
Lichtarze pod zwierciad�em sta�y nier�wno. S�u��ca musia�a poruszy� i
poprzesuwa� je podczas sprz�tania.
S�u��ca. Zwyk�a kobieta. Zwyk�y cz�owiek o oczach pe�nych strachu przed
tym, co nadchodzi�o. Zwyk�y cz�owiek zagubiony w czasach pogardy. Zwyk�y
cz�owiek szukaj�cy nadziei i pewno�ci jutra u niej, u czarodziejki...
Zwyk�y cz�owiek, kt�rego zaufanie zawiod�a.
Z ulicy dobieg� odg�os krok�w, stuk ci�kich �o�nierskich but�w. Tissaia de
Vries nie drgn�a nawet, nie odwr�ci�a g�owy ku oknu. By�o jej oboj�tne, czyje to
kroki. �o�nierze kr�lewscy? Prewot z nakazem aresztowania zdrajczyni? Najemni
mordercy? Siepacze Vilgefortza? Nie obchodzi�o j� to.
Kroki ucich�y w oddali.
Lichtarze pod zwierciad�em sta�y nier�wno. Czarodziejka wyr�wna�a je,
skorygowa�a u�o�enie serwetki, tak by jej r�g wypada� dok�adnie po�rodku i by�
symetryczny do czworok�tnych podstawek �wiecznik�w. Odpi�a z przegub�w z�ote
bransoletki i r�wniutko u�o�y�a je na wyg�adzonej serwetce. Spojrza�a krytycznie, ale
nie znalaz�a najmniejszego b��du. Wszystko le�a�o r�wno, porz�dnie. Tak jak
powinno le�e�.
Otworzy�a szuflad� kom�dki, wyj�a z niej kr�tki n� z ko�cian� r�koje�ci�.
Twarz mia�a dumn� i nieruchom�. Martw�.
W domu by�o cicho. Tak cicho, �e s�ycha� by�o, jak na blat sto�u pada p�atek
wi�dn�cego tulipana.
S�o�ce, czerwone jak krew, wolno osun�o si� za dachy dom�w.
Tissaia de Vries usiad�a w fotelu przy stole, zdmuchn�a �wiec�, jeszcze raz
poprawi�a le��ce w poprzek listu pi�ro i przeci�a sobie �y�y na przegubach obu r�k.
***
Zm�czenie ca�odzienn� podr� i wra�eniami da�o o sobie zna�. Jaskier
obudzi� si� i poj��, �e zasn�� prawdopodobnie w trakcie opowie�ci, �e zachrapa� w p�
s�owa. Poruszy� si� i niemal stoczy� z kupy ga��zi - Geralt nie le�a� ju� obok niego i
nie r�wnowa�y� bar�ogu.
- Na czym... - odkaszln��, usiad�. - Na czym to ja stan��em? Aha, na
czarodziejach... Geralt? Gdzie jeste�?
- Tu - powiedzia� wied�min, ledwie widoczny w mroku. - Kontynuuj, prosz�.
Wa�nie mia�e� mi powiedzie� o Yennefer.
- Pos�uchaj - poeta doskonale wiedzia�, �e o wymienionej osobie nie mia�
najmniejszego zamiaru nawet napomyka�. - Ja naprawd� nic...
- Nie ��yj. Znam ci�.
- Je�li mnie tak dobrze znasz - zdenerwowa� si� trubadur - to po jak� choler�
domagasz si�, bym m�wi�? Znaj�c mnie jak z�y szel�g, powiniene� wiedzie�,
dlaczego przemilczam, dlaczego nie powtarzam zas�yszanych plotek! Powiniene� te�
domy�li� si�, jakie to plotki i dlaczego chc� ci ich oszcz�dzi�!
- Que suecc's? - jedna ze �pi�cych obok driad poderwa�a si� zbudzona jego
podniesionym g�osem.
- Przepraszam - powiedzia� cicho wied�min. - Ciebie te�.
Zielone latarenki Brokilonu pogas�y ju�, tylko niekt�re jeszcze tli�y si� s�abo.
- Geralt - przerwa� milczenie Jaskier. - Zawsze twierdzi�e�, �e stoisz z boku, �e
jest ci wszystko jedno... Ona mog�a w to uwierzy�. Wierzy�a w to, gdy razem z
Vilgefortzem zacz�a t� gr�...
- Dosy� - powiedzia� Geralt. - Ani s�owa wi�cej. Gdy s�ysz� s�owo �gra", mam
ochot� kogo� zabi�. Ach, dawaj t� brzytw�. Chc� si� nareszcie ogoli�.
- Teraz? Jeszcze ciemno...
- Dla mnie nigdy nie jest ciemno. Jestem dziwol�giem.
Gdy wied�min wyrwa� mu z r�ki sakiewk� z przyborami toaletowymi i odszed�
w kierunku strumienia, Jaskier stwierdzi�, �e senno�� opu�ci�a go zupe�nie. Niebo
ja�nia�o ju� zapowiedzi� brzasku. Wsta�, wszed� w las, ostro�nie mijaj�c �pi�ce,
przytulone do siebie driady.
- Czy nale�a�e� do tych, kt�rzy si� do tego przyczynili?
Odwr�ci� si� gwa�townie. Oparta o sosn� driada mia�a w�osy w kolorze srebra,
by�o to widoczne nawet w p�mroku �witu.
- Wielce paskudny widok - powiedzia�a, krzy�uj�c r�ce na piersi. - Kto�, kto
wszystko straci�. Wiesz, �piewaku, to ciekawe. Swego czasu wydawa�o mi si�, �e
wszystkiego nie mo�na straci�, �e zawsze co� zostaje. Zawsze. Nawet w czasach
pogardy, w kt�rych naiwno�� potrafi zem�ci� si� w najokrutniejszy spos�b, nie
mo�na utraci� wszystkiego. A on... On straci� kilka kwaterek krwi, mo�liwo��
sprawnego chodzenia, cz�ciow� w�adz� w lewej r�ce, wied�mi�ski miecz, ukochan�
kobiet�, zyskan� cudem c�rk�, wiar�... No, pomy�la�am, ale co�, co� przecie�
musia�o mu zosta�? Myli�am si�. On nie ma ju� nic. Nawet brzytwy.
Jaskier milcza�. Driada nie poruszy�a si�.
- Pyta�am, czy przyczyni�e� si� do tego - podj�a po chwili. - Ale chyba pyta�am
niepotrzebnie. To oczywiste, �e si� przyczyni�e�. To oczywiste, �e jeste� jego
przyjacielem. A je�li ma si� przyjaci�, a mimo to wszystko si� traci, jest oczywiste, �e
przyjaciele ponosz� win�. Za to, co uczynili, wzgl�dnie za to, czego nie uczynili. Za
to, �e nie wiedzieli, co nale�y uczyni�.
- A co ja mog�em? - szepn��. - Co ja mog�em uczyni�?
- Nie wiem - odpowiedzia�a driada.
- Nie powiedzia�em mu wszystkiego...
- To wiem.
- Nie jestem niczemu winien.
- Jeste�.
- Nie! Nie jestem...
Poderwa� si�, trzeszcz�c ga��ziami legowiska. Geralt siedzia� obok, tr�c twarz.
Pachnia� myd�em.
- Nie jeste�? - spyta� ch�odno. - Ciekawo��, co te� ci si� przy�ni�o. �e jeste�
�ab�? Uspok�j si�. Nie jeste�. �e jeste� cymba�em? A, w takim razie to m�g� by� sen
proroczy.
Jaskier rozejrza� si�. Byli na polanie zupe�nie sami.
- Gdzie ona... Gdzie one s�?
- Na skraju lasu. Zbieraj si�, czas na ciebie.
- Geralt, ja przed chwil� rozmawia�em z driad�. M�wi�a wsp�lnym bez akcentu
i powiedzia�a mi...
- �adna z tego oddzia�u nie m�wi wsp�lnym bez akcentu. Przy�ni�o ci si�,
Jaskier. To jest Brokilon. Tu niejedno mo�e si� przy�ni�.
***
Na skraju lasu czeka�a na nich samotna driada. Jaskier pozna� j� od razu - to
by�a ta o zielonkawych w�osach, kt�ra noc� przynios�a im �wiat�o i chcia�a go nak�oni�
do dalszego �piewania. Driada unios�a d�o�, nakazuj�c im zatrzyma� si�. W drugiej
r�ce mia�a �uk ze strza�� na ci�ciwie. Wied�min po�o�y� d�o� na ramieniu trubadura i
�cisn�� mocno.
- Czy co� si� dzieje? - szepn�� Jaskier.
- Owszem. B�d� cicho i nie ruszaj si�.
G�sta mg�a zalegaj�ca w dolinie Wst��ki t�umi�a g�osy i d�wi�ki, ale nie na
tyle, by Jaskier nie zdo�a� us�ysze� plusku wody i pochrapywania koni. Rzek�
przekraczali je�d�cy.
- Elfy - domy�li� si�. - Scoia'tael? Uciekaj� do Brokilonu, prawda? Ca�e
komando...
- Nie - odmrukna� Geralt wpatrzony w mg��. Poeta wiedzia�, �e wzrok i s�uch
wied�mina s� niebywale bystre i czu�e, ale nie by� w stanie odgadn��, czy ocenia
wzrokiem, czy s�uchem. - Tb nie komando. To jest to, co zosta�o z komanda. Pi�ciu
lub sze�ciu konnych, trzy luzaki. Zosta� tu, Jaskier. Id� tam.
- Gar'ean - powiedzia�a ostrzegawczo zielonow�osa driada, unosz�c �uk. - Nfe
va, Gwynbleidd! Ki'rin!
- Thaess aep, Fauve - odrzek� niespodziewanie ostro wied�min. - M'aespar
que va'en, elFea? Prosz�, strzelaj. Je�li nie, zamknij si� i nie pr�buj mnie straszy�,
bo mnie nie mo�na ju� niczym przestraszy�. Musz� porozmawia� z Milv� Barring i
zrobi� to, czy ci si� to podoba, czy nie. Zosta�, Jaskier.
Driada opu�ci�a g�ow�. �uk te�.
Z oparu wy�oni�o si� dziewi�� koni i Jaskier zobaczy�, �e rzeczywi�cie tylko
sze�� nios�o je�d�c�w. Dostrzeg� sylwetki driad wy�aniaj�cych si� z zaro�li i id�cych
na spotkanie. Zauwa�y�, �e trzem konnym trzeba by�o pom�c zsi��� z wierzchowc�w
i �e trzeba by�o ich podtrzymywa�, by byli w stanie i�� w stron� zbawczych drzew
Brokilonu. Inne driady jak duchy przemkn�y przez wiatro�om i stok, znikn�y we mgle
nad Wst��k�. Z przeciwleg�ego brzegu rozleg� si� krzyk, r�enie koni, plusk wody.
Poecie wyda�o si� te�, �e s�yszy �wist strza�. Ale nie by� pewien.
- �cigali ich... - mrukn��. Fauve odwr�ci�a si�, zaciskaj�c d�o� na ��czysku.
- Ty �piewaj tak� pie��, taedh - warkn�a. - N'te shaent a'minne, nie o Ettariel.
Kochanie, nie. Nie czas. Teraz czas zabija�, tak. Taka pie��, tak!
- Ja - b�kn�� - nie jestem winien temu, co si� dzieje... Driada milcza�a przez
chwil�, patrz�c w bok.
- Ja te� nie - powiedzia�a i szybko odesz�a w g�szcz.
Wied�min wr�ci�, nim min�a godzina. Prowadzi� dwa osiod�ane konie -
Pegaza i gniad� klacz. Czaprak klaczy nosi� �lady krwi.
- To ko� elf�w, prawda? Tych, kt�rzy przeszli rzek�?
- Tak - odrzek� Geralt. Twarz i g�os mia� zmienione i obce. - To klacz elf�w.
Chwilowo jednak pos�u�y mnie. A gdy b�d� mia� okazj�, wymieni� j� na konia, kt�ry
umie nie�� rannego, a gdy ranny spadnie, zostaje przy nim. Tej klaczy tego
najwyra�niej nie nauczono.
- Odje�d�amy st�d?
- Ty odje�d�asz - wied�min rzuci� poecie wodze Pegaza. - Bywaj, Jaskier.
Driady odprowadz� ci� ze dwie mile w g�r� rzeki, �eby� nie wpad� na �o�dak�w z
Brugge, kt�rzy pewnie wci�� kr�c� si� na tamtym brzegu.
- A ty? Zostajesz tu?
- Nie. Nie zostaj�.
- Dowiedzia�e� si� czego�. Od Wiewi�rek. Dowiedzia�e� si� o Ciri, tak?
- Bywaj, Jaskier.
- Geralt... Pos�uchaj mnie...
- Czego mam s�ucha�? - krzykn�� wied�min i zaj�kn�� si� nagle. - Ja jej
przecie�.... Nie mog� jej przecie� zostawi� na pastw� losu. Ona jest zupe�nie sama...
Ona nie mo�e by� sama, Jaskier. Nie zrozumiesz tego. Nikt tego nie zrozumie, ale ja
to wiem. Je�li ona b�dzie samotna, stanie si� z ni� to samo co kiedy�... To, co kiedy�
sta�o si� ze mn�... Nie zrozumiesz tego...
- Rozumiem. I dlatego jad� z tob�.
- Zwariowa�e�. Czy wiesz, dok�d si� wybieram?
- Wiem. Geralt, ja... Ja nie powiedzia�em ci wszystkiego. Jestem... Czuj� si�
winny. Nie uczyni�em niczego, nie wiedzia�em, co nale�y uczyni�... Ale teraz wiem.
Chc� jecha� z tob�. Chc� ci towarzyszy�. Nie powiedzia�em ci... o Ciri, o plotkach,
kt�re kr���. Spotka�em znajomych z Koviru, a ci z kolei s�yszeli relacj� pos��w, kt�rzy
wr�cili z Nilfgaardu... Domy�lam si�, �e te plotki mog�y dotrze� nawet do Wiewi�rek.
�e ju� wszystko wiesz od tych elf�w, kt�rzy przeszli Wst��k�. Ale pozw�l... bym to
ja... Bym to ja ci opowiedzia�...
Wied�min milcza� d�ugo, bezbronnie opu�ciwszy r�ce.
- Wskakuj na siod�o - powiedzia� wreszcie zmienionym g�osem. - Opowiesz mi
w drodze.
***
Tego ranka w pa�acu Loc Grim, letniej rezydencji imperatora, panowa�o
niezwyk�e poruszenie. Tym bardziej niezwyk�e, �e wszelkie poruszenia, wzruszenia i
o�ywienia absolutnie nie le�a�y w zwyczaju nilfgaardzkiej szlachty, a okazywanie
niepokoju lub podniecenia uwa�ano za objaw niedojrza�o�ci. Podobne zachowanie
traktowane by�o w�r�d nilfgaardzkich wielmo��w tak nagannie i pogardliwie, �e
okazywania o�ywienia czy podniecenia wstydzi�a si� nawet niedojrza�a m�odzie�, od
kt�rej wszak�e ma�o kto oczekiwa� przyzwoitego zachowania.
Tego ranka w Loc Grim nie by�o jednak m�odzie�y. W Loc Grim m�odzie� nie
mia�a czego szuka�. Olbrzymi� sal� tronow� pa�acu zape�niali powa�ni i surowi
arystokraci, rycerze i dworacy, wszyscy jak jeden m�� odziani w ceremonialn�
dworsk� czer�, o�ywion� jedynie biel� kryz i mankiet�w. M�czyznom towarzyszy�y
nieliczne, lecz r�wnie powa�ne i surowe damy, kt�rym zwyczaj zezwala� rozja�ni�
czer� stroju odrobin� skromnej bi�uterii. Wszyscy udawali, �e s� dostojni, powa�ni i
surowi. A byli niesamowicie podnieceni.
- Powiadaj�, �e jest brzydka. Chuda i brzydka.
- Ale to podobno kr�lewska krew.
- Z nieprawego �o�a?
- Nic podobnego. Legalna.
- Zasi�dzie wi�c na tronie?
- Je�li imperator tak postanowi...
- Do pioruna, sp�jrzcie tylko na Ardala aep Dahy i na ksi�cia de Wett... Ale�
maj� miny... Jakby si� octu napili...
- Ciszej, hrabio... Dziwisz si� ich minom? Je�li plotki si� potwierdz�, Emhyr
wymierzy policzek starym rodom. Upokorzy je...
- Plotki si� nie potwierdz�. Imperator nie po�lubi tej znajdy! Nie mo�e tego
uczyni�...
- Emhyr wszystko mo�e. Baczcie na s�owa, baronie. Uwa�ajcie, co m�wicie.
Byli ju� tacy, kt�rzy twierdzili, �e Emhyr nie mo�e tego czy tamtego. Sko�czyli na
szafocie.
- Powiadaj�, �e ju� podpisa� dekret o nadaniach dla niej. Trzysta grzywien
renty, wyobra�acie sobie?
- I tytu� princessy. Czy kt�ry� z was ju� j� widzia�?
- Natychmiast po przybyciu oddano j� pod opiek� hrabiny Liddertal, a dom
otoczono gwardi�.
- Powierzono j� hrabinie, by ta wpoi�a smarkuli troch� poj�cia o manierach.
M�wi�, �e ta wasza princessa zachowuje si� jak dziewka z obory...
- Co w tym dziwnego? Pochodzi z P�nocy, z barbarzy�skiej Cintry...
- Tym mniej prawdopodobne s� plotki o o�enku Emhyra. Nie, nie, to
absolutnie niemo�liwe. Imperator pojmie za �on� najm�odsz� c�rk� de Wetta, tak jak
planowano. Nie po�lubi tej uzurpatorki!
- Najwy�szy czas, by wreszcie kogo� po�lubi�. Ze wzgl�du na dynasti�...
Najwy�szy czas, by�my mieli ma�ego arcyksi�cia...
- Niech si� wi�c �eni, ale nie z t� przyb��d�!
- Ciszej, bez egzaltacji. Zar�czam wam, szlachetni panowie, �e do tego
zwi�zku nie dojdzie. Jaki cel mia�by przy�wieca� takiemu maria�owi?
- To polityka, hrabino. Toczymy wojn�. Ten zwi�zek mia�by znaczenie
polityczne i strategiczne... Dynastia, z kt�rej pochodzi princessa, ma legalne tytu�y i
potwierdzone prawa lenne do ziem nad Doln� Yarr�. Gdyby zosta�a ma��onk�
imperatora... Ha, to by�oby doskona�e posuni�cie. Popatrzcie tylko tam, na pos��w
kr�la Esterada, jak szepcz�...
- Popieracie tedy t� dziwaczn� parantel�, mo�ci ksi���? A mo�e wr�cz
doradzali�cie to Emhyrowi, co?
- To moja rzecz, margrabio, co popieram, a czego nie. A decyzji imperatora
nie radzi�bym wam kwestionowa�.
- A zatem podj�� ju� decyzj�?
- Nie s�dz�.
- Jeste�cie wi�c w b��dzie, nie s�dz�c,
- Co chcesz przez to powiedzie�, pani?
- Emhyr odprawi� z dworu baronow� Tarnhann. Nakaza�, by powr�ci�a do
m�a.
- Zerwa� z Dervl� Tryffin Broinne? Nie mo�e to by�! Dervla by�a jego faworyt�
od trzech lat...
- Powtarzam, odprawi� j� z dworu.
- To prawda. Powiadaj�, �e Z�otow�osa Dervla straszliwie si� awanturowa�a.
Czterech gwardzist�w przemoc� wsadza�o j� do karety...
- Jej m�� si� uraduje...
- W�tpi�.
- Na Wielkie S�o�ce! Emhyr zerwa� z Dervl�? Zerwa� z ni� dla tej znajdy? Dla
tej dzikuski z P�nocy?
- Ciszej... Ciszej, do diaska...
- Kto to popiera? Kt�re stronnictwo to popiera?
- Ciszej, prosi�am. Patrz� na nas...
- Ta dziewka... Chcia�em powiedzie�, princessa... Podobno jest brzydka... Gdy
imperator j� zobaczy...
- Chcecie powiedzie�, �e jeszcze jej nie widzia�?
- Nie mia� czasu. Przyby� z Dar� Ruach przed godzin�.
- Emhyr nigdy nie gustowa� w brzydkich. Aine Dermott... Clara aep Gwydolyn
G�r... A Dervla Tryffin Broinne to przecie� prawdziwa pi�kno��...
- Mo�e ta zn�jdka z czasem wy�adnieje...
- Gdy si� j� domyje? Ksi�niczki z P�nocy podobno myj� si� rzadko...
- Baczcie na s�owa. M�wicie, by� mo�e, o ma��once imperatora...
- To jeszcze dziecko. Ma nie wi�cej ni� czterna�cie lat.
- Powtarzam, to by�by zwi�zek polityczny... Czysto formalny...
- Gdyby tak by�o, Z�otow�osa Dervla pozosta�aby na dworze. Zn�jdka z Cintry
politycznie i formalnie zasiada�aby na tronie obok Emhyra... Ale wieczorem Emhyr
dawa�by jej do zabawy tiar� i klejnoty koronne, a sam szed�by do sypialni Dervli...
Przynajmniej do czasu, gdy smarkula osi�gn�aby wiek, w kt�rym bezpiecznie si�
rodzi.
- Hmmm... Tak... Co� w tym jest. Jak ma na imi� ta... princessa?
- Xerella, czy jako� tak.
- Sk�d�e, nieprawda. Zwie si�... Zirilla. Tak, chyba Zirilla.
- Barbarzy�skie imi�.
- Ciszej, u kaduka...
- I wi�cej powagi. Zachowujecie si� jak smarkacze!
- Baczcie na s�owa! Baczcie, bym ich nie uzna� za zniewag�!
- Je�li ��dacie satysfakcji, wiecie, gdzie mnie szuka�, margrabio!
- Ciszej! Spok�j! Imperator...
Herold nie musia� si� specjalnie wysila�. Wystarczy�o jednego uderzenia lask�
o posadzk�, by udekorowane czarnymi beretami g�owy arystokrat�w i rycerzy schyli�y
si� niby k�osy pod uderzeniem wichru. W sali tronowej zapanowa�a cisza, taka �e
g�osu herold r�wnie� nie musia� nadmiernie wyt�a�.
- Emhyr var Emreis, Deithwen Addan yn Carn aep Monrudd!
Bia�y P�omie� Ta�cz�cy na Kurhanach Wrog�w wszed� na sal�.
Przemaszerowa� szpalerem szlachty swym zwyk�ym szparkim krokiem, energicznie
machaj�c praw� r�k�. Jego czarny str�j niczym nie r�ni� si� od stroju dworak�w,
je�li nie liczy� braku kryzy. Ciemne w�osy imperatora, jak zwykle nie ufryzowane,
utrzymywa�a we wzgl�dnym �adzie w�ska z�ota obr�cz, na szyi po�yskiwa� cesarski
alszband.
Emhyr do�� niedbale zasiad� na tronie na podwy�szeniu, opar� �okie� na
por�czy, a podbr�dek na d�oni. Nie zarzuci� nogi na drug� por�cz tronu, co znaczy�o,
�e ceremonia� obowi�zuje nadal. �adna z pochylonych g��w nie unios�a si� nawet na
cal.
Imperator chrz�kn�� g�o�no, nie zmieniaj�c pozycji. Dworacy odetchn�li i
wyprostowali si�. Herold ponownie uderzy� lask� o posadzk�.
- Cirilla Fiona Elen Riannon, kr�lowa Cintry, ksi�na Brugge i diuszesa na
Sodden, dziedziczka Inis Ard Skellig i Inis An Skellig, suzerenka Attre i Abb Yarra!
Wszystkie oczy zwr�ci�y si� ku drzwiom, w kt�rych stan�a wysoka i dostojna
Stella Congreve, hrabina Lid-dertal. Za� u boku hrabiny sz�a w�a�cicielka wszystkich
wymienionych przed momentem imponuj�cych tytu��w. Szczup�a, jasnow�osa,
niezwykle blada, lekko zgarbiona, w d�ugiej b��kitnej sukience. W sukience, w kt�rej
najwyra�niej czu�a si� nieswojo i �le.
Emhyr Deithwen wyprostowa� si� na tronie, a dworacy natychmiast zgi�li si� w
uk�onach. Stella Congreve niezauwa�alnie popchn�a jasnow�os� dziewczyn�, obie
defilowa�y wzd�u� szpaleru k�aniaj�cych si� arystokrat�w, przedstawicieli pierwszych
rod�w Nilfgaardu. Dziewczyna kroczy�a sztywno i niepewnie. Potknie si�, pomy�la�a
hrabina.
Cirilla Fiona Elen Riannon potkn�a si�.
Nie�adna i chuderlawa, pomy�la�a hrabina, zbli�aj�c si� do tronu. Niezgrabna,
a do tego wszystkiego ma�o rozgarni�ta. Ale zrobi� z niej pi�kno��. Zrobi� z niej
kr�low�, Emhyr, tak jak rozkaza�e�.
Bia�y P�omie� Nilfgaardu przygl�da� si� im z wysoko�ci swego tronu. Jak
zwykle, oczy mia� lekko zmru�one, na wargach ta�czy� mu cie� drwi�cego
u�mieszku.
Kr�lowa Cintry potkn�a si� po raz wt�ry. Imperator opar� �okie� na por�czy
tronu, dotkn�� d�oni� policzka. U�miecha� si�. Stella Congreve by�a ju� na tyle blisko,
by rozpozna� ten u�miech. Zmartwia�a z przera�enia. Co� jest nie tak, pomy�la�a ze
zgroz�, co� jest nie tak. Polec� g�owy. Na Wielkie S�o�ce, polec� g�owy...
Odzyska�a przytomno�� umys�u, uk�oni�a si�, zmuszaj�c do dygni�cia r�wnie�
dziewczyn�.
Emhyr var Emreis nie wsta� z tronu. Ale sk�oni� lekko g�ow�. Dworacy
wstrzymali oddech.
- Kr�lowo - przem�wi� Emhyr. Dziewczyna skurczy�a si�. Imperator nie patrzy�
na ni�. Patrzy� na zgromadzon� na sali szlacht�.
- Kr�lowo - powt�rzy�. - Szcz�liwy jestem, mog�c powita� ci� w moim pa�acu
i w moim pa�stwie. R�cz� ci cesarskim s�owem, �e bliski jest dzie�, w kt�rym
wszystkie nale�ne tytu�y powr�c� do ciebie wraz z ziemiami, kt�re s� twym prawnym
dziedzictwem, kt�re legalnie i niezaprzeczalnie ci przynale��. Uzurpatorzy, kt�rzy
panosz� si� w twych w�o�ciach, wszcz�li ze mn� wojn�. Zaatakowali mnie, g�osz�c
przy tym, �e broni� twoich praw i sprawiedliwych racji. Niech tedy ca�y �wiat dowie
si�, �e to do mnie, nie do nich, zwracasz si� o pomoc. Niech ca�y �wiat dowie si�, �e
tu, w moim pa�stwie, za�ywasz przys�uguj�cej suzerence czci i kr�lewskiego imienia,
podczas gdy w�r�d mych wrog�w by�a� jedynie wygna�cem. Niech ca�y �wiat wie, �e
w moim pa�stwie jeste� bezpieczna, podczas gdy moi wrogowie nie tylko odmawiali
ci korony, ale i usi�owali nastawa� na twe �ycie.
Wzrok cesarza Nilfgaardu zatrzyma� si� na pos�ach Esterada Thyssena,
w�adcy Koviru, i na ambasadorze Niedamira, kr�la Ligi z Hengfors.
- Niech ca�y �wiat pozna prawd�, a w tej liczbie i kr�lowie, kt�rzy zdawali si�
nie wiedzie�, po czyjej stronie jest s�uszno�� i sprawiedliwo��. I niech ca�y �wiat
dowie si�, �e pomoc b�dzie ci dana. Twoi i moi wrogowie zostan� pokonani. W
Cintrze, w Sodden i Brugge, w Attre, na Wyspach Skellige i u uj�cia Yarry zn�w
zapanuje pok�j, a ty zasi�dziesz na tronie ku rado�ci twych ziomk�w i wszystkich
mi�uj�cych sprawiedliwo�� ludzi.
Dziewczyna w b��kitnej sukience opu�ci�a g�ow� jeszcze ni�ej.
- Zanim to si� stanie - podj�� Emhyr - b�dziesz w mym pa�stwie traktowana z
nale�nym ci szacunkiem, przeze mnie i przez wszystkich moich poddanych. A
poniewa� w twoim kr�lestwie wci�� jeszcze gorzeje p�omie� wojny, w dow�d czci,
szacunku i przyja�ni Nilfgaardu nadaj� ci tytu� princessy Rowan i Ymlac, pani na
zamku Dar� Ro-wan, dok�d udasz si� teraz, by oczekiwa� nadej�cia spokojniejszych,
szcz�liwszych czas�w.
Stella Congreve opanowa�a si�, nie pozwoli�a, by na jej twarzy zago�ci�
cho�by �lad zdziwienia. Nie zatrzyma jej przy sobie, pomy�la�a, wysy�a j� do Dar�
Rowan, na koniec �wiata, tam gdzie sam nigdy nie bywa. Najwyra�niej nie ma
zamiaru zaleca� si� do tej dziewczyny, nie my�li o szybkim o�enku. Najwyra�niej nie
chce jej nawet widywa�. Dlaczego wi�c pozby� si� Dervli? O co tutaj chodzi?
Otrz�sn�a si�, szybko chwyci�a princess� za r�k�. Audiencja by�a sko�czona.
Gdy wychodzi�y z sali, cesarz nie patrzy� na nie. Dworacy k�aniali si�.
Gdy wysz�y, Emhyr var Emreis zarzuci� nog� na oparcie tronu.
- Ceallach - powiedzia�. - Do mnie. Seneszal zatrzyma� si� w nakazanej
ceremonia�em odleg�o�ci od w�adcy, zgi�� si� w uk�onie.
- Bli�ej - powiedzia� Emhyr. - Podejd� bli�ej, Ceallach. B�d� m�wi� cicho. A to,
co powiem, przeznaczone jest wy��cznie dla twoich uszu.
- Wasza wysoko��...
- Co jeszcze przewiduje si� na dzisiaj?
- Przyj�cie list�w uwierzytelniaj�cych i udzielenie formalnego exequatur
pos�owi kr�la Esterada z Koviru -wyrecytowa� szybko seneszal. - Mianowanie
namiestnik�w, prefekt�w i palatyn�w w nowych Prowincjach i Palatynatach.
Zatwierdzenie tytu�u hrabiowskiego i apana-�y dla...
- Pos�owi udzielimy exequatur i przyjmiemy go na prywatnej audiencji.
Pozosta�e sprawy na jutro.
- Tak jest, wasza wysoko��.
- Zawiadom wicehrabiego Eiddon i Skellena, �e natychmiast po audiencji
ambasadora maj� si� stawi� w bibliotece. Sekretnie. Ty tak�e si� tam stawisz. I
przyprowadzisz tego waszego g�o�nego maga, tego wr�bit�... Jak mu tam?
- Karthisius, wasza wysoko��. Mieszka w wie�y za miastem...
- Nie interesuje mnie jego mieszkanie. Po�lesz po niego ludzi, maj� go
dostarczy� do moich komnat. Po cichu, bez rozg�osu, sekretnie.
- Wasza wysoko��... Czy to rozs�dne, aby ten astrolog...
- Wyda�em rozkaz, Ceallach.
- Tak jest.
Nim min�y trzy godziny, wszyscy wezwani spotkali si� w cesarskiej bibliotece.
Wezwanie nie zdziwi�o Yattiera de Rideaux, wicehrabiego Eiddon. Yattier by� szefem
wywiadu wojskowego. Emhyr wzywa� Yattiera bardzo cz�sto -w ko�cu trwa�a wojna.
Wezwanie nie zdziwi�o te� Stefana Skellena, zwanego Puszczykiem, pe�ni�cego przy
imperatorze funkcj� koronera, specjalisty od s�u�b i zada� specjalnych. Puszczyka
nigdy nic nie dziwi�o.
Trzecia wezwana osoba by�a natomiast niezmiernie zdziwiona wezwaniem.
Tym bardziej �e to do niej cesarz zwr�ci� si� najpierw.
- Mistrzu Xarthisius.
- Wasza cesarska mo��...
- Musz� ustali� miejsce pobytu pewnej osoby. Osoby, kt�ra zagin�a lub jest
ukrywana. Mo�e uwi�ziona. Czarodzieje, kt�rym to ju� kiedy� zleca�em, zawiedli.
Podejmiesz si�?
- W jakiej odleg�o�ci znajduje si�... mo�e si� znajdowa� ta osoba?
- Gdybym wiedzia�, nie potrzebowa�bym twoich guse�.
- Prosz� o wybaczenie, wasza cesarska wysoko��... - zaj�kn�� si� astrolog. -
Rzecz w tym, �e du�a odleg�o�� utrudnia astromancj�, praktycznie wyklucza... Hem,
hem... A je�li ta osoba znajduje si� pod magiczn� protekcj�... Mog� spr�bowa�, ale...
- Kr�cej, mistrzu.
- Potrzebuj� czasu... I komponent�w do zakl��... Je�li koniunkcja gwiazd
b�dzie pomy�lna, to... Hem, hem... Wasza cesarska wysoko��, to, o co prosicie, to
rzecz nie�atwa... Potrzebuj� czasu...
Jeszcze chwila, a Emhyr ka�e go wbi� na pal, pomy�la� Puszczyk. Je�li
czarownik nie przestanie be�kota�...
- Mistrzu Karthisius - przerwa� imperator niespodziewanie grzecznie, wr�cz
�agodnie. - B�dziesz mia� do dyspozycji wszystko, czego ci potrzeba. R�wnie� czas.
W granicach rozs�dku.
- Zrobi�, co w mej mocy - o�wiadczy� astrolog. - Ale b�d� m�g� ustali� jedynie
przybli�on� lokalizacj�... To znaczy rejon lub radius...
- Co?
- Astromancja... - zaj�kn�� si� Xarthisius. - Przy du�ych odleg�o�ciach
astromancja pozwala tylko na lokalizowanie przybli�one... Bardzo przybli�one, z du��
tolerancj�... Z bardzo du�� tolerancj�. Doprawdy, nie wiem, czy zdo�am...
- Zdo�asz, mistrzu - wycedzi� imperator, a jego ciemne oczy zab�ys�y
z�owr�bnie. - Jestem pe�en wiary w twoje zdolno�ci. A co do tolerancji, to im twoja
b�dzie mniejsza, tym moja b�dzie wi�ksza.
Xarthisius skurczy� si�.
- Musz� zna� dok�adn� dat� urodzenia tej osoby - wy-b�ka�. - W miar�
mo�liwo�ci, co do godziny... Cenny by�by te� jaki� przedmiot, kt�ry do tej osoby
nale�a�...
- W�osy - powiedzia� cicho Emhyr. - Czy w�osy mog� by�?
- Oooo! - powesela� astrolog. - W�osy! To znacznie u�atwi... Ach, gdybym
jeszcze m�g� mie� ka� albo mocz...
Oczy Emhyra zw�zi�y si� niebezpiecznie, a mag skurczy� si� i zgi�� w niskim
uk�onie.
- Uni�enie przepraszam wasz� cesarsk� mo��... - zast�ka�. - Prosz�
wybaczenia... Rozumiem... Tak, w�osy wystarcz�... W zupe�no�ci wystarcz�... Kiedy
b�d� m�g� je otrzyma�?
- Jeszcze dzi� b�d� ci dostarczone razem z dat� i godzin� urodzenia. Mistrzu,
nie zatrzymuj� ci� d�u�ej. Wracaj do twej wie�y i zacznij �ledzi� konstelacje.
- Niech Wielkie S�o�ce ma w opiece wasz� cesarsk�...
- Dobrze, dobrze. Mo�esz odej��.
Teraz my, pomy�la� Puszczyk. Ciekawe, co nas czeka.
- Ka�dego - powiedzia� powoli imperator - kto pi�nie s�owo o tym, co b�dzie tu
za chwil� powiedziane, czeka �wiartowanie. Vattier!
- S�ucham, wasza wysoko��.
- Jak� drog� dotar�a tu... ta princessa? Kto by� w to zaanga�owany?
- Od twierdzy Nastrog - zmarszczy� czo�o szef wywiadu - konwojowali jej
wysoko�� gwardzi�ci dowodzeni przez...
- Nie o to pytam, do diab�a! Sk�d dziewczyna wzi�a si� w Nastrogu, w
Verden? Kto dostarczy� j� do twierdzy? Kto jest tam obecnie komendantem? Czy to
ten, od kt�rego pochodzi� meldunek? Godyvron jaki� tam?
- Godyyron Pitcairn - powiedzia� szybko Vattier de Rideaux. - By� oczywi�cie
poinformowany o misji Rience'a i grafa Cahira aep Ceallach. Trzy dni po
wydarzeniach na wyspie Thanedd zjawi�o si� w Nastrogu dw�ch ludzi. Dok�adniej:
jeden cz�owiek i jeden p�krwi elf. To oni, powo�uj�c si� na polecenia Rience'a i grafa
Cahira, przekazali Godyyronowi princess�.
- Aha - imperator u�miechn�� si�, a Puszczyk poczu� zimno na plecach. -
Vilgefortz zar�cza�, �e schwyta Cirill� na Thanedd. Rience gwarantowa� mi to samo.
Cahir Mawr Dyffryn aep Ceallach otrzyma� w tej sprawie wyra�ne rozkazy. I oto do
Nastrogu nad rzek� Yarr�, trzy dni po aferze na wyspie, Cirill� przywo�� nie
Vilgefortz, nie Rience, nie Cahir, ale cz�owiek i p�elf. Godyyron, oczywista rzecz, nie
pomy�la� o tym, aby obu aresztowa�?
- Nie. Ukara� go za to, wasza wysoko��?
- Nie.
Puszczyk prze�kn�� �lin�. Emhyr milcza�, tr�c czo�o, ogromny brylant w jego
pier�cieniu b�yszcza� jak gwiazda. Po chwili cesarz podni�s� g�ow�.
- Vattier.
- Wasza wysoko��?
- Postawisz na nogi wszystkich swoich podkomendnych. Rozkazuj� uj��
Rience'a i grafa Cahira. Domniemywam, �e obaj przebywaj� na terenach jeszcze nie
zaj�tych przez nasze wojska. Wykorzystasz w tym celu Scoia'tael lub elfy kr�lowej
Enid. Obu aresztowanych dostarczy� do Dar� Ruach i podda� torturom.
- O co pyta�, wasza wysoko��? - zmru�y� oczy Vattier de Rideaux, udaj�c, �e
nie widzi blado�ci, jaka pokry�a twarz seneszala Ceallacha.
- O nic. P�niej, gdy ju� troch� zmi�kn�, wypytam ich osobi�cie. Skellen!
- S�ucham.
- Zaraz po tym, gdy ten piernik Xarthisius... Je�eli ten be�koc�cy kopromanta
zdo�a ustali� to, co rozkaza�em mu ustali�... Wtedy zorganizujesz na wskazanym
przez niego terenie poszukiwania pewnej osoby. Rysopis otrzymasz. Nie wykluczam,
�e astrolog wska�e terytorium, nad kt�rym mamy w�adz�, w�wczas postawisz na
nogi wszystkich, kt�rzy za to terytorium odpowiadaj�. Ca�y aparat cywilny i wojskowy.
To sprawa o najwy�szym priorytecie. Zrozumia�e�?
- Tak jest. Czy mog�...
- Nie, nie mo�esz. Siadaj i s�uchaj, Puszczyku. Xarthisius najprawdopodobniej
nie ustali niczego. Osoba, kt�rej kaza�em mu szuka�, znajduje si� zapewne na
obcym terytorium i pod magiczn� protekcj�. G�ow� daj�, �e poszukiwana osoba
znajduje si� w tym samym miejscu, co nasz tajemniczo zaginiony przyjaciel,
czarodziej Vilgefortz z Roggeveen. Dlatego te�, Skellen, sformujesz i przygotujesz
specjalny oddzia�, kt�rym b�dziesz dowodzi� osobi�cie. Dobierzesz ludzi spomi�dzy
najlepszych. Maj� by� gotowi na wszystko... i nieprzes�dni. To znaczy nie l�kaj�cy
si� magii.
Puszczyk uni�s� brwi.
- Tw�j oddzia� - doko�czy� Emhyr - b�dzie mia� za zadanie zaatakowa� i
opanowa� ow� nie znan� mi chwilowo, acz zapewne nie�le zamaskowan� i dobrze
bronion� kryj�wk� Vilgefortza. Naszego by�ego przyjaciela i sprzymierze�ca.
- Zrozumia�em - powiedzia� beznami�tnie Puszczyk. -Poszukiwanej osobie,
kt�r� tam zapewne zastan�, nie mo�e, jak si� domy�lam, spa�� w�os z g�owy?
- Dobrze si� domy�lasz.
- A Vilgefortz?
- Jemu mo�e - cesarz u�miechn�� si� okrutnie. - Jemu nawet powinien spa��,
raz na zawsze. Razem z g�ow�. Innych czarodziej�w, kt�rych zastaniesz w jego kryj�wce,
r�wnie� to dotyczy. Bez wyj�tk�w.
- Zrozumia�em. Kto zajmie si� odnalezieniem kryj�wki Vilgefortza?
- Ty, Puszczyku.
Stefan Skellen i Vattier de Rideaux wymienili spojrzenia. Emhyr odchyli� si� na
oparcie fotela.
- Wszystko jasne? A zatem... O co chodzi, Ceallach?
- Wasza wysoko��... - j�kn�� seneszal, na kt�rego nikt do tej pory zdawa� si�
nie zwraca� uwagi. - Dopraszam si� �aski...
- Nie ma �aski dla zdrajc�w. Nie ma lito�ci dla tych, kt�rzy przeciwstawi� si�
mojej woli.
- Cahir... M�j syn...
- Tw�j syn... - Emhyr zmru�y� oczy. - Nie wiem jeszcze, czym zawini� tw�j syn.
Chcia�bym wierzy�, �e jego wina polega�a tylko na g�upocie i nieudolno�ci, nie na
zdradzie. Je�li tak jest, b�dzie �ci�ty, nie �amany ko�em.
- Wasza wysoko��! Cahir nie jest zdrajc�... Cahir nie m�g�...
- Do��, Ceallach, ani s�owa wi�cej. Winni b�d� ukarani. Pr�bowali mnie
oszuka�, a tego im nie wybacz�. Vattier, Skellen, za godzin� stawicie si� po odbi�r
podpisanych instrukcji, rozkaz�w i pe�nomocnictw, po czym natychmiast przyst�picie
do wykonywania zada�. I jeszcze jedno: nie musz� chyba dodawa�, �e
dziewczynina, kt�r� niedawno widzieli�cie w sali tronowej, ma dla wszystkich
pozosta� Cirill�, kr�low� Cintry i princess� Rowan. Dla wszystkich. Rozkazuj�, by
traktowa� to jako tajemnic� stanu i spraw� najwy�szej wagi pa�stwowej.
Zebrani spojrzeli na imperatora ze zdziwieniem. Deithwen Addan yn Carn aep
Morvudd u�miechn�� si� lekko.
- Czy�by�cie nie zrozumieli? Zamiast prawdziwej Cirilli z Cintry podes�ali mi
jak�� niedojd�. Ci zdrajcy zapewne �udzili si�, �e nie rozpoznam jej. Aleja rozpoznam
prawdziw� Ciri. Rozpoznam j� na ko�cu �wiata i w ciemno�ciach piekie�.
Wielce zagadkow� jest spraw�, �e jednoro�ec, cho� niebywale p�ochliwy i
ludzi si� boj�cy, je�li takow� pann� napotka, kt�ra jeszcze z m�em ciele�nie nie obcowa�a,
wnet przybie�y do niej, ukl�knie i bez nijakiego l�ku g�ow� jej na podo�ku
pok�adzie. Pono� w minionych a zamierzch�ych czasach by�y takie panny, kt�re istny
proceder z tego sobie, uczyni�y. W bez�e�stwie i wstrzemi�liwo�ci trwa�y lata d�ugie
po to, aby �owcom jako wabiki na jednoro�ce s�u�y� mog�y. Wnet si� jednak wyjawi�o,
�e jednoro�ec jeno ku m�odzieniutkim dziewicom idzie, starsze za nic sobie maj�c.
M�drym zwierz�ciem b�d�c, jednoro�ec rozumie niechybnie, �e ponad miar� w
dziewictwie trwa� podejrzan� i przeciwn� naturze jest rzecz�.
Physiologus
Rozdzia� sz�sty
Obudzi�o j� gor�co. Oprzytomni� j� �ar pal�cy sk�r� jak katowskie �elazo.
Nie mog�a poruszy� g�ow�, co� j� trzyma�o. Szarpn�a si� i zawy�a z b�lu,
czuj�c, jak rwie si� i p�ka sk�ra na skroni. Otworzy�a oczy. Kamie�, na kt�rym
opiera�a g�ow�, by� brunatny od zakrzep�ej i wyschni�tej krwi. Obmaca�a skro�,
wyczu�a pod palcami twardy, sp�kany strup. Strup by� przylepiony do kamienia,
oderwa� si� od niego przy ruchu g�owy, teraz ocieka� krwi� i osoczem. Ciri odkaszln�a,
charkn�a, wyplu�a piasek wraz z g�st�, lepk� �lin�. Unios�a si� na
�okciach, potem usiad�a, rozejrza�a dooko�a.
Zewsz�d otacza�a j� kamienista, szaroczerwona, poci�ta jarami i uskokami
r�wnina, gdzieniegdzie wypi�trzaj�ca si� kopcami kamieni lub ogromnymi g�azami o
dziwacznych kszta�tach. Nad r�wnin�, wysoko, wisia�o wielkie, z�ote, rozpalone
s�o�ce, ��c�ce ca�e niebo, zniekszta�caj�ce widoczno�� o�lepiaj�cym blaskiem i
drganiem powietrza.
Gdzie ja jestem?
Dotkn�a ostro�nie rozbitej, napuchni�tej skroni. Bola�o. Bardzo bola�o.
Musia�am wyci�� niez�ego koz�a, domy�li�a si�, musia�am zdrowo poszorowa� po
ziemi. Nagle zauwa�y�a poszarpan�, porozdzieran� odzie� i odkry�a nowe ogniska
b�lu - w krzy�u, w plecach, w ramieniu, na biodrach. Przy upadku py�, ostry piasek i
�wir dosta�y si� wsz�dzie - we w�osy, do uszu, do ust, jak r�wnie� do oczu, kt�re
piek�y i �zawi�y. Pali�y d�onie i �okcie, po�cie-rane do �ywego mi�sa.
Delikatnie i powoli rozprostowa�a nogi i j�kn�a znowu, bo lewe kolano
odpowiedzia�o na ruch dojmuj�cym, t�pym b�lem. Obmaca�a je przez nie
uszkodzon� sk�r� spodni, ale nie wyczu�a opuchlizny. Przy wdechach czu�a
z�owr�bne k�ucie w boku, a pr�ba pochylania tu�owia sprawi�a, �e o ma�o nie
krzykn�a, przeszyta ostrym spazmem, kt�ry odezwa� si� w dole plec�w. Ale si�
pot�uk�am, pomy�la�a. Ale chyba niczego sobie nie po�ama�am. Gdybym po�ama�a
ko�ci, bola�oby bardziej. Jestem ca�a, tylko troch� poobijana. B�d� mog�a wsta�. I
wstan�.
Powolutku, oszcz�dnymi ruchami przybra�a pozycj�, niezgrabnie ukl�k�a,
pr�buj�c chroni� rozbite kolano. Potem stan�a na czworakach, st�kaj�c, poj�kuj�c i
posykuj�c. Wreszcie, po czasie, kt�ry wyda� si� jej wieczno�ci�, wsta�a. Po to tylko,
by natychmiast zwali� si� ci�ko na kamienie, bo mrocz�cy oczy zawr�t g�owy
momentalnie podci�� jej nogi. Czuj�c gwa�town� fal� md�o�ci, po�o�y�a si� na boku.
Rozpalone g�azy piek�y jak roz�arzone w�gle.
- Nie wstan�... - za�ka�a. - Nie mog�... Spal� si� na tym s�o�cu...
W g�owie t�tni� t�py, wredny, nieust�pliwy b�l. Ka�de poruszenie sprawia�o, �e
b�l si� wzmaga�, wi�c Ciri przesta�a si� porusza�. Zas�oni�a g�ow� ramieniem, ale �ar
rych�o sta� si� nie do wytrzymania. Zrozumia�a, �e jednak musi przed nim uciec.
Pokonuj�c obezw�adniaj�cy op�r obola�ego cia�a, mru��c oczy od rw�cego b�lu w
skroniach, na czworakach pope�z�a w stron� wi�kszego g�azu, wysieczonego przez
wichry w kszta�t dziwacznego grzyba, kt�rego nieforemny kapelusz dawa� u
podstawy odrobin� cienia. Zwin�a si� w k��bek, kaszl�c i poci�gaj�c nosem.
Le�a�a d�ugo, dop�ty, dop�ki w�druj�ce po niebie s�o�ce nie dopad�o jej
znowu lej�cym si� z g�ry ogniem. Przesun�a si� na drug� stron� g�azu, po to tylko,
by stwierdzi�, �e to na nic. S�o�ce sta�o w zenicie, kamienny grzyb praktycznie nie
dawa� ju� cienia. Przycisn�a d�onie do p�kaj�cych z b�lu skroni.
Obudzi�y j� dreszcze wstrz�saj�ce ca�ym cia�em. Ognista kula s�o�ca straci�a
o�lepiaj�c� z�ocisto��. Teraz, b�d�c ju� ni�ej, wisz�c nad poszarpanymi, z�batymi
ska�ami, by�a pomara�czowa. Upa� zel�a� nieco.
Ciri usiad�a z trudem, rozejrza�a si� dooko�a. B�l g�owy �cich�, przesta�
o�lepia�. Obmaca�a g�ow� i stwierdzi�a, �e gor�co spali�o i wysuszy�o strup na skroni,
zmieniaj�c go w tward�, �lisk� skorup�. Wci�� jednak bola�o j� ca�e cia�o, wydawa�o
si�, �e nie ma na nim jednego zdrowego miejsca. Odchrz�kn�a, zgrzytn�a piaskiem
w z�bach, spr�bowa�a splun��. Bezskutecznie. Opar�a si� plecami o grzybokszta�tny
g�az, wci�� jeszcze gor�cy od s�o�ca. Wreszcie przesta�o pra�y�, pomy�la�a. Teraz,
gdy s�o�ce chyli si� ku zachodowi, jest ju� do wytrzymania, a nied�ugo...
Nied�ugo zapadnie noc.
Wzdrygn�a si�. Gdzie ja, u diab�a starego, jestem? Jak mam st�d wyj��? I
kt�r�dy? Dok�d mam i��? A mo�e nie rusza� si� z miejsca, mo�e czeka�, a� mnie
odnajd�? Przecie� b�d� mnie szuka�. Geralt. Yennefer. Przecie� nie zostawi� mnie
samej...
Znowu spr�bowa�a splun�� i znowu nie wysz�o. I wtedy zrozumia�a.
Pragnienie.
Pami�ta�a. Ju� wtedy, podczas ucieczki, m�czy�o j� pragnienie. Przy ��ku
siod�a karego konia, kt�rego dosiad�a, uciekaj�c do Wie�y Mewy, by�a drewniana
manierka, przypomina�a to sobie dok�adnie. Ale nie mog�a jej wtedy ani odtroczy�, ani
unie��, nie mia�a czasu. A teraz manierki nie by�o. Teraz niczego nie by�o. Niczego
pr�cz ostrych rozpalonych kamieni, pr�cz �ci�gaj�cego sk�r� strupa na skroni, pr�cz
b�lu cia�a i skurczonego gard�a, kt�remu nie mo�na by�o ul�y� nawet prze�kni�ciem
�liny.
Nie mog� tu zosta�. Musz� i�� i odnale�� wod�. Je�li nie odnajd� wody,
zgin�.
Spr�bowa�a wsta�, rani�c palce o kamienny grzyb. Wsta�a. Zrobi�a krok. I ze
skowytem zwali�a si� na czworaki, wypr�y�a w suchym, wymiotnym spazmie.
Chwyci�y j� kurcze i zawr�t g�owy, tak mocne, �e ponownie musia�a przybra� pozycj�
le��c�.
Jestem bezsilna. I sama. Znowu. Wszyscy mnie zdradzili, porzucili, zostawili
sam�. Tak jak kiedy�...
Ciri poczu�a, jak gard�o �ciskaj� jej niewidzialne kleszcze, jak do b�lu kurcz�
si� mi�nie na szcz�kach, jak zaczynaj� dr�e� sp�kane usta. Nie ma
paskudniejszego widoku ni� p�acz�ca czarodziejka, przypomnia�a sobie s�owa
Yennefer. Ale przecie�... Przecie� nikt mnie tutaj nie zobaczy... Nikt...
Zwini�ta w k��bek pod kamiennym grzybem, Ciri zaszlocha�a, zanios�a si�
suchym, strasznym p�aczem. Bez �ez.
Kiedy unios�a opuchni�te, stawiaj�ce op�r powieki, stwierdzi�a, �e �ar jeszcze
bardziej z�agodnia�, a ��te jeszcze niedawno niebo przybra�o w�a�ciw� mu kobaltow�
barw�, o dziwo, przetykan� nawet cienkimi bia�ymi pasemkami chmur. S�oneczna
tarcza sczerwienia�a, opu�ci�a si� ni�ej, ale nadal stacza�a na pustyni� faluj�ce,
t�tni�ce gor�co. A mo�e gor�co bi�o z nagrzanych kamieni?
Usiad�a, konstatuj�c, �e b�l w czaszce i pot�uczonym ciele przesta� dokucza�.
Ze obecnie by� niczym w por�wnaniu ze ss�cym cierpieniem rosn�cym w �o��dku i z
okrutnym, zmuszaj�cym do kaszlu drapaniem w wyschni�tym gardle.
Nie poddawa� si�, pomy�la�a. Nie wolno si� poddawa�. Tak jak w Kaer
Morhen, trzeba wsta�, trzeba pokona�, zwalczy�, zdusi� w sobie b�l i s�abo��.
Trzeba wsta� i i��. Teraz przynajmniej znam kierunek. Tam gdzie teraz jest s�o�ce,
jest zach�d. Musz� i��, musz� znale�� wod� i co� do jedzenia. Musz�. Inaczej zgin�.
To jest pustynia. Zalecia�am na pustyni�. To, w co wesz�am w Wie�y Mewy, to by�
magiczny portal, czarodziejskie urz�dzenie, za pomoc� kt�rego mo�na si� przenosi�
na du�e odleg�o�ci...
Portal w Tor Lara by� dziwnym portalem. Gdy wbieg�a na ostatni�
kondygnacj�, nie by�o tam nic, nawet okien, tylko go�e i pokryte grzybem �ciany. I na
jednej ze �cian zap�on�� nieregularny owal wype�niony opalizuj�c� po�wiat�.
Zawaha�a si�, ale portal przyci�ga�, przyzywa� j�, wr�cz prosi�. A innego wyj�cia nie
by�o, tylko ten �wiec�cy owal. Zamkn�a oczy i wesz�a we�.
A potem by�a o�lepiaj�ca jasno�� i w�ciek�y wir, podmuch pozbawiaj�cy
oddechu i mia�d��cy �ebra. Pami�ta�a lot w�r�d ciszy, zimna i pustki, potem znowu
b�ysk i zach�y�ni�cie si� powietrzem. W g�rze by� b��kit, w dole zamazana szaro��...
Wyrzuci� j� w locie, tak jak orlik wypuszcza zbyt ci�k� dla niego ryb�. Gdy
waln�a na kamienie, straci�a przytomno��. Nie wiedzia�a na jak d�ugi czas.
Czyta�am w �wi�tyni o portalach, przypomnia�a sobie, wytrz�saj�c piasek z
w�os�w. W ksi�gach by�y wzmianki o teleportach spaczonych albo chaotycznych,
kt�re nios� nie wiadomo dok�d i wyrzucaj� nie wiadomo gdzie. Portal w Wie�y Mewy
by� pewnie w�a�nie taki. Wyrzuci� mnie gdzie� na ko�cu �wiata. Nikt nie wie gdzie.
Nikt mnie tutaj nie b�dzie szuka� i nikt nie znajdzie. Je�li tu zostan�, umr�.
Wsta�a. Mobilizuj�c wszystkie si�y, przytrzymuj�c si� g�azu, zrobi�a pierwszy
krok. Potem drugi. I trzeci.
Te pierwsze kroki u�wiadomi�y jej, �e sprz�czki prawego buta s� zerwane, a
opadaj�ca cholewka uniemo�liwia marsz. Usiad�a, tym razem w celowy,
niewymuszony spos�b, dokona�a przegl�du ubrania i wyposa�enia. Koncentruj�c si�
na tej czynno�ci, zapomnia�a o zm�czeniu i b�lu.
Pierwsz� rzecz�, kt�r� odkry�a, by� kordzik. Zapomnia�a o nim, pochwa
przesun�a si� do ty�u. Obok kordzika, jak zwykle, na pasku by�a ma�a sakiewka.
Prezent od Yennefer. Zawieraj�ca to, co �dama zawsze winna mie� przy sobie". Ciri
rozwi�za�a mieszek. Niestety, standardowy ekwipunek damy nie uwzgl�dnia� sytuacji,
w kt�rej si� znalaz�a. Sakiewka zawiera�a szylkretowy grzebyk, uniwersalny no�ykpilnik
do paznokci, opakowany, wyja�owiony tampon z lnianej tkaniny i jadeitowe
pude�eczko ma�ci do r�k.
Ciri natychmiast natar�a ma�ci� spieczon� twarz i usta, natychmiast te�
chciwie zliza�a smarowide�ko z warg. Nie zastanawiaj�c si� d�ugo wyliza�a ca�e
pude�eczko rozkoszuj�c si� t�usto�ci� i odrobin� koj�cej wilgoci. U�yte do
aromatyzowania ma�ci rumianek, ambra i kamfora smakowa�y obrzydliwie, ale
podzia�a�y stymuluj�co.
Zwi�za�a opadaj�c� cholewk� wywleczonym z r�kawa rzemykiem, wsta�a,
tupn�a kilka razy, dla pr�by. Rozpakowa�a i rozwin�a tampon, zrobi�a z niego
szerok� opask� chroni�c� rozbit� skro� i przypieczone s�o�cem czo�o.
Wsta�a, poprawi�a pas, przesun�a kordzik bli�ej lewego biodra, odruchowo
wyj�a go z pochwy, sprawdzi�a kling� kciukiem. By�a ostra. Wiedzia�a o tym.
Mam bro�, pomy�la�a. Jestem wied�mink�. Nie, nie zgin� tu. Co tam g��d,
wytrzymam, w �wi�tyni Melitele czasem trzeba by�o po�ci� nawet i dwa dni. A woda...
Wod� musz� znale��. B�d� sz�a tak d�ugo, a� znajd�. Ta przekl�ta pustynia musi si�
gdzie� ko�czy�. Gdyby to by�a wielka pustynia, wiedzia�abym co� o niej, zauwa�y�abym
j� na mapach, kt�re ogl�da�am razem z Jarre. Jarre... Ciekawe, co on teraz
robi...
Ruszam, zadecydowa�a. Id� na zach�d, widz�, gdzie zachodzi s�o�ce, to
jedyny pewny kierunek. Przecie� ja nigdy nie b��dz�, zawsze wiem, w kt�r� stron�
nale�y i��. Je�li b�dzie trzeba, b�d� sz�a ca�� noc. Jestem wied�mink�. Gdy tylko
wr�c� mi si�y, b�d� biec jak na Szlaku. Wtedy dotr� szybko do kra�ca tego
pustkowia. Wytrzymam. Musz� wytrzyma�... Ha, Geralt pewnie nieraz bywa� na
pustyniach takich jak ta, kto wie, czy nie bywa� na jeszcze gorszych...
Id�.
Krajobraz nie zmieni� si� po pierwszej godzinie marszu. Dooko�a nadal nie
by�o nic, tylko kamienie, szaro-czerwone, ostre, osuwaj�ce si� spod n�g, zmuszaj�ce
do ostro�no�ci. Rzadkie krzaki, suche i kolczaste, wyci�ga�y ku niej z rozpadlin
poskr�cane p�dy. Przy pierwszym napotkanym krzaku Ciri zatrzyma�a si�, licz�c, �e
trafi na li�cie lub m�ode ga��zki, kt�re mo�na b�dzie wyssa� i z�u�. Ale krzak mia�
tylko kalecz�ce palce ciernie. Nie nadawa� si� nawet do tego, by wy�ama� z niego kij.
Drugi i trzeci krzak by�y takie same, nast�pne zlekcewa�y�a, min�a nie zatrzymuj�c
si�.
Zmierzcha�o szybko. S�o�ce opu�ci�o si� nad z�baty, poszarpany horyzont,
niebo rozb�ys�o czerwieni� i purpur�. Wraz ze zmrokiem nadchodzi� ch��d.
Pocz�tkowo powita�a go z rado�ci�, zimno koi�o spieczon� sk�r�. Wkr�tce jednak
zrobi�o si� jeszcze zimniej, a Ciri zacz�a szcz�ka� z�bami. Przyspieszy�a kroku,
licz�c na to, �e rozgrzeje j� ostry marsz, ale wysi�ek znowu obudzi� b�l w boku i w
kolanie. Zacz�a utyka�. Na domiar z�ego s�o�ce ca�kiem skry�o si� za horyzontem i
momentalnie zapanowa�a ciemno��. Ksi�yc by� w nowiu, a gwiazdy, od kt�rych
skrzy�o si� niebo, nie pomaga�y. Ciri wkr�tce przesta�a widzie� drog� przed sob�.
Kilkakrotnie przewr�ci�a si�, bole�nie zdzieraj�c sk�r� z nadgarstk�w. Dwukrotnie
natrafi�a stop� na rozpadlin� mi�dzy kamieniami, przed z�amaniem lub skr�ceniem
nogi uratowa� j� wy��cznie wyuczony wied�mi�ski unik w upadku. Zrozumia�a, �e nic
z tego. Marsz w�r�d ciemno�ci by� niemo�liwy.
Usiad�a na p�askim bloku bazaltu, czuj�c obezw�adniaj�c� rozpacz. Nie mia�a
poj�cia, czy id�c utrzyma�a kierunek, dawno ju� zgubi�a miejsce, w kt�rym s�o�ce
znik�o za horyzontem, zupe�nie straci�a z oczu po�wiat�, kt�r� kierowa�a si� w czasie
pierwszych godzin po zachodzie. Dooko�a by�a ju� tylko aksamitna, nieprzejrzana
czer�. I dojmuj�ce zimno. Zimno, kt�re parali�owa�o, k�sa�o stawy, zmusza�o do
garbienia si� i wci�gania g�owy w obola�e od przykurczu ramiona. Ciri zacz�a t�skni�
za s�o�cem, cho� wiedzia�a, �e wraz z jego powrotem zwali si� na ska�y �ar, kt�rego
nie b�dzie w stanie znie��. W kt�rym nie b�dzie w stanie kontynuowa� marszu.
Znowu poczu�a, jak gard�o �ciska jej ch�� p�aczu, jak ogarnia j� fala rozpaczy i
beznadziei. Ale tym razem rozpacz i beznadzieja zamieni�y si� we w�ciek�o��.
- Nie b�d� p�aka�! - krzykn�a w mrok. - Jestem wied�mink�! Jestem...
Czarodziejk�.
Ciri unios�a r�ce, przycisn�a d�onie do skroni. Moc jest wsz�dzie. Jest w
wodzie, powietrzu, w ziemi...
Wsta�a szybko, wyci�gn�a r�ce, wolno, niepewnie post�pi�a kilka krok�w,
gor�czkowo szukaj�c �r�d�a. Mia�a szcz�cie. Prawie natychmiast poczu�a w uszach
znajomy szum i pulsowanie, poczu�a energi� bij�c� z wodnej �y�y skrytej w g��binach
ziemi. Zaczerpn�a Mocy razem z ostro�nym, powstrzymywanym wdechem,
wiedzia�a, �e jest os�abiona, a w takim stanie raptowne odtlenienie m�zgu mog�o
momentalnie pozbawi� j� przytomno�ci, zniweczy� ca�y wysi�ek. Energia powoli
wype�nia�a j�, przynosi�a znajom�, chwilow� eufori�. P�uca zacz�y pracowa� silniej i
szybciej. Ciri opanowa�a przyspieszony oddech -zbyt intensywne dotlenianie te�
mog�o mie� fatalne skutki.
Uda�o si�.
Najpierw zm�czenie, pomy�la�a, najpierw ten parali�uj�cy b�l w ramionach i
udach. Potem zimno. Musz� podwy�szy� temperatur� cia�a...
Stopniowo przypomina�a sobie gesty i zakl�cia. Niekt�re wykonywa�a i
wypowiada�a zbyt pospiesznie - nagle chwyci�y j� kurcze i drgawki, gwa�towny spazm
i zawr�t g�owy podci�� jej kolana. Usiad�a na bazaltowej p�ycie, uspokoi�a
roztrz�sione r�ce, opanowa�a rw�cy si�, arytmiczny oddech.
Powt�rzy�a formu�y, wymuszaj�c na sobie spok�j i precyzj�, skupienie i pe�n�
koncentracj� woli. I tym razem skutek by� natychmiastowy. Roztarta na udach i karku
ogarniaj�ce j� ciep�o. Wsta�a, czuj�c, jak zm�czenie znika, a obola�e mi�nie
odpr�aj� si�.
- Jestem czarodziejk�! - krzykn�a triumfalnie, wysoko unosz�c r�k�. -
Przyb�d�, nie�miertelne �wiat�o! Wzywam ci�! Aen'drean va, eveigh Aine!
Niewielka ciep�a kula �wiat�a wyfrun�a z jej d�oni jak motyl, ciskaj�c na
kamienie ruchliwe mozaiki cienia. Wolno poruszaj�c r�k�, ustabilizowa�a kul�,
ustawi�a j� tak, by wisia�a przed ni�. To nie by� najszcz�liwszy pomys� - �wiat�o
o�lepia�o j�. Spr�bowa�a umie�ci� kul� za plecami, ale i to da�o kiepski efekt - jej
w�asny cie� k�ad� si� na drog�, pogarsza� widoczno��. Ciri powolutku przesun�a
�wietlist� sfer� w bok, zawiesi�a j� nieco powy�ej prawego ramienia. Cho� kula w
oczywisty spos�b nie umywa�a si� do prawdziwej magicznej Aine, dziewczynka by�a
nies�ychanie dumna ze swego wyczynu.
- Ha! - powiedzia�a napuszona. - Szkoda, �e Yennefer tego nie widzi!
Ra�no i energicznie podj�a marsz, krocz�c szybko i pewnie, wybieraj�c drog�
w migotliwym i niepewnym chiaroscuro, rzucanym przez kul�. Id�c, stara�a si� przypomnie�
sobie inne zakl�cia, ale �adne nie wydawa�o si� jej w�a�ciwe, przydatne w
tej sytuacji, ponadto niekt�re by�y bardzo wyczerpuj�ce, ba�a si� ich troch�, nie
chcia�a u�ywa� bez wyra�nej konieczno�ci. Niestety, nie zna�a �adnego, kt�re zdolne
by�oby stworzy� wod� lub jedzenie. Wiedzia�a, �e takowe istnia�y, ale �adnego z nich
nie umia�a zastosowa�.
W �wietle magicznej sfery martwa dotychczas pustynia nagle nabra�a �ycia.
Spod n�g Ciri ucieka�y niezgrabne po�yskliwe �uki i kosmate paj�ki. Niewielki
rudo��ty skorpion, wlok�cy za sob� segmentowany ogon, chy�o przebieg� jej drog�,
zemkn�� w szczelin� mi�dzy kamieniami. Zielona d�ugoogoniasta jaszczurka
prysn�a w mrok, szeleszcz�c po �wirze. Zmyka�y przed ni� podobne do wielkich
myszy gryzonie, zwinnie i wysoko podskakuj�ce na tylnych nogach. Kilkakrotnie
dojrza�a w ciemno�ciach odblask oczu, a raz us�ysza�a mro��cy krew w �y�ach syk,
dobiegaj�cy ze skalnego rumowiska. Je�eli z pocz�tku nosi�a si� z zamiarem
upolowania czego� nadaj�cego si� do jedzenia, syk ca�kowicie zniech�ci� j� do
myszkowania w�r�d kamieni. Zacz�a uwa�niej patrze� pod nogi, a przed oczami
stan�y jej ryciny z ksi�g, kt�re ogl�da�a w Kaer Morhen. Gigantyczny skorpion.
Scarletia. Przera�a. Wicht. �ami�. Krabop�j�k. Potwory �yj�ce na pustyniach. Sz�a,
rozgl�daj�c si� p�ochliwie i czujnie nadstawiaj�c uszu, �ciskaj�c w spotnia�ej d�oni
r�koje�� kordzika.
Po kilku godzinach �wietlista kula zm�tnia�a, rzucany przez ni� kr�g �wiat�a
zmala�, zmrocznia�, rozmaza� si�. Ciri, koncentruj�c si� z trudem, ponownie
wypowiedzia�a zakl�cie. Kula na kilka sekund zat�tni�a ja�niejszym blaskiem, ale
natychmiast sczerwienia�a i przygas�a znowu. Wysi�ek zachwia� ni�, zatoczy�a si�,
przed oczami zata�czy�y jej czarne i czerwone plamy. Usiad�a ci�ko, zgrzytaj�c
�wirem i lu�nymi kamieniami.
Kula zgas�a zupe�nie. Ciri nie pr�bowa�a ju� zakl��, wyczerpanie, pustka i brak
energii, kt�re czu�a w sobie, z g�ry przekre�la�y szans� na sukces.
Przed ni�, daleko na horyzoncie, wstawa�a niejasna po�wiata. Zmyli�am drog�,
skonstatowa�a z przera�eniem. Wszystko pokr�ci�am... Z pocz�tku sz�am na zach�d,
a teraz s�o�ce wzejdzie wprost przede mn�, a to znaczy...
Poczu�a obezw�adniaj�ce zm�czenie i senno��, kt�rej nie p�oszy� nawet
trz�s�cy ni� ch��d. Nie zasn�, postanowi�a. Nie wolno mi zasn��... Nie wolno mi...
Obudzi�o j� przenikliwe zimno i rosn�ca jasno��, oprzytomni� skr�caj�cy
wn�trzno�ci b�l brzucha, suche i dokuczliwe pieczenie w gardle. Spr�bowa�a wsta�.
Nie mog�a. Obola�e i zesztywnia�e cz�onki odmawia�y pos�usze�stwa. Macaj�c
dooko�a d�o�mi, poczu�a pod palcami wilgo�.
- Woda... - wychrypia�a. - Woda!
Trz�s�c si� ca�a, unios�a si� na czworaki, przypad�a ustami do bazaltowych
p�yt, gor�czkowo zbieraj�c j�zykiem osadzone na g�adkiej powierzchni kropelki,
wysysaj�c wilgo� z zag��bie� na nier�wnej powierzchni g�azu. W jednym zebra�a si�
bez ma�a p�gar�� rosy - wych�epta�a j� razem z piaskiem i �wirem, nie odwa�aj�c
si� plu�. Rozejrza�a si�.
Ostro�nie, by nie uroni� ani odrobinki, zebra�a j�zykiem b�yszcz�ce krople
wisz�ce na cierniach kar�owatego krzaka, kt�ry zagadkowym sposobem zdo�a�
wyrosn�� spomi�dzy kamieni. Na ziemi le�a� jej kordzik. Nie pami�ta�a, kiedy wyj�a
go z pochwy. Klinga by�a m�tna od warstewki rosy. Skrupulatnie i dok�adnie wyliza�a
ch�odny metal.
Pokonuj�c usztywniaj�cy cia�o b�l, ruszy�a na czworakach przed siebie,
tropi�c wilgo� na dalszych kamieniach. Ale z�ota tarcza s�o�ca wytrysn�a ju� ponad
kamienisty horyzont, zala�a pustyni� o�lepiaj�c� ��t� jasno�ci�, b�yskawicznie
wysuszy�a g�azy. Ciri z rado�ci� przyj�a rosn�ce ciep�o, by�a jednak �wiadoma faktu,
�e ju� nied�ugo, niemi�osiernie pra�ona, zat�skni do ch�odu nocy.
Odwr�ci�a si� plecami do jaskrawej kuli. Tam gdzie �wieci�a, by� wsch�d. A
ona musia�a i�� na zach�d. Musia�a.
�ar r�s�, wzmaga� si� szybko, wkr�tce sta� si� nie do wytrzymania. W po�udnie
wycie�czy� j� tak, �e rada nie rada musia�a zmieni� kierunek marszu, by szuka�
cienia. Znalaz�a wreszcie os�on�: du�y, podobny do grzyba g�az. Wpe�z�a pod niego.
I wtedy zobaczy�a przedmiot le��cy pomi�dzy kamieniami. By�o to jadeitowe,
wylizane do czysta pude�eczko po ma�ci do r�k.
Nie znalaz�a w sobie do�� si�, by p�aka�.
***
G��d i pragnienie przemog�y wyczerpanie i rezygnacj�. Zataczaj�c si� podj�a
marsz. S�o�ce pali�o.
Daleko, na horyzoncie, za faluj�c� zas�on� upa�u, zobaczy�a co�, co mog�o
by� tylko �a�cuchem g�rskim. Bardzo dalekim �a�cuchem g�rskim.
Gdy zapad�a noc, z olbrzymim trudem zaczerpn�a Mocy, ale wyczarowanie
magicznej kuli uda�o si� jej dopiero po kilku pr�bach i wycie�czy�o tak, �e nie mog�a
i�� dalej. Straci�a ca�� energi�, zakl�cia rozgrzewaj�ce i relaksuj�ce nie uda�y si� jej
mimo wielu pr�b. Wyczarowane �wiat�o dodawa�o odwagi i podnosi�o na duchu, ale
ch��d wyniszcza�. Dojmuj�ce, przenikliwe zimno trz�s�o ni� a� do �witu. Dygota�a,
niecierpliwie oczekuj�c wschodu s�o�ca. Wyj�a kordzik z pochwy, u�o�y�a go
przezornie na kamieniu, by metal pokry� si� ros�. By�a potwornie wyczerpana, ale
g��d i pragnienie p�oszy�y sen. Dotrwa�a do �witu. By�o jeszcze ciemno, gdy ju�
zacz�a chciwie zlizywa� ros� z klingi. Gdy si� rozwidni�o, natychmiast rzuci�a si� na
czworaki, by szuka� wilgoci w zag��bieniach i szczelinach.
Us�ysza�a syk.
Du�a kolorowa jaszczurka siedz�ca na pobliskim bloku skalnym rozwiera�a na
ni� bezz�bn� paszcz�, stroszy�a imponuj�cy grzebie�, nadyma�a si� i siek�a kamie�
ogonem. Przed jaszczurk� widnia�a malutka, wype�niona wod� szczelinka.
Ciri pocz�tkowo cofn�a si� przestraszona, ale natychmiast ogarn�a j�
rozpacz i dzika w�ciek�o��. Macaj�c dooko�a rozdygotanymi d�o�mi, ucapi�a
kanciasty z�omek ska�y.
- To moja woda! - zawy�a. - Moja!
Cisn�a kamieniem. Chybi�a. Jaszczurka podskoczy�a na d�ugoszponiastych
�apach, umkn�a zwinnie w skalisty labirynt. Ciri przypad�a do kamienia, wyssa�a
resztk� wody z rozpadliny. I wtedy zobaczy�a.
Za kamieniem, w okr�g�ej niecce, le�a�o siedem jaj wystaj�cych cz�ciowo z
czerwonawego piasku. Dziewczynka nie zastanawia�a si� ani chwili. Na kolanach
dopad�a gniazda, chwyci�a jedno z jaj i wpi�a w nie z�by. Sk�rzasta skorupa p�k�a i
oklap�a jej w d�oni, lepka ma� sp�yn�a do r�kawa. Ciri wyssa�a jajo, obliza�a r�k�.
Prze�yka�a z trudem i w og�le nie czu�a smaku.
Wyssa�a wszystkie jaja i zosta�a na czworakach, lepka, brudna, zapiaszczona,
ze zwisaj�cym z z�b�w glutem, gor�czkowo grzebi�c w piasku i wydaj�c nieludzkie,
�kaj�ce odg�osy. Zamar�a.
(Wyprostuj si�, ksi�niczko! Nie opieraj �okci o st�. Uwa�aj, jak si�gasz do
p�miska, powalasz koronki na r�kawkach! Obetrzyj usta serwetk� i przesta�
mlaska�! Bogowie, czy nikt nie nauczy� tego dziecka, jak zachowywa� si� przy stole?
Cirillo!)
Ciri rozp�aka�a si�, opieraj�c g�ow� o kolana.
***
Wytrzyma�a w marszu do po�udnia, potem upa� zm�g� j� i zmusi� do
odpoczynku. Drzema�a d�ugo, skryta w cieniu pod kamiennym uskokiem. Cie� nie
dawa� ch�odu, ale by� lepszy ni� pal�ce s�o�ce. Pragnienie i g��d p�oszy�y sen.
Daleki �a�cuch g�rski, jak si� jej zdawa�o, pali� si� i b�yszcza� w s�onecznych
promieniach. Na szczytach tych g�r, pomy�la�a, mo�e le�e� �nieg, mo�e tam by� l�d,
mog� tam by� strumienie. Musz� tam dotrze�, musz� tam dotrze� szybko.
Sz�a prawie ca�� noc. Postanowi�a kierowa� si� gwiazdami. Ca�e niebo by�o w
gwiazdach. Ciri �a�owa�a, �e nie uwa�a�a na lekcjach i �e nie chcia�o jej si� studiowa�
atlas�w nieba, kt�re by�y w �wi�tynnej bibliotece. Zna�a, rzecz jasna, najwa�niejsze
gwiazdozbiory - Siedem K�z, Dzban, Sierp, Smoka i Zimow� Pann�, ale te akurat
le�a�y wysoko na niebosk�onie i trudno by�o si� nimi kierowa� w marszu. Uda�o si� jej
wreszcie wybra� z migocz�cego mrowia jedn� do�� jasn� gwiazd�, wskazuj�c�, w jej
mniemaniu, w�a�ciwy kierunek. Nie wiedzia�a, co to za gwiazda, wi�c sama nada�a jej
nazw�. Nazwa�a j� Okiem.
***
Sz�a. �a�cuch g�rski, ku kt�remu zmierza�a, nie zbli�y� si� ani troch� - wci��
by� tak samo daleko jak poprzedniego dnia. Ale wskazywa� drog�.
Id�c, rozgl�da�a si� bacznie. Znalaz�a jeszcze jedno jaszczurcze gniazdo, by�y
w nim cztery jaja. Wypatrzy�a zielon� ro�link�, nie d�u�sz� od ma�ego palca, kt�ra jakim�
cudem zdo�a�a wyrosn�� mi�dzy g�azami. Wytropi�a du�ego brunatnego
chrz�szcza. I cienkonogiego paj�ka.
Zjad�a wszystko.
***
W po�udnie zwymiotowa�a to, co zjad�a, po czym zemdla�a. Gdy oprzytomia�a,
poszuka�a odrobiny cienia, le�a�a, zwini�ta w k��bek, uciskaj�c d�o�mi bol�cy brzuch.
O zachodzie s�o�ca podj�a marsz. Sztywno, jak automat. Kilkakrotnie pada�a,
wstawa�a, sz�a dalej.
Sz�a. Musia�a i��.
***
Wiecz�r. Odpoczynek. Noc. Oko wskazuje drog�. Marsz a� do zupe�nego
wyczerpania, kt�re przysz�o na d�ugo przed wschodem s�o�ca. Odpoczynek. P�ochy
sen. G��d. Zimno. Brak magicznej energii, fiasko przy wyczarowywaniu �wiat�a i
ciep�a. Pragnienie tylko wzmagane ros� zlizywan� nad ranem z klingi kordzika i
kamieni.
Gdy s�o�ce wzesz�o, zasn�a w rosn�cym cieple. Obudzi� j� piek�cy �ar.
Wsta�a, by i�� dalej.
Zemdla�a po nieca�ej godzinie marszu. Gdy oprzytomnia�a, s�o�ce sta�o w
zenicie, pra�y�o. Nie mia�a si�, by szuka� cienia. Nie mia�a si�, by wsta�. Ale wsta�a.
Sz�a. Nie poddawa�a si�. Przez prawie ca�y nast�pny dzie�. I cz�� nocy.
***
Najwi�kszy upa� znowu przespa�a zwini�ta w k��bek pod pochylonym, zarytym
w piasku g�azem. Sen by� p�ochy i m�cz�cy - �ni�a si� jej woda, woda, kt�r� mo�na
by�o pi�. Wielkie, bia�e, otoczone mgie�k� i t�cz� wodospady. �piewaj�ce strumienie.
Ma�e le�ne �r�de�ka ocienione zanurzonymi w wodzie paprociami. Pachn�ce mokrym
marmurem pa�acowe fontanny. Omsza�e studnie i przelewaj�ce si� cebry... Krople
�ciekaj�ce z topniej�cych sopli lodu... Woda. Zimna o�ywcza woda k�uj�ca b�lem
z�by, ale o tak cudownym, niepowtarzalnym smaku...
Obudzi�a si�, zerwa�a na r�wne nogi i zacz�a i�� w kierunku, z kt�rego
przysz�a. Wraca�a, zataczaj�c si� i padaj�c. Musia�a wr�ci�! Id�c min�a wod�!
Min�a, nie zatrzymuj�c si�, szumi�cy w�r�d kamieni strumie�! Jak mog�a by� taka
nierozs�dna!
Oprzytomnia�a.
Upa� zel�a�, zbli�a� si� wiecz�r. S�o�ce wskazywa�o zach�d. G�ry. S�o�ce nie
mog�o, nie mia�o prawa by� za jej plecami. Ciri odp�dzi�a zwidy, powstrzyma�a p�acz.
Odwr�ci�a si� i podj�a marsz.
***
Sz�a ca�� noc, ale bardzo wolno. Nie usz�a daleko. Przysypia�a w marszu,
�ni�c o wodzie. Wschodz�ce s�o�ce zasta�o j� siedz�c� na kamiennym bloku,
zapatrzon� w kling� kordzika i obna�one przedrami�.
Krew jest przecie� p�ynna. Mo�na j� pi�.
Odp�dzi�a zwidy i koszmary. Obliza�a pokryty ros� kordzik i podj�a marsz.
***
Zemdla�a. Oprzytomnia�a, palona s�o�cem i rozgrzanymi kamieniami.
Przed sob�, za rozedrgan� od gor�ca kurtyn�, widzia�a poszarpany, z�baty
�a�cuch g�r.
Bli�ej. Znacznie bli�ej.
Ale nie mia�a ju� si�. Usiad�a.
Kordzik w jej d�oni odbija� s�o�ce, p�on��. By� ostry. Wiedzia�a o tym.
Po co si� m�czysz, zapyta� kordzik powa�nym, spokojnym g�osem
pedantycznej czarodziejki, nazywanej Tissai� de Vries. Dlaczego skazujesz si� na
cierpienie? Sko�cz z tym nareszcie!
Nie. Nie poddam si�.
Nie wytrzymasz tego. Czy wiesz, jak umiera si� z pragnienia? Lada chwila
oszalejesz, a wtedy ju� b�dzie za p�no. Wtedy nie b�dziesz ju� umia�a z tym
sko�czy�.
Nie. Nie poddam si�. Wytrzymam.
Schowa�a kordzik do pochwy. Wsta�a, zatoczy�a si�, upad�a. Wsta�a, zatoczy�a
si�, podj�a marsz.
Nad sob�, wysoko na ��tym niebie, zobaczy�a s�pa.
***
Gdy oprzytomnia�a ponownie, nie pami�ta�a, kiedy upad�a. Nie pami�ta�a, jak
d�ugo le�a�a. Spojrza�a w g�r�. Do kr���cego nad ni� s�pa do��czy�y dalsze dwa. Nie
mia�a do�� si�, by wsta�.
Zrozumia�a, �e to ju� koniec. Przyj�a to spokojnie. Wr�cz z ulg�.
***
Co� j� dotkn�o.
Co� lekko i ostro�nie szturchn�o j� w rami�. Po d�ugim okresie samotno�ci,
gdy otacza�y j� wy��cznie martwe i nieruchome kamienie, dotkni�cie sprawi�o, �e
mimo wycie�czenia poderwa�a si� gwa�townie - a przynajmniej spr�bowa�a
poderwa�. Ib, co j� dotkn�o, zaprycha�o i odskoczy�o, tupi�c g�o�no.
Ciri usiad�a z trudem, przecieraj�c knykciami zaropia�e k�ciki oczu.
Oszala�am, pomy�la�a.
Kilka krok�w przed ni� sta� ko�. Zamruga�a. To nie by�o z�udzenie. To by�
naprawd� ko�. Konik. M�ody konik, prawie �rebak.
Oprzytomnia�a. Obliza�a sp�kane usta i bezwiednie chrz�kn�a. Konik
podskoczy� i odbieg�, zgrzytaj�c kopytami po �wirze. Porusza� si� bardzo dziwnie i
ma�� te� mia� nietypow� - ni to bu�an�, ni to szar�. Ale mo�e tylko wydawa� si� taki,
bo sta� na tle s�o�ca.
Konik prvchn�� i post�pi� kilka kroczk�w. Teraz widzia�a go lepiej. Na tyle, by
opr�cz faktycznie nietypowej ma�ci natychmiast zauwa�y� dziwne nieprawid�owo�ci
budowy - ma�� g�ow�, niezwyk�� smuk�o�� szyi, cieniutkie p�ciny, d�ugi, obfity ogon.
Konik zatrzyma� si� i spojrza� na ni�, odwracaj�c �eb profilem. Ciri westchn�a bezg�o�nie.
Z wysklepionego czo�a konika stercza� r�g, d�ugi na co najmniej dwie pi�dzi.
Niemo�liwa niemo�liwo��, pomy�la�a Ciri, przytomniej�c, zbieraj�c my�li.
Przecie� jednoro�c�w ju� nie ma na �wiecie, przecie� wymar�y. Nawet w
wied�mi�skiej ksi�dze w Kaer Morhen nie by�o jednoro�ca! Czyta�am o nich tylko w
Ksi�dze mit�w w �wi�tyni... Aha, a w Physiologusie, kt�ry przegl�da�am w banku
pana Giancardiego, by�a ilustracja przedstawiaj�ca jednoro�ca... Ale jednoro�ec z ryciny
bardziej przypomina� koz�a ni� konia, mia� kosmate p�ciny i kozi� brod�, a jego
r�g by� d�ugi chyba na dwa �okcie...
Dziwi�o j�, �e tak dobrze wszystko pami�ta, zdarzenia, kt�re mia�y miejsce
setki lat temu. W g�owie zawirowa�o jej nagle, wn�trzno�ci skr�ci� b�l. J�kn�a i
zwin�a si� w k��bek. Jednoro�ec prychn�� i post�pi� ku niej krok, zatrzyma� si�,
uni�s� wysoko g�ow�. Ciri nagle przypomnia�a sobie, co ksi�gi m�wi�y o
jednoro�cach.
- Mo�esz �mia�o podej��... - wychrypia�a, pr�buj�c usi���. - Mo�esz, bo ja
jestem...
Jednoro�ec prychn��, odskoczy� i odgalopowa�, zamaszy�cie wywijaj�c
ogonem. Ale po chwili zatrzyma� si�, miotn�� g�ow�, grzebn�� kopytem i zar�a�
g�o�no.
- Nieprawda! - zaj�cza�a rozpaczliwie. - Jarre tylko raz mnie poca�owa�, a to
si� nie liczy! Wr��!
Wysi�ek zmroczy� jej oczy, bezw�adnie opad�a na kamienie. Kiedy wreszcie
zdo�a�a unie�� g�ow�, jednoro�ec by� znowu blisko. Patrz�c na ni� badawczo,
pochyli� g�ow� i prychn�� cicho.
- Nie b�j si� mnie... - szepn�a. - Nie musisz, bo... Bo ja przecie� umieram...
Jednoro�ec zar�a�, potrz�saj�c �bem. Ciri zemdla�a.
***
Gdy si� ockn�a, by�a sama. Obola�a, zesztywnia�a, spragniona, g�odna i sama
jak palec. Jednoro�ec by� mira�em, z�ud�, snem. I znikn�� tak, jak znika sen. Rozumia�a
to, akceptowa�a, a jednak czu�a �al i rozpacz, jak gdyby stworzenie faktycznie
istnia�o, by�o przy niej i porzuci�o j�. Tak jak wszyscy j� porzucili.
Chcia�a wsta�, ale nie mog�a. Opar�a twarz na kamieniach. Powolutku si�gn�a
do boku, namaca�a r�koje�� kordzika.
Krew jest p�ynna. Musz� si� napi�.
Us�ysza�a stuk kopyt, prychni�cie.
- Wr�ci�e�... - szepn�a, unosz�c g�ow�. - Naprawd� wr�ci�e�?
Jednoro�ec zaparska� g�o�no. Zobaczy�a jego kopyta, blisko, tu� przy niej.
Kopyta by�y mokre. Wr�cz ocieka�y wod�.
***
Nadzieja doda�a jej mocy, przepe�ni�a eufori�. Jednoro�ec prowadzi�, Ciri sz�a
za nim, wci�� nie maj�c pewno�ci, �e to nie sen. Gdy wyczerpanie jednak j� zmog�o,
sz�a na czworakach. Potem pe�z�a.
Jednoro�ec wwi�d� j� mi�dzy ska�y, do p�ytkiego jaru, kt�rego dno wys�ane
by�o piaskiem. Ciri pe�z�a ostatkiem si�. Ale pe�z�a. Bo piasek by� mokry.
Jednoro�ec zatrzyma� si� nad widocznym w piasku zag��bieniem, zar�a�,
silnie grzebn�� kopytem, raz, drugi, trzeci. Zrozumia�a. Podpe�z�a bli�ej, pomog�a mu.
Ry�a, �ami�c paznokcie, kopa�a, odgarnia�a. Chyba szlocha�a przy tym, ale nie by�a
pewna. Gdy na dnie zag��bienia pojawi�a si� b�otnista ciecz, natychmiast przypad�a
do niej ustami, ch�epta�a m�tn� wod� razem z piaskiem, tak �apczywie, �e ciecz
znik�a. Ciri z ogromnym wysi�kiem opanowa�a si�, pog��bi�a d�, pomagaj�c sobie
kordzikiem, potem usiad�a i czeka�a. Zgrzyta�a piaskiem w z�bach i dygota�a z
niecierpliwo�ci, ale czeka�a, a� zag��bienie znowu wype�ni si� wod�. A potem pi�a.
D�ugo.
Za trzecim razem pozwoli�a wodzie usta� si� nieco, wypi�a ze cztery �yki bez
piasku, z samym tylko mu�em. I wtedy przypomnia�a sobie o iednoro�cu.
- Te� pewnie jeste� spragniony, Koniku - powiedzia�a. - A przecie� nie
b�dziesz pi� b�ota. �aden konik nie pije b�ota.
Jednoro�ec zar�a�.
Ciii pog��bi�a do�ek, umacniaj�c jego brzegi kamieniami.
- Zaczekaj, Koniku. Niech si� troch� ustoi... �Konik" prychn��, tupn��, odwr�ci�
g�ow�.
- Nie bocz si�. Pij.
Jednoro�ec ostro�nie zbli�y� chrapy do wody.
- Pij, Koniku. To nie sen. To jest prawdziwa woda.
***
Ciri pocz�tkowo oci�ga�a si�, nie chcia�a odej�� od �r�de�ka. W�a�nie
wymy�li�a nowy spos�b picia polegaj�cy na wyciskaniu do ust moczonej w
pog��bionym do�ku chustki, co pozwala�o w znacznym stopniu odcedza� piasek i mu�.
Ale jednoro�ec nalega�, r�a�, tupa�, odbiega�, wraca� znowu. Nawo�ywa� do marszu i
wskazywa� drog�. Ciri po g��bszym zastanowieniu us�ucha�a - zwierz� mia�o racj�,
nale�a�o i��, i�� w stron� g�r, wyj�� z pustyni. Ruszy�a za jednoro�cem, ogl�daj�c
si� i dok�adnie notuj�c w pami�ci po�o�enie �r�d�a. Nie chcia�a b��dzi�, gdyby
musia�a tu wr�ci�.
Szli razem ca�y dzie�. Jednoro�ec, kt�rego nazywa�a Konikiem, prowadzi�. By�
to dziwny konik. Gryz� i �u� badyle, kt�rych nie ruszy�by nie tylko ko�, ale i wyg�odnia�a
koza. A gdy przydyba� w�druj�c� w�r�d kamieni kolumn� wielkich mr�wek, te�
zacz�� je je��. Ciri pocz�tkowo przygl�da�a si� temu ze zdumieniem, potem
przy��czy�a si� do uczty. By�a g�odna.
Mr�wki by�y strasznie kwa�ne, ale mo�e dzi�ki temu odechciewa�o si�
wymiotowa�. Poza tym mr�wek by�o du�o i mo�na by�o troch� popracowa�
zesztywnia�ymi szcz�kami. Jednoro�ec zjada� ca�e owady, ona zadowala�a si�
odw�okami, wypluwaj�c twarde fragmenty chitynowych pancerzy.
Poszli dalej. Jednoro�ec wypatrzy� kilka k�p po��k�ych ost�w i zjad� je ze
smakiem. Tym razem Ciri nie przy��czy�a si�. Ale gdy Konik znalaz� w piachu
jaszczurcze jaja, ona jad�a, a on si� przygl�da�. Poszli dalej. Ciri wypatrzy�a k�pk�
ostu, wskaza�a j� Konikowi. Po jakim� czasie Konik zwr�ci� jej uwag� na ogromnego
czarnego skorpiona z ogonem d�ugim chyba na p�torej pi�dzi. Ciri zadepta�a
paskud�. Widz�c, �e nie kwapi si� je�� skorpiona, jednoro�ec zjad� go sam, a kr�tko
po tym wskaza� jej nast�pne gniazdo jaszczurki.
To by�a, jak si� okazywa�o, ca�kiem zno�na wsp�praca.
***
Szli.
�a�cuch g�rski by� coraz bli�ej.
Gdy zapada�a g��boka noc, jednoro�ec zatrzymywa� si�. Spa� na stoj�co. Ciri,
obeznana z ko�mi, pr�bowa�a pocz�tkowo sk�ania� go, by si� po�o�y� - mog�a
spr�bowa� spa� na nim i korzysta� z jego ciep�a. Nic z tego nie wysz�o. Konik boczy�
si� i odchodzi�, wci�� zachowuj�c dystans. W og�le nie chcia� zachowa� si� w
spos�b klasyczny, opisany w uczonych ksi�gach - najwyra�niej nie mia� najmniejszego
zamiaru sk�ada� g�owy na jej podo�ku. Ciri by�a pe�na w�tpliwo�ci. Nie
wyklucza�a, �e ksi�gi �ga�y w kwestii jednoro�c�w i dziewic, ale by�a te� i inna mo�liwo��.
Jednoro�ec by� w oczywisty spos�b jednoro�cem �rebakiem, jako zwierz�tko
m�ode m�g� guzik si� zna� na dziewicach. Mo�liwo��, by Konik by� w stanie
wyczuwa� i traktowa� powa�nie te kilka dziwnych sn�w, jakie jej si� kiedy� przy�ni�y,
odrzuci�a. Kt� by traktowa� powa�nie sny?
***
Troch� j� rozczarowa�. W�drowali dwa dni i dwie noce, a on nie znalaz� wody,
cho� szuka�. Kilkakrotnie zatrzymywa� si�, kr�ci� g�ow�, wodzi� rogiem, potem
k�usowa�, penetrowa� skalne rozpadliny, grzeba� kopytami w piachu. Znalaz� mr�wki,
znalaz� mr�wcze jaja i larwy. Znalaz� jaszczurcze gniazdo. Znalaz� kolorowego w�a,
kt�rego zr�cznie zatratowa�. Ale wody nie znalaz�.
Ciri zauwa�y�a, �e jednoro�ec kluczy, nie trzyma si� prostej linii marszu.
Nabra�a uzasadnionych podejrze�, �e stworzenie wcale nie mieszka�o na pustyni. �e
po prostu na niej zab��dzi�o. Tak samo jak ona.
***
Mr�wki, kt�re zacz�li znajdowa� w obfito�ci, zawiera�y w sobie kwa�n� wilgo�,
ale Ciri coraz powa�niej zacz�a si� zastanawia� nad powrotem do �r�de�ka. Gdyby
poszli jeszcze dalej i nie znale�li wody, na powr�t mog�oby nie wystarczy� si�. Upa�
by� wci�� straszliwy, marsz wycie�cza�.
Ju� mia�a zamiar zacz�� t�umaczy� to Konikowi, gdy ten nagle zar�a�
przeci�gle, machn�� ogonem i pobieg� galopem w d�, mi�dzy z�bate ska�y. Ciri
pod��y�a za nim, w marszu zjadaj�c mr�wcze odw�oki.
Wielk� przestrze� mi�dzy ska�ami wype�nia�a szeroka piaszczysta �acha, a w
jej �rodku widnia�o wyra�ne zag��bienie.
- Ha! - ucieszy�a si� Ciri. - M�dry z ciebie konik, Koniku. Znowu odnalaz�e�
�r�de�ko. W tym dole musi by� woda!
Jednoro�ec prycha� przeci�gle, okr��aj�c zag��bienie lekkim k�usem. Ciri
zbli�y�a si�. Zag��bienie by�o du�e, mia�o co najmniej dwadzie�cia st�p �rednicy. By�o
precyzyjnie i r�wniutko koliste, przypomina�o lejek, tak regularny, jak gdyby kto�
odcisn�� w piasku gigantyczne jajo. Ciri zrozumia�a nagle, �e tak regularny kszta�t nie
m�g� powsta� samorzutnie. Ale ju� by�o za p�no.
Na dnie leja co� poruszy�o si�, a w twarz Ciri uderzy� gwa�towny grad piasku i
�wiru. Odskoczy�a, upad�a i spostrzeg�a, �e jedzie w d�. Strzelaj�ce fontanny �wiru
bi�y nie tylko w ni� - bi�y w kraw�d� leja, a kraw�d� osypywa�a si� falami i wlok�a ku
dnu. Wrzasn�a, jak p�ywak m��c�c r�kami, bezskutecznie pr�buj�c znale�� oparcie
dla n�g. Natychmiast zorientowa�a si�, �e gwa�towne ruchy tylko pogarszaj� spraw�,
wzmagaj� osypywanie si� piasku. Przekr�ci�a si� na wznak, zapar�a obcasami i szeroko
rozrzuci�a r�ce. Piasek na dnie do�u poruszy� si� i zafalowa�, dostrzeg�a
wychylaj�ce si� spod niego br�zowe, zako�czone hakami kleszcze, d�ugie na dobre
p� s��nia. Wrzasn�a znowu, tym razem znacznie g�o�niej.
Grad �wiru przesta� nagle sypa� si� na ni�, uderzy� w przeciwleg�� kraw�d�
leja. Jednoro�ec stan�� d�ba, r��c op�ta�czo, kraw�d� za�ama�a si� pod nim.
Pr�bowa� wyrwa� si� z grz�skiego piachu, ale nadaremnie - grz�z� w nim coraz
bardziej i coraz szybciej osuwa� si� w kierunku dna. Straszliwe kleszcze zak�apa�y
gwa�townie. Jednoro�ec zar�a� rozpaczliwie, targn�� si�, bezsilnie bij�c przednimi
kopytami osypuj�cy si� piasek. Tylne nogi mia� zupe�nie uwi�ni�te. Gdy osun�� si�
na samo dno leja, capn�y go okropne szczypce ukrytego w piachu stwora.
S�ysz�c dziki wizg b�lu, Ciri wrzasn�a w�ciekle i rzuci�a si� w d�,
wyszarpuj�c kordzik z pochwy. Gdy tylko znalaz�a si� na dnie, zrozumia�a, �e
pope�ni�a b��d. Potw�r kry� si� g��boko, d�gni�cia kordzika nie dosi�ga�y go poprzez
warstw� piasku. Na domiar z�ego trzymany w potwornych kleszczach i wci�gany w
piaszczyst� pu�apk� jednoro�ec szala� z b�lu, kwicza�, na o�lep t�uk� przednimi
kopytami, gro��c jej pogruchotaniem ko�ci.
Wied�mi�skie ta�ce i sztuczki by�y tu na nic. Ale istnia�o jedno do�� proste
zakl�cie. Ciri przywo�a�a Moc i uderzy�a telekinez�.
W g�r� frun�a chmura piachu, ods�aniaj�c ukrytego potwora uczepionego uda
kwicz�cego jednoro�ca. Ciri wrzasn�a z przera�enia. Czego� tak obrzydliwego nie
widzia�a jeszcze nigdy w �yciu, na �adnej ilustracji, w �adnej z wied�mi�skich ksi�g.
Czego� tak szkaradnego nie by�a sobie nawet w stanie wyobrazi�.
Potw�r by� brudnoszary, ob�y i p�katy jak opita krwi� pluskwa, w�skie
segmenty bary�owatego korpusu pokrywa�a rzadka szczecina. N�g zdawa� si� w
og�le nie mie�, natomiast kleszcze mia� prawie tak d�ugie jak on sam.
Pozbawiony piaszczystej os�ony stw�r natychmiast pu�ci� jednoro�ca i zacz��
si� zakopywa� szybkimi, gwa�townymi podrygami p�katego cielska. Sz�o mu to
wyj�tkowo sprawnie, a wydzieraj�cy si� z leja jednoro�ec jeszcze mu pomaga�,
spychaj�c w d� zwa�y piachu. Ciri ogarn�� sza� i ��dza zemsty. Rzuci�a si� na ledwie
ju� widoczn� spod
piachu szkarad� i wrazi�a kordzik w wysklepiony grzbiet. Zaatakowa�a od ty�u,
przezornie trzymaj�c si� z daleka od k�api�cych kleszczy, kt�rymi potw�r, jak si�
okaza�o, potrafi� si�gn�� do�� daleko do ty�u. D�gn�a znowu, a stw�r zakopywa� si�
w niesamowitym tempie. Ale nie zakopywa� si� w piachu, by uciec. Robi� to po to, by
zaatakowa�. Na to, by skry� si� zupe�nie, wystarczy�y mu jeszcze dwa podrygi.
Ukryty, gwa�townie pchn�� fal� �wiru, zagrzebuj�c Ciri do po�owy ud. Wyrwa�a si� i
rzuci�a w ty�, ale nie by�o dok�d ucieka� - to ci�gle by� lej w sypkim piasku, ka�de
poruszenie ci�gn�o na dno. A piasek na dnie wybrzuszy� si� sun�c� ku niej fal�, z
fali wy�oni�y si� szcz�kaj�ce, zako�czone ostrymi hakami kleszcze.
Uratowa� j� Konik. Osun�wszy si� na dno leja, pot�nie uderzy� kopytami w
wybrzuszenie piachu zdradzaj�ce p�ytko ukrytego potwora. Pod dzikimi kopni�ciami
ods�oni� si� szary grzbiet. Jednoro�ec schyli� �eb i przygwo�dzi� straszyd�o rogiem,
celnie, w miejscu, gdzie uzbrojona kleszczami g�owa ��czy�a si� z p�katym tu�owiem.
Widz�c, �e szczypce przyt�oczonego do ziemi monstrum bezsilnie orz� piach, Ciri
doskoczy�a, z rozmachem wbi�a kordzik w podryguj�ce cielsko. Wyszarpn�a ostrze,
uderzy�a jeszcze raz. I jeszcze raz. Jednoro�ec wyrwa� r�g i z impetem spu�ci� na
beczkowaty korpus przednie kopyta.
Tratowane monstrum nie pr�bowa�o si� ju� zakopywa�. Nie porusza�o si� w
og�le. Piasek wok� niego zawilgotnia� od zielonkawej cieczy.
Nie bez trudno�ci wydostali si� z leja. Odbieg�szy kilka krok�w, Ciri
bezw�adnie zwali�a si� na piasek, dysz�c ci�ko i dygocz�c pod falami atakuj�cej
krta� i skronie adrenaliny. Jednoro�ec obszed� j� dooko�a. St�pa� niezgrabnie, z rany
na udzie ciek�a mu krew, sp�ywaj�c po nodze na p�cin�, znacz�c kroki czerwonym
�ladem. Ciri podnios�a si� na czworaki i zwymiotowa�a gwa�townie. Po chwili wsta�a,
zatoczy�a si�, podesz�a do jednoro�ca, ale Konik nie pozwoli� si� dotkn��. Odbieg�,
po czym przewr�ci� si� na piach i wytarza�. A potem wyczy�ci� r�g, kilkakrotnie
d�gaj�c nim w piasek.
Ciii te� oczy�ci�a i wytar�a kling� kordzika, co i rusz niespokojnie zerkaj�c w
stron� niedalekiego leja. Jednoro�ec wsta�, zar�a�, podszed� do niej st�pa.
- Chcia�abym obejrze� twoj� ran�, Koniku. Konik zar�a� i potrz�sn�� rogatym
�bem.
- Je�li nie, to nie. Je�li mo�esz i��, idziemy. Lepiej nie zostawajmy tu.
***
Nied�ugo potem pojawi�a si� na ich drodze kolejna rozleg�a �awica piachu, ca�a
a� do kraw�dzi otaczaj�cych j� ska� upstrzona wygrzebanymi w piasku lejami. Ciri
przygl�da�a si� z przera�eniem - niekt�re leje by�y co najmniej dwukrotnie wi�ksze od
tego, w kt�rym niedawno walczyli o �ycie.
Nie odwa�yli si� przeci�� �awicy, lawiruj�c pomi�dzy lejami. Ciri by�a
przekonana, �e leje by�y pu�apkami na nieostro�ne ofiary, a siedz�ce w nich monstra
z d�ugimi kleszczami by�y gro�ne tylko dla ofiar, kt�re do lej�w wpada�y. Zachowuj�c
ostro�no�� i trzymaj�c si� z daleka od do��w, mo�na by�o pokona� piaszczysty teren
na prze�aj, nie l�kaj�c si�, �e kt�ry� z potwor�w wylezie z leja i zacznie ich goni�.
By�a pewna, �e nie ma ryzyka - ale wola�a nie sprawdza�. Jednoro�ec by�
najwyra�niej podobnego zdania - parska�, prycha� i odbiega�, odci�ga� j� od �awicy
piasku. Nad�o�yli drogi, szerokim �ukiem omijaj�c niebezpieczny teren, trzymaj�c si�
ska� i twardego kamienistego gruntu, przez kt�ry �adna z bestii nie by�aby w stanie
si� przekopa�.
Id�c, Ciri nie spuszcza�a z lej�w oka. Kilkakrotnie widzia�a, jak z morderczych
pu�apek strzela�y w g�r� fontanny piachu - potwory pog��bia�y i odnawia�y swoje siedziby.
Niekt�re leje by�y tak blisko siebie, �e wyrzucany przez jedno monstrum �wir
trafia� do innych do�k�w, alarmuj�c ukryte na dnie stwory, a wtedy rozpoczyna�a si�
straszliwa kanonada, przez kilka chwil piasek �wiszcza� i pra� dooko�a jak grad.
Ciri zastanawia�a si�, na co piaskowe potwory poluj� na bezwodnym i
martwym pustkowiu. Odpowied� przysz�a sama - z jednego z bli�szych do��w
szerokim �ukiem wyfrun�� ciemny przedmiot, z trzaskiem padaj�c niedaleko nich. Po
kr�tkiej chwili wahania zbieg�a ze ska� na piasek. Tym, co wylecia�o z leja, by� trupek
gryzonia przypominaj�cego kr�lika. Przynajmniej z futerka. Trupek by� bowiem
skurczony, twardy i suchy jak wi�r, lekki i pusty jak p�cherz. Nie by�o w nim ani kropli
krwi. Ciri wzdrygn�a si� - wiedzia�a ju�, na co szkarady poluj� i jak si� od�ywiaj�.
Jednoro�ec zar�a� ostrzegawczo. Ciri unios�a g�ow�. W najbli�szej okolicy nie
by�o �adnego leja, piasek by� r�wny i g�adki. I na jej oczach ten r�wny i g�adki piasek
wybrzuszy� si� nagle, a wybrzuszenie szybko zacz�o sun�� w jej stron�. Rzuci�a
wyssane truche�ko i p�dem umkn�a na ska�y.
Decyzja, by omin�� piaszczyst� �awic�, okaza�a si� bardzo s�uszna.
Poszli dalej, omijaj�c najmniejsze nawet po�acie piasku, st�paj�c wy��cznie po
twardym gruncie.
Jednoro�ec szed� wolno, utyka�. Z jego skaleczonego uda wci�� ciek�a krew.
Ale nadal nie pozwala� jej podej�� i obejrze� rany.
***
Piaszczysta �awica zw�zi�a si� znacznie i zacz�a wi�. Drobny i sypki piasek
ust�pi� miejsca grubemu �wirowi, potem otoczakom. Lej�w nie widzieli ju� od
d�u�szego czasu, postanowili wi�c i�� wytyczonym przez �awic� szlakiem. Ciri, cho�
znowu m�czona pragnieniem i g�odem, zacz�a porusza� si� szybciej. By�a nadzieja.
Kamienista �awica nie by�a �adn� �awic�. By�a dnem rzeki p�yn�cej od strony g�r. W
rzece nie by�o wody, ale rzeka prowadzi�a do �r�de� - zbyt s�abych i zbyt ma�o
wydajnych, by wype�ni� wod� koryto, ale pewnie wystarczaj�cych, by si� napi�.
Sz�a szybciej, ale musia�a zwolni�. Bo jednoro�ec zwolni�. Szed� z wyra�nym
trudem, utyka�, pow��czy� nog�, bokiem stawia� kopyto. Gdy przyszed� wiecz�r,
po�o�y� si�. Nie wsta�, gdy podesz�a. Pozwoli�, by obejrza�a ran�.
By�y dwie rany, po obu stronach silnie napuchni�tego, rozpalonego uda. Obie
rany by�y zaognione, obie wci�� krwawi�y, wraz z krwi� z obydwu ciek�a lepka,
brzydko pachn�ca ropa.
Potw�r by� jadowity.
***
Nast�pnego dnia by�o jeszcze gorzej. Jednoro�ec ledwie szed�. Wieczorem
po�o�y� si� na kamieniach i nie chcia� wsta�. Gdy przy nim ukl�k�a, si�gn�� do
zranionego uda chrapami i rogiem, zar�a�. W tym r�eniu by� b�l.
Ropa ciek�a coraz silniej, zapach by� wstr�tny. Ciri wydoby�a kordzik.
Jednoro�ec zawiz�a� cienko, spr�bowa� wsta�, zwali� si� zadem na kamienie.
- Nie wiem, co mam robi�... - za�ka�a, patrz�c na kling�. - Naprawd� nie
wiem... Ran� trzeba pewnie przeci��, wycisn�� rop� i jad... Ale ja nie umiem! Mog�
skrzywdzi� ci� jeszcze bardziej!
Jednoro�ec spr�bowa� unie�� �eb, zar�a�. Ciri usiad�a na kamieniach,
obejmuj�c g�ow� d�o�mi.
- Nie nauczyli mnie leczy� - powiedzia�a gorzko. -Nauczyli mnie zabija�,
t�umacz�c, �e w ten spos�b b�d� mog�a ratowa�. To by�o wielkie k�amstwo, Koniku.
Ok�amali mnie.
Zapada�a noc, ciemnia�o szybko. Jednoro�ec le�a�, Ciri my�la�a gor�czkowo.
Nazbiera�a ost�w i badyli rosn�cych w obfito�ci na brzegach wysch�ej rzeki, ale Konik
nie chcia� ich je��. G�ow� z�o�y� bezw�adnie na kamieniach, nie pr�bowa� ju� jej
unosi�. Mruga� tylko okiem. W jego pysku pojawi�a si� piana.
- Nie mog� ci pom�c, Koniku - powiedzia�a zduszonym g�osem. - Nie mam
niczego...
Opr�cz magii.
Jestem czarodziejk�.
Wsta�a, wyci�gn�a r�ce. I nic. Potrzebowa�a du�o magicznej energii, a nie
by�o ani �ladu. Nie spodziewa�a si� tego, by�a zaskoczona. Przecie� �y�y wodne s�
wsz�dzie! Zrobi�a kilka krok�w w jedn�, potem kilka w drug� stron�. Zacz�a i��
ko�em. Cofn�a si�.
Nic.
- Ty przekl�ta pustynio! - krzykn�a, potrz�saj�c pi�ciami. - W tobie nie ma
nic! Ani wody, ani magii! A magia mia�a by� wsz�dzie! To te� by�o k�amstwo!
Wszyscy mnie ok�amali, wszyscy!
Jednoro�ec zar�a�.
Magia jest wsz�dzie. Jest w wodzie, w ziemi, w powietrzu...
I w ogniu.
Ciri ze z�o�ci� paln�a si� pi�ci� w czo�o. Nie przysz�o jej to wcze�niej do
g�owy, mo�e dlatego, �e tam, w�r�d go�ych kamieni, nie by�o nawet czego pali�. A
teraz mia�a pod r�k� suche osty i badyle, a do wytworzenia malusie�kiej iskierki
powinno jej wystarczy� tej odrobiny energii, kt�r� jeszcze w sobie czu�a...
Nazbiera�a wi�cej patyk�w, u�o�y�a je w stosik, ob�o�y�a suchym ostem.
Ostro�nie wsun�a r�k�.
- Aenye!
Stosik zaja�nia�, p�omie� zamigota�, rozb�ysn��, chwyci� li�cie, po�ar� je, strzeli�
w g�r�. Ciri dorzuci�a badyli.
Co teraz, pomy�la�a, patrz�c w o�ywaj�ce p�omienie. Czerpa�? Jak? Yennefer
zabrania�a mi dotyka� energii ognia... Ale ja nie mam wyboru! Ani czasu! Musz� dzia�a�!
Patyki i li�cie spal� si� szybko... Ogie� zga�nie... Ogie�... Jaki on jest pi�kny, jaki
ciep�y...
Nie wiedzia�a, kiedy i jak to si� sta�o. Zapatrzy�a si� w p�omie� i nagle poczu�a
�omotanie w skroniach. Chwyci�a si� za piersi, mia�a wra�enie, �e p�kaj� jej �ebra. W
podbrzuszu, kroczu i sutkach zat�tni� b�l, kt�ry momentalnie zamieni� si� w
przera�aj�c� rozkosz. Wsta�a. Nie, nie wsta�a. Wzlecia�a.
Moc wype�ni�a j� jak roztopiony o��w. Gwiazdy na niebosk�onie zata�czy�y jak
odbite na powierzchni stawu. P�on�ce na zachodzie Oko eksplodowa�o jasno�ci�.
Wzi�a t� jasno��, a wraz z ni� Moc.
- Hael, Aenye!
Jednoro�ec zar�a� dziko i spr�bowa� si� poderwa�, opieraj�c na przednich
nogach. R�ka Ciri unios�a si� sama, d�o� sama z�o�y�a si� do gestu, usta same
wykrzycza�y
zakl�cie. Z palc�w wyp�yn�a �wietlista, faluj�ca jasno��. Ogie� zahucza�
p�omieniami.
Bij�ce z jej r�ki fale �wiat�a dotkn�y zranionego uda jednoro�ca, skupi�y si�,
wnikn�y.
- Chc�, by� by� zdrowy! Chc� tego! Vess'hael, Aenye!
Moc eksplodowa�a w niej, przepe�ni�a dzik� eufori�. Ogie� wystrzeli� w g�r�,
doko�a poja�nia�o. Jednoro�ec uni�s� g�ow�, zar�a�, potem nagle szybko poderwa� si�
z ziemi, niezgrabnie post�pi� kilka krok�w. Wygi�� szyj�, si�gn�� pyskiem uda,
poruszy� chrapami, zaparska� - jakby z niedowierzaniem. Zar�a� g�o�no i przeci�gle,
wierzgn��, machn�� ogonem i galopem obieg� ognisko.
- Uleczy�am ci�! - krzykn�a Ciri z dum�. - Uleczy�am! Jestem czarodziejk�!
Uda�o mi si� wyci�gn�� moc z ognia! I mam t� moc! Mog� wszystko!
Odwr�ci�a si�. Rozpalone ognisko hucza�o, sypa�o iskrami.
- Nie musimy ju� szuka� �r�de�! Nie b�dziemy ju� pi� rozgrzebanego b�ota! Ja
teraz mam moc! Czuj� moc, kt�ra jest w tym ogniu! Sprawi�, �e na tej przekl�tej
pustyni spadnie deszcz! �e woda try�nie ze ska�! �e wyrosn� tu kwiaty! Trawa!
Kalarepa! Ja teraz mog� wszystko! Wszystko!
Gwa�townie unios�a obie r�ce, wykrzykuj�c zakl�cia i skanduj�c inwokacje.
Nie rozumia�a ich, nie pami�ta�a, kiedy si� ich uczy�a i czy kiedykolwiek si� ich
uczy�a. To nie mia�o znaczenia. Czu�a moc, czu�a si��, p�on�a ogniem. By�a ogniem.
Dygota�a od przenikaj�cej j� pot�gi.
Nocne niebo przeora�a nagle wst�ga b�yskawicy, w�r�d ska� i ost�w zawy�
wicher. Jednoro�ec zar�a� przenikliwie i stan�� d�ba. Ogie� buchn�� w g�r�,
eksplodowa�. Nazbierane patyki i �odygi dawno ju� zw�gli�y si�, teraz p�on�a sama
ska�a. Ale Ciri nie zwr�ci�a na to uwagi. Czu�a moc. Widzia�a tylko ogie�. S�ysza�a
tylko ogie�.
Mo�esz wszystko, szenta�y p�omienie, posiad�a� nasz� moc, mo�esz
wszystko. �wiat jest u twoich st�p. Jeste� wielka. Jeste� pot�na.
W�r�d p�omieni posta�. Wysoka m�oda kobieta o d�ugich, prostych
kruczoczarnych w�osach. Kobieta �mieje si�, dziko, okrutnie, ogie� szaleje doko�a
niej.
Jeste� pot�na! Ci, kt�rzy ci� skrzywdzili, nie wiedzieli, z kim zadzieraj�!
Zem�cij si�! Odp�a� im! Odp�a� im wszystkim! Niech dr�� ze strachu u twoich st�p,
niech szcz�kaj� z�bami, nie �miej�c spojrze� w g�r�, na twoj� twarz! Niech skaml� o
lito��! Ale ty nie znaj lito�ci! Odp�a� im! Odp�a� wszystkim i za wszystko! Zemsta!
Za plecami czarnow�osej ogie� i dym, w dymie rz�dy szubienic, szeregi pali,
szafoty i rusztowania, g�ry trup�w. To trupy Nilfgaardczyk�w, tych, kt�rzy zdobyli i
pl�drowali Cintr�, kt�rzy zabili kr�la Eista i jej babk� Calanthe, ci, kt�rzy mordowali
ludzi na ulicach miasta. Na szubienicy ko�ysze si� rycerz w czarnej zbroi, stryczek
skrzypi, dooko�a wisielca k��bi� si� wrony pr�buj�ce wy-dzioba� mu oczy przez
szpary skrzydlatego he�mu. Dalsze szubienice ci�gn� si� a� po horyzont, wisz� na
nich Scoia'tael, ci, kt�rzy zabili Paulie Dahlberga w Kaedwen, i ci, kt�rzy �cigali j� na
wyspie Thanedd. Na wysokim palu podryguje czarodziej Vilgefortz, jego pi�kna,
oszuka�czo szlachetna twarz jest skurczona i sinoczarna od m�ki, ostry i
zakrwawiony koniec pala wyziera mu z obojczyka... Inni czarodzieje z Thanedd
kl�cz� na ziemi, r�ce maj� skr�powane na plecach, a zaostrzone pale ju� czekaj�...
S�upy ob�o�one wi�zkami chrustu wznosz� si� a� po gorej�cy, poznaczony
wst�gami dymu horyzont. Przy najbli�szym s�upie, przykr�powana �a�cuchami, stoi
Triss Merigold... Dalej Margarita Laux-Antille... Matka Nenneke... Jarre... Fabio
Sachs...
Nie. Nie. Nie.
Tak, krzyczy czarnow�osa, �mier� wszystkim, odp�a� im wszystkim, pogardzaj
nimi! Oni wszyscy skrzywdzili ci� albo chcieli ci� skrzywdzi�! Mog� kiedy� zechcie�
ci� skrzywdzi�! Pogardzaj nimi, bo nadszed� nareszcie czas pogardy! Pogarda,
zemsta i �mier�! �mier� ca�emu �wiatu! �mier�, zag�ada i krew!
Krew na twoim r�ku, krew na twej sukience...
Zdradzili ci�! Oszukali! Skrzywdzili! Teraz masz moc, m�cij si�!
Usta Yennefer s� poci�te i rozbite, brocz� krwi�, na jej r�kach i nogach
okowy, ci�kie �a�cuchy przymocowane do mokrych i brudnych �cian lochu.
Zgromadzony dooko�a szafotu t�um wrzeszczy, poeta Jaskier k�adzie g�ow� na pniu,
b�yska w g�rze ostrze katowskiego topora. Zgromadzeni pod szafotem ulicznicy
rozwijaj� chust�, by z�apa� na ni� krew... Wrzask t�umu g�uszy uderzenie, od kt�rego
trz�sie si� rusztowanie...
Zdradzili ci�! Ok�amali i oszukali! Wszyscy! By�a� dla nich marionetk�, by�a�
kukie�k� na patyku! Wykorzystali ci�! Skazali na g��d, na pal�ce s�o�ce, na
pragnienie, na poniewierk�, na samotno��! Nadszed� czas pogardy i zemsty! Masz
moc! Jeste� pot�na! Niech ca�y �wiat zadr�y przed tob�! Niech ca�y �wiat zadr�y
przed Starsz� Krwi�!
Na szafot wprowadzaj� wied�min�w - Yesemira, Eskela, Coena, Lamberta. I
Geralta... Geralt s�ania si� na nogach, jest ca�y we krwi...
- Nie!!!
Dooko�a niej ogie�, za �cian� p�omieni dzikie r�enie, jednoro�ce staj� d�ba,
potrz�saj� g�owami, bij� kopytami. Ich grzywy s� jak postrz�pione bojowe sztandary,
ich rogi s� d�ugie i ostre jak miecze. Jednoro�ce s� wielkie, wielkie jak rycerskie
konie, znacznie wi�ksze od jej Konika. Sk�d si� tu wzi�y? Sk�d wzi�o si� ich tu a�
tyle? P�omie� z rykiem strzela w g�r�. Czarnow�osa kobieta unosi r�ce, na jej r�kach
jest krew. Jej w�osy rozwiewa �ar.
P�o�, p�o�, Falka!
- Precz! Odejd�! Nie chc� ciebie! Nie chc� twojej mocy! P�o�, Falka!
- Nie chc�!
Chcesz! Pragniesz! Pragnienie i ��dza wr� w tobie jak p�omie�, rozkosz
zniewala ci�! Tb jest pot�ga, to jest moc, to jest w�adza! To najrozkoszniejsza z
rozkoszy �wiata!
B�yskawica. Grom. Wiatr. �omot kopyt i r�enie szalej�cych dooko�a ognia
jednoro�c�w.
- Nie chc� tej mocy! Nie chc�! Wyrzekam si� jej!
Nie wiedzia�a, czy to ogie� przygas�, czy to jej pociemnia�o w oczach. Upad�a,
czuj�c na twarzy pierwsze krople deszczu.
***
Istocie nale�y odebra� istnienie. Nie mo�na pozwoli�, by istnia�a. Istota jest
gro�na. Potwierdzenie.
Przeczenie. Istota nie przywo�a�a Mocy dla siebie. Uczyni�a to, by ratowa�
Ihuarraquax. Istota wsp�czuje. To dzi�ki Istocie Ihuarraquax jest znowu w�r�d nas.
Ale Istota ma Moc. Je�li zechce j� wykorzysta�...
Nie b�dzie mog�a jej wykorzysta�. Nigdy. Wyrzek�a si� jej. Wyrzek�a si� Mocy.
Ca�kowicie. Moc odesz�a. To bardzo dziwne...
Nigdy nie zrozumiemy Istot.
I nie trzeba ich rozumie�! Odbierzmy Istocie istnienie. Zanim b�dzie za p�no.
Potwierdzenie.
Przeczenie. Odejd�my st�d. Zostawmy Istot�. Pozostawmy j� jej
przeznaczeniu.
***
Nie wiedzia�a, jak d�ugo le�a�a na kamieniach, wstrz�sana dreszczem,
zapatrzona w niebo zmieniaj�ce kolory. By�o na przemian ciemno i jasno, zimno i
gor�co, a ona le�a�a, bezsilna, wysuszona i pusta jak tamto truche�ko, tamten trupek
gryzonia, wyssany i wyrzucony z leja.
Nie my�la�a o niczym. By�a samotna, by�a pusta. Nie mia�a ju� nic i nie czu�a w
sobie niczego. Nie by�o pragnienia, g�odu, zm�czenia, strachu. Zgin�o wszystko,
nawet wola przetrwania. By�a tylko wielka, zimna, przera�liwa pustka. Czu�a t�
pustk� ca�ym jestestwem, ka�d� kom�rk� organizmu.
Czu�a krew na wewn�trznej strome ud. By�o jej to oboj�tne. By�a pusta.
Straci�a wszystko.
Niebo zmienia�o kolory. Nie porusza�a si�. Czy w pustce poruszanie si� mia�o
jakikolwiek sens?
Nie poruszy�a si�, gdy doko�a niej za�omota�y kopyta, zadzwoni�y podkowy.
Nie zareagowa�a na g�o�ne okrzyki i nawo�ywania, na podniecone g�osy, na
parskanie koni. Nie poruszy�a si�, gdy chwyci�y j� twarde, silne r�ce. Podniesiona,
obwis�a bezw�adnie. Nie zareagowa�a na szarpania i potrz�sania, na ostre,
gwa�towne pytania. Nie rozumia�a ich i nie chcia�a rozumie�.
By�a pusta i oboj�tna. Oboj�tnie przyj�a wod�, tryskaj�c� jej na twarz. Gdy
przystawiono jej manierk� do ust, nie zakrztusi�a si�. Pi�a. Oboj�tnie.
P�niej te� by�a oboj�tna. Wci�gni�to j� na ��k. Krocze by�o tkliwe i bola�o.
Dygota�a, wi�c okr�cono j� derk�. By�a bezw�adna i mi�kka, lecia�a przez r�ce, wi�c
przywi�zano j� pasem do siedz�cego za ni� je�d�ca. Je�dziec �mierdzia� potem i
uryn�. By�o jej to oboj�tne.
Doko�a byli konni. Wielu konnych. Ciri patrzy�a na nich oboj�tnie. By�a pusta,
straci�a wszystko. Nic ju� nie mia�o znaczenia.
Nic.
Nawet to, �e komenderuj�cy konnymi rycerz mia� na he�mie skrzyd�a
drapie�nego ptaka.
Gdy pod�o�ono ogie� pod stos zbrodniarki i gdy ogarn�y j� p�omienie, l�y�
owa pocz�a zebranych na placu rycerzy, baron�w, czarodziej�w i pan�w rajc�w
s�owy tak okropnemi, �e groza wszystkich przej�a. Cho� wprz�d wilgotnemi jeno
polany stos ob�o�ono, by diablica nie sczez�a za pr�dko i snadniej katuszy ognia
zazna�a, teraz czem pr�dzej rozkazano suszu dorzuci� i ka�� zako�czy�. Ale i�cie
demon siedzia� w onej przekl�tnicy, bo cho� ju� skwiercza�a grzecznie, okrzyku
bole�ci nie wyda�a, jeno straszliwsze jeszcze kl�twy miota� j�a. �Zrodzi si� m�ciciel z
mojej krwi - zakrzykn�a w g�os. - Zrodzi si� ze skalanej Starszej Krwi niszczyciel
narod�w i �wiat�w! On pom�ci m�k� moj�! �mier�, �mier� i pomsta wam wszystkim i
pokoleniom waszym!" Tyle jeno zdo�a�a wykrzycze�, nim zgorza�a. Tak zgin�a Falka,
tak� kar� ponios�a za przelan� krew niewinn�.
Roderick de Novembre, Historia �wiata, tom II
Rozdzia� si�dmy
- Popatrzcie na ni�. Spalona s�o�cem, pokaleczona, wykurzona. Wci�� pije, by
g�bka, a wyg�odnia�a, �e strach. Powiadam wam, ona ze wschodu przysz�a. Przesz�a
przez Korath. Przez Patelni�.
- Bajesz! Na Patelni nikt nie prze�yje. Z zachodu sz�a, od g�r, korytem
Suchaka. Ledwo o skraj Korathu zawadzi�a, a i tego by�o do��. Gdy�my j� znale�li,
pad�a ju�, bez ducha le�a�a.
- Na zachodzie tako� pustkowie milami si� ci�gnie. Sk�d tedy sz�a?
- Nie sz�a, ino jecha�a. Kto wie, z jak daleka. �lady kopyt by�y podle niej.
Musia� j� ko� w Suchaku zwali�, dlatego pobita, posiniaczona.
- Czemu ona taka dla Nilfgaardu wa�na, ciekawym? Gdy nas prefekt na
poszukiwanie pos�a�, duma�em, jakasi wa�na szlachcianka zagin�a. A ta? Zwyk�y
kopciuch, obdarte pomiot�o, do tego ko�owata niemowa. I�cie nie wiem, Skomlik,
czy�my t� co trza naszli...
- Ona to. Zwyk�a za si� nie jest. Zwyk�� by�my nie�yw� znale�li.
- Niewiele brakowa�o. Deszcz j� ani chybi uratowa�. Zaraza, najstarsze dziady
deszczu na Patelni nie pami�taj�. Chmury zawsze omijaj� Korath... Nawet gdy w
dolinach pada, tam jedna kropla nie spadnie!
- Po�rzyjcie na ni�, jak to �pa. Jakby tydzie� w g�bie nic nie mia�a... Ej, ty,
po�piego! Smaczna li s�onina? Chlebek suchy?
- Po elfiemu pytaj. Albo po nilfgaardzku. Ona po ludzku nie rozumie. To elfi
pomiot jaki�...
- To przyg�up, niedojda. Gdy j� rano na konia wsadza�em, jakbym kuk�� z
drewna wsadza�.
- Ocz�w nie macie - b�ysn�� z�bami ten nazywany Skomlikiem, pot�ny i
�ysawy. - Co z was za �apacze, je�li�cie si� jeszcze na niej nie poznali! Ani ona
g�upia, ani nierozumna. Udaje jeno. To dziwna i chytra ptaszka.
- A czemu taka dla Nilfgaardu wa�na? Nagrod� obiecali, wsz�dy patrole
pogna�y... Czemu?
- Tego nie wiem. Ale jakby j� dobrze zapyta�... Fletni� po grzbiecie zapyta�...
Ha! Miarkowali�cie, jak na mnie spojrza�a? Wszystko pojmuje, s�ucha bacznie. Hej,
dziewko! Jam jest Skomlik, tropiciel, �apaczem zwany. A to, pojrzyj no tu, to jest
nahajka, batem zwana! Mi�a ci na plecach sk�ra? To gadaj wraz...
- Dosy�! Milcze�!
G�o�ny, ostry, nie toleruj�cy sprzeciwu rozkaz pad� od drugiego ogniska, przy
kt�rym siedzia� rycerz wraz ze swym giermkiem.
- Nudzicie si�, �apacze? - spyta� gro�nie rycerz. - Tedy jazda do roboty! Konie
oporz�dzi�! Zbroj� moj� i or� wyczy�ci�! Do lasu po drwa! A dziewczyny nie tyka�!
Zrozumieli�cie, chamy?
- I�cie, szlachetny panie Sweers - b�kn�� Skomlik. Jego kamraci pospuszczali
g�owy.
- Do roboty! Wykona� rozkazy! �apacze zakrz�tali si�.
- Dola nas pokara�a tym zasra�cem - zamamrota� jeden. - �e te� prefekt jego
akurat nad nami postawi�, rycerza ch�do�onego...
- Wa�ny - b�kn�� z cicha drugi, ogl�daj�c si� chy�kiem. - A w�dy to my,
�apacze, dziewk� odnale�lim... Nasz to niuch sprawi�, �e�my w koryto Suchaka
pojechali.
- Ano. Zas�uga nasza, a wielmo�ny nagrod� we�mie, nam leda jaki grosz
skapnie... Florena pod nogi rzuc�, masz, pry, �apaczu, podzi�kuj za pa�sk� �ask�...
- Zamknijcie g�by - sykn�� Skomlik - bo jeszcze us�yszy...
Ciri zosta�a przy ognisku sama. Rycerz i giermek patrzyli na ni� badawczo, ale
nie odzywali si�.
Rycerz by� starszym, ale krzepkim m�czyzn� o surowej, poznaczonej
bliznami twarzy. W czasie jazdy zawsze mia� na g�owie he�m z ptasimi skrzyd�ami,
ale nie by�y to te skrzyd�a, kt�re Ciri widywa�a w sennych koszmarach, a potem na
wyspie Thanedd. Tb nie by� Czarny Rycerz z Cintry. Ale by� to rycerz nilfgaardzki.
Gdy wydawa� rozkazy, m�wi� wsp�lnym p�ynnie, ale z wyra�nym akcentem,
podobnym do akcentu elf�w. Ze swym giermkiem, ch�opakiem niewiele starszym od
Ciri, rozmawia� natomiast j�zykiem zbli�onym do Starszej Mowy, ale mniej �piewnym,
twardszym. Musia� to by� j�zyk nilfgaardzki. Ciri, dobrze znaj�ca Starsz� Mow�,
rozumia�a wi�kszo�� s��w. Ale nie zdradza�a si� z tym. Na pierwszym postoju, na
skraju pustyni, kt�r� nazywano Patelni� lub Korathem, nilfgaardzki rycerz i jego
giermek zasypali j� pytaniami. Wtedy nie odpowiada�a, bo by�a oboj�tna i oszo�omiona,
p�przytomna. Po kilku dniach jazdy, gdy wyjechali ze skalistych w�woz�w i
zjechali w d�, w zielone doliny, Ciri oprzytomnia�a, zacz�a wreszcie dostrzega�
�wiat wok� siebie i ospale reagowa�. Ale nadal nie odpowiada�a na pytania, wi�c
rycerz w og�le przesta� si� do niej odzywa�. Zdawa�o si�, �e nie zwraca na ni�
uwagi. Zajmowali si� ni� tylko drabi ka��cy nazywa� si� �apaczami. Ci te� pr�bowali
j� wypytywa�. Byli agresywni.
Ale Nilfgaardczyk w skrzydlatym he�mie pr�dko przywo�a� ich do porz�dku.
By�o jasne i oczywiste, kto tu jest panem, a kto s�ug�.
Ciri udawa�a niem�dr� niemow�, ale pilnie nadstawia�a uszu. Powoli
zaczyna�a rozumie� swoj� sytuacj�. Wpad�a w �apy Nilfgaardu. Nilfgaard jej szuka� i
znalaz�, niew�tpliwie wy�ledziwszy tras�, kt�r� pos�a� j� chaotyczny .teleport z Ibr
Lara. To, co nie uda�o si� Yennefer, nie uda�o si� Geraltowi, uda�o si� skrzydlatemu
rycerzowi i tropicielom �apaczom.
Co sta�o si� na Thanedd z Yennefer i Geraltem? Gdzie by�a? Mia�a najgorsze
podejrzenia. �apacze i ich herszt, Skomlik, m�wili prostack�, niechlujn� wersj�
wsp�lnego, ale bez nilfgaardzkiego akcentu. �apacze byli zwyk�ymi lud�mi, ale s�u�yli
rycerzowi z Nilfgaardu. �apacze cieszyli si� na my�l o nagrodzie, jak� za
odnalezienie Ciri wyp�aci im prefekt. We florenach.
Jedynymi krajami, gdzie obiegow� monet� by� floren, a ludzie s�u�yli
Nilfgaardczykom, by�y zarz�dzane przez prefekt�w cesarskie Prowincje na dalekim
Po�udniu.
***
Nast�pnego dnia, na popasie nad brzegiem strumienia, Ciri zacz�a
zastanawia� si� nad mo�liwo�ci� ucieczki. Magia mog�a jej dopom�c. Ostro�nie
spr�bowa�a najprostszego zakl�cia, delikatnej telekinezy. Ale jej obawy potwierdzi�y
si�. Nie mia�a w sobie nawet krzty czarodziejskiej energii. Po nierozs�dnej zabawie z
ogniem zdolno�ci magiczne opu�ci�y j� ca�kowicie.
Zoboj�tnia�a znowu. Na wszystko. Zamkn�a si� w sobie i pogr��y�a w apatii.
Na d�ugo.
Do dnia, w kt�rym drog� przez wrzosowiska zajecha� im B��kitny Rycerz.
***
- Aj, aj - mrukn�� Skomlik, patrz�c na zagradzaj�cych im drog� konnych. -
Bieda b�dzie. To Varnhageny z fortu Sarda...
Konni zbli�yli si�. Na czele, na pot�nym siwku, jecha� olbrzym w
szmelcowanej, b��kitno po�yskuj�cej zbroi. Tu� za nim trzyma� si� drugi pancerny, z
ty�u pod��a�o dw�ch je�d�c�w w prostych burych strojach, niew�tpliwie pacho�k�w.
Nilfgardczyk w skrzydlatym he�mie wyjecha� na spotkanie, wstrzymuj�c
gniadosza w tanecznym k�usie. Jego giermek pomaca� r�koje�� miecza, odwr�ci� si�
na kulbace.
- Sta� z ty�u i pilnowa� dziewczyny - warkn�� do Skomlika i jego �apaczy. - Nie
miesza� si�!
- Nieg�upim - rzek� cicho Skomlik, gdy tylko giermek si� oddali�. - Nieg�upim, by
miesza� si� do wa�ni pan�w z Nilfgaardu...
- B�dzie bitka, Skomlik?
- Niechybnie. Mi�dzy Sweersami a Varnhagenami rodowa wr�da i krwawa
zemsta. Z koni. Strze�cie dziewki, bo w niej nasz sp�r i zysk. Je�li si� poszcz�ci,
ca�� nagrod� za ni� we�miemy.
- Yarnhageny pewnikiem te� dziewki szukaj�. Gdyby przewa�yli, odbior� nam
j�... Nas ino czterech...
- Pi�ciu - b�ysn�� z�bami Skomlik. - Jeden z ciur�w z Sardy to zda si� m�j
swojak. Uwidzicie, z tej draki dla nas b�dzie sp�r, nie dla pan�w rycerz�w...
Rycerz w b��kitnej zbroi �ci�gn�� wodze siwka. Skrzydlaty stan�� naprzeciw.
Towarzysz B��kitnego podk�usowa�, zatrzyma� si� z ty�u. Jego dziwaczny szyszak
ozdobiony by� dwoma pasami sk�ry zwisaj�cymi z zas�ony i wygl�daj�cymi jak dwa
wielkie w�sy lub morsie k�y. W poprzek siod�a Dwa K�y trzyma� gro�nie wygl�daj�c�
bro�, przypominaj�c� nieco szponton noszony przez gwardzist�w z Cintry, ale
maj�cy znacznie kr�tsze drzewce i d�u�sze �ele�ce.
B��kitny i Skrzydlaty wymienili kilka s��w. Ciri nie dos�ysza�a jakich, ale ton obu
rycerzy nie pozostawia� w�tpliwo�ci. Nie by�y to s�owa przyjazne. B��kitny nagle
uni�s� si� na kulbace, wskaza� gwa�townie na Ciri, powiedzia� co� g�o�no i gniewnie.
Skrzydlaty w odpowiedzi krzykn�� r�wnie gniewnie, machn�� r�k� w pancernej r�kawicy,
najwyra�niej ka��c B��kitnemu i�� precz. I wtedy si� zacz�o.
B��kitny waln�� siwka ostrogami i run�� do przodu, wyszarpuj�c top�r z
uchwytu przy siodle. Skrzydlaty spi�� gniadosza, wyrywaj�c miecz z pochwy. Zanim
jednak pancerni zd��yli zewrze� si� w boju, zaatakowa� Dwa K�y, pop�dzaj�c konia
do galopu drzewcem szpontona. Giermek Skrzydlatego skoczy� na niego, dobywaj�c
miecza, ale Dwa K�y uni�s� si� na kulbace i cisn�� mu szponton prosto w pier�. D�ugie
�ele�ce z trzaskiem przebi�o kaplerz i kolczug�, giermek j�kn�� rozdzieraj�co i run�� z
konia na ziemi�, obur�cz trzymaj�c drzewce wbite a� po krzy�yk.
B��kitny i Skrzydlaty zderzyli si� z hukiem i �omotem. Top�r by� gro�niejszy,
ale miecz szybszy. B��kitny dosta� w bark, fragment szmelcowanego nar�czaka
polecia� w bok, wiruj�c i powiewaj�c rzemieniem, je�dziec zachwia� si� w siodle, na
b��kitnej zbroi zal�ni�y karminowe smugi. Galop rozdzieli� walcz�cych. Skrzydlaty
Nilfgaardczyk zawr�ci� gniadosza, ale wtedy wpad� na niego Dwa K�y, obur�cz
wznosz�c miecz do ciosu. Skrzydlaty szarpn�� wodze, Dwa K�y, kieruj�cy koniem
tylko nogami, przecwa�owa� obok. Skrzydlaty zd��y� jednak r�bn�� go w przelocie.
Na oczach Ciri blacha naramiennika wgi�a si�, spod blachy buchn�a krew.
Ju� wraca� B��kitny, wywijaj�c toporem i wrzeszcz�c. Obaj pancerni w p�dzie
wymienili hucz�ce ciosy, rozdzielili si�. Na Skrzydlatego znowu wpad� Dwa K�y, konie
zderzy�y si�, zadzwoni�y miecze. Dwa K�y ci�� Skrzydlatego, rozwalaj�c opach� i
tarczk�, Skrzydlaty wyprostowa� si� i uderzy� od prawej pot�nym ciosem w bok
napier�nika. Dwa K�y zako�ysa� si� w siodle. Skrzydlaty stan�� w strzemionach i z
rozmachem cia� jeszcze raz, mi�dzy rozr�bany, wgi�ty ju� naramiennik a szyszak.
Ostrze szerokiego miecza z hukiem wci�o si� w blachy, uwi�z�o. Dwa K�y wypr�y�
si� i zadygota�. Konie zwar�y si�, tupi�c i zgrzytaj�c z�bami na w�dzid�ach.
Skrzydlaty zapar� si� o ��k, wyrwa� miecz. Dwa K�y zwis� z siod�a i run�� pod kopyta.
Podkowy zahucza�y o rozgniatywany pancerz.
B��kitny zawr�ci� siwka, atakowa�, unosz�c top�r. Z trudem powodowa�
koniem zranion� r�k�. Skrzydlaty dostrzeg� to, zr�cznie zaszed� go od prawej, uni�s�
si� w strzemionach do straszliwego ci�cia. B��kitny z�apa� cios na top�r i wybi� miecz
z d�oni Skrzydlatego. Konie znowu zderzy�y si�. B��kitny by� istnym si�aczem, ci�ka
siekiera w jego d�oni wznios�a si� i opad�a jak trzcinka. Na pancerz Skrzydlatego
zwali� si� z �omotem cios, od kt�rego gniadosz a� przysiad� na zadzie. Skrzydlaty
zako�ysa� si�, ale utrzyma� w siodle. Nim top�r zd��y� spa�� po raz drugi, pu�ci�
wodze i zakr�ci� lew� r�k�, chwytaj�c zawieszony na rzemiennym temblaku ci�ki
graniasty buzdygan, na odlew zdzieli� B��kitnego po he�mie. He�m zahucza� jak
dzwon, teraz B��kitny zachwia� si� w kulbace. Konie kwicza�y, pr�bowa�y si� k�sa� i
nie chcia�y rozdzieli�.
B��kitny, wyra�nie oszo�omiony ciosem buzdyganu, zdo�a� jednak uderzy�
toporem, z hukiem trafiaj�c przeciwnika w napier�nik. To, �e obaj utrzymywali si�
jeszcze w siod�ach, wydawa�o si� istnym cudem, ale by�o po prostu zas�ug� wysokich
wspieraj�cych ��k�w. Po bokach obu wierzchowc�w ciek�a krew, szczeg�lnie dobrze
widoczna na jasnej ma�ci siwka. Ciri patrzy�a ze zgroz�. W Kaer Morhen nauczono j�
walczy�, ale nie wyobra�a�a sobie, w jaki spos�b mog�aby stawi� czo�o kt�remu� z
takich si�aczy. I sparowa� cho�by jeden z tak pot�nych cios�w.
B��kitny obur�cz chwyci� stylisko topora, g��boko wbitego w napier�nik
Skrzydlatego, zgarbi� si� i zapar�, pr�buj�c zepchn�� przeciwnika z siod�a. Skrzydlaty
z rozmachem zdzieli� go buzdyganem, raz, drugi, trzeci. Krew trysn�a spod okapu
he�mu, bryzn�a na b��kitn� zbroj� i szyj� siwka. Skrzydlaty uderzy� gniadosza
ostrogami, skok konia wydar� ostrze siekiery z jego napier�nika; chwiej�cy si� w
siodle B��kitny wypu�ci� z d�oni stylisko. Skrzydlaty prze�o�y� buzdygan do prawej
r�ki, nalecia�, straszliwym ciosem przygi�� g�ow� B��kitnego do ko�skiej szyi.
Chwyciwszy wodze siwka woln� r�k�, Nilfgaardczyk wali� buzdyganem, b��kitna
zbroja dzwoni�a jak �elazny garnek, krew sika�a spod powyginanego he�mu. Jeszcze
jedno uderzenie i B��kitny g�ow� do przodu run�� pod kopyta siwka. Siwek
odk�usowa�, ale gniadosz Skrzydlatego, najwidoczniej wy�wiczony, z gruchotem
stratowa� powalonego. B��kitny �y� jeszcze, o czym za�wiadczy� rozpaczliwy ryk b�lu.
Gniadosz tratowa� go nadal - z takim impetem, �e ranny Skrzydlaty nie utrzyma� si� w
siodle i z hukiem zwali� si� obok.
- Pozabijali si�, psiekrwie - st�kn�� �apacz, kt�ry trzyma� Ciri.
- Panowie rycerze, m�r na nich a zaraza - splun�� drugi.
Pacho�kowie B��kitnego przygl�dali si� z oddalenia. Jeden zawr�ci� konia.
- St�j, Remiz! - wrzasn�� Skomlik. - Dok�d to? Do Sardy? Pilno ci na stryk?
Pacho�kowie zatrzymali si�, jeden spojrza�, przys�aniaj�c oczy d�oni�.
- To ty, Skomlik?
- Ja! Podjed�, Remiz, nie boj�j si�! Rycerskie wa�nie to nie nasza sprawa!
Ciri nagle mia�a do�� oboj�tno�ci. Zwinnie wyszarpn�a si� trzymaj�cemu j�
�apaczowi, pu�ci�a si� biegiem, dopad�a siwka B��kitnego, jednym skokiem znalaz�a
si� na kulbace z wysokim ��kiem.
Uda�oby si� jej mo�e, gdyby nie to, �e pacho�kowie z Sardy byli w siod�ach i
na wypocz�tych koniach. Dopadli j� bez trudu, wyrwali wodze. Zeskoczy�a i pogna�a
w stron� lasu, ale konni znowu j� dogonili. Jeden w p�dzie chwyci� j� za w�osy,
poci�gn��, powl�k�. Ciri wrzasn�a, uwiesi�a si� jego r�ki. Konny rzuci� j� wprost pod
nogi Skomlika. �wisn�a nahajka, Ciri zawy�a i zwin�a si� w k��bek, zas�aniaj�c
g�ow� r�koma. Nahajka �wisn�a znowu i ci�a j� po r�kach. Odturla�a si�, ale
Skomlik doskoczy�, kopn�� j�, potem przydepta� butem krzy�e.
- Ucieka� chcia�a�, �mijo?
Nahajka �wisn�a. Ciri zawy�a. Skomlik kopn�� j� znowu i smagn�� pletni�.
- Nie bij mnie! -. wrzasn�a, kul�c si�.
- Przem�wi�a�, zarazo! Rozsznurowa�a si� g�busia? Ja ci� zaraz...
- Opami�taj�e si�, Skomlik! - krzykn�� kt�ry� z �apaczy. - �ycie chcesz z niej
wyt�uc, czy co? Ona za wiele warta, by j� zmarnowa�!
- Jasny piorun - powiedzia� Remiz, zsiadaj�c z konia. - By�aby� to ta, kt�rej
Nilfgaard szuka od tygodnia?
- Ona.
- Ha! Wszystkie garnizony jej szukaj�. To jaka� wa�na dla Nilfgaardu persona!
Pono jaki� mo�ny mag wy-wr�y�, �e musi by� gdzie� w tych okolicach. Tak m�wili w
Sardzie. Gdzie�cie j� naszli?
- Na Patelni.
- Nie mo�e by�!
- Mo�e, mo�e - powiedzia� gniewnie Skomlik, wykrzywiaj�c si�. - Mamy j�, a
nagroda nasza! Co stoicie niby ko�y? Sp�ta� mi t� ptaszk� i na kulbak� z ni�!
Wynosimy si� st�d, ch�opy! �ywo!
- Wielmo�ny Sweers - powiedzia� jeden z �apaczy -chyba dycha jeszcze...
- D�ugo nie podycha. Pies go tr�ca�! Jedziemy wprost do Amarillo, ch�opy. Do
prefekta. Odstawimy mu dziewk� � zgarniemy nagrod�.
- Do Amarillo? - Remiz podrapa� si� w potylic�, spojrza� na pole niedawnej
walki. - Tam ju� nam kat za�wieci! Co prefektowi powiesz? Rycerze pobite, a wy
cali? Gdy si� ca�a rzecz ujawni, prefekt ka�e was powiesi�, a nas ciupasem ode�le
do Sardy... A wtenczas Varnhageny sk�r� z nas z�upi�. Warn mo�e i do Amarillo
droga, ale mnie lepiej w lasy zapa��...
- Ty� m�j szurzy, Remiz - powiedzia� Skomlik. - A chocia�e� psi syn, bo�
siostr� moj� bija�, zawsze� swak. Tedy ci sk�r� ocal�. Jedziemy do Amarillo,
powiadam. Prefekt wie, �e mi�dzy Sweersami a Yarnhagenami wr�da. Spotkali si�,
pobili jedni drugich, zwyk�a u nich rzecz. Co my moglim? A dziewk�, baczcie na moje
s�owa, znale�li�my p�niej. My, �apacze. Ty� te� od nynie �apacz, Remiz. Prefekt
�ajno wie, ilu nas ze Sweersem pojecha�o. Nie doliczy si�...
- Nie zaby�e� aby o czym, Skomlik? - spyta� przeci�gle Remiz, patrz�c na
drugiego pacho�ka z Sardy.
Skomlik odwr�ci� si� wolno, po czym b�yskawicznie wydoby� n� i z
rozmachem wbi� go pacho�kowi w gard�o. Pacho�ek zarz�zi� i zwali� si� na ziemi�.
- Ja o niczym nie zapominam - powiedzia� zimno �apacz. - No, to tera my ju�
sami swoi. �wiadk�w nie ma, a i g��w do podzia�u nagrody nie za du�o. Na ko�,
ch�opy, do Amarillo! Szmat drogi jeszcze mi�dzy nami a nagrod�, zwleka� nie ma co!
***
Gdy wyjechali z ciemnej i mokrej bukowiny, zobaczyli u podn�a g�ry wie�,
kilkana�cie strzech wewn�trz pier�cienia niskiego cz�stoko�u ogradzaj�cego zakole
niewielkiej rzeczki.
Wiatr przyni�s� zapach dymu. Ciri poruszy�a zdr�twia�ymi palcami r�k,
przywi�zanych rzemieniem do ��ku siod�a. Ca�a by�a zdr�twia�a, po�ladki bola�y
niezno�nie, dokucza� pe�ny p�cherz. By�a w siodle od wschodu s�o�ca. W nocy nie
wypocz�a, bo kazano jej spa� z r�koma przywi�zanymi do przegub�w le��cych z
obu stron �apaczy. Na ka�de jej poruszenie �apacze reagowali kl�twami i gro�bami
bicia.
- Osada - powiedzia� jeden.
- Widz� - odrzek� Skomlik.
Zjechali z g�ry, kopyta koni zachrz�ci�y w�r�d wysokich, spalonych s�o�cem
traw. Wkr�tce znale�li si� na wyboistej drodze wiod�cej wprost do wsi, ku
drewnianemu mostkowi i bramie w palisadzie.
Skomlik wstrzyma� konia, stan�� w strzemionach.
- Co to za wie�? Nigdym tu nie popasa�. Remiz, znasz te okolice?
- Dawniej - powiedzia� Remiz - zwali t� wie� Bia�a Rzeczka. Ale jak si� zacz�a
ruchawka, paru tutejszych przysta�o do rebeliant�w, tedy Varnhageny z Sardy kura tu
pu�cili, ludzi wysiekli albo pognali w niewol�. Teraz same nilfgaardzkie osadniki tu
mieszkaj�, nowoposiedle�cy. A wiosk� przechrzcili na Glyswen. Te osadniki to
niedobre, zawzi�te ludzie. Rzekn� wam: nie popasajmy tu. Jed�my dalej.
- Koniom trza da� wypocz�� - zaprotestowa� jeden z �apaczy - i zaobroczy�
je. A i mnie we flakach gra, jakoby kapela r�n�a. Co nam tam nowoposiedle�cy,
mierzwa jedna, chmyzy. Machniem im przed nosem rozkazem prefekta, w�dy prefekt
Nilfgaardczyk jako i oni. Zobaczycie, w pas si� nam pok�oni�.
- Ju�ci - burkn�� Skomlik - widzia� kto Nilfgaardczyka, kt�ry w pas si� k�ania.
Remiz, a karczma jaka jest w onym Glyswen?
- Jest. Karczmy Varnhageny nie spalili.
Skomlik obr�ci� si� na kulbace, spojrza� na Ciri.
- Trza j� rozwi�za� - powiedzia�. - Nie Iza, by kto pozna�... Dajcie jej opo�cz�. I
kaptur na �eb... Hola! Dok�d, kopciuchu?
- W krzaki musz�...
- Ja ci dam krzaki, wyw�oko! Kucaj wedle drogi! I pomnij: we wsi ani pary z
g�by. Nie my�l, �e� chytra! Pi�niesz tylko, to gard�o ci poder�n�. Je�li ja za ciebie
floren�w nie dostan�, nikt nie dostanie.
Podjechali st�pa, kopyta koni za�omota�y na mostku. Zza ostroko�u
natychmiast wy�oni�y si� postacie osadnik�w uzbrojonych w oszczepy.
- Przy bramie str�uj� - mrukn�� Remiz. - Ciekawym czemu.
- Ja te� - odmrukna� Skomlik, unosz�c si� w strzemionach. - Bramy pilnuj�, a
od strony m�yna cz�stok� rozwalony, wozem mo�na wjecha�...
Podjechali bli�ej, zatrzymali konie.
- Witajcie, gospodarze! - zawo�a� jowialnie, cho� nieco nienaturalnie Skomlik. -
W dobry czas!
- Kto�cie? - spyta� kr�tko najwy�szy z osadnik�w.
- My�my, kumie, s� wojsko - ze�ga� Skomlik rozparty na kulbace. - W s�u�bie
jego wielgomo�no�ci pana prefekta z Amarillo.
Osadnik przesun�� d�oni� po drzewcu oszczepu, popatrzy� na Skomlika spode
�ba. Niew�tpliwie nie przypomina� sobie, na jakich to chrzcinach �apacz zosta� jego
kumem.
- Przys�a� nas tu ja�nie pan prefekt - �ga� dalej Skomlik - by�my uznali, jak si�
wiedzie jego rodakom, dobrym ludziom z Glyswen. Przesy�a jego wielgomo�no��
pozdrowienia i pyta, nie trza li ludziom z Glyswen jakiej pomocy?
- Jako� sobie radzimy - powiedzia� osadnik. Ciri stwierdzi�a, �e m�wi�
wsp�lnym podobnie jak Skrzydlaty, z takim samym akcentem, cho� stylem m�wienia
stara� si� na�ladowa� �argon Skomlika. - Przywykli�my sami sobie radzi�.
- Rad b�dzie pan prefekt, gdy mu to powt�rzym. Karczma otwarta? W
gard�ach nam zasch�o...
- Otwarta - rzek� ponuro osadnik. - P�ki co, otwarta.
- P�ki co?
- P�ki co. Bo my t� karczm� wkr�tce rozbierzemy, krokwie i deski na spichlerz
przydadz� si�. Z karczmy po�ytek �aden. My pracujemy w pocie czo�a i do karczmy
nie chodzimy. Karczma tylko przejezdnych ci�gnie, wi�kszo�ci� takich, kt�rym nie
jeste�my radzi. Teraz te� tam tacy popasaj�.
- Kto? - Remiz zblad� lekko. - Nie z fortu Sarda wypadkiem? Nie wielmo�ni
panowie Varnhagenowie?
Osadnik skrzywi� si�, poruszy� wargami, jakby mia� , ochot� splun��.
- Nie, niestety. To milicja pan�w baron�w. Nissirowie.
- Nissirowie? - zmarszczy� si� Skomlik. - A sk�d oni? Pod czyj� komend�?
- Starszy nad nimi wysoki, czarny, w�saty jak sum.
- H�! - Skomlik odwr�ci� si� do towarzyszy. - Dobra nasza. Jednego tylko
takiego znamy, nie? To ani chybi b�dzie nasz stary druh Vercta �Wierzaj mi",
pami�tacie go? A c� tu u was, kumie, Nissirowie porabiaj�?
- Panowie Nissirowie - wyja�ni� ponuro osadnik - do Tyffi zmierzaj�.
Zaszczycili nas sw� wizyt�. Wioz� je�ca. Jednego z bandy Szczur�w wzi�li w pie�.
- A ju�ci - parskn�� Remiz. - A cysarza Nilfgaardu nie wzi�li?
Osadnik zmarszczy� si�, zacisn�� d�onie na drzewcu oszczepu. Jego
towarzysze zaszemrali g�ucho.
- Jed�cie do karczmy, panowie wojacy - mi�nie na �uchwach osadnika
zagra�y ostro. - I pogadajcie z panami Nissirami, waszymi druhami. Jeste�cie pono w
s�u�bie u prefekta. Zapytajcie tedy pan�w Nissir�w, czemu bandyt� do Tyffi wioz�,
miast tu, na miejscu, wnet na pal go wo�ami nawlec, jak prefekt nakaza�. I
przypomnijcie panom Nissirom, waszym druhom, �e tu w�adz� jest prefekt, nie baron
z Tyffi. My mamy ju� i wo�y w jarzmie, i palik naostrzony. Je�li panowie Nissirowie nie
zechc�, to my uczynimy co trzeba. Rzeknijcie im to.
- Rzekn�, musowo - Skomlik znacz�co �ypn�� na kamrat�w. - Bywajcie,
ludziska.
Ruszyli st�pa mi�dzy cha�upy. Wie� wydawa�a si� wymar�a, nie widzieli ni
�ywej duszy. Pod jednym z p�ot�w ry�a wychudzona �winia, w b�ocie tapla�y si�
brudne kaczki. Drog� je�d�c�w przeci�� wielki czarny kocur.
- Tfu, tfu, kocia morda - Remiz pochyli� si� w siodle, splun��, z�o�y� palce w
znak chroni�cy od z�ego uroku. -Drog� przebie�a�, kurwi syn!
- �eby mu tak mysz� w gardle stan�a!
- Czego? - odwr�ci� si� Skomlik.
- Kot. Jako ta smo�a czarny. Drog� przebie�a�, tfu, tfu.
- Licho z nim - Skomlik rozejrza� si� dooko�a. - Patrzcie ino jaka pustota. Alem
widzia� zza b�on, �e ludziska w chatach siedz�, uwa�aj�. A zza tamtych wr�t, baczy�em,
sulica b�yskn�a.
- Bab pilnuj� - za�mia� si� ten, kt�ry �yczy� kotu k�opot�w z mysz�. -
Nissirowie we wsi! S�yszeli�cie, co �w kmiot gada�? Widno by�o, �e Nissir�w nie
mi�uje.
- I nie dziwota. �Wierzaj mi" i jego kompania �adnej kiecce nie przepuszcz�.
Eh, doigraj� si� oni jeszcze, ci panowie Nissirowie. Baronowie �Str�ami porz�dku"
ich zw�, za to im p�ac�, by �adu strzegli, dr�g pilnowali. A krzyknij ch�opu nad uchem:
�Nissir!", uwidzisz, pi�ty sobie posra ze strachu. Ale to do czasu, do czasu. Jeszcze
jednego cielaka zar�n�, jeszcze jedn� dziewk� wymam�aj�, a roznios� ich
ch�opkowie na wid�ach, obaczycie. Baczyli�cie tych u wr�t, jakie g�by mieli zawzi�te?
To nilfgaardzkie osadniki. Z nimi szutk�w nie ma... Ha, oto i karczma...
Pop�dzili konie.
Karczma mia�a lekko zapadni�t�, t�go omsza�� strzech�. Sta�a w pewnym
oddaleniu od cha�up i zbudowa� gospodarskich, wyznaczaj�c jednak �rodek, punkt
centralny ca�ego ogrodzonego porozwalanym cz�stoko�em terenu, miejsce przeci�cia
si� dw�ch przechodz�cych przez wie� dr�g. W cieniu rzucanym przez jedyne w
okolicy wielkie drzewo by� ok�lnik, zagroda dla byd�a i oddzielna dla koni. W tej
ostatniej sta�o pi�� lub sze�� nie rozkulbaczonych wierzchowc�w. Przed drzwiami, na
schodkach, siedzia�o dw�ch typ�w w sk�rzanych kurtach i spiczastych futrzanych
czapkach. Obaj ho�ubili przy piersi gliniane kufle, a mi�dzy nimi sta�a miska pe�na
ogryzionych ko�ci.
- Co�cie za jedni? - wrzasn�� jeden z typ�w na widok Skomlika i jego
zsiadaj�cej z koni kompanii. - Czego tu szukacie? Poszli precz! Zaj�ta karczma w
imieniu prawa!
- Nie krzykaj, Nissirze, nie krzykaj - powiedzia� Skomlik, �ci�gaj�c Ciri z siod�a.
- A drzwi rozewrzyj szerzej, bo chcemy do �rodka. Tw�j komendant, Yercta, to nasz
znajomek.
- Nie znam was!
- Bo� go�ow�s! A ja i �Wierzaj mi" s�u�yli�my razem jeszcze za dawnych
czas�w, nim tu Nilfgaard nasta�.
- No, je�li tak... - zawaha� si� typ, puszczaj�c r�koje�� miecza. - Wchod�cie.
Mnie tam zajedno...
Skomlik szturchn�� Ciri, drugi �apacz chwyci� j� za ko�nierz. Weszli do �rodka.
Wewn�trz by�o mrocznie i duszno, pachnia�o dymem i pieczenia. Karczma
by�a prawie pusta - zaj�ty by� tylko jeden ze sto��w, stoj�cy w smudze �wiat�a
wpadaj�cego przez okienko z rybich b�on. Siedzia�o przy nim kilku m�czyzn. W
g��bi, przy palenisku, krz�ta� si� karczmarz, pobrz�kuj�c garnkami.
- Czo�em panom Nissirom! - zagrzmia� Skomlik.
- My nie czo�em z byle wo�em - warkn�� jeden z siedz�cej przy okienku
kompanii, pluj�c na pod�og�. Drugi powstrzyma� go gestem.
- Wolnego - powiedzia�. - To swoje ch�opy, nie poznajesz? Skomlik i jego
�apacze. Powita�, powita�!
Skomlik rozpromieni� si� i ruszy� w kierunku sto�u, ale zatrzyma� si�, widz�c
kamrat�w zapatrzonych na s�up podtrzymuj�cy siestrzan stropu. Pod s�upem siedzia�
na zydelku szczup�y, jasnow�osy kilkunastoletni ch�opak, dziwnie wypr�ony i
wyci�gni�ty. Ciri zobaczy�a, �e nienaturalna pozycja wynika z faktu, �e r�ce ch�opaka
s� wykr�cone do ty�u i skr�powane, a szyj� przytwierdza do s�upa rzemienny pas.
- A niech mnie krosta obsypie - westchn�� g�o�no jeden z �apaczy, ten, kt�ry
trzyma� Ciri za ko�nierz. -Sp�jrz jeno, Skomlik! To� to Kayleigh!
- Kayleigh? - Skomlik przekrzywi� g�ow�. - Szczur Kayleigh? Nie mo�e by�!
Jeden z siedz�cych za sto�em Nissir�w, grubas z w�osami wystrzy�onymi w
malowniczy czub, roze�mia� si� gard�owo.
- Mo�e by� - powiedzia�, oblizuj�c �y�k�. - To Kayleigh, we w�asnej parszywej
osobie. Op�aci�o si� o �witaniu wstawa�. Dostaniem za niego pewnie z p� kopy floren�w
dobr� cesarsk� monet�.
- Capn�li�cie Kayleigha, no, no - zmarszczy� si� Skomlik. - Znaczy si�, prawd�
gada� nilfgaardzki kmiotek...
- Trzydzie�ci floren�w, psiama� - westchn�� Remiz. -Nielichy grosz... P�aci
baron Lutz z Tyffi?
- Tak jest - potwierdzi� drugi Nissir, czarnow�osy i czarnow�sy. - Wielmo�ny
baron Lutz z Tyffi, nasz pan i dobrodziej. Szczury ograbili mu rz�dc� na go�ci�cu, to
w z�o�ci si� zapiek� i wyznaczy� nagrod�. I to my, Skomlik, t� nagrod� we�miemy,
wierzaj mi. Ha, sp�jrzcie tylko, ch�opy, jakiego to puchacza nad��! Nie w smak mu, �e
to my, nie on Szczura capn��, cho� i jemu prefekt band� tropi� nakaza�!
- �apacz Skomlik - grubas z czubem wskaza� na Ciri �y�k� - tako� co� z�apa�.
Widzisz, Vercta? Dziewuszka jaka�.
- Widz� - czarnow�sy b�ysn�� z�bami. - C� to, Skomlik, tak ci� bieda
przydusi�a, �e dzieci porywasz dla okupu? Co to za kocmo�uch?
- Do tego ci nic!
- Co� taki srogi - za�mia� si� ten z czubem. - Upewni� si� chcemy ino, czy to
nie c�ra twoja.
- Jego c�ra? - za�mia� si� Vercta, ten z czarnym w�sem. � A ju�ci. �eby c�ry
m�c p�odzi�, trza jajca mie�. Nissirowie rykn�li �miechem.
- A r�yjcie, �by baranie! - wrzasn�� Skomlik i nad�� si�. - A tobie, Vercta, tyle
rzekn�: nim niedziela minie, zadziwisz si�, o kim g�o�niej b�dzie, o was i o waszym
Szczurze czy o mnie i o tym, czegom ja dokona�. I obaczym, kto hojniejszy: wasz
baron czy cesarski prefekt z Amarillo!
- Mo�esz mnie w rzy� poca�owa� - o�wiadczy� pogardliwie Vercta i wr�ci� do
siorbania polewki - razem z twoim prefektem, twoim cesarzem i ca�ym Nilfgaardem,
wierzaj mi. I nie nadymaj si�. Wiem ci ja, �e Nilfgaard od tygodnia za jak�� dziewk�
goni, a� kurz si� po drogach wznosi. Wiem, �e nagroda za ni� jest. Ale mnie to �ajno
obchodzi. Ja si� ju� prefektowi i Nilfgaardczykom wys�ugiwa� nie my�l� i plugawi� na
nich. Ja teraz u barona Lutza s�u��, jeno jemu podlegam, nikomu bolej.
- Tw�j baron - charkn�� Skomlik - miast ciebie nilfgaardzk� r�k� bo�ka,
nilfgaardzkie buty li�e. Tedy ty nie musisz, to i gada� ci �atwo.
- Nie pusz si� - powiedzia� pojednawczo Nissir. - Nie przeciw tobie m�wi�em,
wierzaj mi. �e� dziewk�, kt�rej Nilfgaard szuka, znalaz�, dobrze to, rad widz�, �e ty
nagrod� we�miesz, a nie te zasrane Nilfgaardczyki. A �e prefektowi s�u�ysz? Nikt nie
wybiera sobie pan�w, to oni wybieraj�, no nie? Nu�e, siednijcie z nami, wypijemy, jak
si� trafi�o spotkanie.
- Ano, czemu nie - zgodzi� si� Skomlik. - Dajcie jeno wprz�d kawa�ek powroza.
Przywi��� dziewk� do s�upa wedle waszego Szczura, dobra?
Nissirowie rykn�li �miechem.
- Widzita go, postrach pogranicza! - zarechota� grubas z czubem. - Zbrojne
rami� Nilfgaardu! Zwi�� j�, Skomlik, zwi��, a t�go. Ale we�mij �elazny �a�cuch, bo
powrozy got�w ten tw�j wa�ny jeniec poszarpa� i mord� ci obi�, nim ucieknie.
Wygl�da gro�nie, a�e ciarki przechodz�!
Nawet towarzysze Skomlika parskn�li t�umionym �miechem. �apacz
poczerwienia�, przekr�ci� pas, podszed� do sto�u.
- Ja aby ku pewno�ci, by nie zemkn�a...
- Nie zawracaj rzyci - przerwa� Vercta, �ami�c chleb. - Chcesz pogada�, to
siadaj, postaw kolejk� jak si� nale�y. A t� dziewk�, je�li wola, powie� za nogi u
powa�y. Tyle mnie to obchodzi, co �wi�skie �ajno. Tylko �e to okropnie �mieszne,
Skomlik. Dla ciebie i dla twego prefekta to mo�e i wa�ny jeniec, ale dla mnie to
zabiedzony i zestrachany dzieciak. Wi�za� j� chcesz? Ona, wierzaj mi, ledwie si� na
nogach trzyma, gdzie jej tam do uciekania. Czego si� l�kasz?
- Wraz wam powiem, czego si� l�kam - Skomlik zaci�� wargi. - To nilfgaardzka
osada. Nas tu chlebem i sol� osadniki nie witali, a dla waszego Szczura, rzekli, pal
ju� maj� zastrugany. I w prawie s�, bo ukaz prefekt da�, by z�apanych zb�j�w na
miejscu sprawia�. Je�li im je�ca nie wydacie, gotowi i dla was paliki zastruga�.
- O wa - powiedzia� grubas z czubem. - Kawki im straszy�, chacharom. Nam
niech lepiej nie staj�, bo im krwi upu�cim.
- Szczura im nie wydamy - doda� Yercta. - Nasz jest i do Tyffi pojedzie. A
baron z Lutz ju� ca�� spraw� z prefektem u�adzi. A, co gada� po pr�nicy. Siadajcie.
�apacze, obracaj�c pasy z mieczami, ochotnie przysiedli si� do sto�u Nissir�w,
wrzeszcz�c na karczmarza i zgodnie wskazuj�c Skomlika jako fundatora. Skomlik
kopniakiem podsun�� zydel do s�upa, szarpn�� Ciri za rami�, pchn�� tak, �e upad�a,
uderzaj�c ramieniem o kolana zwi�zanego ch�opaka.
- Sied� tu - warkn��. - I ani mi si� rusz, bo o�wicz� jak suk�.
- Ty gnido - zawarcza� m�odzik, patrz�c na niego zmru�onymi oczyma. - Ty
psi...
Ciri nie zna�a wi�kszo�ci s��w, kt�re wylecia�y ze z�ych, skrzywionych ust
ch�opaka, ale ze zmian zachodz�cych na obliczu Skomlika wywnioskowa�a, �e
musia�y by� to s�owa niebywale plugawe i obra�liwe. �apacz poblad� z w�ciek�o�ci,
zamachn�� si�, trzasn�� zwi�zanego w twarz, chwyci� za d�ugie jasne w�osy, szarpn��,
t�uk�c potylic� ch�opaka o s�up.
- Ej�e! - zawo�a� Yercta, unosz�c si� zza sto�u. - Co si� tam dzieje?
- K�y mu powybijani, parszywemu Szczurowi! � rykn�� Skomlik. - Nogi z rzyci
wyrw�, obiedwie!
- Chod� tu i przesta� drze� mord� - Nissir usiad�, wypi� duszkiem kubek piwa,
otar� w�sy. - Twoim je�cem pomiataj, co si� zmie�ci, ale od naszego wara. A ty,
Kayleigh, nie graj zucha. Sied� cicho i zacznij rozmy�liwa� o szafocie, co go baron
Lutz kaza� ju� ustawi� w miasteczku. Lista rzeczy, jakie ci na tym szafocie uczyni
ma�odobry, jest ju� spisana i, wierzaj mi, ma trzy �okcie d�ugo�ci. P� miasteczka ju�
robi zak�ady, do kt�rego punktu wytrzymasz. Oszcz�dzaj tedy si�y, Szczurze. Sam
postawi� ma�� sumk� i licz�, �e nie zrobisz mi zawodu i zdzier�ysz przynajmniej do
kastrowania.
Kayleigh splun��, odwracaj�c g�ow�, na ile pozwala� zaci�ni�ty na szyi
rzemie�. Skomlik podci�gn�� pas, zmierzy� z�owrogim spojrzeniem przycupni�t� na
zydlu Ciri, po czym do��czy� do kompanii za sto�em, kln�c, albowiem w
przyniesionym przez karczmarza dzbanie zosta�y ju� wy��cznie nik�e �lady piany.
- Jake�cie wzi�li Kayleigha? - spyta�, sygnalizuj�c ober�y�cie ch��
rozszerzenia zam�wienia. - I to �ywego? Bo temu, �e�cie pozosta�ych Szczur�w
wysiekli, wiary nie dam.
- Po prawdzie - odrzek� Vercta, krytycznie przygl�daj�c si� temu, co w�a�nie
wyd�uba� by� z nosa - to szcz�cie mieli�my, i tyle. Samojeden by�. Od szajki si� od��-
czy� i do Nowej Ku�nicy do dziewuchy przyskaka� na nock�. So�tysina wiedzia�, �e
niedaleko stoimy, da� zna�. Zd��yli�my przed �witaniem, zgarn�li�my go na sianku,
ani kwikn��.
- A z dziewk� jego zabawilim si� pospo�u - zarechota� grubas z czubem. - Je�li
jej Kayleigh nock� nie wygodzi�, nie by�o jej krzywdy. My�my jej rankiem tak
wygodzili, �e p�niej ni r�k�, ni nog� ruszy� nie mog�a!
- To z was, powiadam, pierdo�y s� i durnie - oznajmi� Skomlik gromko i
drwi�co. - Przech�do�yli�cie �adny pieni�dz, g�uptaki wy. Miast czas na dziewk�
traci�, by�o �elazo rozgrza� i Szczura wypyta�, gdzie banda nocuje. Mogli�cie
wszystkich mie�, Giselhera i Reefa... Za Giselhera Varnhageny z Sardy dwadzie�cia
floren�w dawali ju� rok temu. A za ow� gamratk�, jak jej tam... Mistel chyba... Za ni�
prefekt jeszcze wi�cej by da� po tym, co jego bratankowi uczyni�a pod Druigh, wtedy
gdy Szczury konw�j oskubali.
- Ty�, Skomlik - skrzywi� si� Vercta - albo z przyrodzenia g�upi, albo ci �ycie
ci�kie rozum ze �ba wyjad�o. Jest nas sze�ciu. Mia�em samosz�st na ca�� szajk�
uderzy�, czy jak? A nagrodzie nas i tak nie min��. Baron Lutz w loszku Kayleighowi
pi�t przygrzeje, czasu nie posk�pi, wierzaj mi. Kayleigh wszystko wy�piewa, wyda ich
schowki i kwatery, tedy si�� i kup� p�jdziemy, osaczymy band�, wybierzemy jako raki
ze saka.
- A ju�ci. B�d� to czeka�. Dowiedz� si�, �e Kayleigha wzi�li�cie i utaj� w
inszych schowkach i komyszach. Nie, Vercta, trza ci zagl�dn�� prawdzie w oczy:
spaskudzili�cie. Zamienili�cie nagrod� na babi kiep. Tacy�cie s�, znaj� was... jeno
kiep wam na my�li.
- Same� kiep! - Vercta zerwa� si� zza sto�u. - Tak ci pilno, to sam si� za
Szczurami pu�� razem z twoimi bohaterami! Ale bacz, bo na Szczur�w i��, mo�ci
nilfgaardzki pacho�ku, to nie to, co niedoros�e dziewuszki �apa�!
Nissirowie i �apacze zacz�li wrzeszcze� i obrzuca� si� nawzajem
wyzwiskami. Ober�ysta pr�dko poda� piwo, wyrywaj�c pusty dzban z r�k grubasa z
czubem, zamierzaj�cego si� ju� naczyniem na Skomlika. Piwo szybko z�agodzi�o
sp�r, sch�odzi�o gard�a i uspokoi�o temperamenty.
- Je�� dawaj! - wrzasn�� grubas do karczmarza. - Jajecznicy z kie�bas�, fasoli,
chleba i sera!
- I piwa!
- Co tak ga�y wyba�uszasz, Skomlik? My dzi� przy groszu s�! Obralim
Kayleigha z konia, sakiewki, b�yskotek, miecza, siod�a i ko�ucha, wszystko
sprzedalim krasnoludom!
- Dziewki jego buciki czerwone tako� sprzedalim. I korale!
- Ho, ho, tedy jest za co wypi�, w rzeczy samej! Radem!
- A czemu� to tak rad? My mamy za co wypi�, nie ty. Ty ze swego wa�nego
je�ca jeno smarki spod nosa mo�esz zdj�� albo ze wsz�w go wyiska�! Jaki jeniec,
taki �up, ha, ha!
- Wy psie syny!
- Ha, ha, siadaj, �artowalim, zawrzyj g�b�!
- Wypijmy na zgod�! My ugaszczamy!
- Gdzie ta jajecznica, karczmarzu, �eby ci� d�uma z�ar�a! Skorzej!
- I piwo dawaj!
Skulona na zydelku Ciri unios�a g�ow�, napotykaj�c wpatrzone w ni� w�ciekle
zielone oczy Kayleigha, widoczne spod zmierzwionej grzywy jasnych w�os�w.
Przeszy� j� dreszcz. Twarz Kayleigha, cho� niebrzydka, by�a z�a, bardzo z�a. Ciri
natychmiast zrozumia�a, �e ten niewiele starszy od niej ch�opak zdolny jest do
wszystkiego.
- Chyba mi ci� bogowie zes�ali - szepn�� Szczur, �widruj�c j� zielonym
spojrzeniem. - Pomy�le� tylko, nie wierz� w nich, a zes�ali. Nie ogl�daj si�, ma�a
idiotko. Musisz mi pom�c... Nadstaw uszu, zaraza...
Ciri skuli�a si� jeszcze bardziej, opu�ci�a g�ow�.
- S�uchaj - zasycza� Kayleigh, i�cie po szczurzemu b�yskaj�c z�bami. - Za
chwil�, gdy b�dzie t�dy przechodzi� ober�ysta, zawo�asz... S�uchaj mnie, u czarta...
- Nie - szepn�a. - Zbij� mnie...
Usta Kayleigha skrzywi�y si�, a Ciri natychmiast zrozumia�a, �e pobicie przez
Skomlika wcale nie jest najgorszym, co mo�e j� spotka�. Chocia� Skomlik by� wielki,
a Kayleigh chudy i w dodatku zwi�zany, instynktownie czu�a, kogo nale�y bardziej si�
ba�.
- Je�li mi pomo�esz - szepn�� Szczur - to ja pomog� tobie. Ja nie jestem sam.
Ja mam druh�w takich, kt�rzy nie zostawiaj� w biedzie... Rozumiesz? Ale gdy moi
druhowie nadci�gn�, gdy si� zacznie, nie mog� tkwi� przy tym s�upie, bo mnie te
�otry usiek�... Nadstaw uszu, psiakrew. Powiem ci, co masz zrobi�...
Ciri opu�ci�a g�ow� jeszcze ni�ej. Usta jej dr�a�y.
�apacze i Nissirowie �arli jajecznic�, ciamkaj�c jak dziki. Karczmarz
przemiesza� w saganie i doni�s� na st� nast�pny dzbanek piwa i bochen pytlowego
chleba.
- G�odna jestem! - zapiszcza�a pos�usznie, bledn�c lekko. Ober�ysta zatrzyma�
si�, spojrza� na ni� przyja�nie, potem obejrza� si� ku ucztuj�cym.
- Mo�na jej da�, panie?
- Won! - wrzasn�� niewyra�nie Skomlik, czerwieniej�c i pluj�c jajecznic�. -
Wara od niej, kr�ciro�nie zasrany, bo ci giry poprzetr�cam! Nie wolno! A ty sied�
cicho, powsinogo, bo ci�...
- Ej�e, Skomlik, c�e� to, obindasi�, czy jak? - wtr�ci� si� Vercta, z wysi�kiem
prze�ykaj�c ob�o�ony cebul� chleb. - Patrzcie go, ch�opaki, wolichwosta jednego, sam
�re za cudze pieni�dze, a dziewuszce �a�uje. Daj jej misk�, gospodarzu. Ja p�ac� i ja
m�wi�, komu da�, a komu nie. A komu to si� nie podoba, to mo�e zaraz dosta� w
szczeciniaty ryj.
Skomlik poczerwienia� jeszcze bardziej, ale nic nie powiedzia�.
- Co� mi si� jeszcze przypomnia�o - doda� Vercta. - Mus Szczura nakarmi�,
�eby nie skapia� w drodze, boby nas baron ze sk�ry ob�upi�, wierzaj mi. Dziewka go
nakarmi. Hej, gospodarzu! Narychtuj jad�a jakiego dla nich! A ty, Skomlik, co tam
burczysz? Co ci nie w smak?
- Baczenie trza na ni� mie� - �apacz wskaza� Ciri ruchem g�owy - bo to jaka�
dziwna ptaszka. Gdyby to by�a zwyk�a dziewka, toby si� Nilfgaard za ni� nie ugania�,
prefekt nagrody by nie obiecywa�...
- Czy ona zwyk�a, czy niezwyk�a - zarechota� grubas z czubem - to si� zaraz
pokaza� mo�e, wystarczy jej mi�dzy nogi zajrze�! Co wy na to, ch�opy? We�miem j�
do stod�ki na chwilk�?
- Ani mi si� jej wa� tkn��! - warkn�� Skomlik. - Nie pozwol�!
- O wa! Pyta� ciebie b�dziem!
- Sp�r m�j i g�owa moja w tym, by j� ca�o dowie��! Prefekt z Amarillo...
- Sramy na prefekta twego. Za nasze pieni�dze pi�e�, a nam poch�d�ki
�a�ujesz? Ej�e, Skomlik, nie b�d��e sknera! A g�owa ci nie spadnie, nie bojaj si�, ani
sp�r ci� nie minie! Ca�� dowieziesz. Dziewka nie p�cherz rybi, od �ciskania nie
puknie!
Nissirowie wybuchn�li r��cym �miechem. Towarzysze Skomlika zawt�rowali.
Ciri zatrz�s�a si�, zblad�a, unios�a g�ow�. Kayleigh u�miechn�� si� drwi�co.
- Ju� zrozumia�a�? - zasycza� zza lekko u�miechni�tych warg. - Gdy si�
popij�, wezm� si� za ciebie. Zmaltretuj�. Jedziemy na jednym w�zku. R�b, co
kaza�em. Uda si� mnie, uda si� i tobie....
- Jad�o gotowe! - zawo�a� ober�ysta. Nie mia� nilfgaardzkiego akcentu. -
Podejd�, panieneczko!
- N� - szepn�a Ciri, odbieraj�c od niego misk�.
- Co?
- N�. Pr�dko.
- Je�li ma�o, na�ci wi�cej! - zawo�a� nienaturalnie karczmarz, zezuj�c w
kierunku ucztuj�cych i dok�adaj�c kaszy do miski. - Odejd�, prosz� ci�.
- N�.
- Odejd�, bo ich zawo�am... Nie mog�... Spal� karczm�.
- N�.
- Nie. �al mi ci�, c�rko, ale nie mog�. Nie mog�, pojmij to. Odejd�...
- Z tej karczmy - wyrecytowa�a dr��cym g�osem s�owa Kayleigha - nikt nie
wyjdzie �ywy. N�. Pr�dko. A jak si� zacznie, uciekaj.
- Trzymaj misk�, niezgu�o! - krzykn�� ober�ysta, obracaj�c si� tak, by zas�oni�
sob� Ciri. By� blady i lekko szcz�ka� z�bami. - Bli�ej patelni!
Poczu�a zimne dotkni�cie kuchennego no�a, kt�ry wsun�� jej za pasek,
zas�aniaj�c trzonek kubraczkiem.
- Bardzo dobrze - sycza� Kayleigh. - Usi�d� tak, by mnie zas�oni�. Postaw mi
misk� na kolanach. W lew� r�k� bierz �y�k�, w praw� n�. I pi�uj powr�z. Nie tu, g�upia.
Pod �okciem, na s�upie. Uwa�aj, patrz�.
Ciri poczu�a sucho�� w gardle. Pochyli�a g�ow� prawie do miski.
- Karm mnie i jedz sama - zielone oczy wpatrywa�y si� w ni� spod
p�przymkni�tych powiek, hipnotyzowa�y. - I pi�uj, pi�uj. Odwa�nie, ma�a. Je�li uda si�
mnie, uda si� i tobie...
Prawda, pomy�la�a Ciri, tn�c powr�z. N� �mierdzia� �elazem i cebul�, ostrze
mia� wg��bione od wielokrotnego ostrzenia. On ma racj�. Czy ja wiem, dok�d wioz�
mnie te �otry? Czy ja wiem, czego chce ode mnie ten nilfgaardzki prefekt? Mo�e i na
mnie czeka w tym ca�ym Amarillo mistrz ma�odobry, mo�e czeka ko�o, �widry i
kleszcze, czerwone �elazo... Nie dam si� zawie�� jak owca do szlachtuza. Ju� lepiej
zaryzykowa�...
Z hukiem wylecia�o okno, razem z ram� i ci�ni�tym z zewn�trz pie�kiem do
r�bania drewna, wszystko wyl�dowa�o na stole, czyni�c spustoszenie w�r�d misek i
kufli. W �lad za pie�kiem na st� wskoczy�a jasnow�osa, kr�tko ostrzy�ona
dziewczyna w czerwonym kubraczku i wysokich l�ni�cych butach si�gaj�cych
powy�ej kolan. Kl�cz�c na stole, zawin�a mieczem. Jeden 'z Nissir�w, najwolniejszy,
kt�ry nie zd��y� zerwa� si� i odskoczy�, run�� do ty�u wraz z �aw�, buchaj�c
krwi� z rozp�atanego gard�a. Dziewczyna zwinnie sturla�a si� ze sto�u, robi�c miejsce
dla wskakuj�cego oknem ch�opaka w kr�tkim haftowanym p�ko�uszku.
- Szczuuuryyyyy!! - wrzasn�� Vercta, szamocz�c si� z mieczem zapl�tanym w
pas.
Grubas z czubem doby� broni, skoczy� w stron� kl�cz�cej na pod�odze
dziewczyny, zamachn�� si�, ale dziewczyna, cho� na kolanach, zwinnie sparowa�a
cios, odtoczy�a si�, a ten w p�ko�uszku, kt�ry wskoczy� za ni�, zamaszy�cie ci��
Nissira w skro�. Grubas pad� na pod�og�, mi�kn�c nagle jak przewracany siennik.
Drzwi karczmy otwar�y si� pod kopniakiem, do izby wpad�y dwa nast�pne
Szczury. Pierwszy by� wysoki i czarniawy, nosi� nabijany guzami kaftan i szkar�atn�
przepask� na czole. Ten dwoma szybkimi ciosami miecza pos�a� dw�ch �apaczy w
przeciwleg�e k�ty, �ci�� si� z Verct�. Drugi, barczysty i jasnow�osy, szerokim
uderzeniem rozp�ata� Remiza, szwagra Skomlika. Pozostali rzucili si� do ucieczki,
zmierzaj�c do drzwi kuchennych. Ale Szczury ju� wdziera�y si� i tamt�dy - z zaplecza
wyskoczy�a nagle ciemnow�osa dziewczyna w bajecznie kolorowym stroju. Szybkim
sztychem przebi�a jednego z �apaczy, m�y�cem odp�dzi�a drugiego, a zaraz potem
zar�ba�a karczmarza, nim ten zd��y� krzykn��, kim jest.
Izb� nape�ni� wrzask i szcz�k mieczy. Ciri ukry�a si� za s�upem.
- Mistle! - Kayleigh, zerwawszy nadci�te powrozy, mocowa� si� rzemieniem,
wci�� wi���cym mu szyj� do s�upa. - Giselher! Reef. Do mnie!
Szczury by�y jednak zaj�te walk� - krzyk Kayleigha
us�ysza� tylko Skomlik. �apacz odwr�ci� si� i zamierzy� do pchni�cia, chc�c
przygwo�dzi� Szczura do s�upa. Ciri zareagowa�a b�yskawicznie i odruchowo -
podobnie jak podczas walki z wiwern� w Gors Velen, podobnie jak na Thanedd,
wszystkie wyuczone w Kaer Morhen ruchy wykona�y si� nagle same, prawie bez jej
udzia�u. Wyskoczy�a zza s�upa, zawirowa�a w piruecie, wpad�a na Skomlika i silnie
uderzy�a go biodrem. By�a za ma�a i za drobna, by odrzuci� wielkiego �apacza, ale
uda�o si� jej zak��ci� rytm jego ruchu. I zwr�ci� na siebie jego uwag�.
- Ty wyw�oko!
Skomlik zamachn�� si�, miecz zawy� w powietrzu. Cia�o Ciri ponownie samo
wykona�o oszcz�dny unik, a �apacz o ma�o si� nie przewr�ci�, lec�c za rozp�dzon�
kling�. Kln�c plugawi�, cia� jeszcze raz, wk�adaj�c w cios ca�� si��. Ciri uskoczy�a
zwinnie, pewnie l�duj�c na lew� stop�, zawirowa�a w odwrotnym piruecie. Skomlik
cia� jeszcze raz, ale i tym razem nie by� w stanie jej dosi�gn��.
Mi�dzy nich zwali� si� nagle Vercta, obryzguj�c obydwoje krwi�. �apacz cofn��
si�, rozejrza�. Otacza�y go wy��cznie trupy. I Szczury zbli�aj�ce si� ze wszystkich
stron z nastawionymi mieczami.
- St�jcie - powiedzia� zimno czarniawy w szkar�atnej przepasce, uwalniaj�c
wreszcie Kayleigha. - Wygl�da na to, �e on bardzo chce zar�ba� t� dziewczyn�. Nie
wiem dlaczego. Nie wiem te�, jakim cudem nie uda�o mu si� to do tej pory. Ale dajmy
mu szans�, skoro tak bardzo chce.
- Dajmy i jej szans�, Giselher - powiedzia� ten barczysty. - Niech to b�dzie
uczciwa walka. Daj jej jakie� �elazo, Iskra.
Ciri poczu�a w d�oni r�koje�� miecza. Nieco zbyt ci�kiego.
Skomlik sapn�� w�ciekle, rzuci� si� na ni�, wywijaj�c brzeszczotem w
rozmigotanym m�y�cu. By� powolny - Ciri unika�a ci�� w szybkich zwodach i
p�obrotach, nawet nie pr�buj�c parowa� sypi�cych si� na ni� uderze�. Miecz s�u�y�
jej tylko jako przeciwwaga u�atwiaj�ca uniki.
- Niesamowite - za�mia�a si� kr�tko ostrzy�ona. - To akrobatka!
- Szybka jest - powiedzia�a ta wielobarwna, kt�ra da�a jej miecz. - Szybka jak
elfka. Hej, ty, gruby! Mo�e jednak wola�by� kogo� z nas? Z ni� ci nie wychodzi!
Skomlik cofn�� si�, rozejrza�, nagle niespodziewanie skoczy�, godz�c w Ciri
sztychem, wyci�gni�ty niby czapla z wystawionym dziobem. Ciri unikn�a pchni�cia
kr�tkim zwodem, zawirowa�a. Przez sekund� widzia�a nabrzmia��, pulsuj�c� �y�� na
szyi Skomlika. Wiedzia�a, �e w pozycji, w jakiej si� znalaz�, nie jest w stanie unikn��
ciosu ani sparowa�. Wiedzia�a, gdzie i jak nale�y uderzy�.
Nie uderzy�a.
- Do�� tego - poczu�a na ramieniu r�k�. Dziewczyna w wielobarwnym stroju
odepchn�a j�, jednocze�nie dwa inne Szczury - ten w p�ko�uszku i ta kr�tko
ostrzy�ona, zepchn�y Skomlika w k�t izby, szachuj�c go mieczami.
- Do�� tej zabawy - powt�rzy�a kolorowa, odwracaj�c Ciri ku sobie. - To troch�
za d�ugo trwa. I to z twojej winy, pannico. Mo�esz zabi�, a nie zabijasz. Co� mi si�
zdaje, �e nie po�yjesz d�ugo.
Ciri wzdrygn�a si�, patrz�c w wielkie ciemne oczy o kszta�cie migda��w,
widz�c ods�oni�te w u�miechu z�by, tak drobne, �e u�miech ten wygl�da� upiornie.
To nie by�y ludzkie oczy ani ludzkie z�by. Wielobarwna dziewczyna by�a elfk�.
- Czas wia� - powiedzia� ostro Giselher, ten ze szkar�atn� przepask�,
najwyra�niej przyw�dca. - To rzeczywi�cie za d�ugo trwa! Mistle, wyko�cz drania.
Kr�tko ostrzy�ona zbli�y�a si�, unosz�c miecz.
- Lito�ci! - wrzasn�� Skomlik, padaj�c na kolana. - Darujcie �yciem! Ja dzieci
ma�e mam... Malutkie...
Dziewczyna ci�a ostro, skr�caj�c si� w biodrach. Krew sikn�a na bielon�
�cian� szerok�, nieregularn� smug� karminowych punkcik�w.
- Nie cierpi� malutkich dzieci - powiedzia�a ostrzy�ona, szybkim ruchem
zrzucaj�c palcami krew ze zbrocz�.
- Nie st�j, Mistle - ponagli� j� ten ze szkar�atn� przepask�. - Do koni! Trzeba
wia�! To nilfgaardzka osada, nie mamy tu przyjaci�!
Szczury b�yskawicznie wybieg�y z karczmy. Ciri nie wiedzia�a, co robi�, ale nie
mia�a czasu si� zastanawia�. Mistle, ta kr�tko ostrzy�ona, popchn�a j� w kierunku
drzwi.
Przed karczm�, w�r�d skorup kufli i ogryzionych ko�ci, le�a�y trupy Nissir�w
pilnuj�cych wej�cia. Od strony wsi nadbiegali uzbrojeni w oszczepy osadnicy, ale na
widok wypadaj�cych na podw�rze Szczur�w natychmiast znikli mi�dzy cha�upami.
- Konno je�dzisz? - krzykn�a Mistle do Ciri.
- Tak...
- To jazda, chwytaj kt�rego� i w skok! Jest nagroda za nasze g�owy, a to jest
nilfgaardzka wie�! Wszyscy ju� �api� za �uki i rohatyny! W skok, za Giselherem!
�rodkiem uliczki! Trzymaj si� z daleka od cha�up!
Ciri przefrun�a nad nisk� barierk�, chwyci�a wodze jednego z koni �apaczy,
wskoczy�a na siod�o, trzasn�a konia po zadzie p�azem miecza, kt�rego nie wypu�ci�a
z gar�ci. Posz�a w ostry galop, wyprzedzaj�c Kayleigha i wielobarwn� elfk�, kt�r�
nazywano Iskr�. Pogna�a za Szczurami w kierunku m�yna. Zobaczy�a, jak zza w�g�a
jednej z chat wyskakuje cz�owiek z kusz�, mierz�c w plecy Giselhera.
- R�b go! - us�ysza�a z ty�u. - R�b go, dziewczyno!
Ciri odchyli�a si� w siodle, szarpni�ciem wodzy i naciskiem stopy zmuszaj�c
galopuj�cego konia do zmiany kierunku, zawin�a mieczem. Cz�owiek z kusz�
odwr�ci� si� w ostatniej chwili, zobaczy�a jego wykrzywion� z przera�enia twarz.
Wzniesiona do ci�cia r�ka zawaha�a si� na moment, co wystarczy�o, by galop
przeni�s� j� obok. Us�ysza�a szcz�k zwalnianej ci�ciwy, ko� zakwicza�, miotn��
zadem i stan�� d�ba. Ciri skoczy�a, wyrywaj�c nogi ze strzemion, zwinnie
wyl�dowa�a, padaj�c w przykl�k. Nadje�d�aj�ca Iskra zwis�a z siod�a w ostrym
zamachu, ci�a kusznika w potylic�. Kusznik run�� na kolana, przechyli� si� do przodu
i plusn�� czo�em w ka�u��, rozbryzguj�c b�oto. Zraniony ko� r�a� i ciska� si� obok,
wreszcie pogna� mi�dzy cha�upy, wierzgaj�c silnie.
- Ty idiotko! - wrzasn�a elfka, w p�dzie mijaj�c Ciri. - Ty cholerna idiotko!
- Wskakuj! - krzykn�� Kayleigh, podje�d�aj�c do niej. Ciri podbieg�a, chwyci�a
wyci�gni�t� r�k�. P�d poderwa� j�, staw w barku a� zatrzeszcza�, ale zdo�a�a
wskoczy� na konia, przywieraj�c do plec�w jasnow�osego Szczura. Poszli w cwa�,
mijaj�c Iskr�. Elfka zawr�ci�a, �cigaj�c jeszcze jednego kusznika, kt�ry rzuci� bro� i
zmyka� w kierunku wr�t stodo�y. Iskra dogna�a go bez trudu. Ciri odwr�ci�a g�ow�.
Us�ysza�a jak ci�ty kusznik zawy�, kr�tko, dziko, jak zwierz�.
Dogoni�a ich Mistle ci�gn�ca osiod�anego luzaka. Krzykn�a co�, Ciri nie
zrozumia�a s��w, ale poj�a w lot. Pu�ci�a plecy Kayleigha, zeskoczy�a na ziemi� w
pe�nym p�dzie, podbieg�a do luzaka, niebezpiecznie zbli�aj�c si� do zabudowa�.
Mistle rzuci�a jej wodze, obejrza�a si� i krzykn�a ostrzegawczo. Ciri odwr�ci�a si� w
sam� por�, by zwinnym p�obrotem unikn�� zdradzieckiego pchni�cia w��czni�
zadanego przez kr�pego osadnika, kt�ry wy�oni� si� z chlewa.
To, co sta�o si� p�niej, przez d�ugi czas prze�ladowa�o j� w snach. Pami�ta�a
wszystko, ka�dy ruch. P�obr�t, kt�ry ocali� j� przed grotem w��czni, ustawi� j� w
idealnej pozycji. W��cznik natomiast, mocno wychylony do przodu, nie by� w stanie
ani odskoczy�, ani zas�oni� si� trzymanym obur�cz drzewcem. Ciri ci�a p�asko,
wykr�caj�c si� w odwrotny p�piruet. Przez moment widzia�a otwieraj�ce si� do
krzyku usta w twarzy poro�ni�tej szczecin� kilkudniowego zarostu. Widzia�a
przed�u�one �ysin� czo�o, jasne powy�ej linii, nad kt�r� czapka lub kapelusz chroni�y
przed opalenizn�. A potem wszystko, co widzia�a, przes�oni�a fontanna krwi.
Wci�� trzyma�a konia za wodze, a ko� sp�oszy� si� makabrycznym wyciem,
targn��, zwalaj�c j� na kolana. Ciri nie wypu�ci�a wodzy. Ranny wy� i charcza�,
konwulsyjnie rzuca� si� w�r�d s�omy i gnoju, a krew sika�a z niego jak z wieprza.
Poczu�a, jak �o��dek podje�d�a jej do gard�a.
Tu� obok wry�a konia Iskra. Chwytaj�c wodze tupi�cego luzaka, szarpn�a,
stawiaj�c na nogi wci�� uczepion� rzemienia Ciri.
- Na siod�o! - wrzasn�a. - I rysi�!
Ciri powstrzyma�a md�o�ci, wskoczy�a na kulbak�. Na mieczu, kt�ry wci��
trzyma�a w d�oni, by�a krew. Z trudem opanowa�a ch��, by odrzuci� �elazo jak
najdalej od siebie.
Spomi�dzy cha�up wypad�a Mistle, �cigaj�c dw�ch ludzi. Jeden zdo�a�
zemkn��, przeskakuj�c p�ot, drugi, ci�ty kr�tko, upad� na kolana, obur�cz chwyci� si�
za g�ow�.
Obie z elfk� zerwa�y si� do galopu, ale po chwili wry�y konie, zapieraj�c si� w
strzemionach, bo od strony m�yna wraca� Giselher z innymi Szczurami. Za nimi,
dodaj�c sobie odwagi wrzaskiem, p�dzi�a gromada uzbrojonych osadnik�w.
- Za nami! - wrzasn�� w p�dzie Giselher. - Za nami, Mistle! Do rzeczki!
Mistle, przechylona w bok, �ci�gn�a wodze, zawr�ci�a konia i pocwa�owa�a za
nim, przesadzaj�c niskie op�otki. Ciri przywar�a twarz� do grzywy i pu�ci�a si� za ni�.
Tu� obok przegalopowa�a Iskra. P�d rozwiewa� jej pi�kne ciemne w�osy, ods�aniaj�c
ma�e, szpiczaste zako�czone ucho ozdobione filigranowym kolczykiem.
Raniony przez Mistle wci�� kl�cza� po�rodku drogi, ko�ysz�c si� i obur�cz
trzymaj�c za zakrwawion� g�ow�. Iskra zatoczy�a koniem, podcwa�owa�a do niego, z
g�ry r�bn�a mieczem, mocno, z ca�ej si�y. Ranny zawy�. Ciri zobaczy�a, jak odci�te
palce prysn�y na boki niby szczapki z roz�upywanego polana, pad�y na ziemi� jak
t�uste bia�e robaki.
Z najwy�szym trudem powstrzyma�a wymioty.
Przy dziurze w palisadzie czekali na nich Mistle i Kayleigh, reszta Szczur�w
by�a ju� daleko. Ca�� czw�rk� poszli w ostry, wyci�gni�ty cwa�, przegalopowali przez
rzeczk�, rozbryzguj�c wod�, tryskaj�c� powy�ej ko�skich �b�w. Pochyleni, przytuleni
policzkami do grzyw wdarli si� na piaszczyst� skarp�, pognali przez fioletow� od �ubinu
��k�. Iskra, maj�ca najlepszego konia, wysforowa�a si� do przodu.
Wpadli w las, w mokry cie�, mi�dzy pnie buk�w. Dogonili Giselhera i
pozosta�ych, ale zwolnili tylko na moment. Gdy przemierzyli las i wjechali na
wrzosowiska, poszli znowu w cwa�. Wkr�tce Ciri i Kayleigh zacz�li zostawa� w tyle,
konie �apaczy nie by�y w stanie dotrzyma� kroku pi�knym, rasowym wierzchowcom
Szczur�w. Ciri mia�a dodatkowy k�opot - na wielkim koniu ledwo si�ga�a stopami
strzemion, a w cwale nie by�a w stanie dopasowa� pu�lisk. Umia�a je�dzi� bez
strzemion nie gorzej ni� w strzemionach, ale wiedzia�a, �e w tej pozycji d�ugo nie
wytrzyma galopu.
Szcz�ciem, po kilku minutach Giselher zwolni� tempo i powstrzyma�
czo��wk�, pozwalaj�c, by ona i Kayleigh do��czyli. Ciri przesz�a w k�us. Skr�ci�
pu�lisk nadal nie mog�a, w rzemieniu brakowa�o dziurek. Nie zwalniaj�c prze�o�y�a
praw� nog� nad ��kiem i usiad�a po damsku.
Mistle, widz�c je�dzieck� pozycj� dziewczynki, wybuchn�a �miechem.
- Widzisz, Giselher? Nie tylko akrobatka, ale i wolty�erka! Ech, Kayleigh, sk�d
wytrzasn��e� t� diablic�?
Iskra, powstrzymuj�c sw� pi�kn� kasztank�, wci�� such� i rw�c� si� do
dalszego galopu, podjecha�a bli�ej, napieraj�c na hreczkowatego siwka Ciri. Ko�
zachrapa� i cofn�� si�, podrzucaj�c �eb. Ciri napi�a wodze, odchylaj�c si� w siodle.
- Czy wiesz, dlaczego jeszcze �yjesz, kretynko? - warkn�a elfka, odgarniaj�c
w�osy z czo�a. - Ch�opek, kt�rego mi�osiernie oszcz�dzi�a�, przedwcze�nie zwolni�
cyngiel, trafi� konia, miast ciebie. Inaczej mia�aby� be�t w plecach po lotki! Po co ty
ten miecz nosisz?
- Zostaw j�, Iskra - powiedzia�a Mistle, obmacuj�c mokr� od potu szyj� swego
wierzchowca. - Giselher, musimy zwolni�, bo zar�niemy konie! Przecie� nikt nas nie
�ciga.
- Chc� jak najszybciej przej�� Veld� - powiedzia� Giselher. - Za rzek�
odpoczniemy. Kayleigh, jak tw�j ko�?
- Wytrzyma. To nie dzianet, w wy�cigi nie p�jdzie, ale mocna bestia.
- No, to jazda.
- Zaraz - powiedzia�a Iskra. - A ta smarkula? Giselher obejrza� si�, poprawi�
szkar�atn� przepask� na czole, zatrzyma� wzrok na Ciri. Jego twarz, jej wyraz,
przypomina�y troch� Kayleigha - taki sam z�y grymas ust, takie same zmru�one oczy,
chude, wystaj�ce �uchwy. By� jednak starszy od jasnow�osego Szczura - sinawy cie�
na policzkach �wiadczy� o tym, �e goli� si� ju� regularnie.
- No w�a�nie - powiedzia� szorstko. - Co z tob�, dzierlatko?
Ciri spu�ci�a g�ow�.
- Pomog�a mi - odezwa� si� Kayleigh. - Gdyby nie ona, ten parszywy �apacz
przybi�by mnie do s�upa...
- We wsi - doda�a Mistle - widzieli, jak ucieka�a z nami. Jednego chlasn�a,
w�tpi�, �eby to prze�y�. To osadnicy z Nilfgaardu. Gdy dziewczyna wpadnie im w
�apy, zat�uk� j�. Nie mo�emy jej zostawi�.
Iskra parskn�a gniewnie, ale Giselher machn�� r�k�.
- Do Veldy - zadecydowa� - niech jedzie z nami. Potem si� zobaczy. Dosi�d�
no konia jak si� nale�y, dziewko. Je�li odstaniesz, nie b�dziemy si� ogl�da�.
Pojmujesz?
Ciri skwapliwie pokiwa�a g�ow�.
***
- Gadaj, dziewczyno. Co� ty za jedna? Sk�d jeste�? Jak si� nazywasz?
Dlaczego jecha�a� pod eskort�?
Ciri pochyli�a g�ow�. W czasie jazdy mia�a do�� czasu, by spr�bowa� wymy�li�
jak�� historyjk�. Wymy�li�a kilka. Ale herszt Szczur�w nie wygl�da� na takiego, kt�ry
uwierzy�by w kt�r�kolwiek.
- No - ponagli� Giselher. - Jecha�a� z nami kilka godzin. Popasasz z nami, a ja
jeszcze nie mia�em okazji pozna� brzmienia twego g�osu. Jeste� niemow�?
Ogie� wystrzeli� w g�r� p�omieniem i snopem iskier, zalewaj�c ruiny
pasterskiej chaty fal� z�otego blasku. Jak gdyby pos�uszny rozkazowi Giselhera,
ogie� o�wietli� twarz przes�uchiwanej, by tym �acniej mo�na by�o wykry� na niej
k�amstwo i fa�sz. Przecie� nie mog� powiedzie� im prawdy, pomy�la�a Ciri z
rozpacz�. To zb�jcy. Bryganci. Je�li dowiedz� si� o Nilfgaardczykach, o tym, �e
�apacze schwytali mnie dla nagrody, sami mog� zechcie� t� nagrod� zdoby�. Poza
tym prawda jest zbyt nieprawdopodobna, by mi uwierzyli.
- Wywie�li�my ci� z osady - ci�gn�� wolno herszt bandy. - Zabrali�my ci� tu,
do jednej z naszych kryj�wek. Dosta�a� je��. Siedzisz przy naszym ogniu. Gadaj
wi�c, kim jeste�!
- Daj jej spok�j - odezwa�a si� nagle Mistle. - Gdy patrz� na ciebie, Giselher,
widz� nagle Nissira, �apacza albo jednego z tych nilfgaardzkich skurwysyn�w. I
czuj� si� jak na �ledztwie, przywi�zana w lochu do katowskiej �awy!
- Mistle ma racj� - rzek� ten jasnow�osy, nosz�cy p�ko�uszek. Ciri drgn�a,
s�ysz�c jego akcent. - Dziewczyna najwyra�niej nie chce m�wi�, kim jest, i ma do
tego prawo. Ja, gdy do was do��czy�em, te� by�em ma�om�wny. Nie chcia�em
zdradza�, �e by�em jednym z nilfgaardzkich skurwysyn�w...
- Nie ple�, Reef - machn�� r�k� Giselher. - Z tob� by�o co innego. A ty, Mistle,
te� przesadzasz. To nie jest �adne �ledztwo. Chc�, by powiedzia�a, kim jest i sk�d
jest. Gdy si� dowiem, wska�� jej drog� do domu, i tyle. Jak mam to zrobi�, gdy nie
wiem...
- Nic nie wiesz - Mistle odwr�ci�a oczy. - Nawet tego, czy ona w og�le ma
dom. A ja s�dz�, �e nie ma. �apacze zgarn�li j� z go�ci�ca, bo by�a sama. To
podobne do tych tch�rz�w. Je�li ka�esz jej i��, gdzie j� oczy ponios�, samotna nie
prze�yje w g�rach. Rozedr� j� wilki albo skona z g�odu.
- Co wi�c mamy z ni� uczyni�? - powiedzia� m�odzie�czym basem ten
barczysty, d�gaj�c kijem p�on�ce g�ownie w ognisku. - Odstawi� w pobli�e jakiej�
wsi?
- �wietny pomys�, Asse - zadrwi�a Mistle. - Ch�opk�w nie znasz? Im brakuje
teraz r�k do pracy. Zagoni� dziewczyn� do pasania byd�a, przetr�ciwszy wprz�d
nog�, by nie mog�a uciec. Nocami b�dzie traktowana jak niczyja, a wi�c wsp�lna
w�asno��. B�dzie p�aci� za wikt i dach nad g�ow�, wiesz jak� monet�. A na wiosn�
dostanie gor�czki po�ogowej, rodz�c czyjego� bachora w brudnym chlewie.
- Je�li zostawimy jej konia i miecz - wycedzi� wolno Giselher, wci�� patrz�c na
Ciri - to nie chcia�bym znale�� si� w sk�rze ch�opa, kt�ry chcia�by przetr�ci� jej nog�.
Albo zrobi� bachora. Widzieli�cie pl�s, kt�ry odta�czy�a w karczmie z tym �apaczem,
kt�rego p�niej zar�ba�a Mistle? On powietrze sieka�; a ona ta�czy�a jakby nigdy
nic... Ha, w samej rzeczy niewiele obchodz� mnie jej imi� i r�d, ale tego, gdzie
nauczy�a si� tych sztuczek, rad bym si� dowiedzie�...
- Sztuczki jej nie uratuj� - odezwa�a si� nagle Iskra, do tej pory zaj�ta
ostrzeniem miecza. - Ona umie tylko ta�czy�. �eby przetrwa�, trzeba umie� zabija�,
a tego ona nie potrafi.
- Chyba potrafi - wyszczerzy� z�by Kayleigh. - Gdy we wsi ci�a po szyi tego
ch�opin�, jucha polecia�a na p� s��nia w g�r�...
- A ona na ten widok o ma�o nie zemdla�a - parskn�a elfka.
- Bo to jeszcze dzieciak - wtr�ci�a Mistle. - Ja domy�lam si�, kim ona jest i
gdzie nauczy�a si� sztuczek. Widywa�am ju� takie jak ona. To tancerka lub akrobatka
z jakiej� w�drownej trupy.
- A od kiedy to - parskn�a znowu Iskra - obchodz� nas tancerki i akrobatki?
Psiakrew, p�noc si� zbli�a, senno�� mnie ogarnia. Sko�czmy wreszcie z t� pust�
gadanin�. Trzeba si� wyspa� i odpocz��, by jutro o zmierzchu m�c by� w Ku�nicy.
Tamtejszy so�tys, nie zapomnieli�cie chyba o tym, wyda� Kayleigha Nissirom. Ca�a
wioska powinna wi�c zobaczy�, jak noc przybiera czerwone oblicze. A dziewczyna?
Ma konia, ma miecz. Jedno i drugie uczciwie zdoby�a. Dajmy jej troch� �arcia i
grosza. Za to, �e uratowa�a Kayleigha. I niech jedzie, dok�d zechce, niech si� sama
troszczy o siebie...
- Dobrze - powiedzia�a Ciri, zaciskaj�c usta i wstaj�c. Zapad�a cisza,
przerywana tylko potrzaskiwaniem ognia. Szczury patrzy�y na ni� ciekawie, czeka�y.
- Dobrze - powt�rzy�a, dziwi�c si� obcemu brzmieniu swego g�osu. - Nie
potrzebuj� was, nie prosi�am si�... I wcale nie chc� z wami by�! Odjad� zaraz...
- A wi�c jednak nie jeste� niemow� - stwierdzi� pos�pnie Giselher. - Potrafisz
m�wi� i to nawet zuchwale.
- Sp�jrzcie na jej oczy - parskn�a Iskra. - Sp�jrzcie, jak trzyma g�ow�.
Drapie�ny ptaszek! M�oda sokolica!
- Chcesz odjecha� - powiedzia� Kayleigh. - A dok�d, je�li mo�na wiedzie�?
- Co was to obchodzi? - krzykn�a Ciri, a oczy zap�on�y jej zielonym blaskiem.
- Czy ja was pytam, dok�d wy jedziecie? Nie obchodzi mnie to! I wy mnie te� nie
obchodzicie! Nie jeste�cie mi do niczego potrzebni! Potrafi�... Dam sobie rad�!
Sama!
- Sama? - powt�rzy�a Mistle, u�miechaj�c si� dziwnie. Ciri zamilk�a, opu�ci�a
g�ow�. Szczury milcza�y r�wnie�.
- Jest noc - powiedzia� wreszcie Giselher. - Noc� si� nie je�dzi. Nie je�dzi si�
samotnie, dziewczyno. Ten, kto jest sam, musi zgin��. Tam, ko�o koni, le�� derki i
futra. Wybierz sobie co�. Noce w g�rach s� ch�odne. Co tak na mnie wytrzeszczasz
te twoje zielone latarenki? Szykuj sobie legowisko i �pij. Musisz wypocz��.
Po chwili zastanowienia us�ucha�a. Gdy wr�ci�a, d�wigaj�c koc i futrzany b�am,
Szczury nie siedzia�y ju� dooko�a ogniska. Sta�y p�kolem, a czerwony odblask p�omienia
odbija� si� w ich oczach.
- Jeste�my Szczurami Pogranicza - powiedzia� z dum� Giselher. - Na mil�
wyw�szymy �up. Nie boimy si� pu�apek. I nie ma takiej rzeczy, kt�rej by�my nie
przegry�li. Jeste�my Szczury. Podejd� tu, dziewczyno.
Us�ucha�a.
- Ty nie masz nic - doda� Giselher, wr�czaj�c jej nabijany srebrem pas. - We�
wi�c cho� to.
- Nie masz niczego i nikogo - powiedzia�a Mistle, z u�miechem narzucaj�c jej
na ramiona zielony, at�asowy kabacik i wciskaj�c do r�k mere�kowan� bluzk�.
- Nie masz nic - powiedzia� Kayleigh, a prezentem od niego by� sztylecik w
pochwie skrz�cej si� od drogich kamieni. - Jeste� sama.
- Nie masz nikogo - powt�rzy� za nim Asse. Ciri przyj�a ozdobny pendent.
- Nie masz bliskich - powiedzia� z 'nilfgaardzkim akcentem Reef, wr�czaj�c jej
par� r�kawiczek z mi�ciutkiej sk�rki. - Nie masz �adnych bliskich i...
- Wsz�dzie b�dziesz obca - doko�czy�a pozornie niedbale Iskra, szybkim i
do�� bezceremonialnym ruchem wk�adaj�c na g�ow� Ciri berecik z ba�ancimi
pi�rami. - Wsz�dzie obca i zawsze inna. Jak mamy ci� nazywa�, ma�a sokoliczko?
Ciri spojrza�a jej w oczy.
- Gvalch'ca. Elfka za�mia�a si�.
- Kiedy ju� zaczniesz m�wi�, m�wisz w wielu j�zykach, Ma�a Sokoliczko!
Dobrze wi�c. B�dziesz nosi� imi� Starszego Ludu, imi�, kt�re sama dla siebie
wybra�a�. B�dziesz Falk�.
***
Falka.
Nie mog�a zasn��. Konie tupa�y i chrapa�y w ciemno�ciach, wiatr szumia� w
koronach jode�. Niebo skrzy�o si� od gwiazd. Jasno �wieci�o Oko, przez tak wiele dni
jej wierny przewodnik na skalistej pustyni. Oko wskazywa�o zach�d. Ale Ciri nie by�a
ju� pewna, czy to w�a�ciwy kierunek. Niczego nie by�a ju� pewna.
Nie mog�a zasn��, cho� po raz pierwszy od wielu dni czu�a si� bezpieczna.
Nie by�a ju� sama. Legowisko z ga��zi wymo�ci�a sobie na uboczu, daleko od
Szczur�w, kt�rzy spali na ogrzanej ogniem glinianej polepie zrujnowanego sza�asu.
By�a daleko od nich, ale czu�a ich blisko�� i obecno��. Nie by�a sama.
Us�ysza�a ciche kroki.
- Nie b�j si�. Kayleigh.
- Nie powiem im - szepn�� jasnow�osy Szczur, kl�kaj�c i pochylaj�c si� nad ni�
- o tym, �e szuka ci� Nilfgaard. Nie powiem o nagrodzie, jak� przyrzek� za ciebie
prefekt z Amarillo. Tam, w karczmie, uratowa�a� mi �ycie. Odwdzi�cz� ci si�. Czym�
mi�ym. Zaraz.
Po�o�y� si� obok niej, powoli i ostro�nie. Ciri usi�owa�a zerwa� si�, ale Kayleigh
przycisn�� j� do pos�ania, ruchem nie gwa�townym, ale silnym i stanowczym. Delikatnie
po�o�y� jej palce na ustach. Niepotrzebnie. Ciri by�a sparali�owana strachem, a ze
�ci�ni�tego, bole�nie suchego gard�a nie doby�aby krzyku, nawet gdyby chcia�a go
dobywa�. Ale nie chcia�a. Cisza i mrok by�y lepsze. Bezpieczniejsze. Swojskie, Kry�y
jej przera�enie i wstyd. J�kn�a.
- B�d� cicho, ma�a - szepn�� Kayleigh, powoli rozsznurowuj�c jej koszul�.
Wolno, �agodnymi ruchami zsun�� jej tkanin� z ramion, a d� koszuli podci�gn��
powy�ej bioder. - I nie b�j si�. Zobaczysz, jakie to przyjemne.
Ciri zatrz�s�a si� pod dotykiem suchej, twardej i szorstkiej d�oni. Le�a�a
nieruchomo, wypr�ona i spi�ta, przepe�niona obezw�adniaj�cym, pozbawiaj�cym
woli strachem i dojmuj�cym wstr�tem, atakuj�cymi skronie i policzki falami gor�ca.
Kayleigh wsun�� jej lewe rami� pod g�ow�, przyci�gn�� j� bli�ej do siebie, staraj�c si�
odsun�� r�k�, kt�r� kurczowo zaciska�a na podo�ku koszuli, nadaremnie usi�uj�c
�ci�gn�� go w d�. Zacz�a dygota�.
W otaczaj�cej ciemno�ci wyczu�a nag�e poruszenie, odebra�a wstrz�s,
us�ysza�a odg�os kopni�cia.
- Zwariowa�a�, Mistle? - warkn�� Kayleigh, unosz�c si� lekko.
- Zostaw j�, ty �winio.
- Odwal si�. Id� spa�.
- Zostaw jaw spokoju, powiedzia�am.
- A czy ja j� niepokoj�, czy co? Czy ona krzyczy albo si� wyrywa? Chc� j�
tylko utuli� do snu. Nie przeszkadzaj.
- Wyno� si� st�d, bo ci� dziabn�.
Ciri us�ysza�a zgrzyt sztyletu w metalowej pochwie.
- Ja nie �artuj� - powt�rzy�a Mistle, niewyra�nie majacz�c w mroku nad nimi. -
Wyno� si� do ch�opak�w. Ale ju�.
Kayleigh usiad�, zakl�� pod nosem. Wsta� bez s�owa i odszed� szybko.
Ciri poczu�a �zy tocz�ce si� po policzkach, szybko, coraz szybciej, wpe�zaj�ce
jak ruchliwe robaczki we w�osy przy uszach. Mistle po�o�y�a si� obok niej, troskliwie
okry�a futrem. Ale nie poprawi�a zadartej koszuli. Zostawi�a j� tak, jak by�a. Ciri znowu
zacz�a dygota�.
- Cicho, Falka. Ju� dobrze.
Mistle by�a ciep�a, pachnia�a �ywic� i dymem. Jej d�o� by�a mniejsza od d�oni
Kayleigha, delikatniejsza, mi�ksza. Przyjemniejsza. Ale dotyk wypr�y� Ciri
ponownie, ponownie skr�powa� ca�e cia�o l�kiem i wstr�tem, zwar� szcz�ki i zdusi�
gard�o. Mistle przywar�a do niej, przytulaj�c opieku�czo i szepcz�c uspokajaj�co, ale
w tym samym czasie jej drobna d�o� nieustaj�co pe�z�a jak ciep�y �limaczek,
spokojny, pewny, zdecydowany, �wiadom drogi i celu. Ciri poczu�a, jak �elazne c�gi
wstr�tu i strachu rozwieraj� si�, zwalniaj� chwyt, poczu�a, jak wymyka si� z ich
u�cisku i opada w d�, w d�, g��boko, coraz g��biej, w cieplutkie i mokre bajoro
rezygnacji i bezsilnej uleg�o�ci. Obrzydliwie i upokarzaj�co przyjemnej uleg�o�ci.
J�kn�a g�ucho, rozpaczliwie. Oddech Mistle parzy� szyj�, aksamitne i wilgotne
wargi po�askota�y rami�, obojczyk, wolniutko przesun�y si� ni�ej. Ciri zaj�cza�a
znowu.
- Cicho, Sokoliczko - szepn�a Mistle, ostro�nie wsuwaj�c jej rami� pod g�ow�.
- Ju� nie b�dziesz sama. Ju� nie.
***
Rano Ciri wsta�a o �wicie. Wy�lizn�a si� spod futer wolno i ostro�nie, nie
budz�c Mistle, �pi�cej z rozchylonymi ustami i przedramieniem na oczach.
Przedrami� pokrywa�a g�sia sk�rka. Ciri troskliwie okry�a dziewczyn�. Po chwili
wahania pochyli�a si�, delikatnie poca�owa�a j� w ostrzy�one, stercz�ce jak szczotka
w�osy. Mistle zamrucza�a przez sen. Ciri otar�a �z� z policzka.
Ju� nie by�a sama.
Reszta Szczur�w te� spa�a, kt�ry� chrapa� dono�nie, kt�ry� r�wnie dono�nie
pu�ci� b�ka. Iskra le�a�a z r�k� w poprzek piersi Giselhera, jej bujne w�osy by�y
rozsypane w nie�adzie. Konie parska�y i potupywa�y, dzi�cio� pra� w pie� sosny
kr�tkimi seriami uderze�.
Ciri zbieg�a nad strumie�. My�a si� d�ugo, dygoc�c od ch�odu. My�a si�
gwa�townymi ruchami roztrz�sionych r�k, staraj�c si� zmy� z siebie to, czego nie
mo�na ju� by�o zmy�. Po jej policzkach toczy�y si� �zy.
Falka.
Woda pieni�a si� i szumia�a na kamieniach, odp�ywa�a w dal, w mg��.
Wszystko odp�ywa�o w dal. W mg��.
Wszystko.
***
Byli wyrzutkami. Byli dziwn� zbieranin� stworzon� przez wojn�, nieszcz�cie i
pogard�. Wojna, nieszcz�cie i pogarda po��czy�y ich i wyrzuci�y na jeden brzeg, tak
jak wezbrana rzeka wyrzuca i osadza na pla�ach dryfuj�ce, czarne, wyg�adzone o
kamienie kawa�ki drewna.
Kayleigh ockn�� si� w�r�d dymu, po�ogi i krwi, w spl�drowanym kasztelu,
le��c mi�dzy trupami przybranych rodzic�w i rodze�stwa. Wlok�c si� przez zas�any
zw�okami dziedziniec, natkn�� si� na Reefa. Reef by� �o�nierzem z karnej ekspedycji,
kt�r� cesarz Emhyr var Emreis wys�a� do st�umienia rebelii w Ebbing. By� jednym z
tych, kt�rzy zdobyli i spl�drowali kasztel po dwudniowym obl�eniu. Zdobywszy
kasztel, towarzysze porzucili Reefa, chocia� Reef �y�. Ale troszczenie si� o rannych
nie le�a�o w zwyczaju rezun�w z nilfgaardzkich oddzia��w specjalnych.
Pocz�tkowo Kayleigh chcia� dobi� Reefa. Ale Kayleigh nie chcia� by� sam. A
Reef, tak jak i Kayleigh, mia� szesna�cie lat.
Razem lizali si� z ran. Razem zabili i ograbili poborc� podatk�w, razem raczyli
si� piwem w ober�y, a p�niej, jad�c przez wie� na zdobycznych koniach, rozrzucali
dooko�a reszt� zrabowanych pieni�dzy, za�miewaj�c si� przy tym do rozpuku.
Razem uciekali przed pogoni� Nissir�w i nilfgaardzkich patroli.
Giselher zdezerterowa� z armii. Prawdopodobnie by�a to armia w�adyki z Geso,
kt�ry sprzymierzy� si� z powsta�cami z Ebbing. Prawdopodobnie. Giselher nie bardzo
wiedzia�, dok�d zawlekli go werbownicy. By� w�wczas pijany w sztok. Gdy
wytrze�wia� i na musztrze dosta� pierwsze wciry od sier�anta, zwia�. Z pocz�tku tu�a�
si� samotnie, ale gdy Nilfgaardczycy rozgromili powsta�cz� konfederacj�, w lasach
zaroi�o si� od innych dezerter�w i zbieg�w. Zbiegowie szybko po��czyli si� w bandy.
Giselher przysta� do jednej z nich.
Banda �upi�a i pali�a wsie, napada�a na konwoje i transporty, topnia�a w dzikich
ucieczkach przed szwadronami nilfgaardzkiej jazdy. W czasie jednej z ucieczek
szajka nadzia�a si� w kniei na Le�ne Elfy i znalaz�a zag�ad�, znalaz�a niewidzialn�
�mier� sycz�c� szarymi pi�rami strza� lec�cych ze wszystkich stron. Jedna ze strza�
przebi�a na wylot bark Giselhera i przyszpili�a go do drzewa. T�, kt�ra nad ranem
wyci�gn�a strza�� i opatrzy�a ran�, by�a Aenyeweddien.
Giselher nigdy nie dowiedzia� si�, dlaczego elfy skaza�y Aenyeweddien na
banicj�, za jakie przewiny skaza�y j� na �mier� - bo dla wolnej elfki wyrokiem �mierci
by�a samotno�� w w�skim pasie ziemi niczyjej, dziel�cym Wolny Starszy Lud od
ludzi. Samotna elfka musi zgin��. Je�li nie znajdzie towarzysza.
Aenyeweddien znalaz�a towarzysza. Jej imi�, znacz�ce w wolnym przek�adzie
�Dzieci� ognia", by�o dla Giselhera za skomplikowane i za poetyczne. Nazywa� j�
Iskr�.
Mistle pochodzi�a z bogatej szlacheckiej rodziny z grodu Thurn w P�nocnym
Maecht. Jej ojciec, wasal ksi�cia Rudigera, wst�pi� do powsta�czej armii, da� si�
pobi� i zagin�} bez wie�ci. Kiedy ludno�� Thurn ucieka�a z miasta na wie�� o
nadci�gaj�cej ekspedycji karnej, o os�awionych Pacyfikatorach z Gemmery, rodzina
Mistle uciek�a r�wnie�, a Mistle zagubi�a si� w ogarni�tym panik� t�umie. Wystrojona i
delikatna panieneczka, kt�r� od najm�odszych lat noszono w lektyce, nie by�a w
stanie dotrzyma� kroku uciekinierom. Po trzech dniach samotnej tu�aczki wpad�a w
�apy ci�gn�cych za Nilfgaardczykami �owc�w ludzi. Dziewcz�ta poni�ej siedemnastu
lat by�y w cenie. Je�eli by�y nie tkni�te. �owcy nie tkn�li Mistle, sprawdziwszy
wcze�niej, czy jest nie tkni�ta. Po tym sprawdzaniu Mistle przeszlocha�a ca�� noc.
W dolinie rzeki Veldy karawana �owc�w zosta�a rozgromiona i wybita do nogi
przez band� nilfgaardzkich maruder�w. Zabito wszystkich �owc�w i niewolnik�w p�ci
m�skiej. Oszcz�dzono tylko dziewcz�ta. Dziewcz�ta nie wiedzia�y, dlaczego je
oszcz�dzono. Nie�wiadomo�� ta nie trwa�a d�ugo.
Mistle by�a jedyn�, kt�ra prze�y�a. Z rowu, do kt�rego j� wrzucono, nag�,
pokryt� siniakami, plugastwem, b�otem i zeskorupia�� krwi�, wyci�gn�� j� Asse, syn
wiejskiego kowala, tropi�cy Nilfgaardczyk�w od trzech dni, oszala�y z ch�ci zemsty
za to, co maruderzy zrobili z jego ojcem, matk� i siostrami, a na co on musia� patrze�
ukryty w konopiach.
Spotkali si� wszyscy jednego dnia na obchodach Lammas, �wi�ta �niw, w
jednej z wiosek w Geso. Wojna i n�dza pod�wczas jeszcze nie zawadzi�y zanadto o
kraj nad g�rn� Veld� - wie�niacy tradycyjnie, huczn� zabaw� i ta�cem, �wi�towali
pocz�tek Miesi�ca Sierpu.
Nie szukali si� d�ugo w rozbawionym t�umie. Zbyt wiele ich wyr�nia�o. Zbyt
wiele mieli ze sob� wsp�lnego. ��czy�o ich zami�owanie do krzykliwego, kolorowego,
fantazyjnego stroju, do zrabowanych b�yskotek, pi�knych koni, mieczy, kt�rych nie
odpinali nawet do ta�ca. Wyr�nia�a ich arogancja i buta, pewno�� siebie, drwi�ca
zadzierzysto�� i gwa�towno��.
I pogarda.
Byli dzie�mi czasu pogardy. I tylko pogard� mieli dla innych. Liczy�a si� dla
nich tylko si�a. Sprawno�� we w�adaniu broni�, kt�rej pr�dko nabyli na go�ci�cach.
Zdecydowanie. Szybki ko� i ostry miecz.
I towarzysze. Kumple. Druhowie. Bo ten, kto jest sam, musi zgin�� - z g�odu,
od miecza, od strza�y, od ch�opskich k�onic, od stryczka, w po�arze. Kto jest sam, ten
ginie - zad�gany, zat�uczony, skopany, splugawiony, jak zabawka przekazywany z
r�k do r�k.
Spotkali si� na �wi�cie �niw. Ponury, czarny, tykowaty Giselher. Chudy,
d�ugow�osy Kayleigh ze z�ymi oczami i ustami u�o�onymi w paskudny grymas. Reef
wci�� m�wi�cy z nilfgaardzkim akcentem. Wysoka, d�ugonoga Mistle z ostrzy�onymi,
stercz�cymi jak szczotka w�osami koloru s�omy. Wielkooka i kolorowa Iskra, wiotka i
zwiewna w ta�cu, szybka i mordercza w walce, o w�skich wargach i drobnych elfich
z�bkach. Barczysty Asse z jasnym, kr�c�cym si� puchem na brodzie.
Hersztem zosta� Giselher. A przezwali si� Szczurami. Kto� ich kiedy� tak
nazwa�, a im si� to spodoba�o.
Rabowali i mordowali, a ich okrucie�stwo sta�o si� przys�owiowe.
Pocz�tkowo nilfgaardzcy prefekci lekcewa�yli ich. Pewni byli, �e wzorem
innych band rych�o padn� ofiar� skoncentrowanego dzia�ania rozw�cieczonego
ch�opstwa, �e wyniszcz� i wyr�n� si� sami, gdy ilo�� zgromadzonego �upu zmusi
chciwo�� do triumfu nad bandyck� solidarno�ci�. Prefekci mieli s�uszno�� w
stosunku do innych szajek, ale mylili si� co do Szczur�w. Bo Szczury, dzieci pogardy,
gardzi�y �upem. Napada�y, rabowa�y i zabija�y dla rozrywki, a zagrabione z
wojskowych transport�w konie, byd�o, ziarno, pasz�, s�l, dziegie� i sukno rozdawa�y
po wsiach. Gar�ciami z�ota i srebra p�aci�y krawcom i rzemie�lnikom za to, co kocha�y
ponad wszystko - bro�, str�j i ozdoby. Obdarowywani karmili ich, poili, go�cili i
ukrywali, i nawet smagani do krwi przez Nilfgaardczyk�w i Nissir�w, nie zdradzali
Szczurzych kryj�wek i szlak�w.
Prefekci wyznaczyli wysok� nagrod� - i pocz�tkowo znale�li si� tacy, kt�rzy
po�aszczyli si� na nilfgaardzkie z�oto. Ale nocami cha�upy donosicieli stawa�y w
p�omieniach, a uciekaj�cy z po�aru marli od rozmigotanych kling kr���cych w�r�d
dymu widmowych je�d�c�w. Szczury atakowa�y po szczurzemu. Cicho, zdradziecko,
okrutnie. Szczury uwielbia�y zabija�.
Prefekci si�gn�li po wypr�bowane przeciw innym bandom sposoby -
kilkakrotnie pr�bowali wkr�ci� mi�dzy Szczury zdrajc�. Nie powiod�o si�. Szczury nie
akceptowa�y nikogo. Zwarta i zbratana sz�stka stworzona przez czas pogardy nie
chcia�a obcych. Pogardza�a nimi.
Do dnia, w kt�rym zjawi�a si� zwinna jak akrobatka, szarow�osa ma�om�wna
dziewczyna, o kt�rej Szczury nie wiedzia�y niczego.
Opr�cz tego, �e by�a taka, jak oni niegdy�, jak ka�de z nich. Samotna i pe�na
�alu, �alu za tym, co zabra� jej czas pogardy.
A w czasach pogardy ten, kto jest sam, musi zgin��.
Giselher, Kayleigh, Reef, Iskra, Mistle, Asse i Falka. Prefekt z Amarillo zdziwi�
si� niepomiernie, gdy doniesiono mu, �e Szczury grasuj� w si�demk�.
***
- Siedmioro? - zdziwi� si� prefekt z Amarillo, patrz�c na �o�nierza z
niedowierzaniem. - Siedmioro ich by�o, nie sze�cioro? Pewien jeste�?
- �ebym tak zdr�w by� - powiedzia� niewyra�nie jedyny ocala�y z masakry
�o�nierz.
�yczenie by�o jak najbardziej na miejscu - g�ow� i po�ow� twarzy wojaka
spowija�y brudne, przesi�kni�te krwi� banda�e. Prefekt, kt�ry by� w niejednej bitwie,
wiedzia�, �e �o�nierz dosta� mieczem z g�ry - samym ko�cem brzeszczotu, ciosem od
lewej, ciosem celnym, precyzyjnym, wymagaj�cym wprawy i szybko�ci,
wymierzonym w prawe ucho i policzek, w miejsca nie chronione ani szyszakiem, ani
�elaznym ko�nierzem.
- Opowiadaj.
- Szli�my brzegiem Veldy w stron� Thurn - zacz�� �o�nierz. - By� rozkaz, by
konwojowa� jeden z transport�w pana Evertsena ci�gn�cy na po�udnie. Napadli na
nas przy zwalonym mo�cie, gdy�my si� przez rzek� przeprawiali. Jeden w�z ugrz�z�,
tedy wyprz�gli�my konie z drugiego, by go wyci�gn��. Reszta konwoju pojecha�a,
jam zosta� z pi�cioma i z komornikiem. I wtedy nas obskoczy-li. Komornik, nim go
ubili, zd��y� krzykn��, �e to Szczury, a potem ju� siedli naszym na kark... I wysiekli
ich do nogi. Gdym to zobaczy�...
- Gdy� to zobaczy� - skrzywi� si� prefekt - da�e� koniowi ostrog�. Ale za p�no,
by uratowa� sk�r�.
- Dopad�a mnie - spu�ci� g�ow� �o�nierz - w�a�nie ta si�dma, com jej z
pocz�tku nie widzia�. Dziewuszka. Prawie dzieciak. My�la�em, zostawili j� Szczury z
ty�u, bo m�oda i niedo�wiadczona...
Go�� prefekta wysun�� si� z cienia, w kt�rym siedzia�.
- To by�a dziewczyna? - spyta�. - Jak wygl�da�a?
- Jak oni wszyscy. Wymalowana i wyszminkowana niby elfka, barwna jak
papuga, wystrojona w b�yskotki, w aksamit i brokaty, w czapeczce z pi�rkami...
- Jasnow�osa?
- Chyba, panie. Gdym j� zobaczy�, nalecia�em koniem, my�l�c, cho� j� jedn�
usiek� za towarzysz�w, krwi� za krew odp�ac�... Od prawej j� zaszed�em, by
snadniej ci��... Jak to uczyni�a* nie wiem. Alem chybi� jej. Jakbym widmo albo zjaw�
cia�... Nie wiem, jak ta diablica to uczyni�a... Chocia�em si� zastawi�, dosta�a mnie
zza zastawy. Prosto w g�b�... Panie, ja pod Sodden by�em, pod Aldersbergiem
by�em. A nynie od dziewki wypindrzonej pami�tka na g�bie na ca�e �ycie...
- Ciesz si�, �e �yjesz - burkn�� prefekt, patrz�c na swego go�cia. - I ciesz si�,
�e ci� posieczonego na przeprawie znaleziono. B�dziesz teraz za bohatera robi�.
Gdyby� bez walki zwia�, gdyby� bez pami�tki na g�bie meldowa� mi o stracie �adunku
i koni, wnet by� na stryczku pi�t� o pi�t� stuka�! No, odmaszerowa�. Do lazaretu.
�o�nierz wyszed�. Prefekt odwr�ci� si� w stron� go�cia.
- Sami widzicie, wielmo�ny panie koroner, �e nielekka tutaj s�u�ba, �e nie ma
spokoju, �e pe�ne r�ce roboty. Wy tam, w stolicy, my�licie, �e w Prowincjach b�ki si�
zbija, piwo ��opie, dziewki maca i �ap�wki bierze. O tym, �eby ludzi albo grosza
wi�cej podes�a�, nikt nie pomy�li, tylko rozkazy si� �le: daj, zr�b, znajd�, wszystkich
na nogi postaw, od jutrzni do zmroku lataj... A tu �eb p�ka od w�asnych k�opot�w.
Takich band jak Szczury grasuje tu z pi�� albo sze��. Prawda, Szczury najgorsze,
ale nie ma dnia...
- Dosy�, dosy� - wyd�� wargi Stefan Skellen. - Wiem, czemu ma s�u�y� to
wasze biadolenie, panie prefekcie. Ale darmo biadolicie. Z danych rozkaz�w nikt was
nie zwolni, nie liczcie na to. Szczury nie Szczury, bandy nie bandy, macie nadal
prowadzi� poszukiwania. Wszystkimi dost�pnymi �rodkami, a� do odwo�ania. To
rozkaz cesarza.
- Szukamy od trzech tygodni - skrzywi� si� prefekt. - Nie bardzo zreszt�
wiedz�c, kogo czy czego szukamy, zjawy, ducha czy ig�y w stogu siana. A skutek
jaki? Tylko mi paru ludzi przepad�o bez wie�ci, ani chybi przez buntownik�w lub
brygant�w ubitych. Powiadam wam raz jeszcze, panie koroner, je�li do tej pory nie
znale�li�my tej waszej dziewczyny, to ju� nie znajdziemy. Je�li nawet taka tu by�a, w
co w�tpi�. Chyba �e...
Prefekt urwa�, zastanowi� si�, patrz�c na koronera spode �ba.
- Ta dziewka... Ta si�dma, kt�ra ze Szczurami je�dzi... Puszczyk lekcewa��co
machn�� r�k�, staraj�c si�, by jego gest i mina wypad�y przekonywaj�co.
- Nie, panie prefekcie. Nie wypatrujcie zbyt �atwych rozwi�za�.
Wysztafirowana p�elfka czy inna bandytka w brokatach to z pewno�ci� nie ta
dziewczyna, o kt�r� nam chodzi. To z pewno�ci� nie ona. Kontynuujcie poszukiwania.
To rozkaz.
Prefekt naburmuszy� si�, spojrza� w okno.
- A z t� band� - doda� pozornie oboj�tnym g�osem koroner cesarza Emhyra,
Stefan Skellen zwany Puszczykiem - z tymi Szczurami, czy jak im tam... Zr�bcie z
nimi porz�dek, panie prefekcie. W Prowincji powinien zapanowa� �ad. We�cie si� do
roboty. Wy�apa� i powiesi�, bez korowod�w i ceregieli. Wszystkich.
- �atwo powiedzie� - mrukn�� prefekt. - Ale zrobi�, co w mej mocy, zapewnijcie
cesarza. Wszelako my�l�, �e t� si�dm� dziewczyn� od Szczur�w warto by jednak
dla pewno�ci �yw�...
- Nie - przerwa� Puszczyk, uwa�aj�c, by g�os go nie zdradzi�. - �adnych
wyj�tk�w, powiesi� wszystkich. Ca�� si�demk�. Nie chcemy wi�cej o nich s�ysze�.
Nie chcemy ju� o nich s�ysze� ani s�owa.
KONIEC TOMU DRUGIEGO661940
Can't find what you're looking for?
Get subtitles in any language from opensubtitles.com, and translate them here.